– Tam chyba widać ląd! – zawołał nagle Magnus. – Chodźcie, spróbujemy pójść w tamtą stronę!

Odbili w bok od szczeliny i ruszyli ku rysującym się w mroku cieniom.

– Nie mam pojęcia, czy to znowu jakaś wysepka, czy nie natkniemy się na kolejną szczelinę. Idźmy jednak tamtędy, musimy podjąć takie ryzyko.

Ląd był tuż-tuż, brakowało im raptem dwóch metrów, gdy znów drogę zagrodziła im woda. Po uniesionym prądem pokruszonym lodzie pozostała wielka pluszcząca głębia.

– Nie uda nam się tędy przejść – powiedziała Maria łamiącym się głosem.

Ale Endre, rozejrzawszy się dokładnie, znalazł płaski, dość szeroki głaz.

– Magnus! Skacz pierwszy! Jeśli któryś z nas wpadnie do wody, drugi mu pomoże.

– Oby nie było to konieczne. Nie miałbym ochoty pokryć się później lodowym pancerzem – powiedział i wziąwszy rozbieg, skoczył. – Skała jest strasznie śliska! – zawołał. – Ale udało się! Mario, twoja kolej!

Endre uścisnął zachęcająco jej ramię. Dziewczyna podwinąwszy spódnicę i halki skoczyła z rozbiegu. Stopy ześliznęły się jej z gładkiego kamienia, ale Magnus złapał ją i podciągnął w bezpieczne miejsce. Dopiero wtedy serce zaczęło jej bić jak oszalałe, a kolana się pod nią ugięły.

Endre przerzucił wszystkie tobołki, a potem sam przedostał się do przyjaciół.

– Póki co, wszystko układa się pomyślnie – powiedział Magnus. – Miejmy nadzieję, że to naprawdę ląd, a nie przybrzeżny szkier.

Okazało się, że to był ląd! A dokładniej dość duża wyspa, na której leżało Marstrand.


Po wielkich trudach dotarli do pogrążonego w nocnej ciszy miasteczka i udali się wprost do zajazdu. Tam kazali sobie podać suty posiłek i poprosili o dwa pokoje; jeden dla Marii, a drugi dla mężczyzn. Kosztowało to ich niemało, bo pokoje uważano za luksus. Na ogół przejezdni rozkładali się na podłodze w wielkiej izbie, Magnus jednak, zmęczony ciągłą obecnością wokół siebie obcych ludzi, kategorycznie się temu sprzeciwił…

– Jak nisko upadliśmy, skoro ta nędzna klitka wydaje nam się rajem – westchnął, żegnając się na dobranoc z Marią.

Dziewczyna, uradowana tym, że wydostali się ze statku, ucałowała obu przyjaciół. Młodzieńcy roześmiali się.

– Możemy uważać, że trafiliśmy do raju, ale nie wolno nam zapomnieć, że ta wyspa znajduje się pod panowaniem duńskim – stwierdził Endre.

– Tak, ale stąd do Szwecji jest już naprawdę żabi skok – rzekł Magnus. – A gdy tam się dostaniemy, wówczas von Litzen, król Christian i ich banda mogą sobie stać na granicy i wygrażać. Nam nie będą mogli nic zrobić!


Następnego dnia sprzedali w Marstrand wszystkie skóry i kupili konie. Potem opuścili to niewielkie miasteczko na wyspie o strategicznym położeniu i ruszyli w głąb lądu.

Gdy tylko dojechali do głównego traktu ciągnącego się z południa na północ, zapytali w najbliższej gospodzie, czy przejeżdżał tamtędy książę, następca tronu Brandenburgii

Właściciel gospody był świetnie poinformowany. Potężny książę podobno przebywał na zamku na południe od Älvsborg, na terytorium duńskim, i oczekiwał cieplejszej pogody, by z licznym orszakiem kontynuować swą wyprawę do Norwegii,

Nie przypuszczając nawet, jaki interes mógłby zbić na tych trojgu niepozornych, jak mu się wydawało, młodych ludziach, odwrócił się i zaczął wycierać kufle.

Opuściwszy gospodę, Endre stwierdził:

– Sprawa jest więc jasna. Musimy przedostać się jeszcze tylko przez wąski pas terytorium szwedzkiego i nasza wyprawa dobiegnie końca.

Magnusowi nie podobało się takie sformułowanie.

– Wyprawa może tak, ale nie nasze zadanie – poprawił przyjaciela. – Dopiero teraz zaczniemy naprawdę walczyć o niepodległość Norwegii. Tak długo na to czekałem.

– Królestwa nie zdobywa się w ciągu jednego dnia – upomniał go Endre.

Oczy Magnusa zalśniły fanatycznym żarem.

– Kiedy zostanę królem – rzekł z zawziętością – odpłacę tym wszystkim, którzy gnębili mnie i rzucali kłody pod nogi podczas tej koszmarnej podróży. Oczyszczę kraj z ludzi niegodnych! Norwegia stanie się norweska, wolna od wszelkich obcych wpływów. Potomni zapamiętają króla Magnusa… którego to z kolei?

Endre wzruszył ramionami.

– Piątego, może szóstego. Nie wiem.

– Okropne, że człowiek nawet nie ma pojęcia, jak go będą nazywać poddani – stwierdził poirytowany. – A zresztą to nie ma większego znaczenia. Wszyscy królowie noszą jakieś przydomki Magnus Wielki… Dlaczego by nie? Co wy na to?

– O przydomku nie my zadecydujemy – uśmiechnęła się Maria, której wywody Magnusa wydały się dość dziecinne.

Konie kroczyły pewnie ubitym traktem. Dzień był pogodny, powietrze nasycone nadmorską wilgocią. Zmęczonym uciekinierom nareszcie przyszłość zaczęła się jawić w nieco jaśniejszych barwach. Najedzeni, ciepło odziani i pełni nadziei, sądzili, że już bez żadnych przygód dotrą do celu.

– Musimy zawiadomić Szwedów o nadciągających wojskach króla Christiana – odezwała się nagle Maria.

– Masz rację! Chciałbym widzieć minę duńskiego monarchy, kiedy się dowie, że Szwedzi zostali ostrzeżeni. I to przez nas! – roześmiał się Magnus.


Ale, niestety, nie zdążyli uprzedzić Szwedów o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Zanim przekroczyli granicę, zorientowali się, że dzieje się coś niedobrego. W południowej części Bohuslän panował jakiś dziwny niepokój i gorączka, a granica została zablokowana. Żeby przedostać się na terytorium Szwecji, musieli nadłożyć spory kawał drogi, a gdy już tam dotarli, ich oczom ukazał się przerażający obraz.

Długi sznur uchodźców ciągnął na wschód, a niebo rozświetlały łuny dalekich pożarów…

Nie musieli pytać, co się stało, bo znali odpowiedź.

Skoczył ku nim jakiś mężczyzna i zawołał:

– Uciekajcie! Uciekajcie czym prędzej! Duńczycy nadciągają z południa! To najliczniejsza armia, jaką kiedykolwiek oglądały nasze oczy!

Uciekinierzy zatrzymali się niczym rażeni gromem.

– A więc nie dostaniemy się do mojego brata? – spytała Maria, a jej usta zadrżały.

– Droga Mario – rzekł zirytowany Magnus. – Sądzisz, że uda nam się przedrzeć przez zbrojne oddziały tej ogromnej armii?

– A nie moglibyśmy jej ominąć? – pytała żałośnie.

– Ominąć? Niemożliwe! To ogromna armia W jej skład wchodzą żołnierze niemal z całej Europy. Strach pomyśleć, jakie koszty poniósł Christian, by zaciągnąć tyle wojska. Wśród żołnierzy znajdują się szkoccy knechci – wyjęci spod prawa bandyci, którym darowano karę pod warunkiem, że wezmą udział w wyprawie. Straszna szumowina! Napadają na osady i wsie, rabując i plądrując. Spójrz na te pożary! Sądzisz, że podpalenia były konieczne? O, nie, moja mała przyjaciółko! Wszystko wskazuje na to, że musimy się poddać. Raz jeszcze król Christian zyskał przewagę. Pozostaje nam tylko ucieczka! Musimy się spieszyć, póki jeszcze otwarta jest droga na wschód.

– Jak daleko zamierzasz uciekać?

– Wcześniej czy później Sten Sture zbierze Szwedów i poprowadzi ich przeciwko wrogowi.

– Chcesz się do niego przyłączyć?

– Tak! Pozornie może to wyglądać na zdradę, skoro Christian zasiada na norweskim tronie, ale my mamy przecież inny cel…

– A ja? – zapytała cicho Maria. – Mam także walczyć?

Magnus się uśmiechnął.

– Przyszło ci dzielić nasze losy, ale wojaczka cię ominie. Zatrzymasz się gdzieś na tyłach szwedzkich linii, o ile takie w ogóle istnieją!

– Czy masz jakieś konkretne plany, Magnusie? – zapytał Endre na boku, żeby Maria nie słyszała.

– Von Litzen – odpowiedział mu cicho Magnus. – Wiesz, że nie lubię zabijać. Ale wojna rządzi się własnymi prawami.

W chwilę później, mijając uchodźców ciągnących przez zamarzniętą równinę, zauważyli duńskiego kuriera w eleganckim mundurze, który nadjeżdżał z przeciwnego kierunku.

Magnus zatrzymał go.

– Zostaw mnie! – krzyknął niecierpliwie kurier. – Posłańcy mają wolną drogę…

Magnus usunął się, a wtedy udobruchany kurier zapytał:

– Czego chcecie? Spieszę się.

– Czy przeprowadzisz nas przez linię frontu?

– Oszalałeś, człowieku? Jest wojna!

– Orientujesz się może, gdzie zatrzymał się następca tronu Brandenburgii?

– Będę tamtędy przejeżdżał, a o co chodzi?

– Znajdź chwilę czasu i zajedź do niego. Nie pożałujesz! Na pewno cię sowicie wynagrodzi, kiedy mu przekażesz wiadomość, że jego siostra jest w Szwecji i ucieka na wschód przed armią króla Christiana. Powiedz też, że księżniczka nie może do niego dotrzeć, ale prosi, by on wyjechał jej naprzeciw. Rozumiesz? Wszystko jasne?

Kurier siedzący na zmęczonym koniu spoglądał na nich niepewnie, a potem pochylił się ku Marii.

– Przekażę tę wiadomość! Pamiętajcie jednak, że mnie także grozi niebezpieczeństwo, mogę nie dotrzeć do adresata… – wzruszył ramionami.

Magnus wręczył mu kilka srebrnych monet na znak wdzięczności i kurier pogalopował dalej.

– Niekiedy dla osiągnięcia celu należy skorzystać z usług wroga – rzekł oschle Magnus. – Myślę, że teraz nasza sytuacja nie jest znów taka całkiem beznadziejna.

– Masz rację – odpowiedzieli mu zgodnie, a Maria pochyliła się i ucałowała go z wdzięcznością.

– No, no – zaśmiał się Magnus. – Jesteś coraz śmielsza. Jeszcze trochę, a nie zaprotestujesz, kiedy okryję twe usta namiętnymi pocałunkami!

Maria zarumieniła się i rzuciła pośpieszne spojrzenie na Endrego, ale jego twarz pozostała nieprzenikniona. Dotąd nie opowiedzieli Magnusowi o epizodzie w mesie.

– Chyba masz rację, wydaje mi się, że teraz gotowa jestem na wszystko – uśmiechnęła się Maria.

– Zapamiętam to sobie – odrzekł, podtrzymując swobodny ton.


Podążyli naprzód, ale z każdym kilometrem tracili pewność siebie. Po drodze byli świadkami wielu tragedii i nieszczęść. Mijali ludzi, którzy w pośpiechu opuścili swe domostwa i mając tylko to co na sobie, uciekali przed wojenną pożogą, inni znów wieźli swój ubogi dobytek na rozklekotanych wozach, inwentarz zaś wygnali na mróz.

Spotkali dwójkę dzieci, które podtrzymywały poruszającego się z trudem staruszka. Trzęśli się z zimna, bo mieli na sobie jedynie cienkie okrycia.

Maria wstrzymała konia.

– Pospiesz się – ponaglał ją Magnus. – Nie widzisz, że wróg depcze nam po piętach? Coraz bliżej widać pożary.

Ale Endre zeskoczył z siodła i podszedł do staruszka. Powiedział do niego parę słów, które tamten przyjął z rozpromienioną twarzą. Wówczas Endre podał młodsze dziecko Marii. Księżniczka przyjaźnie uśmiechnęła się do dziecka i posadziła je przed sobą w siodle. Magnus wahał się przez chwilę, ale w końcu chwycił drugie dziecko, podczas gdy Endre pomagał staruszkowi usadowić się na swym poczciwym gniadoszu.

– Dokąd idziecie? – zapytała Maria dziewczynkę.

– W Bogesund mamy ciocię. Idziemy do niej, bo nasz dom całkiem spłonął.

Maria otuliła dziecko połami swej peleryny, co malutka przyjęła ze zdumieniem.

– Nie masz rodziców? – chciała wiedzieć Maria.

– Mamy tatę, ale on wyruszył wcześniej, by przyłączyć się do Stena Sture.

Duże oczy dziewczynki błyszczały z przejęcia.

– Lubisz Stena Sture? – zainteresowała się księżniczka.

– Wszyscy go lubią – odpowiedziała malutka rezolutnie.

No, z pewnością nie wszyscy, pomyślała Maria. Wszędzie się toczy walka o władzę. Potężny arcybiskup Szwecji, Trolle, najwierniejszy zwolennik króla duńskiego, najchętniej widziałby Stena Sture parę metrów pod ziemią. I zapewne nie należał on do wyjątków.


Poruszali się teraz znacznie wolniej, ale byli przeświadczeni, że postąpili słusznie. Po południu odkryli, że posuwająca się za nimi wielka armia zatrzymała się.

– Co się dzieje? – spytał Magnus mężczyzn napotkanych na drodze.

– Szwedzka armia stanęła na przedmieściach Bogesund gotowa do obrony miasta. Duńczycy zbierają siły do walki.

– Daleko stąd do tego Bogesund?

– Nie! Proszę spojrzeć! Miasto leży dokładnie po drugiej stronie jeziora.

– Jak nazywa się to jezioro?

– Äsunden!

– Wydaje mi się, że w dole na brzegu gromadzą się wojska szwedzkie.

– Całkiem możliwe.

Zmierzchało, gdy wjeżdżali do Bogesund. Pomogli zsiąść staruszkowi i dzieciom.

Staruszek zwrócił się do Marii:

– Pani, twa dobroć dorównuje urodzie. Nie wiem, jak mam ci dziękować.

– Nie trzeba! – Maria z uśmiechem potrząsnęła głową.

Starzec drżącymi palcami przeszukiwał kieszeń.

– Proszę. – Podał dziewczynie maleńkie pudełeczko. – W środku znajduje się sproszkowane ziele rosnące na Dalekim Wschodzie. Kiedyś kupiłem je od pewnego marynarza, ale nie zdążyłem wypróbować. Podobno żeby uśmierzyć ból spowodowany doznanymi ranami czy chorobą, należy spalić te zioła i wdychać dym. Ból ustąpi, a rzeczywistość nagle wyda się jasna i prosta. Trzeba jednak uważać, aby dawka nie była zbyt duża, bo środek ten rozwiązuje języki i człowiek opowiada często rzeczy, które normalnie ukrywa przed światem, gdyż nagle wszystko, prócz teraźniejszości, wydaje się mu bez znaczenia. Podobno jednak po odzyskaniu świadomości nic się nie pamięta.