Atak Magnusa zaskoczył go całkowicie. Znienacka ujrzał szarżującego w tempie błyskawicy jeźdźca z uniesionym mieczem. Dosłownie w ostatnim ułamku sekundy von Litzen odchylił się w bok Jeździec wstrzymał konia i podniósł przyłbicę.

– Pamiętasz mnie, von Litzen? – krzyknął, a jego szare oczy pałały nienawiścią. – Pamiętasz Magnusa Maara, który ukradł ci żonę i spalił twój pałac? Wówczas nie dostałem cię w swoje ręce, teraz jednak już mi się nie wymkniesz!

Okrągła jak księżyc twarz von Litzena spąsowiała. Magnus Maar! Wyjęty spod prawa banita, tutaj!

– Gdzie jest moja żona? – zapytał gniewnie.

Magnus uśmiechnął się pogardliwie.

– Niedaleko stąd w bezpiecznym miejscu, pod opieką mego wiernego przyjaciela, Endrego. Pamiętasz tego ubogiego chłopaka ze Svartjordet? Jakie to uczucie stracić honor i wysokie stanowisko?

Jak rozdrażniony byk von Litzen ruszył do ataku. Magnusowi o to właśnie chodziło. Co prawda tarczę i lancę utracił w ferworze walki, ale wcale się tym nie przejmował, bo miecz był jego najlepszą bronią.

Von Litzen wymierzył w Magnusa lancę, ten jednak bez trudu uchylił się przed nią. Miał dobrego konia, szybkiego i zwrotnego, i gdy von Litzen przejeżdżał obok, Magnus pchnął go z całej siły mieczem w ramię.

Ale von Litzen miał na sobie zbroję, więc nic mu się nie stało, zawrócił konia i wspierany przez kilku duńskich wojowników, którzy ruszyli na odsiecz swojemu dowódcy, uderzył z wściekłością. Zaatakowany równocześnie z kilku stron Magnus nie zdołał odparować lancy von Litzena, która zepchnęła go z grzbietu wierzchowca.

Baron wstrzymał konia i z pogardą popatrzył w dół na Magnusa.

– Zabić! – rozkazał krótko i pogalopował na północ za prącymi naprzód wojskami króla Christiana.

Magnus poderwał się na nogi. Miał teraz trzech przeciwników, trzech śniadych wojowników nieznanej narodowości.

Serce waliło mu młotem. Nie mam na to czasu! niecierpliwił się w myślach. Nie mam czasu! Mam się tu bić z trzema nic nie znaczącymi głupkami, gdy tymczasem von Litzen rozpłynie się gdzieś w powietrzu!

Jeden z żołnierzy zrobił wypad, Magnus odparował cios i przebił napastnika. Gdy ten osunął się na ziemię, na Magnusa rzucili się dwaj pozostali. Odparował cios jednego, drugi natomiast uderzył w jego pancerz. Magnus pochylił się w przód i wytrącił przeciwnikowi miecz. Równocześnie błyskawicznie powalił wojownika, który nie trafił go za pierwszym razem. Pozostał więc tylko jeden nieprzyjaciel, ale ten salwował się ucieczką. Bez miecza nie miał szans.

Magnus odetchnął z ulgą i dosiadł konia czekającego w pobliżu.

– Dobra robota, przyjacielu – mruknął do zwierzęcia. – Ale teraz musimy trochę przyspieszyć, żeby dopaść von Litzena.

Bitwa trwała w najlepsze, ale Magnus już nie zamierzał w niej uczestniczyć. Po charakterystycznych śladach podków bez trudu odnalazł drogę ucieczki znienawidzonego barona.

Kilka przypadkowych strzał przemknęło ze świstem tuż przy głowie Magnusa, ale nikt nie podejmował próby, by wciągnąć młodzieńca do walki. Każdy z żołnierzy miał dość zajęcia wokół siebie.

Magnus był w doskonałym humorze. Jego oczy lśniły, uśmiechał się radośnie. Zastanawiam się, czy nie jestem czasem nieśmiertelny, myślał z triumfem. Przez cały dzień walczyłem przecież w samym centrum bitwy i nawet nie zostałem draśnięty. Muszę być chyba obdarzony jakąś nadludzką siłą. Chyba naprawdę zostałem przeznaczony do czegoś wielkiego.

Dostrzegł von Litzena na leśnej polanie. Baron, pewny, że nikogo nie ma w pobliżu, zsiadł z konia i odłożywszy na ziemię miecz i lancę, właśnie pokrzepiał się jakimś trunkiem z bukłaka.

Na widok Magnusa zakrztusił się i zdjęty paniką usiłował wdrapać się na konia. Nie było to łatwe, bowiem von Litzen miał na sobie pełną zbroję, ważącą wiele kilogramów, i potrzebował pomocy przy dosiadaniu konia. Ale prawdopodobnie paniczny strach dodał mu sił, bo wskoczył na grzbiet wierzchowca i pełnym galopem wjechał w las, porzucając odłożoną na ziemię broń.

Miał sporą przewagę, jego koń był dość silny i znacznie bardziej wypoczęty niż koń Magnusa. Poza tym wjechał na ubity, uczęszczany trakt i nie pozostawił żadnych śladów.

Kiedy Magnus dotarł do traktu, zatrzymał się. Którędy powinien jechać? Siady podków prowadzą w obu kierunkach…

Muszę go odnaleźć, myślał gorączkowo. To moja jedyna szansa. Dokąd się skierował?

Do Äsunden? Raczej nie. W głąb Szwecji? Mało prawdopodobne. Gdybym był von Litzenem, zatrzymałbym się gdzieś w okolicy.

Ale gdzie?

Magnusa opanowało zniechęcenie. Opuściła go wola walki i poczuł obrzydzenie do swego drugiego ja. Do tego Magnusa, któremu przemoc i agresja sprawiały przyjemność.

Nie chcę zabijać, pomyślał ze ściśniętym sercem. To już nie jest bitwa, to ściganie bezbronnego.

Ale przecież muszę unieszkodliwić von Litzena! Od tego zależy cała moja przyszłość.

Maria nie ma pojęcia, że jej mąż ma teraz umrzeć. Na pewno by mnie powstrzymała, mimo że też chciałaby się go pozbyć. Ale nie w ten sposób.

Mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że to jedyne wyjście. Naiwnością byłoby wierzyć, że małżeństwo księżniczki może zostać rozwiązane w zgodzie z prawem.


Von Litzen rozejrzał się dookoła i uśmiechnął z ulgą. Gęsty las iglasty, pokryty grubą warstwą śniegu, idealnie nadawał się na kryjówkę. Wjechał w boczną dróżkę, przekonany, że zgubił swego prześladowcę.

Był bardzo zmęczony i miał tylko dwa pragnienia: najeść się i odpocząć. Liczył na to, że wąska droga dokądś go zaprowadzi. Nagle las otworzył się i jego oczom ukazała się niewielka chata.

Jedzenie, pomyślał, i kryjówka.

Zanim zdołał zsiąść z konia, wyszła mu naprzeciw okropnie szpetna starucha. Zacierała ręce z zadowolenia na widok złota i klejnotów zdobiących uprząż i siodło.

– Czy dostanę tu coś do jedzenia? – zapytał von Litzen nieuprzejmie.

Przytaknęła rozpromieniona.

– O, podróżni zwykle bardzo cenią sobie moje potrawy i nalewki, szlachetny panie. A może zechcesz też trochę wypocząć? Wyglądasz na zdrożonego…

– Bardzo mi to na rękę – odpowiedział krótko baron. – Dobrze zapłacę.

– Na pewno – uśmiechnęła się znacząco starucha i pokazała trzy zęby.

Podając posiłek opowiedziała, że właściwie prowadziła tu wcześniej gospodę, ale teraz z powodu wojny zdjęła szyld, bo nie chce przyjmować i karmić hołoty.

Von Litzen popatrzył na nią spod ciężkich powiek

– Słyszę, kobieto, że mówisz po norwesku?

– Tak, kiedyś prowadziłam interes w Norwegii – odpowiedziała pogardliwie. – Ale w Norwegii teraz taka bieda! Tutaj mam większy zarobek. Jestem trochę wybredna, rozumiesz, panie. Przyjmuję wyłącznie podróżnych z wyższych sfer.

Najadłszy się do syta, von Litzen odetchnął z ulgą, podłubał w zębach i beknął, jak to miał w zwyczaju.

– A teraz, kobieto, jeśli jest tu jakieś łóżko… Chętnie odpocząłbym kilka godzin…

Staruszka poprowadziła go do izby.

– Oto mój najlepszy pokój dla tak dostojnego gościa.

– Patrzcie, patrzcie! – rzekł von Litzen, którego po sutym posiłku zakrapianym mocniejszymi trunkami, opanowała jeszcze większa senność. – Jakie piękne łoże z baldachimem! Aż się chce położyć!

– O, to specjalne łoże- przypochlebiała się gospodyni.- Śpi się w nim naprawdę głębokim snem i nie dręczą człowieka żadne koszmary. Jestem pewna, że wypoczniesz, panie.

Von Litzen wyciągnął się, pomrukując z zadowolenia, i zamknął powieki.

Naprawdę wspaniałe łoże…

Naraz rozległ się jakiś zgrzyt. Rozespany von Litzen otworzył oczy.

Zdumiał się, bo nagle wydało mu się, że baldachim się obniżył…

Nie zdążył wyskoczyć z łóżka, a jego krzyki stłumiła ciężka tapicerka.


Magnus zsiadł z konia i pochylił się ku ziemi. Tutaj…

Tak, tędy wiodła wąska ścieżka między drzewami. Szukał śladów podków, ale nie znalazł.

Westchnął ciężko i odwrócił się.

Naraz doszedł go cichy jęk od strony traktu. Cofnął się więc, podjechał kawałek i wtedy zauważył toczący się skrajem drogi bębenek. Podniósł go i zauważył, że jest przedziurawiony kulą z muszkietu. Porzucone pałeczki leżały z boku.

– Boli mnie, Boże, jak strasznie mnie boli! – usłyszał płacz.

Nieco dalej na skraju drogi leżał chłopiec, może trzynastoletni, i wił się z bólu. Magnus podbiegł do niego.

– Nie płaczę – odezwał się pośpiesznie mały. – To tylko ten ból wyciska z moich oczu łzy.

– Oczywiście – uspokoił go Magnus. – Wiem, jak to jest Czy oprócz rany w rękę masz jeszcze jakieś inne?

Chłopiec potrząsnął głową.

– Na pewno bardzo cię boli – powiedział z powagą Magnus. – To duża rana.

W rzeczywistości nie było to nic poważnego, ale chłopiec potrzebował pociechy i potwierdzenia, że nie jest beksą.

– Daj. – Magnus przewiązał dłoń chłopca chustką. – Zaraz będzie lepiej, chociaż minie jakiś czas, nim znów będziesz mógł uderzać w werbel. Nie wiesz, jak się czuje Sten Sture?

– Słyszałem, że jest poważnie ranny, leży na noszach, ale kiedy odzyskuje przytomność, wydaje rozkazy swym oddziałom. Ale ty, panie, nie mówisz naszym językiem. Jesteś Duńczykiem?

– Nie, Norwegiem, ale walczę po waszej stronie, więc się mnie nie obawiaj. Powiedz mi jedno: widziałeś może duńskiego szlachcica w czarnej, bogato zdobionej zbroi ze srebrnymi okuciami, który jechał samotnie konno?

– Taki wysoki i gruby? Tak, pojechał tamtą boczną ścieżką. Wyglądało, że bardzo się spieszy.

Magnus wahał się.

– Co ja z tobą zrobię? Przecież nie możesz tu leżeć.

– Czy nie mógłbym pojechać z tobą, panie?

Magnus westchnął, ale uległ, widząc niemą prośbę w oczach chłopca.

– Jeśli jednak dojdzie do walki, masz natychmiast zniknąć w lesie. Zrozumiano?

Chłopiec z zapałem kiwał głową. Jak na jeden dzień, miał dość widoku krwi.

Ujechali kawałek, gdy natknęli się na dwóch żołnierzy duńskich niosących ciężkie nosze.

Magnus dał znak, że nie zamierza ich zaatakować, zresztą żaden z nich nie miał przy sobie broni, a i on sam wiózł przed sobą w siodle chłopca.

Gdy się mijali, Magnus spojrzał na leżącego.

– Stójcie! Przecież to baron von Litzen! Co się stało?

– Sami się nad tym zastanawiamy – odpowiedział żołnierz. – Zobaczyliśmy konia uwiązanego przed małą chatą, a w środku znaleźliśmy barona. A ponieważ to nasz dowódca, zabraliśmy go z tamtego przeklętego miejsca.

– Nie żyje?

– Tak.

Magnus popatrzył na twarz umarłego.

– Ależ on został uduszony! Kto to zrobił?

– Nie my, zresztą można to sprawdzić. Wykonaliśmy wyrok na mordercy.

Unieśli nosze, a Magnus, nie posiadając się ze zdumienia, pocwałował dalej. Czuł, że musi się dowiedzieć, w jaki sposób von Litzen stracił życie.

Zatrzymał się przed chatą i poprosił chłopca, by na niego poczekał. A sam podszedł do drzwi i zapukał. Nikt nie odpowiadał, więc ostrożnie wszedł do środka. Zapach unoszący się w chacie wydał mu się dziwnie znajomy, ale nie mógł sobie w żaden sposób uświadomić, z czym mu się kojarzy. Nikogo tu nie było, uchylił więc następne drzwi. Ta izba również była pusta, ale gdy już zamierzał wyjść, zauważył coś niezwykłego: łoże z baldachimem!

Przypomniał sobie walącą się chałupę na płaskowyżu w okolicach jeziora Mjøsa. To było dwa lata temu.

Nie wierząc własnym oczom, powoli wyszedł z izby i pchnął boczne skrzypiące drzwi.

Najpierw rzuciła mu się w oczy sztywna od brudu spódnica, spod której wystawały nogi dyndające w powietrzu. Magnus podniósł wzrok i spojrzał prosto w okropną twarz Emmy.

Niemożliwe! O pomyłce jednak nie mogło być mowy.

Magnus był człowiekiem trzeźwo myślącym i nie wierzył w przesądy, a mimo to sięgnął po nóż. Przez chwilę patrzył nań i mrucząc pod nosem jakieś słowa, wbił go z całej siły w sufit nad ciałem powieszonej.

Potem uczynił znak krzyża i pośpiesznie wyszedł z chaty.

– Tak długo ciebie nie było, panie – przywitał go chłopiec. – Co robiłeś w środku?

– Lepiej nie pytaj – odpowiedział mu i dosiadł konia.

– Uciekajmy stąd jak najszybciej.

Dotąd Magnus nie myślał o tym, co się dzieje z Marią i Endrem. Kiedy jednak zaczął zastanawiać się, gdzie zostawić chłopca, zrozumiał, że Bogesund jest teraz najniebezpieczniejszym miejscem w okolicy. Rankiem był pewien, że Szwedzi odniosą zwycięstwo, teraz jednak sytuacja całkowicie się zmieniła.

Znaleźli się w pułapce, myślał o księżniczce i przyjacielu. A ja nie zdołam wśliznąć się do miasta.

Z przeciwnej strony nadjechał traktem dość liczny oddział Szwedów i Magnus przekazał im chłopca. Kiedy ruszył naprzód, jeden z żołnierzy zawołał za nim:

– Nie wracaj, panie! W miasteczku rozpętało się prawdziwe piekło!

– Muszę jechać z powrotem do Bogesund. Zostawiłem tam przyjaciół.

– W takim razie nadłóż drogi i zajedź od północnej bramy. Tamtędy jeszcze można dostać się do miasta, ale pośpiesz się, panie, bo wkrótce Bogesund zajmą Duńczycy!