– Wywiad? – twarz Keshii jakby się zamknęła. – Odpada. Masz coś jeszcze?
– Proponuję, żebyś mnie wysłuchała, zanim definitywnie odmówisz. Czy kiedykolwiek słyszałaś o Lucasie Johnsie?
– Owszem, to nazwisko coś mi mówi, ale nie bardzo wiem co.
– Ciekawa postać. Ma w tej chwili około trzydziestu pięciu lat, z czego sześć spędził w więzieniu za napad z bronią w ręku. Siedział w Folsom, San Quentin i innych legendarnych miejscach, o których krążą mrożące krew w żyłach opowieści. Jak widać, przeżył i wyszedł na wolność. Był jednym z pierwszych organizatorów związków zawodowych w zakładach karnych i głośno upominał się o prawa więźniów. Zajmuje się tym nadal; podejrzewam, że ta działalność stała się dla niego sensem życia. Poświęcił je marzeniom o likwidacji więzień, a póki to nie nastąpi, polepszeniu doli więźniów. Uważa, że ma wobec nich zobowiązania. Posunął się nawet do tego, że za pierwszym razem odmówił skorzystania z warunkowego zwolnienia. Za drugim razem nie dano mu wyboru. Wyszedł i z miejsca zaczął działać publicznie. Facet ma niezwykłą siłę oddziaływania. To dzięki niemu opinia publiczna dowiedziała się wreszcie, co naprawdę dzieje się w naszych zakładach karnych. Napisał na ten temat pasjonującą książkę. Ukazała się rok czy dwa temu, nie pamiętam dokładnie, a w ślad za nią Posypały się propozycje wystąpień publicznych, wykładów, audycji telewizyjnych i tak dalej. Korzysta z nich do woli, co jest o tyle zdumiewające, że nadal obowiązują go warunki zwolnienia i musi zdawać sobie sprawę, że grubo ryzykuje, robiąc tyle hałasu.
– Też tak uważam.
– Odsiedział sześć lat wyroku, ale nadal nie jest wolnym człowiekiem. Jeśli dobrze rozumiem, kalifornijskie prawo karne przewiduje coś w rodzaju niesprecyzowanego wyroku. Oznacza to, że długość jego trwania określana jest raczej mgliście. W przypadku Johnsa wyrok brzmiał: od pięciu lat do dożywocia. W normalnych warunkach odsiedziałby zapewne kilkanaście lat, wedle uznania władz więzienia, ale wygląda na to, że chcieli się go pozbyć. Podobno nieźle im dopiekł.
Keshia kiwnęła głową, zaintrygowana. Na to zresztą liczył Simpson.
– Czy w czasie napadu kogoś zabił?
– Nie, i chyba nie miał takiego zamiaru. Po prostu narobił mnóstwo zamieszania. Z tego, co sam pisze, wynika, że jako młody człowiek nie miał zbyt wielu hamulców natury moralnej. Wychował się na ulicy, całe wykształcenie zdobył już za kratkami: ukończył college i zrobił magisterium z psychologii.
– A zatem jest to człowiek przedsiębiorczy. Czy od chwili zwolnienia miał jakieś kłopoty?
– Nie takie, o jakich myślisz. Zdaje się, że już wyrósł z działalności przestępczej. Teraz problemów przysparza mu raczej zbyt głośna agitacja. Chcę, żebyś zrobiła ten wywiad, bo wkrótce ma się ukazać jego następna książka. W pewnym sensie to kontynuacja pierwszej, tyle że o wiele bardziej drastyczna. Odsłania w niej stan naszego więziennictwa i swoje poglądy na ten temat. Z tego, co już wiem, książka zrobi furorę. To odpowiednia pora na artykuł o nim, a ty zrobisz to najlepiej. Pamiętam, że w zeszłym roku pisałaś o buntach więziennych w Missisipi, tak więc ten obszar nie jest ci zupełnie nie znany.
– To nie ma być felieton ani nawet reportaż z ostatniej chwili. To wywiad, Jack – Keshia podniosła wzrok – a wiesz doskonale, że ja nie robię wywiadów. Poza tym Johns nie ma nic wspólnego z Missisipi. O kalifornijskich więzieniach wiem dokładnie tyle co każdy obywatel, który czyta gazety.
– Zasady są zbliżone, o czym dobrze wiesz. A wydawca chce mieć artykuł o Lucasie Johnsie, nie o systemie penitencjarnym stanu Kalifornia. W tej kwestii zresztą oświeci cię jego pierwsza książka. Jeśli oczywiście zdołasz ją przetrawić.
– Jaki on jest?
Simpson stłumił cisnący mu się na wargi uśmiech. Może jednak… Zmarszczył brwi i odłożył cygaro do popielniczki.
– Silny, intrygujący, bardzo zamknięty w sobie, a równocześnie szczery. Widziałem jedno z jego wystąpień, ale nigdy nie miałem okazji rozmawiać z nim osobiście. O więziennictwie jest w stanie powiedzieć wszystko, o sobie nie mówi nic. Baczy, żeby się zbytnio nie odsłonić, co dla dziennikarza może stanowić wyzwanie. Johns robi wrażenie człowieka, który niczego się nie boi, ponieważ nie ma nic do stracenia.
– Każdy ma coś do stracenia, Jack.
– Patrzysz na świat przez pryzmat własnej osoby, moja droga. Nie wszystkie losy układają się tak samo. Są ludzie, którzy już stracili wszystko, co było im drogie. Johns miał żonę i dziecko. Dziecko zginęło w wypadku samochodowym, którego sprawca zbiegł, żona zaś popełniła samobójstwo na dwa lata przed jego uwolnieniem. Tak więc on także zalicza się do tej grupy. Osobista tragedia może człowieka złamać, może też dać mu swoiste poczucie wolności. Myślę, że to właśnie stało się z Johnsem. Usłyszysz o nim krańcowo sprzeczne opinie: z jednej strony uprzejmy, zaangażowany, serdeczny, z drugiej bezwzględny, brutalny i zimny. Dla swoich zwolenników jest kimś na kształt Boga. To żywa legenda i chyba nikt nie zna go naprawdę, od podszewki.
– Widzę, że sporo wiesz na jego temat.
– Zainteresował mnie. Czytałem jego książkę, widziałem, jak przemawia, poszperałem też trochę w archiwach, zanim poprosiłem cię tutaj. Na swój sposób Johns jest równie skryty jak ty. Możliwe, że czegoś się od niego nauczysz. A w każdym razie stworzysz głośny artykuł, w którym twój talent zabłyśnie pełnym blaskiem.
– Wiesz, że nie mogę ryzykować rozgłosu – wahanie Keshii znów skrzepło w żelazny opór.
– Czyżbyś postanowiła umrzeć w zapomnieniu?
– Nie chodzi mi o zapomnienie, lecz o anonimowość. Spokój ducha. Omawialiśmy to już wiele razy.
– W teorii. Ale nie w praktyce – nie rezygnował. – Nadarza ci się sposobność zrobienia czegoś, co nie tylko cię zainteresuje, ale też może cię pchnąć o kilka szczebli wyżej w karierze zawodowej. Nie pozwolę ci bez zastanowienia odrzucić takiej szansy.
– Nie mogę, Jack. Jak myślisz, ile czasu minie, zanim ktoś zauważy mnie w jego otoczeniu? Jeśli nie rozpozna mnie sam Johns, co jest prawdopodobne. O, nie! – Keshia energicznie potrząsnęła głową.
– To nie jest człowiek tego typu, Keshia. Nie obchodzą go wyższe sfery, bale debiutantek i wszystko, co dzieje się w twoim świecie. Zanadto jest zajęty własnymi sprawami. Wątpię, czy w ogóle słyszał twoje nazwisko. Pochodzi z Kalifornii, ostatnio działał na Środkowym Zachodzie, nigdy nie był w Europie i prawie na pewno nie czyta rubryk towarzyskich.
– Tego nigdy nie można być pewnym.
– Gotów jestem przysiąc. Wiem, na czym mu naprawdę i wyłącznie zależy. To buntownik. Inteligentny samouk, całkowicie oddany idei, a nie jakiś playboy. Bądźże rozsądna, dziewczyno. Tu chodzi o twoją karierę. W przyszłym tygodniu Johns będzie w Chicago. Możesz łatwo i dyskretnie wysłuchać jego wystąpienia. Potem wywiad w jego biurze i to wszystko. Nikt z tych kręgów nie będzie nawet podejrzewał, że jesteś kimś więcej niż tylko K. S”. Miller. Co się zaś tyczy Johnsa, bardziej zainteresuje go efekt twojej pracy niż to, kim jesteś i co robisz prywatnie. On w ogóle nie myśli o takich rzeczach.
– Jest homoseksualistą?
– Być może. Nie wiem, co robią mężczyźni skazani na długie lata więzienia. To zresztą nieistotne: ważne są jego cele, sposób, w jaki walczy o ich urzeczywistnienie. Tu tkwi sedno sprawy. Gdybym choć przez chwilę sądził, że możesz mieć z nim jakiekolwiek problemy, nie proponowałbym ci tej roboty. Chyba na tyle mnie znasz.
– A jeśli to awanturnik, chytry łotr, który domyśli się mojej tożsamości i zechce to wykorzystać?
Simpson z irytacją zdusił cygaro w popielniczce.
– Posłuchaj: pisałaś już o faktach, miejscach i sylwetkach. Masz na swoim koncie sporo osiągnięć, ale jeszcze nigdy nie pracowałaś z ludźmi. Wiem, że sobie z tym poradzisz, i uważam, że powinnaś spróbować. Musisz sobie tylko odpowiedzieć na jedno pytanie: jesteś publicystką czy nie?
– Naturalnie, że tak. W ten sposób jednak naruszę reguły, które sama dla siebie ustanowiłam. Przez siedem lat miałam spokój, ponieważ przestrzegałam ich z żelazną konsekwencją. Jeżeli zgodzę się na ten wywiad, za jakiś czas wepchniesz mi następny, a gdy już zacznę pracować publicznie… Nie. Po prostu nie mogę.
– Dam ci do przeczytania jego książkę. Zrób chociaż tyle, zanim podejmiesz ostateczną decyzję.
Keshia zawahała się, po czym powściągliwie skinęła głową. Na to ustępstwo mogła sobie pozwolić. Była absolutnie pewna, że nie zgodzi się na wywiad. Może Lucas Johns nie ma nic do stracenia, lecz ona może stracić wszystko: własny spokój i pilnie strzeżone sekretne życie, którego zbudowanie zajęło jej tyle lat. Życie, które sprawiało, że rano miała ochotę wstać z łóżka. Nie zamierzała go narażać. Dla nikogo: ani dla Marka, ani dla Simpsona, ani dla jakiegoś kryminalisty, który stanowił gorący temat dla czasopism. Do diabła z nim! Nikt nie jest tego wart.
– Dobrze, przeczytam tę książkę – uśmiechnęła się po raz pierwszy od pół godziny, po czym smętnie potrząsnęła głową. – Trudno ci odmówić siły argumentacji, ty podstępny lisie!
Simpson widział jednak, że jej nie przekonał. Miał nadzieję, że szalę przeważy pisane słowo Lucasa Johnsa i jej własna ciekawość. Czuł przez skórę, że dla jej kariery ten wywiad jest sprawą kluczową, a Jack Simpson rzadko się mylił. Kiedy jej to powiedział, fuknęła:
– Jack, jesteś naprawdę pierwszorzędnym krętaczem! Słuchając cię, można by pomyśleć, że od tego wywiadu zależy całe moje życie!
– Nie można wykluczyć, że tak jest, bo ty, moja droga, jesteś pierwszorzędną pisarką. W tej chwili jednak osiągnęłaś etap, na którym musisz się na coś zdecydować. To prawda, wybór nie jest łatwy i nie stanie się łatwiejszy, jeśli będziesz go odkładać na później. Moją główną troską jest dopilnowanie, byś podjęła pewne decyzje i nie pozwoliła odstawić się na boczny tor.
– Wiesz, dotąd nie odnosiłam wrażenia, że jestem na bocznym torze – Keshia cynicznie uniosła jedną brew.
– Owszem, odwaliłaś kawał dobrej roboty. Ewoluujesz we właściwym kierunku, ale wszelki postęp odbywa się zwykle do pewnego punktu, po czym następuje krach. Dla ciebie będzie to chwila, w której nie zdołasz złapać wszystkich srok za ogon. Będziesz musiała się zdecydować, czego naprawdę chcesz.
– Nie sądzisz, że właśnie to robię?
Ku jej zdumieniu Simpson potrząsnął głową.
– Powinnaś określić, kim chcesz być: K. S. Miller, piszącą poważne artykuły, dzięki którym możesz osiągnąć prawdziwy sukces, Martinem Hallamem, plotkującym incognito o swoich znajomych, czy też szlachetnie urodzoną Keshią Saint Martin, szalejącą na balach i w „Tour d’Argent” w Paryżu. Nie możesz mieć wszystkiego. Nawet ty.
– Chyba żartujesz, Jack – Keshia poczuła się urażona. – Doskonale wiesz, że rubrykę Hallama robię dla zabawy. Nigdy nie traktowałam jej poważnie, a już na pewno nie w ciągu ostatnich pięciu lat. Wiesz też, że naprawdę ważna jest dla mnie praca K. S. Miller. Bale i szaleństwa w „Tour d’Argent”, jak to określasz, są czymś, co robię z nawyku, dla zabicia czasu i po to, żeby zdobywać materiał do rubryki towarzyskiej. Nie oddałabym duszy za ten styl życia.
– Nie jestem pewien, czy tak nie jest, a jeśli mam rację, pewnego dnia możesz odkryć, że zapłaciłaś za to właśnie swoją duszą.
– Nie tragizuj.
– To nie tragizowanie, a szczerość. I troska.
– Wobec tego przestań się o mnie „troskać”, przynajmniej na tym polu. Wiesz, że mam pewne powinności. Nie rezygnuje się z wieków tradycji dla kilku lat spędzonych przy maszynie do pisania. Poza tym wielu pisarzy używa pseudonimów.
– Tak, ale oni przynajmniej żyją pod własnym nazwiskiem. Masz rację co do jednego: tradycji nie zmienia się w ciągu kilku lat. Burzy się ją nagle, brutalnie, w krwawej rewolucji.
– Wątpię, czy to konieczne.
– Lub „cywilizowane”, czy tak? Owszem, rewolucje nigdy nie są cywilizowane, a zmiany nigdy nie bywają wygodne. Zaczynam dochodzić do wniosku, że powinnaś przeczytać książkę Johnsa przez wzgląd na siebie samą. Na swój sposób ty również tkwisz w więzieniu od niemal trzydziestu lat – głos Simpsona złagodniał. – Keshia, czy naprawdę właśnie tak chcesz żyć? Kosztem własnego szczęścia?
– To nie jest kwestia szczęścia. Czasem człowiek nie ma wyboru – Keshia odwróciła wzrok.
– Ależ właśnie o tym rozmawiamy. Zawsze istnieje wybór. Czy masz zamiar poświęcić życie dla absurdalnych „powinności” po to tylko, żeby zrobić przyjemność byłemu opiekunowi? Bo przypominam ci, że od dziesięciu lat jesteś pełnoletnia. Chcesz nadal spełniać wolę dawno zmarłych rodziców? A może żąda tego od ciebie ów młody człowiek, z którym jesteś zaręczona? Jeżeli tak, w końcu przyjdzie czas, gdy będziesz musiała wybrać między nim a swoją pracą, i powinnaś zdać sobie z tego sprawę już teraz.
– Jeśli masz na myśli Whitneya Haywortha, to nie jestem z nim zaręczona i nigdy nie będę. Jedyne ofiary, jakie dla niego ponoszę, to od czasu do czasu zmarnowany wieczór. Martwisz się więc niepotrzebnie.
"Zwiastun miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Zwiastun miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Zwiastun miłości" друзьям в соцсетях.