Usta jej drgnęły, kiedy pomyślała o przyszłości, dalekiej od spokoju i wygody. Poniekąd cieszyła się, że została wyrwana z pałacowej monotonii, jednak wolałaby, żeby przygody były trochę przyjemniejsze. Lękała się zalewających ją potężnymi falami nowych wrażeń.

Uciekinierzy siedzieli przy stole w milczeniu, błądząc myślami gdzieś daleko. Nie mieli pojęcia, co roi się w głowie właścicielki zagrody, i nie pałali chęcią poznania jej zamiarów…


Mimo że wstał już dzień, goście zapragnęli przespać się choć trochę przed dalszą drogą.

Emma nie miała nic przeciwko temu, przeciwnie, chętnie wskazała im pogrążony w mroku pokój, w którym stało szerokie łoże. Maria natychmiast wyciągnęła się wygodnie po jednej jego stronie, a Magnus i Endre położyli się z drugiej i pod skórami jagnięcymi, którymi się okryli, schowali noże.

Maria, chwyciwszy Magnusa za rękę jak dziecko szukające oparcia w kimś dorosłym, natychmiast zasnęła. Mężczyźni zaś nie mogli zmrużyć oka.

– Pomyślałem o czymś, Endre – szepnął Magnus. – Von Litzen zapewne nie żyje, ta mała jest więc wdową. Wiesz, co uczynimy? Odwieziemy ją całą i zdrową do księcia Brandenburgii, a wtedy…

– Do Brandenburgii? To dość daleko. A co potem?

– Zauważyłem, że ona mnie lubi – rzekł Magnus w zamyśleniu. – Pamiętasz, co powiedziałem wczoraj? Moim jedynym celem jest niepodległość Norwegii. Księżniczka może mi pomóc ten cel osiągnąć! Postanowiłem się z nią ożenić.

Endre odetchnął głęboko i powiedział spokojnie:

– Ożenić? Po co?

Magnus leżał przez chwilę nieporuszony, a na jego wargach pojawił się tajemniczy uśmiech. Potem rzekł cicho jakby do siebie:

– Marzy mi się korona króla Norwegii.

– Oszalałeś! – wybuchnął Endre.

– Dlaczego? – sucho spytał Magnus. – Książę zapewne uraduje się, kiedy ujrzy córkę całą i zdrową.

– A jaki to ma związek z norweskim tronem?

– Czy nie wolałbyś raczej norweskiego władcy niż monarchy wywodzącego się z jakiegoś obcego kraju?

– Oczywiście, ale…

– A iluż w naszym kraju dobrze urodzonych młodzieńców nadaje się do tej roli? – upierał się Magnus. – Szlachta powoli wymiera, a kościół traci wpływy. Wymień choć jednego kawalera, który miałby większe szanse niż ja. A przy wsparciu księcia Brandenburgii umocnię swoją pozycję. Bo książę na pewno poprze mnie, a nie króla Christiana, by wynieść swą córkę na tron Norwegii.

– Christian dobrowolnie nie odda Norwegii – przerwał mu Endre.

– Osłabiły go ciągłe wojny ze Szwecją i innymi państwami. A za mną opowie się cały kraj.

– Wątpię. – Endre najwyraźniej odnosił się sceptycznie do pomysłu Magnusa. – Mieszczaństwa nie przeciągniesz na swoją stronę. To prawda, że Christian ma wiele wad, ale tej warstwie społeczeństwa zapewnił liczne przywileje.

Magnus prychnął pogardliwie.

– Być może, ale czy sądzisz, że chodziło mu o ich dobro? Nie! Jedynie o umocnienie władzy. Posłuchaj, Endre, wiem dobrze, że ktoś powinien zacząć… Wstać i powiedzieć: „Duńczycy muszą odejść!”, a wówczas opór wobec wroga zacznie narastać jak lawina. A tym człowiekiem będę ja!

– Wysoko mierzysz, Magnusie. Oczywiście chętnie widziałbym cię na norweskim tronie, tyle tylko że droga, która do niego prowadzi, zdaje się nie mieć końca.

Przez chwilę wpatrywali się w mrok, zatopieni w myślach. Z podwórza dochodził chrapliwy głos Emmy, pokrzykującej na konia.

– Endre – szepnął nagle Magnus. – Nie wydaje ci się dziwne, że w takiej nędznej chałupie stoi łoże z baldachimem?

– Tak – potwierdził Endre z lękiem. – Zaintrygował mnie ten baldachim, taki solidny, grubo pikowany.

– Właśnie!

– Nie podoba mi się to – rzekł Endre i wszedł na stołek, żeby dokładnie obejrzeć baldachim. – Tu jest jakieś dziwne urządzenie: kilka rzemieni prowadzi do pokoju obok. Do czego to ma służyć? O Boże! – zawołał olśniony i oblał go zimny pot. – Baldachim można spuścić, i to z zewnątrz, z sąsiedniego pomieszczenia. A śpiący gość nie zdąży wyskoczyć z łóżka, bo przygniecie go ciężka tapicerka.

Magnus poderwał się.

– Nie możemy tu leżeć!

– Możemy. Tyle tylko, że musimy czuwać. Zresztą i tak nie miałem zamiaru zasnąć, będę więc pierwszy trzymał wartę.

Maria obudziła się i usłyszała, o czym mówią. Zadrżała ze strachu i już chciała coś krzyknąć, gdy Magnus zakrył dłonią jej usta.

– Cicho! Ta wiedźma jest w chacie. Udajemy, że śpimy! Endre, trzymaj nóź w pogotowiu! Musimy być przygotowani na najgorsze!

Młodzieńcy, targani lękiem i ciekawością, ułożyli się z powrotem na łożu. Maria zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego po prostu nie uciekną z tego miejsca, ale Magnus i Endre koniecznie chcieli potwierdzić swoje podejrzenia co do Emmy.

Po chwili zaskrzypiały otwierane ostrożnie drzwi. Maria uczepiła się dłoni Magnusa, a ten uścisnął ją uspokajająco. Głęboki sen Endrego mógł się wydawać cokolwiek nienaturalny. Chrapał tak głośno, że Magnus, pomimo napięcia, z trudem powstrzymywał się od śmiechu.

Maria leżała sztywna z przerażenia i wsłuchiwała się w ostrożne kroki zmierzające ku łóżku. Starała się oddychać spokojnie i równo, ale serce waliło jej młotem. Poczuła oddech Emmy tuż przy swej twarzy. Starucha sprawdzała, czy śpią. Endre zacisnął dłoń na trzonku noża, ale ani drgnął.

Emma cofnęła się. Magnus uchyliwszy lekko jedno oko zobaczył, że podstępna gospodyni grzebie w ich wierzchnich okryciach. Z pogardą odrzuciła ubranie Endrego: koszulę i kamizelę z łosia, dokładnie natomiast przeszukała kaftan Magnusa i jego pas. Ponieważ nie było tam żadnych ozdób, uznała, że nie skłamali, mówiąc o napadzie rozbójników. Suknia Marii również pozbawiona była klejnotów, więc Emma skrzywiła się rozczarowana i wyszła z pokoju, spluwając w stronę łoża.

– Uff! – Magnus odetchnął z ulgą. – Miejmy nadzieję, że teraz uzna, iż nie warto nas dusić baldachimem. Ale nie wytrzymam ani chwili dłużej w tym pokoju. Uciekajmy stąd! I to czym prędzej.

Zgadzali się z nim w pełni.

– Wyspałam się, więc możemy jechać dalej – rzekła Maria.

– Hmm, nam przydałoby się trochę odpocząć, ale…

Maria uniosła brwi. Z jej spojrzenia wyczytali, że dla niej jest całkiem obojętne, czy oni są wyspani. Najważniejsze, że ona była wypoczęta.

Pośpiesznie pożegnawszy się z gospodynią, ruszyli w dalszą drogę. Dopiero gdy już oddalili się spory kawałek od zagrody, Magnus zauważył, że większość srebrnych ozdób na uprzęży zniknęła.

– Tak mi się właśnie zdawało, że starucha miała dziwnie zadowoloną minę. Jakby trafił się jej jakiś tłusty kąsek – mruknął. – Złodziejka! Powinno się ją ukarać. Ale tym niech się już zajmie ktoś inny, my mamy własne zmartwienia.

Pojechali do miejsca, gdzie ukryli swe rzeczy, i wydobyli je spod głazu. Deszcz nie przestał padać. Maria pociągała nosem.

Endre przejął się katarem księżniczki.

– Nie ma rady! – stwierdził. – Musimy znaleźć dla niej jakiś dach nad głową.

Powoli posuwali się naprzód i rozglądali się za miejscem, gdzie mogliby się schronić. Maria marudziła coraz bardziej, brakło jej cierpliwości, narzekała, że ona – księżniczka brandenburska – wbrew własnej woli wpadła w takie tarapaty. A gdy nikt jej nie odpowiadał, zamilkła obrażona.

W końcu Endre znalazł suche miejsce pod nawisem skalnym, gdzie zmieścili się wraz z końmi. Rozpalił ognisko i rozwiesił mokrą odzież, żeby przeschła. Nie padło ani jedno słowo, atmosfera była napięta. Maria niecierpliwie przeczesywała palcami niesforne loki. Magnus wskazał jej suche gałęzie, nadające się do siedzenia, i rzekł z drwiącym uśmiechem:

– Mam grzebień! Jeśli wasza wysokość pozwoli, Endre pomoże.

Maria na moment zastygła, słysząc tak niestosowny ton, ale skinęła łaskawie głową na znak, że się zgadza.

Endre zdenerwował się nie na żarty. Po raz pierwszy udało się Magnusowi wytrącić go z równowagi. Chwycił gwałtownie grzebień i zaczął rozczesywać wilgotne kędziory księżniczki. Ale choć szarpał niemiłosiernie, Maria zacisnęła zęby i tylko ogniste spojrzenie czarnych oczu zdradzało, co czuje.

– Niańka, pokojówka! – mruczał pod nosem Endre. – Czym jeszcze mam być?

Magnus tylko uśmiechał się pod nosem.

Kiedy włosy zostały rozczesane i upięte jak należy, Maria uznała, że może się odezwać. Ale ponieważ miała katar, jej wyniosły ton nie wywarł na młodzieńcach oczekiwanego wrażenia.

– Może w końcu się dowiem, jakie są wasze plany na przyszłość. Bo dalej tak być nie może!

Magnus wzruszył ramionami.

– Nie mamy wyboru. Przecież musimy ukrywać się przed żołnierzami króla.

– No tak – spuściła z tonu. – Von Litzen…

– Von Litzena raczej nie musimy się obawiać, bo na pewno już nie żyje.

Maria wpatrywała się w Magnusa szeroko otwartymi oczami.

– Nie żyje? – powtórzyła z niedowierzaniem.

– Myślę, że możemy przyjąć to za prawdę.

Wstała powoli.

– A więc chcesz powiedzieć, że bez powodu ciągnęliście mnie po takich wertepach? I przez cały czas wiedzieliście o tym?

Magnus także wstał i zawołał zirytowany:

– Chroniliśmy cię przed buntownikami!

– Ale teraz to już niepotrzebne! – upierała się. – A jeśli sądzicie, że powinnam rozpaczać z powodu utraty mego tak zwanego męża, to się mylicie. Nienawidziłam go od pierwszej chwili! Ta bestia chciała wykorzystać moje wysokie urodzenie dla kariery i władzy.

Magnus zarumienił się, zapewne dotknięty jej słowami.

Endre natomiast nie mógł obronić się przed współczuciem wobec tej młodej dziewczyny, która musiała się czuć teraz bardzo samotna, choć usiłowała zachować wyniosłą postawę.

– Prowadźcie mnie natychmiast do urzędników królewskich! – rozkazała. – Pomogą mi dostać się do Brandenburgii.

– Ludzie króla ci nie pomogą. A jeśli Endre i ja pokażemy się im na oczy, pojmają nas i oskarżą o zdradę.

– Nic mnie nie obchodzi taki prostak jak Endre!

Twarz Magnusa przybrała groźny wyraz.

– Pomyślałaś choć przez chwilę, co Endre poświęcił dla ciebie? Mogliśmy cię zabić i nikt nigdy by się nie dowiedział, że braliśmy udział w tej krwawej jatce. Tymczasem zdecydowaliśmy się ciebie uratować.

– Nie waż się mówić do mnie po imieniu, ty żałosna szlachecka pchło! – wycedziła Maria i popatrzyła na Magnusa, o głowę wyższego od niej. – Ruszamy natychmiast! A ty… – zwróciła się do Endrego z głęboką pogardą – wskażesz nam niezwłocznie drogę do najbliższej osady.

– A więc zamierzasz nas wydać? – spytał cicho Magnus, a w jego głosie pobrzmiewała ukryta groźba. – Już nas nie potrzebujesz, więc pozbędziesz się nas jak pary zniszczonych butów?

– Tak, zgadza się! Mam was dość. Teraz, kiedy von Litzen nie żyje, nie widzę najmniejszego powodu, by wieść takie pieskie życie!

Endre i Magnus popatrzyli po sobie i bez słów osiodłali konie. Ich ambitne plany legły w gruzach.

Magnus jednak nie zamierzał tak łatwo rezygnować. Już ja znajdę sposób, by złamać dumę tej młodej księżniczki! pomyślał.

ROZDZIAŁ III

Księżniczka nie zamierzała bynajmniej jechać dalej na jednym koniu z Magnusem. Skończyło się więc na tym, że Endre musiał wędrować pieszo. Rozsierdzony prowadził wierzchowca przez leśne ścieżki w dół ku traktom wiodącym do zamieszkanych okolic. Gdy dotarli do gościńca, skręcili na wschód. Przestało padać, ale chmury nadal groźnie wisiały nad ich głowami.

Księżniczka kichała coraz częściej, ale nie odezwała się nawet słowem. Raz po raz spoglądała ukradkiem na Magnusa, który świetnie prezentował się w siodle, i nie potrafiła stłumić zachwytu. Wysoki, nieprawdopodobnie przystojny, miał taki szlachetny profil. Dobrze dopasowany strój podkreślał jego wspaniałą sylwetkę: szerokie ramiona i wąskie biodra.

Endre był trochę niższy i drobniejszy, ale emanowała z niego jakaś wewnętrzna siła. W twarzy dominowała para ciemnych, trochę melancholijnych oczu, a kiedy uśmiechał się szeroko, zwracały też uwagę mocne śnieżnobiałe zęby. Nawet ona musiała przyznać, że ten chłopski syn był na swój sposób urodziwy.

Pełną napięcia ciszę przerwał Magnus.

– Nie sądź, księżniczko, że damy się poprowadzić na rzeź jak barany – odezwał się surowo. – Najpierw zdobędziemy dla ciebie cieplejsze i wygodniejsze ubranie, a potem poszukamy kogoś godnego zaufania, kto podejmie się odwieźć cię bezpiecznie do ojca. Obiecuję, że jeśli znajdziemy odpowiednie osoby, oddamy cię pod ich opiekę. Jeśli nie, nadal będziemy cię strzec bez względu na to, czy sobie tego życzysz, czy nie. Czujemy się za ciebie odpowiedzialni, tak jak każdy dorosły człowiek jest odpowiedzialny za dziecko.

Księżniczka odwróciła się plecami, nie kryjąc pogardy. Nie wykazywała najmniejszej woli współdziałania.


Chyliło się ku wieczorowi, gdy w oddali dostrzegli większą osadę, której nazwy nie znał nawet Endre.

– Jesteś głodna, księżniczko? – spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. – No cóż, ja w każdym razie jestem – westchnął. – Spróbujemy zdobyć trochę pożywienia. Na pewno jest tu gdzieś w pobliżu gospoda, a jeśli jeden z nas tam pójdzie… – urwał gwałtownie, bo nagle zza zakrętu wyłonił się oddział knechtów pieszych, dowodzonych przez oficera, kierując się wprost na nich. – Teraz wszystko zależy od ciebie, księżniczko – szepnął.