Wtedy strzała trafiła go w ramię. Szybko ją wyciągnął, ale lewą rękę miał unieruchomioną i nie mógł dłużej osłaniać przyjaciół. Nie oglądając się za siebie, popędził w stronę lasu.

Ale nie ubiegł daleko.

Kolejna strzała trafiła go w plecy. Stanął, z trudem łapiąc oddech.

– Panie Jezu – błagał – jeszcze nie, jeszcze nie teraz!

Upadł na kolana. Jęcząc z bólu usiłował wstać, ale pociemniało mu w oczach.

– Pomóż mi, pomóż! – błagał bezgłośnie. – Nie jestem w stanie dłużej pilnować mostu. Wybacz mi, Magnusie! Obyście tylko zdążyli!

Ugodziła go jeszcze jedna strzała.

Endre zacisnął zęby, na jego twarzy pojawił się grymas cierpienia.

– Mario – szepnął i runął twarzą na rozmokłe pole.

Gdybym tak mógł ujrzeć cię raz jeszcze, pomyślał. Dlaczego nie mogę się z tobą pożegnać?

Ale może Magnus ma rację? Tak chyba będzie najlepiej Nie mógłbym cię przestać kochać, Mario. A żyć w nie kończącej się tęsknocie…

Próbował jeszcze doczołgać się do lasu, ale mgła przed oczami stawała się coraz bardziej gęsta, a ciało coraz bardziej bezsilne.

– Chryste, zbaw mą grzeszną duszę – jęknął i zapadł się w wielką ciemność.

Ciało Endrego ze Svartjordet z wolna pokryła warstwa śniegu.

ROZDZIAŁ IX

Książę Alexander z Brandenburgii uważnie przyjrzał się Magnusowi i uradował się, widząc młodzieńca o dumnym, śmiałym spojrzeniu. Co prawda w zachowaniu norweskiego szlachcica było coś, co wskazywało na jego niedojrzałość, ale z tego się przecież wyrasta.

Następca tronu z zainteresowaniem wysłuchał opowieści Marii. Zwrócił surową szczupłą twarz w stronę młodszej siostry, która nerwowo bawiła się frędzlami u obrusa.

Nagle zalała go fala braterskiej czułości. Biedactwo! Przeżyła tyle niezwykłych przygód, tyle się nacierpiała, choć jednocześnie dzięki temu bardzo wydoroślała. Serce mu się ścisnęło na myśl, że będzie musiał przekazać jej tak przykrą wiadomość teraz, gdy zdawało się, że nadszedł kres zmartwień. Może jednak poczeka na lepszy moment…

Maria, choć nic już jej nie zagrażało, nadal była niespokojna. Nieustannie zerkała ku drzwiom. Gdy słyszała za nimi jakiś ruch, twarz rozjaśniał jej uśmiech, który jednak szybko gasł. Wielokrotnie wymieniała imię swego drugiego przyjaciela, chłopskiego syna, i ubolewała, że nie ma go wraz z nimi w tym radosnym momencie.

Z relacji i z zachowania Marii wyczytać można było znacznie więcej, niż dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę. Alexander bez trudu odgadł, kto spośród tej trójki był naprawdę bohaterem. Bo mimo że Magnus Maar sprawiał wrażenie człowieka o niezwykłej osobowości, to prawdziwe źródło siły tkwiło w Endrem.

Następca tronu szybko się też zorientował – choć nie padło na ten temat ani jedno słowo – że Magnus Maar zamierza prosić ich ojca o rękę Marii. Alexander westchnął. Zwykły szlachcic norweski, do tego skazany na banicję!

Magnus nie przedstawił jeszcze księciu swego wielkiego planu. Uważał, że jest na to za wcześnie. Wszak dopiero co przybyli do zamku.

Książę Alexander wstał z miejsca i powiedział:

– Wybaczcie, muszę opuścić was na chwilę. Porozmawiamy potem przy stole.

Gdy tylko zamknęły się drzwi, Maria powróciła do sprawy, która nie przestawała ją gnębić.

– Dlaczego Endre nie przychodzi? Mówiłeś, że nas dogoni!

– Kochana Mario, nie psuj nam tego wieczoru! – uspokajał Magnus dziewczynę, ujmując jej dłonie. – Pomyśl lepiej, gdzie jesteśmy. Dotarliśmy do celu, twój brat przyjął mnie serdecznie…

Jego oczy błyszczały z podniecenia, a umysł przepełniała tylko jedna myśl: Udało się!

– Ale Endrego nie ma z nami! Jakże mam się cieszyć, skoro go tu nie ma? Nie wiadomo, co się z nim stało! – Maria z trudem powstrzymywała łzy.

– Przyjdzie, w każdej chwili może się tu zjawić! – zapewniał Magnus.

– Dlaczego tak się spóźnia?

– Mario, nie marudź, przecież musiał zostać…

– Gdzie?

– Przy moście. Ale przyjdzie!

– Przy moście? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Ależ… To znaczy, że on zatrzymał Duńczyków, żebyśmy zdążyli uciec? To dlatego nikt nas nie gonił?

Magnus westchnął.

– Spróbuj zrozumieć, Mario. Przecież chodzi o przyszłość Norwegii. Nie może zginąć żadne z nas, ani ty, ani ja. Czy nie pojmujesz, że wielka sprawa wymaga wielkich ofiar?

Maria uniosła się powoli z miejsca, wpatrując się w Magnusa rozszerzonymi źrenicami. Żeby nie krzyknąć, przycisnęła dłoń do ust. Opanowała się jednak szybko.

– Wracamy natychmiast! – zawołała i rozejrzała się w poszukiwaniu peleryny.

Magnus chwycił ją za ręce.

– Mario – upominał surowo. – Czy nie rozumiesz, że to niemożliwe? Dotarliśmy do celu, nie możemy stąd wychodzić, to zbyt niebezpieczne. Jeśli Endre żyje, przyjdzie tu. A jeśli zginął, to i tak mu nie pomożemy. On poświęcił życie za przyszłość Norwegii. Czy możesz zrozumieć, jak mnie samemu trudno było przyjąć taką ofiarę?

Szlochając uwolniła ręce.

– Mam w nosie przyszłość Norwegii, chcę, by wrócił Endre!

– Mario! Nie bądź niesprawiedliwa. Tęsknię za nim tak samo jak ty, ale zwycięstwo wymaga ofiar. Ja przecież też wyruszyłem na bitwę…

– To coś zupełnie innego. W bitwie uczestniczy wielu żołnierzy i wszyscy mają szansę. A Endre? Miał ją? Poproszę brata o pomoc!

– Nikt nie może opuszczać zamku. Przed chwilą zostały zamknięte bramy. W okolicy nadal toczą się walki. Twój brat uzyskał zgodę na zatrzymanie się tutaj pod warunkiem, że nie będzie się angażował po żadnej ze stron konfliktu.

Maria zaczerpnęła powietrza i wytarła łzy.

– Poddaję się – powiedziała bezbarwnym głosem.

A kiedy wrócił książę Alexander, pożegnała się na dobranoc i wyszła.


Znowu wyskakuję przez okno, pomyślała zgnębiona, kiedy nieporadnie zawisła trzymając się parapetu. Kiedy po raz pierwszy ujrzałam Endrego, rzucił mnie przez okno prosto w ramiona Magnusa… Przepraszał mnie za to, o ile dobrze pamiętam. Wtedy uratował mi życie. A teraz… O mój Boże! Co mu się mogło stać?

O, tak, dobrze. Teraz się trzymam. Tylko ta idiotyczna spódnica! No, jeszcze jedno lekkie szarpnięcie i będę na dole,

Doprowadziła do porządku ubranie i ocierając łzy, próbowała rozeznać się w okolicy. Gęsty śnieg przesłaniał widoczność.

– Endre! Endre! – powtarzała, biegnąc bez tchu, a serce waliło jej jak szalone.

Gdzie ja jestem? Czy idę dobrą drogą? Tak, to główny trakt. Chyba lepiej będzie go ominąć.

Jak Magnus mógł to zrobić? Jak mógł zawieść przyjaciela?

Przypomniawszy sobie otwartą, szczerą twarz Endrego, wybuchnęła gwałtownym płaczem i przez chwilę nie była w stanie iść dalej.

Co właściwie znaczy Magnus bez Endrego? Czy można sobie wyobrazić Magnusa bez nieodłącznego przyjaciela?

Przyspieszyła.

Magnus… Co takiego uczynił dla Norwegii? Czy to wszystko, co robił, nie przypominało budowania zamków na lodzie?

Kiedyś powiedział, że obojętnie co się zdarzy, nic nie rozdzieli ich trojga. Teraz dopiero zrozumiała, dlaczego Endre popatrzył wtedy na niego dziwnie smutno. Zdawał sobie sprawę, że gdy nadejdzie godzina próby, Magnus nie sprosta oczekiwaniom.

Z daleka zobaczyła maszerujących żołnierzy, ukryła się więc pośpiesznie i poczekała, aż przejdą. Nie zastanawiała się nawet, czy to Duńczycy, czy Szwedzi, było jej to całkiem obojętne. Nagle potknęła się o ciało leżące na ścieżce. Serce omal nie wyskoczyło jej ze strachu, ale na szczęście to nie był Endre.

Doszła na skraj lasu. Przed nią rozciągało się otwarte pole, dalej znajdował się most.

Unosząc wysoko nogi, brodziła w gliniastej brei. Na polu ktoś leżał…

Podeszła bliżej. Ze skulonego ciała sterczało kilka strzał. Kusza. Czarne, mokre włosy.

– Endre! – Okrzyk, jaki wydobył się z jej gardła, wyrażał ból i przerażenie.

Szlochając usiłowała strząsnąć śnieg z jego pleców. Dotknęła strzał. Jedna wydawała się tkwić w ciele niezbyt głęboko. Z trudem tłumiąc mdłości, wyciągnęła ją.

Druga wbiła się nieco głębiej. Maria zawahała się. Wyrwać ją? Nie, nie miała odwagi. Przełamała się jednak, pociągnęła mocno strzałę i natychmiast zatamowała krew zdjętą z głowy chustką.

– Dobry Boże! Ocal go! – prosiła.

Na chwilę odjęła chustkę i przyłożyła dłoń, która okryła się ciepłą, lepką krwią.

Opadła, wyczerpana ze zmęczenia i zdenerwowania.

– Dzięki Ci, dobry Boże! Żyje! – wyszeptała i rozejrzała się wokół.

Mimo ciemności dostrzegła w oddali kontury jakiejś opuszczonej chaty.

Muszę go tam zaciągnąć, pomyślała. Ale jak?

Gdybym tak miała nóż… Ale przecież Endre powinien mieć!

Szukała gorączkowo, wreszcie znalazła. Rzuciła się w stronę świerkowego lasu, dziękując w duchu, że żołnierze najwyraźniej sobie poszli, i nacięła pospiesznie większych gałęzi.

Ale te jego rany, myślała zatroskana. Może położę go na brzuchu.

Niełatwo było drobnej dziewczynie unieść ciężkie, bezwładne ciało. Kiedy kładła Endrego na gałęziach, odkryła kolejną ranę z przodu na ramieniu.

Gałęzie zagłębiły się w mokrej brei, śnieg zacinał dziewczynie w twarz.

Nie może leżeć ani na plecach, ani na brzuchu, myślała gorączkowo. Jedynie na boku… Gdyby mógł mi trochę pomóc!

Powinnam się pospieszyć, bo jeszcze się wykrwawi. Może niepotrzebnie wyjmowałam strzały? Tak niewiele wiem…

Potykając się, zaczęła ciągnąć za sobą gałęzie. Prymitywne nosze poruszały się wolno naprzód, zostawiając w błocie głębokie ślady.

– Wybacz, Endre, powtarzała w myślach. Sprawiam ci dodatkowy ból, ale muszę cię umieścić pod dachem.

A jeśli drzwi okażą się zamknięte? Albo jeśli w środku natknę się na wrogów?

Ale chata była pusta. Księżniczka wciągnęła rannego do izby, zapaliła kaganek i przysłoniła jedyne okno.

W pomieszczeniu stało niewiele sprzętów, ale najważniejsze, że było łóżko, a także palenisko. Maria roznieciła ogień. Nie zastanawiała się nad tym, że ktoś może dostrzec dym ulatujący z komina. Endre musiał się rozgrzać po tak długim leżeniu na mrozie.

Z trudem ułożyła rannego w łóżku. Zdjęła buty z jego nóg, a potem kaftan i koszulę.

Przyniosła wodę i ostrożnie przemyła rany, które na szczęście już nie krwawiły. Potem podarła halkę na paski, a kiedy zaczęła bandażować, Endre otworzył oczy.

– Mario – szepnął patrząc na nią.

– Tak, Endre. Jak się czujesz?

Jęknął z bólu.

Maria właśnie opatrywała mu ranę na ramieniu, chyba najmniej groźną, ale gdy jej dotknęła, Endre krzyknął przeraźliwie.

– Ciii… – uspokajała go przestraszona. – Ktoś może nas usłyszeć!

Ale Endre nie zdawał sobie z tego sprawy, że krzyczy. Znajdował się na krawędzi świadomości i nie kontrolował swego zachowania.

Co robić? myślała Maria zrozpaczona. Biedny Endre! Proszek! olśniło ją nagle. Proszek z ziela, który otrzymała od przypadkowo napotkanego staruszka. O Boże, a jeśli nie mam przy sobie tego pudełeczka! Nie, jest! Co mówił starzec? Wdychać opary… Opary wydzielające się z zapalonego proszku?

Endre rzucał się na łóżku, wyjąc z bólu. Maria wysypała proszek na miseczkę i wrzuciła trochę żaru, ale nie udało jej się nakłonić Endrego, by wdychał dym. Wówczas wsypała żarzący się proszek do kawałeczka zwiniętej skóry i wcisnęła jeden koniec tej rurki między zęby rannego.

„Ból ustąpi”, powiedział staruszek. Oby to była prawda! Endre zakrztusił się. Kasłał, z trudem łapiąc powietrze, więc czym prędzej zrezygnowała z cudownego środka. Niech się dzieje co chce, pomyślała, i dokończyła mu opatrywać ranę.

Chyba jednak proszek trochę pomógł, bo Endre leżał spokojnie. Mam nadzieję, że nie podałam mu go zbyt dużo, myślała przestraszona.

Nagle ranny ponownie podniósł powieki i spojrzał na dziewczynę całkiem przytomnie.

– Mario – rzekł wyraźnie. – Mario, przyszłaś do mnie… – Jego głos wyrażał bezgraniczne szczęście.

Usiadła na brzegu posłania i zapytała zdziwiona:

– Nic cię nie boli?

Powoli pokręcił głową. W jego oczach było tyle ciepła…

– Jak się tu znalazłaś?

– Kiedy dowiedziałam się, że być może nie żyjesz, Endre, zawalił się mój cały świat. Musiałam cię odnaleźć! No i znalazłam, a potem przyciągnęłam tutaj.

Podniósł zdrowe ramię i czule pogłaskał policzek dziewczyny.

– Mario… Wiesz, o co się modliłem, leżąc tam, na polu? Żeby ujrzeć cię raz jeszcze. Zostań ze mną, Mario. Potrzebuję cię!

– Zostanę. Powiedz, czy nie jest ci zimno?

– Nie wiem… Może.

– Okryję cię swoją peleryną.

– Dziękuję, moja mała księżniczko – powiedział, chwytając ją za rękę.

– Lepiej już? – zapytała, a w odpowiedzi usłyszała jego cichy śmiech.

– Lepiej? Jestem szczęśliwy!

Poczuła, że palce rannego rozluźniły się, a on sam zapadł w sen, spokojny i głęboki.

Maria pogłaskała Endrego po głowie. Odzyskałam go, pomyślała. I o dziwo, on też mnie potrzebuje. On, taki silny i opanowany!