Magnus podziękował za radę i zapytał:

– A dokąd wy jedziecie?

– Sten Sture zostanie odwieziony pod Sztokholm i stamtąd będzie dowodzić. Otrzymaliśmy rozkaz, by ukryć się w lasach Tiveden. Cała szwedzka armia rozproszyła się, ale nie złożyliśmy broni.

Po dość ciepłym dniu ochłodziło się i zaczął zacinać lodowaty kapuśniaczek. Magnus uświadomił sobie nagle, jak bardzo jest głodny i zmęczony. Zupełnie stracił humor i wszystko go drażniło. Nawet to, że raz po raz zatrzymywały go walki toczące się w leśnych zagajnikach i na wzgórzach. Parę razy wdał się w potyczki, ale nie odniósł najmniejszego nawet uszczerbku. Był wszak bardzo zręcznym rycerzem, wielkie usługi oddał mu też muszkiet, który zabrał jakiemuś zabitemu Duńczykowi. Ponieważ jednak kończył się w nim proch, oddał broń Szwedom.

Walka pomiędzy Szwedami i Duńczykami przestała go interesować. Uznał, że nadszedł czas, by zająć się własną przyszłością.

Von Litzen nie żył, następnym krokiem, jaki Magnus powinien wykonać, było zatem spotkanie z Alexandrem Brandenburskim. Szkoda, że książę Brandenburgii, ojciec Marii, nie przybył osobiście, ale właściwie trudno się temu dziwić.


Północna brama miejska, zgodnie z tym co mówili napotkani żołnierze, nadal znajdowała się w rękach Szwedów i Magnus po dokładnej kontroli został wpuszczony do środka. Mieszkańcy Bogesund zażarcie bronili swego miasta, ale na ulicach panował straszliwy chaos: wszędzie można było zobaczyć pojękujących rannych, kłębił się tłum uciekinierów, którzy za murami szukali schronienia.

Nigdy ich tu nie znajdę! myślał z przerażeniem Magnus. Dom, w którym Maria i Endre zatrzymali się na nocleg, stał w południowej części miasta, zajętej już przez oddziały duńskie. Żołnierz walczący po stronie szwedzkiej nie byłby tam raczej mile widziany…

Okazało się jednak, że szczęście mu sprzyja. Wśród rannych żołnierzy i cywilów szybko dostrzegł zarumienioną i trochę zmęczoną Marię, która starała się udzielić pomocy wszystkim najbardziej potrzebującym.

Wstrzymał konia. Jaka ona piękna, pomyślał. Ma takie szlachetne rysy i czyste spojrzenie! Księżniczka z krwi i kości! Nareszcie jest wolna i będę ją mógł pojąć za żonę.

Powoli zmierzchało. Deszcz ze śniegiem rozpadał się na dobre, przykrywając ulice i rynek szarą mazią.

Maria uniosła głowę i zauważyła znajomą postać. Odgarnąwszy włosy z czoła, przecisnęła się przez tłum i przeskoczyła przez leżących na ziemi rannych.

– Magnus! Wróciłeś! – zawołała. – Chwała Bogu, że nic ci się nie stało!

– Niepotrzebnie się martwiłaś – rzekł chełpliwie, zsiadając z konia. – Mnie się kule nie imają. Ale gdzie Endre?

– Tam – wskazała Maria. – Cały dzień ciężko razem pracowaliśmy, pomagaliśmy uciekinierom i lżej rannym. Dobrze, że trafiło nam się takie zajęcie, bo dzięki temu nie mieliśmy zbyt wiele czasu, by zamartwiać się z twego powodu. Taka jestem zmęczona, ledwie trzymam się na nogach. Och, Magnus, muszę koniecznie ci coś powiedzieć!

Skinął głową.

– Ja także. Czy moglibyśmy gdzieś spokojnie porozmawiać we troje? Poza tym przemokłem do suchej nitki. Możliwe, że ta zbroja chroni przed kulami i ciosami miecza, ale z pewnością nie przed deszczem.

Maria zastanowiła się. Sama także zmokła, choć starała się tego nie dostrzegać.

– Hmm, wszędzie zakwaterowałam uciekinierów – powiedziała z uśmiechem. – I nie mam pojęcia, czy gdzieś jeszcze jest jakieś wolne miejsce…

Magnus nie bez podziwu popatrzył na dziewczynę, która pomimo zmęczenia nie traciła humoru. Gdzieś niedaleko rozbrzmiewały odgłosy bitwy i odbijały się echem o ściany domów.

– Coś mi przyszło do głowy – ożywiła się Maria. – Endre umieścił nasze konie w stajni, a kiedy musieliśmy opuścić pokój, schował tam też należące do nas rzeczy. Nie spodziewaj się luksusów! Ale zawsze to dach nad głową, będziemy mogli się ogrzać i wysuszyć.

Po drodze spotkali Endrego, który rozpromienił się na widok przyjaciela, i we troje poszli do stajni. Siedli wygodnie na jakichś workach. Magnus odchylił się do tyłu i przymknął oczy.

– Ach, jak dobrze! Przez cały dzień nie przeżyłem milszej chwili. Macie coś do jedzenia?

Maria pośpiesznie wyjęła chleb i podzieliła na równe części. Endre zdjął pelerynę i strząsnął z niej mokry śnieg, a potem dotknął przemoczonych butów Marii. Ściągnął je i otulił stopy dziewczyny słomą.

Troszczył się o nią nieustannie. Maria ze wzruszeniem popatrzyła na ciemną czuprynę chłopaka. Osobliwe myśli zaczęły krążyć jej po głowie. Tak dobrze im się razem pracowało w tym znojnym dniu! Świadomość, że Endre jest w pobliżu, napełniała ją radością. Serce zabiło jej mocniej na wspomnienie obejmujących ją ramion i gorących ust, całujących ją na statku. O tym zdarzeniu żadne z nich nie opowiedziało Magnusowi.

W poczuciu winy zerknęła na młodego szlachcica, a gdy on odwrócił głowę, oblała się rumieńcem i posłała mu zawstydzony uśmiech.

Magnus opacznie wytłumaczył sobie jej reakcję. To niesamowite, ona ciągle jeszcze czerwieni się na mój widok, mimo że tyle czasu spędziliśmy razem, pomyślał. Na pewno przypomniała sobie poranny pocałunek. Jak niewiele trzeba, żeby rzucić ją na kolana.

Cóż! Właściwie to chyba jestem w niej zakochany, zastanawiał się dalej. Pasujemy do siebie: jest piękna, pochodzi z książęcego rodu, bogata, może się podobać. Ale zdaje się, że z natury jest nieco zazdrosna. Czy w przyszłości nie stanie się to dla mnie trochę uciążliwe?

Posłał Marii najczulszy ze swych uśmiechów i wtedy dziewczyna zapomniała o wszystkich wątpliwościach i niepokojach.

– Słuchamy! – powiedziała.

Magnus skinął głową, ale zanim zaczął mówić, ugryzł solidny kęs chleba.

– Moje zadanie zakończone.

– Czy von Litzen… nie żyje? – spytał Endre, który, objąwszy rękami kolana, usadowił się przy ścianie.

Magnus potwierdził.

– Zabiłeś go? – Maria popatrzyła nań z przerażeniem.

– Nie ja.

– A kto?

Patrząc to na jedno, to na drugie, powiedział:

– Nigdy mi nie uwierzycie!

– Mów, proszę, kto?

– Emma.

W stajni zapanowała pełna niedowierzania cisza.

– Żartujesz sobie? – rzekła w końcu Maria.

– Nie! Niedaleko stąd, w odległości niespełna kilku godzin konnej jazdy, w chacie w lesie Emma udusiła von Litzena w łożu z baldachimem. Nie mam pojęcia, skąd ona się tam wzięła. Duńscy knechci odkryli zbrodnię i powiesili morderczynię. W sufit nad jej ciałem wbiłem żelazo. Użyłem mojego najlepszego noża…

– Moim zdaniem uczyniłeś słusznie – odezwał się Endre z powagą. – To na pewno była czarownica, diabelskie narzędzie!

– Magnusie! – zawołała Maria drżącym głosem. – Przeraziłeś mnie!

– Zapomnijmy o Emmie. Pomyślmy raczej, co robić dalej. Ja najchętniej udałbym się za Stenem Sture do Sztokholmu, zależy mi bowiem, by z nim raz jeszcze porozmawiać, ale nie wiem… A co u was nowego?

Maria ożywiła się.

– Niezwykłe nowiny. Opatrywałam rannego żołnierza duńskiego i on wspomniał mi, że mój brat otrzymał od nas wiadomość i że jest blisko Bogesund, w tym zamku, obok którego przejeżdżaliśmy wczoraj. Nie może się jednak przedrzeć przez linię frontu i nie wie, jak nas odnaleźć. To my musimy…

Magnus poderwał się na równe nogi.

– W takim razie nie mamy chwili do stracenia! Droga na północ nadal jest otwarta, ale lada chwila może się to zmienić. To nasza jedyna szansa. Pospieszmy się! Za wszelką cenę musimy się wydostać z miasta, nie powinniśmy zostać tu na noc. Prędzej czy później Duńczycy odkryją, że jesteśmy banitami wyjętymi spod prawa za bunt przeciwko królowi i jego urzędnikom, a wtedy po nas! Jesteście gotowi?

Endre i Maria westchnęli ciężko i zaczęli się zbierać do drogi.


Szli przez pogrążone w mroku miasto, a deszcz ze śniegiem zacinał im w twarze. Konie musieli pozostawić u właściciela stajni, gdyż piesza przeprawa przez linię frontu była mniej ryzykowna. Bez trudu przedostali się przez bramę miejską.

Grzmoty armat w oddali jakby nieco przycichły. Trójka uciekinierów unikała drogi. Przemykali się wzdłuż rowów, grobli i przez zaśnieżone pola. Maria uniosła spódnice i halki, a na twarz zsunęła czepek, tak że wystawał jej jedynie czubek nosa. Nikt nie wziąłby jej za księżniczkę, jednak była kobietą i jej przyjaciele z lękiem myśleli, co by było, gdyby dostali się w ręce zaciężnych knechtów.

Dlatego też na każdy odgłos szczęku broni chronili się skuleni pod osłoną krzaków i zarośli.

– Czy idziemy dobrą drogą? – zapytała Maria cicho.

– Tak, w oddali widzę kontury zamku – odpowiedział Magnus.

– Jesteśmy już tak blisko Alexandra, a mimo to tak daleko od niego…

Ale Magnus nie tracił optymizmu.

– No, Mario – uścisnął jej dłoń. – Najgorsze za nami. Wkrótce nasza długa wyprawa dobiegnie końca. Nic nam już nie przeszkodzi dotrzeć do celu. Choćby nie wiem co, dostaniemy się do zamku. Wymagało to od nas wielu poświęceń, ale teraz, kiedy mogę liczyć na poparcie twojego ojca, księcia Brandenburgii, i Stena Sture, pewien jestem zwycięstwa.

Maria skinęła głową, nieobecna duchem.

Zgiełk walki nasilił się. Odnieśli wrażenie, że gdzieś w pobliżu toczy się bitwa. Ledwie zdążyli się zastanowić, co robić dalej, znaleźli się w samym jej centrum.

Endre podniósł z ziemi kuszę, leżącą obok martwego żołnierza. Na szczęście, bo oprócz noża nie miał przy sobie innej broni.

– Musimy zawrócić – szepnął Magnus. – Widzicie tę spaloną zagrodę? Spróbujmy ją obejść dookoła.

Z niezwykłą ostrożnością prześliznęli się obok jeszcze dymiących zgliszcz. Ocalało kilka budynków gospodarczych, a kiedy przemykali się obok jednego z nich, drzwi się nagle otworzyły i wytoczyło się kilku duńskich knechtów. Zaspani, jakby dopiero co zbudzili się z drzemki, rozprostowywali kości.

Uciekinierzy padli na ziemię w nadziei, że nie zostaną dostrzeżeni, ale było już za późno. Duńczyk krzyknął głośno i rzucił się ku nim. Ruszyli biegiem ku zamkowi, drogę jednak zagrodziła im rzeka o stromych brzegach. Zaczęli biec wzdłuż brzegu, koło uszu przelatywały im ze świstem strzały.

– Nie uda nam się! – rozpaczała Maria.

– Mają nad nami przewagę! Musimy uciekać! – wołał Magnus.

Kolejni żołnierze wzmocnili pościg. Od trojga przyjaciół co prawda dzieliła ich dość znaczna przestrzeń, ale strzały mogą razić na sporą odległość. Zmęczona Maria co chwila wplątywała się w spódnice i potykała.

Dopadli jednak mostu.

– Uciekaj do lasu! – krzyknął Magnus do dziewczyny.

Posłuchała go.

– Endre, nie poradzimy sobie – rzekł Magnus drżącym głosem. – Jedyne co możemy, to zatrzymać ich tu przy moście.

– Rozumiem – skinął głową przyjaciel. – Mam kuszę i pięć strzał. Biegnij za Marią!

Magnus wahał się przez chwilę, a potem położył dłoń na ramieniu przyjaciela.

– Endre…

Endre spokojnie naciągnął kuszę i nie patrząc na Magnusa powiedział:

– Chcę prosić tylko o jedno, Magnusie! Bądź dla niej dobry!

– Przecież jestem, wiesz o tym. I Endre… Nie powinienem… Ale tu chodzi o wielką sprawę!

– Tak, Magnusie – przerwał mu przyjaciel i dodał: – Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że… Nie, zresztą to już nie ma znaczenia.

Magnus spuścił wzrok.

– Może właśnie tak będzie najlepiej, Endre? – szepnął i wycofał się do lasu.

– Gdzie Endre? – spytała go Maria, gdy ją odnalazł.

~ Zaraz nas dogoni. Pospiesz się, nie mamy dużo czasu.

Maria odwróciła się w milczeniu. Magnus chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.


Endre stanął przy moście i napiął kuszę. Drżały mu ręce, usiłował uspokoić oddech, ale bez powodzenia.

Zacisnął wargi, widząc żołnierzy zbliżających się wzdłuż przeciwległego brzegu. Może miną mostek, pomyślał. Daremnie się jednak łudził, żołnierze doskonale wiedzieli, dokąd skierowali się uciekinierzy.

Ziemia była twarda, zlodowaciała. Utworzyły się jednak kałuże, a w koleinach zebrała się mazista breja.

Na mostek wbiegł pierwszy Duńczyk, ale zaraz chwycił się za pierś, w którą wbiła się wypuszczona przez Endrego strzała, i ze stłumionym krzykiem runął do rzeki. Endre pośpiesznie naciągnął kuszę.

Żołnierze stanęli, a potem rozproszyli się po drugiej stronie. Tuż przy głowie Endrego przeleciała ze świstem strzała.

Strzelają do mnie jak do tarczy! Powinienem się wycofać do lasu, pomyślał. Jestem dla nich idealnym celem. Póki są po drugiej stronie rzeki, mogą mnie jedynie trafić strzałą, a przecież wcześniej czy później ich strzały się skończą.

O ile wcześniej nie wyczerpie się zapas moich…

Powoli się cofał, bacznie obserwując ruchy wrogów. Śnieg zacinał mu w oczy, ale sylwetki żołnierzy wyraźnie rysowały się na tle szarobiałego tła. Kolejny Duńczyk ruszył do przodu, zaraz jednak zatrzymała go strzała z kuszy Endrego.

W odpowiedzi posypał się w jego stronę grad strzał. Endre nie miał na sobie pancerza, więc rzucił się na ziemię. Żeby jednak naciągnąć kuszę, musiał się trochę unieść.