– Bystry z ciebie facet. Poza tym Keshia musi się spakować. Jedziemy do Chicago.
– Naprawdę? – ucieszyła się Keshia. – Och, Luke, kochany! Na jak długo? – zapytała ostrożnie.
– A może by tak aż do Święta Dziękczynienia? – spojrzał na nią z uśmiechem, mrużąc oczy.
– Trzy tygodnie? Bomba! O Boże, nie mogę… Niech diabli porwą tę rubrykę!
– Przecież w lecie też ją piszesz, prawda?
– Tak, ale w lecie nikogo tu nie ma. Życie towarzyskie skupia się w eleganckich letniskach, a tak się składa, że i ja tam zaglądam.
Luke parsknął śmiechem.
– Co cię tak bawi? – Keshia spojrzała na niego podejrzliwie.
– Sposób, w jaki mówisz: „nikogo tu nie ma”. Czy w Chicago nie ma żadnych wyższych sfer?
– Czy ja wiem?… – zawahała się. Miała wielką ochotę na ten wyjazd.
– Możesz więc chodzić na przyjęcia w Chicago. A ja, kiedy załatwię najważniejsze sprawy, gotów jestem wrócić do Nowego Jorku i stąd dojeżdżać do pracy.
– Właściwie też mogłabym dojeżdżać – oczy Keshii błyszczały jak gwiazdy.
– Zdążyłem przemyśleć to wszystko w samolocie. Obiecałem ci kiedyś, że tak długie rozstanie już się nie powtórzy, i mam zamiar dotrzymać słowa.
– Luke, mój najmilszy, uwielbiam cię. – Keshia pochyliła się, żeby go pocałować.
– Więc weź mnie do łóżka.
Zanim jednak zdążyła zgasić światło, Luke spał już kamiennym snem. Spojrzała na niego tkliwie. Oto mężczyzna jej życia, za którym gotowa jest jeździć z miasta do miasta jak Cyganka. Było to bardzo miłe i sprawiało jej wielką frajdę, ale wiedziała, że prędzej czy później musi się na coś zdecydować. Od tygodni nie była na żadnym przyjęciu, co już się odbiło na jakości rubryki. Teraz znów wyjazd do Chicago… Kogo zresztą obchodzą plotki i przyjęcia, gdy obawia się o życie ukochanej osoby? Najważniejsze, że Lucas jest przy niej, zdrów i cały.
ROZDZIAŁ 20
– Keshia, kiedy wracasz?
Od pół godziny rozmawiała przez telefon z Edwardem.
– Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu. Jeszcze nie zebrałam wszystkich materiałów.
Domniemany artykuł był tylko pretekstem na użytek Edwarda, niemniej dla potrzeb rubryki wystąpiła już w Chicago na dwóch towarzyskich galach. Efekt okazał się mierny: w obcym środowisku musiała grzebać o wiele wytrwałej, by dokopać się brudów.
– Poza tym – dodała – Chicago bardzo mi się podoba. Potwierdziła tym najgorsze podejrzenia Edwarda. Sądząc po głosie, nie tęskniła za domem. A przecież Chicago nie mogło się jej podobać; było zbyt amerykańskie, zbyt zgrzebne, pozbawione wyrafinowanej atmosfery Bergdorfa lub Bendela.
Zatem nie była sama. Czyżby nowa sympatia? Edward miał nadzieję, że jej obiekt okaże się wartościowy i godzien szacunku.
– Widziałem twój ostatni artykuł w „Harper’s” – rzekł.
– Niezły, słyszałem też od Simpsona, że za kilka tygodni w sobotnim magazynie „Timesa” ukaże się następny.
– Tak? Który?
– O ośrodku odwykowym dla narkomanów w Harlemie. Nie wiedziałem, że o tym pisałaś.
– Tak, tuż przed wyjazdem. Kiedy wyjdzie, zachowaj dla mnie wycinek – w jej tonie pojawił się niewytłumaczalny chłód, który zauważyła zarówno sama Keshia, jak i Edward.
– Keshia, czy wszystko u ciebie w porządku? Znów to samo, pomyślała ze znużeniem.
– Tak, Edwardzie, w porządku. Po powrocie zaproszę cię na lunch, żebyś na własne oczy się przekonał, że jestem cała, zdrowa i kwitnąca. Zgodzę się nawet pójść do „La Cóte Basque”.
– To bardzo uprzejmie z twojej strony. Skwitowała to śmiechem i przeszła do interesów. Kiedy skończyła, Luke przyjrzał się jej bacznie znad lektury.
– Kto to był? – Podejrzewał, że Edward albo Simpson.
– Edward.
– Możesz spokojnie umówić się z nim na lunch choćby jutro.
– Chcesz się mnie pozbyć? – W Chicago przebywali od dziesięciu dni.
– Nie, głuptasku – uśmiechnął się, widząc jej minę.
– Po prostu nic już nas tu nie trzyma. Ty masz swoją pracę, a mnie do końca tygodnia czekają codzienne wizyty w Waszyngtonie. Ma się tam odbyć w sprawie moratorium cykl zamkniętych narad, w których chcę wziąć udział. Mam też możliwość zorganizowania paru prelekcji. Waszyngton jest chyba pełen moich miłośników – parsknął. Sądząc po czekach, które napływały z miłą regularnością, było tak rzeczywiście. – Możemy znów na kilka tygodni osiąść w Nowym Jorku.
Keshia zaśmiała się, nie kryjąc ulgi.
– Jesteś pewien, że wytrzymasz tak długo w jednym miejscu?
– Dla ciebie gotów jestem spróbować – klepnął ją w pośladek wstając, żeby nalać sobie drinka.
– Luke? – Wyciągnięta na łóżku Keshia obróciła się na bok z zamyśloną miną.
– Tak?
– Co ja mam zrobić z tą rubryką?
– To zależy od ciebie, dziecino. Sama musisz zdecydować. Sprawia ci to przyjemność?
– Czy ja wiem? Prawdę mówiąc, od dłuższego czasu już nie.
– Może więc pora dać sobie z tym spokój. Tak czy siak, nie zwalaj tego na mnie. Rób, co sama uważasz za stosowne. Możesz siedzieć w Nowym Jorku i chodzić na te fantasmagoryczne przyjęcia. Przede wszystkim dbaj o własne interesy.
Keshia zastanowiła się przez chwilę. Skoro Luke będzie dojeżdżał do Waszyngtonu, zostanie jej mnóstwo czasu na kontakty z gronem dalszych i bliższych znajomych.
– Wstrzymam się z decyzją do przyszłego tygodnia – powiedziała. – Wrócę do obowiązków i zobaczę, na ile sprawiają mi jeszcze przyjemność. Potem postanowię, co dalej.
W ciągu czterech dni po powrocie Keshia zdążyła zaliczyć premierę nowej sztuki, dwa śniadania dla żon ambasadorów i pokaz mody na cele dobroczynne. Bolały ją nogi i głowa, w uszach szumiał nieustanny natłok plotek. Kogóż to wszystko obchodzi?, myślała.
– Jeżeli jeszcze raz usłyszę słowo „boski”, chyba zwymiotuję – powiedziała z niesmakiem pewnego wieczoru.
– Wyglądasz na zmęczoną – zauważył Luke.
– Jestem bardziej niż zmęczona. Jestem wykończona i nienawidzę tego śmierdzącego bagna.
Tego popołudnia pofatygowała się nawet na spotkanie komitetu pomocy artretykom. Tiffany straciła przytomność w toalecie, ale tego nie mogła wykorzystać w rubryce. Jedynym smacznym kąskiem, jaki zdobyła, była wieść, że Marina i Halpern biorą ślub. I co z tego? Kogo to obchodzi?
– Co robimy w weekend? – Gdyby się dowiedziała, że jadą do Chicago, dostałaby chyba ataku histerii. Miała chęć wleźć do łóżka i nie ruszać się z niego przez dwa dni.
– Nic. Może wpadnę do Ala. Zaprosić go na obiad?
– Koniecznie. Sprawdzę, co jest w lodówce, i ugotuję coś w domu.
Luke uśmiechnął się, słysząc tę gospodarską uwagę, a Keshia, jakby czytając mu w myślach, podjęła:
– Uwielbiam życie rodzinne, a ty? Mężczyźni pewnie wolą inne rozrywki.
– Przy tobie staję się domatorem – przyznał. – Czasami zastanawiam się, jak dotąd dawałem sobie radę bez ciebie.
Miał własne klucze do mieszkania, zaanektował automatyczną sekretarkę, a Keshia opróżniła dla niego jedną szafę. Pokojówka zwracała się do niego: „proszę pana” i raz nawet zaszczyciła go uśmiechem.
– Wiesz co? – ciągnęła Keshia. – Mamy szczęście. Niewiarygodne szczęście. – Ona sama czuła się tak, jakby schwytała złotą rybkę.
– Jesteśmy wybrańcami losu, dziecino – mruknął Luke wślizgując się do łóżka obok niej. Przynajmniej na razie, pomyślał.
Keshia zgasiła lampę.
– A zatem, panowie, proponuję toast za śmiertelne zejście Martina Hallama.
– O czym ona mówi? – nieświadom niczego Alejandro zrobił zdziwioną minę.
Lucas także spojrzał na Keshię zaintrygowany. Tego się nie spodziewał.
– Keshia, czy słusznie się domyślam, co to znaczy?
– Owszem, proszę pana. Po siedmiu latach prowadzenia rubryki Martina Hallama przeszłam dziś na emeryturę.
– Co powiedział wydawca?
– Na razie nic, bo jeszcze nie wie. Dziś dopiero powiadomiłam Simpsona. On zajmie się resztą.
Nie było więc za późno, żeby zmienić decyzję.
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
– Nigdy niczego nie byłam równie pewna. Nie mam czasu na bzdury. Ani ochoty, żeby marnować życie, babrając się w cudzych brudach. – Keshia zauważyła dziwne spojrzenie, jakie Luke wymienił z Alejandrem. Zdziwiła się też, że nikt nie wydaje się poruszony jej oświadczeniem. – Myślałam, że zrobię na was większe wrażenie – zauważyła kwaśno. – Nie jesteście wdzięczną widownią.
Alejandro uśmiechnął się, a Luke roześmiał.
– Prawdopodobnie po prostu nas zamurowało. Zastanawiam się tylko, czy robisz to dla mnie.
– Chyba bardziej dla siebie, kochanie. Sam widziałeś, jak bardzo zmęczona byłam w tym tygodniu. W imię czego? To już nie moja sprawa.
– Mówiłaś Edwardowi? – Luke miał strapioną minę. Alejandro zerknął na niego ostro.
– Nie. Zadzwonię do niego jutro. Najpierw chciałam powiedzieć wam. Spodziewałam się wiwatów; muszę przyznać, żeście mnie zawiedli.
– Wybacz, dziecino, to po prostu szok. – Luke podniósł kieliszek z nerwowym uśmiechem. – A więc za Martina Hallama.
– Za Martina Hallama. Niech spoczywa w pokoju. – Alejandro nie spuszczał z niego wzroku.
– Amen. – Keshia wychyliła szampana jednym haustem.
– Nie, Edwardzie, jestem pewna. Simpson też przyznał mi rację. Nie mam w tej chwili czasu na takie głupstwa. Chcę go poświęcić poważnemu pisarstwu.
– Ależ to drastyczne pociągnięcie! Twoja rubryka stała się wręcz instytucją. Czy naprawdę solidnie przemyślałaś tę decyzję?
– Oczywiście, że tak. Rozmyślałam nad tym od paru miesięcy. Poza tym, mój drogi, nie chcę być „instytucją”. W każdym razie nie taką. Zamierzam być poważną publicystką, a nie kramarką idiotycznych plotek. Uwierz mi, skarbie, postąpiłam słusznie.
– Niepokoisz mnie, Keshia.
– Nie bądź śmieszny. Dlaczego?
Keshia założyła nogę na nogę, siadając wygodniej przy biurku. Luke wyszedł z domu na zebranie. Otrząsnął się już z pierwszego szoku. Simpson także pochwalił jej decyzję. Stwierdził, że najwyższy czas.
– Sam nie wiem dlaczego. Chyba mam uczucie, że nie wiem, co knujesz. Przyznaję, że to nie moja sprawa…
Cały problem polegał na tym, że nadal każdy jej postępek traktował jak sprawę osobistą.
– Edwardzie, nie myśl tyle, bo nabawisz się miażdżycy. – Ostatnio irytował ją coraz bardziej i właściwie bez ustanku.
– Co robisz w Święto Dziękczynienia? – spytał oskarżycielskim tonem.
– Wyjeżdżam.
Nie ośmielił się zapytać dokąd. Keshia też nie śpieszyła się informować go, że wraca do Chicago.
– Dobrze już, dobrze, przepraszam. Zrozum, Keshia, że dla mnie zawsze pozostaniesz ukochanym dzieckiem.
– I ja też zawsze będę cię kochać, a ty będziesz się zamartwiać do grobowej deski. Zupełnie bez potrzeby.
Edward zdołał jednak zbić ją z tropu. Odłożywszy słuchawkę Keshia zamyśliła się na długą chwilę. Czy naprawdę rezygnując z rubryki postępuje niemądrze? Kiedyś ten kącik wiele dla niej znaczył, ale te czasy odeszły już w przeszłość. W pewien sposób poświęciła rubrykę dla Luke’a – chciała mieć dla niego czas. Przede wszystkim jednak czuła, że dawno już z niej wyrosła.
Zastanawiała się, czy nie przedyskutować swojej decyzji z Lucasem. Niestety, wyjechał na cały dzień. Mogła zadzwonić do Alejandra, ale nie chciała przeszkadzać mu w pracy. Miała wrażenie, że wyrusza z portu pośród mgły, zmierzając ku nieznanym lądom.
Przeciągnęła się, postanawiając wyjść na spacer. Był szary listopadowy dzień; w powietrzu czuć już było zapach zimy. Kusiło ją, żeby włożyć ciepły wełniany szalik i pobiec do parku. Czuła się wolna, jak gdyby po długiej męce zrzuciła z ramion ciężkie brzemię.
Wyjęła z szafy starą kożuchową kurtkę i kowbojskie buty. Na głowę włożyła czerwoną czapeczkę. Była teraz kimś zupełnie nowym – poważnym pisarzem wiedzionym wolną i nieprzymuszoną wolą, a nie hieną żerującą na odpadkach z eleganckich stołów.
Maszerowała przez park z błyskiem w oku, pogryzając gorące kasztany, które kupiła z wózka na Piątej Alei. Wydając resztę, przygarbiony staruszek uśmiechnął się do niej bezzębnymi dziąsłami. Był urzekający. Wszystko dziś ją urzekało. Wszystko było nowe i radosne jak ona.
Zdążyła zjeść połowę kasztanów z torebki i zapuścić się głęboko w park, gdy ujrzała, jak wprost pod nogi konia ciągnącego odrapaną dorożkę toczy się jasnowłosa kobieta. Stara szkapa nie dostrzegła nawet drobnej postaci okutanej w ciemne futro, lecz woźnica w porę ściągnął lejce i zeskoczył z kozła. Keshia przyśpieszyła kroku. Kobieta uniosła się na łokciu, chwytając za końską pęcinę. Tym razem koń się spłoszył, woźnica zaś odepchnął ją na chodnik, poza zasięg ciężkich kopyt.
– Zgłupiałaś, cholerna łachmyto? – wrzasnął wściekle, odciągając konia na środek jezdni. Potem wdrapał się z powrotem na kozioł, mrucząc pod nosem:
– Durna baba!
Chabeta odruchowo ruszyła stępa tak dobrze znaną trasą, że nawet wybuch bomby tuż pod kopytami nie zdołałby jej wytrącić z równowagi.
"Zwiastun miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Zwiastun miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Zwiastun miłości" друзьям в соцсетях.