– Nawet nie wiem, od czego zacząć – wyznała.
– Powiedziałaś, że jest was pięć. Wybierz jedną i zacznij od początku.
Dwie łzy spłynęły po policzkach Keshii. Luke nie mógł się już pohamować: wyciągnął rękę, a ona ją ujęła i siedzieli tak naprzeciw siebie, odgrodzeni stolikiem. Łzy powoli ciekły Keshii po twarzy.
– Pierwsza to Keshia Saint Martin. Nazwisko, które widziałeś na kopertach. Sierota milionerka… czyż nie romantyczna postać? – uśmiechnęła się gorzko. – Moi rodzice zmarli, gdy miałam dziewięć lat. Zostawili mi mnóstwo pieniędzy i ogromny dom na rogu Park Avenue. Sprzedałam go później, żeby kupić to mieszkanie. Mam ciotkę, która jest żoną włoskiego księcia, ale wychował mnie nasz adwokat i guwernantka, Totie. Oczywiście prócz innych rzeczy rodzice zostawili mi też nazwisko. Nie jakieś tam nazwisko, lecz Nazwisko przez duże „n”. Jeszcze za ich życia, a także później, pieczołowicie wpajano mi, że nie jestem zwykłą śmiertelniczką. Jestem Keshią Saint Martin… Do diabła, Luke, nie czytasz gazet? – otarła łzy wierzchem dłoni i cofnęła rękę, by sięgnąć po chusteczkę.
– Na miłość boską, co to takiego?
– Co?
– To, w co wycierasz nos.
Keshia spojrzała na maleńki kwadracik fiołkowego muślinu obrzeżony popielatą koronką i parsknęła śmiechem.
– Chusteczka do nosa. Nie widać?
– Wygląda jak ornat dla Tomcia Palucha. Teraz wierzę, że jesteś milionerką!
Keshia roześmiała się ponownie i poczuła się nieco lepiej.
– Nawiązując do twojego pytania – podjął Luke – owszem, czytam gazety. Wolałbym jednak usłyszeć to od ciebie. Nie lubię zdawać się wyłącznie na prasę, gdy rzecz dotyczy ludzi, którzy są mi bliscy.
Keshia zmieszała się. Bliscy? Ależ on jej w ogóle nie zna… Co prawda nie przeszkodziło mu to przylecieć tu za nią z Waszyngtonu. Teraz siedział przed nią i miał taką minę, jak gdyby to, co miała do powiedzenia, rzeczywiście było dla niego ważne.
– No cóż – westchnęła – ilekroć wystawię nos za próg, zaraz robią mi zdjęcia.
– Dziś to się nie zdarzyło – próbował jej uświadomić, że jest bardziej wolna, niż jej się zdaje.
– Nie, nie mogło się zdarzyć. Po prostu miałam szczęście. Między innymi dlatego patrzyłam na drzwi. Poza tym bałam się, że może wejść ktoś znajomy i zwrócić się do mnie po imieniu.
– Czy to naprawdę byłaby taka tragedia? Gdyby ktoś odkrył twoje incognito? Co z tego?
– To, że byłoby mi głupio. Czułabym się…
– Zagrożona? – dokończył za nią. Keshia odwróciła wzrok.
– Być może – szepnęła.
– Dlaczego, dziecino? Bałaś się, że mógłbym cię skrzywdzić? Wykorzystać to, że masz pieniądze, nazwisko? Dlaczego?
– Nie, tylko… Czy ja wiem, możliwe. Wielu ludziom zależałoby na znajomości ze mną z tych właśnie względów.
Nie, nie martwię się, że ty do nich należysz – spojrzała mu prosto w oczy, aby upewnić go, że mu ufa. – Nie w tym jednak rzecz. Keshia Saint Martin to nie tylko ja. To ktoś. Ktoś, od kogo wiele się wymaga. Kiedy miałam dwadzieścia lat, byłam uważana za najlepszą partię na rynku. Wiesz, to jak akcje Xeroxa. Mój nabywca mógł być pewien, że jego notowania pójdą w górę. – W jej oczach znów odmalował się ból. Lucas w milczeniu ujął ją za rękę. – Zresztą sława to nie wszystko. Jest jeszcze przeszłość, dobra i zła, moi dziadkowie, matka…
– urwała. Przez moment zdawało się, iż zapomniała, o czym mówi.
– Co z twoją matką? – głos Luke’a wyrwał ją z zadumy.
– Och, takie tam… bzdury – głos Keshii zadrżał. Nie mogła się przełamać, by mówić dalej.
– Właściwie dlaczego umarła tak wcześnie?
– Moja matka… zapiła się na śmierć.
– Rozumiem, że te „bzdury” jej także zatruły życie?
– Luke odchylił się do tyłu i badawczo przyjrzał Keshii, która z wolna podniosła wzrok. Był w nim niezgłębiony smutek, a także strach.
– Tak – rzekła cicho. – Zanim wyszła za ojca, była lady Lianę Holmes-Aubrey. Potem została panią Saint Martin. Nie wiem, co bardziej dało jej się we znaki, ale chyba to drugie. W Anglii przynajmniej znała reguły gry. Tu była traktowana ostrzej, bardziej bezpardonowo. Czuła się wystawiona na cel. W Anglii nie napadano jej na każdym kroku w taki sposób, jak robią to ze mną. Tyle że nie była aż tak bogata jak ja.
– Ale była bogata?
– Bardzo. Do tego blisko spokrewniona z królową. Zabawne, prawda? – Keshia skrzywiła się.
– Czy ja wiem? Na razie wcale nie brzmi to zabawnie.
– O, nie wiesz jeszcze wszystkiego. Ojciec był także niezmiernie bogaty i miał ogromną władzę. Ludzie darzyli go równie gorącą zazdrością, nienawiścią i czasami miłością. Prowadził oszalały tryb życia, mnóstwo podróżował, robił… no, różne rzeczy. A mama chyba czuła się samotna. Bez przerwy ją szpiegowano, mówiono o niej, pisano w gazetach. Kiedy szła na przyjęcie, wszyscy musieli wiedzieć, w co była ubrana. Pewnego razu pod nieobecność ojca zatańczyła na balu dobroczynnym ze starym przyjacielem. Gazety zrobiły z tego skandal. Czuła się coraz bardziej zaszczuta. Pod tym względem Amerykanie potrafią być brutalni. – Keshia zamilkła na chwilę.
– Tylko Amerykanie?
– Nie – potrząsnęła głową. – Każda prasa jest bezlitosna. Tyle że tu o wszystkim pisze się bez ogródek. Dziennikarze nie wiedzą, co to „poważanie”… zresztą może mama była po prostu zbyt wrażliwa. I zbyt samotna. Zawsze wyglądała, jakby do końca nie umiała zrozumieć, co się dokoła dzieje.
– Opuściła męża? – Luke poczuł przypływ zainteresowania. Zaczynał szczerze współczuć tej delikatnej brytyjskiej arystokratce.
– Nie. Zakochała się w moim nauczycielu francuskiego.
– Chyba żartujesz? – Luke uśmiechnął się niepewnie.
– Nie.
– Pewnie był straszny smród?
– Chyba tak. Na pewno tak, bo w końcu to ją zabiło.
– Właśnie to?
– Kto wie? To i wiele innych rzeczy. Ojciec dowiedział się o wszystkim i wyrzucił tego człowieka. Chyba dopiero wtedy dotarło do niej, co zrobiła. Uznała się za renegatkę i skazała na śmierć. Piła coraz więcej, jadła coraz mniej… aż w końcu dopięła swego.
– Wiedziałaś o jej romansie?
– Wtedy nie. Edward, mój opiekun, powiedział mi o tym później. Żeby się upewnić, iż „grzechy matki nie ożyją w córce”.
– Dlaczego nazywasz ją renegatką? Bo zdradziła męża?
– Nie, to można by jeszcze wybaczyć. Niewybaczalne było to, że zdradziła swoje dziedzictwo: przodków, klasę i wychowanie, oddając się „plebejuszowi”. – Keshia chciała się zaśmiać, ale głos jej się załamał.
– Czy to grzech? – Luke miał osłupiałą minę.
– To, mój drogi, jest grzechem śmiertelnym. „Nie będziesz barłożył w niższych sferach”, mówi przykazanie. Odnosi się to w każdym razie do kobiet. Sytuacja mężczyzn wygląda nieco inaczej.
– Im wolno „barłożyć w niższych sferach”?
– Oczywiście. Wielcy panowie od setek lat sypiają z pokojówkami. Pani domu natomiast nie wolno uwieść szofera.
– Rozumiem.
– To ładnie z twojej strony. Moja mama tego nie zrozumiała. Zrobiła zresztą coś o wiele gorszego. Zakochała się. Chciała nawet z nim uciec.
– Jak, u licha, dowiedział się o tym jej mąż? Kazał ją śledzić?
– Oczywiście, że nie. Niczego nie podejrzewał. Jean-Louis sam poszedł do ojca i opowiedział mu wszystko. Groził, że zrobi skandal. Żądał pięćdziesięciu tysięcy dolarów. W sumie niewiele. Ojciec dał mu dwadzieścia pięć i kazał go deportować.
– I to powiedział ci twój opiekun? – Luke zmarszczył brwi.
– Naturalnie. To ostrzeżenie, żebym zachowywała się jak należy.
– Podziałało?
– W pewnym sensie.
– To znaczy?
– To znaczy, że w pewien perwersyjny sposób zostałam fatalistką. Z mojej sytuacji nie ma wyjścia. Cokolwiek bym zrobiła, i tak z góry przegrałam. Myślę, że gdybym żyła w każdym calu tak, jak się tego ode mnie oczekuje, zapiłabym się z rozpaczy. Jak matka. Jeśli natomiast zdradzę moje „dziedzictwo”, koniec będzie taki sam. Zdrajczyni zdradzona, oddała serce byle łajdakowi, który szantażuje jej męża. Piękne, co?
– Nie. Żałosne. Naprawdę wierzysz w te brednie o zdradzie?
Keshia skinęła głową.
– Nie mam wyboru. Takie historie widziałam na własne oczy. W mniejszej skali mnie też się to przydarzyło. Kiedy ludzie wiedzą, kim jesteś, przestajesz być dla nich człowiekiem. Stajesz się legendą, wyzwaniem, obiektem pożądania. Zrozumieć cię może jedynie ktoś ulepiony z tej samej gliny.
– Chcesz powiedzieć, że ludzie z twojej sfery są w stanie cię zrozumieć?
– Otóż w tym cały problem. Oni także nie. Mój przypadek jest beznadziejny. Nie mogę ścierpieć tego, co przeznaczył mi los, a równocześnie nie mogę mieć tego, co chcę… a choćbym i mogła, za bardzo się boję. I… och, do diabła, Luke, sama nie wiem – Keshia zgniotła w palcach pudełko zapałek.
– A co się stało z twoim ojcem?
– Zginął w wypadku. Nie, nie umarł z żalu za matką. Po jej śmierci miał jeszcze wiele kobiet. Zmienił się, zgorzkniał, mam wrażenie, że w nic już nie wierzył. Pił. Szarżował za kierownicą. Zginął. Prosta sprawa.
– Przeciwnie: bardzo skomplikowana. Powiadasz mi, że „zdrada”, jak to określasz, twojego „dziedzictwa”, twego świata, prowadzi do alkoholizmu, załamania i śmierci. A do czego prowadzi przestrzeganie reguł? Jaka nagroda czeka uczciwego gracza, który nigdy nie „zdradza” swojej klasy? Co się z tobą stanie, jeśli będziesz tak żyć?
– Umrę powoli, na raty – w cichym głosie Keshii brzmiała absolutna pewność.
– Czy tak się już nie dzieje?
– Chyba tak, krok po kroku. Wciąż jeszcze mam drobne odskocznie, które dają mi złudzenie wolności. Ratuje mnie pisanie.
– Skradzione chwile. Dlaczego otwarcie nie sięgniesz po swoją wolność?
– Nie bądź śmieszny, Luke. Jak?
– Jakkolwiek zechcesz. Rób to, na co masz ochotę, ale rób to jawnie.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Edward. Prasa. Gdybym się choć trochę wychyliła, pisałyby o tym wszystkie gazety. A przez „wychylenie” rozumiem coś tak niewinnego, jak choćby randka z kimś „spoza sfery” – spojrzała na niego znacząco – znalezienie się w jakimś „niestosownym” miejscu, nie przemyślana wypowiedź, odrobinę zbyt śmiały ubiór…
– No dobra, będziesz zatem miała złą prasę. Na litość boską, przecież niebo się z tego powodu nie zawali!
– Ty nie rozumiesz, Luke. Zawali się.
– Bo Edward podniesie krzyk? To co?
– To, że będzie miał rację. A jeżeli… jeżeli… skończę jak…
– Matka?
Kiwnęła głową. Oczy miała pełne łez.
– Nie ty, dziecino. Ty jesteś inna. Masz poczucie wolności, szersze horyzonty, jesteś silniejsza od niej i prawdopodobnie inteligentniejsza. A poza tym nawet gdybyś się zakochała w szoferze, lokaju czy na przykład we mnie? Czy to taki dramat?
Keshia próbowała znaleźć właściwe słowa.
– To specyficzny świat – rzekła w końcu – którym rządzą specyficzne zasady.
– Podobnie jak pierdel – wtrącił cierpko Luke.
– Masz na myśli więzienie? Skinął głową bez słowa.
– Chyba coś w tym jest – zadumała się Keshia. – Niewidzialne więzienie o ścianach zbudowanych z zasad, hipokryzji, kłamstw i ograniczeń, którego cele wyściełane są uprzedzeniami i strachem, a wszystko razem wysadzane brylantami.
Luke podniósł głowę i nagle się roześmiał.
– Co cię tak śmieszy?
– Nic poza tym, że dziewięćdziesiąt procent zwykłych zjadaczy chleba staje na głowie i chętnie dałoby się pokrajać, byle tylko się dostać do tego elitarnego światka, a sądząc z tego, co mówisz, nie byliby nim zachwyceni. W każdym razie nie bardzo.
– Kto wie? Niektórym się to podoba.
– A pozostali?
– Część ginie – powiedziała cicho. – Reszta stara się z tym pogodzić. Na przykład Edward: akceptuje zasady, bo jest do tego zmuszony. To jedyna droga, jaką zna, choć jemu także zniszczyła życie.
– Przecież mógł to zmienić! – rzekł z rozdrażnieniem Lucas, lecz Keshia potrząsnęła głową.
– Nie mógł. Nie każdy może.
– Nie każdy ma dość ikry?
– Można to i tak nazwać. Niektórzy wolą pójść na dno wraz ze znajomym statkiem, niż utonąć wpław na nieznanych wodach.
– Albo się uratować. Zawsze istnieje szansa, że znajdą szalupę albo fale wyrzucą ich na brzeg rajskiej wyspy. Czy nie byłaby to miła niespodzianka?
Keshia jednak myślała o czym innym. Przymknęła oczy, głowę odchyliła na oparcie fotela. Minęło kilka minut, nim odezwała się ponownie, a kiedy to zrobiła, w jej głosie znać było znużenie. Nie była pewna, czy Luke ją zrozumie. Być może żaden autsajder nie był do tego zdolny.
– Kiedy miałam dwadzieścia lat, chciałam sobie ułożyć życie po swojemu. Wystarałam się o posadę w „Timesie”. Przysięgłam Edwardowi, że temu podołam, nie okryję hańbą nazwiska i tym podobne bzdury. Wytrzymałam siedemnaście dni roboczych i omal nie trafiłam do szpitala dla nerwowo chorych. Stałam się celem dowcipów, wrogości, wścibstwa, zawiści i plugawych pomówień. Kiedy szłam do toalety, zastawałam w niej fotografów. Chyba zatrudnili mnie wyłącznie po to, żeby mieć się z kogo pośmiać. Próbowałam, Luke, naprawdę próbowałam, ale w żaden sposób nie mogłam tego zmienić. Nie byłam im potrzebna. Rajcowało ich tylko moje sławne nazwisko. Każdy chciał mi dokopać, żeby sprawdzić, czy też jestem człowiekiem. Później nigdy się tak nie odkryłam, ba, w ogóle nie wyszłam z konspiracji. Działam za zasłoną agentów, pseudonimów… Tak było do chwili, kiedy cię poznałam. Po raz pierwszy podjęłam ryzyko, że ktoś mnie rozpozna.
"Zwiastun miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Zwiastun miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Zwiastun miłości" друзьям в соцсетях.