– Keshia, żle wyglądasz. Bardzo mnie to martwi.

– Edwardzie, któregoś dnia doprowadzisz mnie do szału.

– Chcę wiedzieć, co się z tobą dzieje.

Kelner bezszelestnie pojawił się obok nich i dolał do kieliszków roederera.

– Jesteś wścibski.

– Owszem.

Edward miał zgorzkniałą minę i wyglądał staro. Keshia sprawiała wrażenie ciężko chorej i jej także jakby przybyło lat.

– No dobrze – skapitulowała. – Zakochałam się.

– Tego i ja się domyśliłem. Jest żonaty?

– Nie rozumiem, dlaczego zawsze z góry zakładasz, że spotykam się z żonatymi mężczyznami. Ponieważ zachowuję dyskrecję? A kto mnie tego uczył przez te wszystkie lata?

– Owszem, ale nie powinnaś pobłażać każdej swojej zachciance.

Naturalnie, pomyślała, ja nie mam prawa do zachcianek. Co najwyżej do samotności i goryczy. Tak, i jeszcze do obowiązku.

– Moją zachcianką w tym wypadku, drogi Edwardzie, jest wspaniały człowiek, którego bardzo kocham. Żyjemy ze sobą mniej więcej od dwóch miesięcy. A tuż przed świętami dowiedzieliśmy się, że… – głos jej się załamał, a serce zatrzepotało w piersi. Ostrożnie, upomniała się w duchu. – Dowiedzieliśmy się, że jest chory – podjęła. – Bardzo ciężko chory.

Twarz Edwarda nagle jakby się zapadła.

– Na co?

– Jeszcze nie ma pewności. Próbują go leczyć i w tej chwili ma około pięćdziesięciu procent szans, że będzie żył. Dlatego właśnie wyglądam źle. Zadowolony?

– Tak mi przykro. Czy on… czy to ktoś, kogo znam? Omal nie parsknęła śmiechem.

– Nie. Poznaliśmy się w Chicago.

– Tak podejrzewałem. Jest młody?

– Owszem, ale starszy ode mnie. – Keshia umilkła. W zasadzie powiedziała prawdę. Jeżeli Luke trafi z powrotem do więzienia, może to oznaczać dla niego wyrok śmierci. Zbyt wiele rozpalał wokół namiętności. W San Quentin nie miał szans. Jeśli nie zabije go jakiś współwięzień, zrobi to strażnik.

– Nie wiem, co powiedzieć.

Twarz Edwarda mówiła za niego. Wyglądał, jakby zobaczył upiora. Widmo Lianę Saint Martin.

– Czy ten człowiek… czy on bywa w Nowym Jorku? – Po omacku starał się znaleźć pytanie, na które mógł uzyskać wartościującą odpowiedź, nie przyprawiając Keshii o atak furii. Gdzie mieszka? Czym się zajmuje? Do jakiej chodził szkoły? Keshia zrobiłaby mu piekło, gdyby zadał chociaż jedno z nich. A przecież musiał wiedzieć. Przez wzgląd na siebie… i na nią.

– Owszem, nawet niedawno u mnie był.

– Zatrzymał się u ciebie? – Oczywiście, przecież sama mówiła, że z nim żyje. O Boże, jak ona mogła?

– Tak, Edwardzie – potwierdziła, starając się zachować cierpliwość. – W moim mieszkaniu.

– Keshia, czy on… czy on… – Chciał wiedzieć, czy jej wybranek jest człowiekiem szacownym, nie łowcą posagów lub… Słowo „chłystek” samo cisnęło się na usta wraz ze znienawidzonym wizerunkiem młodego Francuza. Czuł, że tym razem traci Keshię na zawsze.

Podniosła ku niemu zalaną łzami twarz i potrząsnęła głową.

– Edwardzie, nie dzisiaj. Ja… naprawdę nie mogę. Przepraszam cię – sięgnęła po torebkę, musnęła go suchymi ustami w policzek i wstała.

Nie zatrzymywał jej. Zacisnąwszy pięści patrzył, jak odchodzi, a potem skinął na kelnera.

W dotkliwym chłodzie wczesnego zimowego zmierzchu Keshia dotarła do stacji metra i pojechała prosto do Harlemu. Zaczynała wpadać w panikę. Tylko Alejandro mógł jej pomóc.

Prawie biegła do ośrodka, omijając slalomem kubły ze śmieciami i bawiące się na ulicy brudne dzieci, nieświadoma, że w czerwonym paryskim długim płaszczu i czapce z białych norek wygląda tu jak zjawa. Na szczęście wiatr zacinał drobinami śniegu i nikomu nie chciało się wystawać na ulicy, nikt więc jej nie zaczepiał.

W biurze Alejandra siedziała jakaś dziewczyna i oboje śmiali się tak, że nie usłyszeli pukania.

– Jesteś zajęty, Al? – podświadomie użyła zdrobnienia, jakim nazywał go Luke.

– Eee… nie, skądże! Pilar, zostawisz nas na chwilę samych?

Dziewczyna zerwała się z krzesła i śmignęła na korytarz, oglądając się ze zdumieniem. Gość wydawał jej się skrzyżowaniem gwiazdy filmowej z dobrą wróżką.

– Wybacz, że cię nachodzę – powiedziała Keshia, podnosząc na Alejandra udręczony wzrok.

– Nie ma sprawy, wyobraź sobie, że… ależ, dziewczyno! Resztki opanowania ostatecznie pierzchły; upuściła torebkę i wyciągnęła do niego ręce, wybuchając płaczem.

– Keshia… pobrecita… skarbie, nie załamuj się tak…

– O Boże, Alejandro, ja tego dłużej nie wytrzymam! – Keshia padła mu w ramiona i ukryła twarz w piersi. – Co my zrobimy? Chcą mi go zabrać. Wiem, że to zrobią. Zrobią to, prawda?

– Możliwe.

– Ty też tak myślisz?

– Nie wiem.

– Na pewno wiesz, do licha. Powiedz mi! Ktoś musi wreszcie powiedzieć mi prawdę! – krzyknęła.

– Kiedy ja nie znam prawdy, do jasnej cholery! – wrzasnął jeszcze głośniej.

Ściany odbiły i na chwilę uwięziły echo nagromadzonych w tej wymianie słów emocji – strachu, gniewu i rozpaczy.

– Możliwe, że go wsadzą – mówi! podniesionym głosem Alejandro – ale na litość boską, nie poddawaj się, dopóki to nie nastąpi! Co ty wyprawiasz? Chcesz go dobić? A przy okazji zniszczyć samą siebie? Kiedy przyjdzie najgorsze, będziesz miała mnóstwo czasu, żeby myśleć, co dalej!

Jego głos, w którym również czuło się tajoną rozpacz, zdawał się rozsadzać maleńki pokoik. Keshia ucichła. Sprowadził ją z powrotem do stanu, w którym zdolna była nad sobą zapanować.

– Tak strasznie się boję – wyszeptała. – Zupełnie nie wiem, czego się uchwycić. Ten strach dławi w gardle, wzbiera jak wymioty…

– Jedyne, co możesz zrobić, to nie wpadać w panikę i starać się kierować rozumem, nie sercem.

– A gdybyśmy uciekli? Sądzisz, że policja trafiłaby na nasz ślad?

– Prędzej czy później tak, a wtedy zastrzeliliby go jak psa. Poza tym znam Luke’a. Nie zgodzi się na ucieczkę.

– Wiem… – wtuliła mu w pierś twarz poznaczoną strugami łez i rozpuszczonego tuszu. – Najgorsze jest to, że nie wiem, jak mu pomóc, jak sprawić, żeby się tak strasznie nie męczył… Czy ty wiesz, co on przeżywa?

– Tego nie możesz zmienić. Po prostu bądź przy nim i na Boga, dbaj również o siebie. Nikomu nie pomożesz, jeśli się załamiesz. Pamiętaj o nim. Nie możesz przez Luke’a wpędzić się w chorobę. Weź się w garść. Do rozprawy nic jeszcze nie jest przesądzone, a nawet gdy zapadnie wyrok, również się nie poddawaj.

– Tak… – Keshia pokiwała głową i oparła się o biurko. – Masz rację.

– Nie jesteś chyba tchórzem?

– Nie jestem.

– Więc nie zachowuj się jak tchórz. Pozbieraj się, kobieto. Masz przed sobą wertepy, ale nikt nie powiedział, że na końcu tej drogi stoi ściana. Nawet Luketak nie uważa.

– W porządku, panie Mądraliński. Rozumiem. – Keshia uśmiechnęła się z przymusem.

– Ten stary niedźwiedź naprawdę cię kocha. – Alejandro uścisnął ją po przyjacielsku. – I ja też cię kocham, skarbie… ja też.

Keshia poczuła, że łzy na nowo zaczynają jej płynąć po policzkach.

– Nie bądź taki miły, bo znów się rozpłaczę – wychlipała.

Alejandro zmierzwił jej włosy.

– Jesteś dziś zabójczo elegancka, piękna damo. Gdzieżeś to bywała?

– Jadłam lunch z przyjacielem.

– W pobliskiej melinie?

– Jesteś niemożliwy – wybuchnęła śmiechem, który tym razem płynął prosto z serca.

Alejandro sięgnął po kurtkę wiszącą na drzwiach.

– Odprowadzę cię do domu.

– Ależ to kawał drogi! – Była wzruszona, że o tym pomyślał.

– Zrobiłem już dość na dzisiaj. Idziemy w tango? – oczy Alejandra odmłodniały w uśmiechu.

– Prawdę mówiąc… to świetny pomysł.

Wyszli na ulicę, trzymając się pod ręce. Miękka czerwona wełna ocierała się o szorstki drelich kurtki z demobilu. Keshia była zadowolona, że zdecydowała się tu przyjść. Na swój sposób Alejandro był jej równie bliski jak Luke.

Wysiedli z metra przy Osiemdziesiątej Szóstej i wstąpili do ciepłej niemieckiej kawiarni na gorącą czekoladę mit schlag, czyli z furą słodkiej bitej śmietany. Orkiestra wychodziła ze skóry, grając skoczne „umpapa”, a na ulicy migotały już girlandy świątecznych dekoracji. Przywiodło to jej na myśl dawne święta, jakie spędzała z rodzicami. Dziwne: ostatnio bardzo wiele myślała o ojcu. Nie mówiła o tym Lucasowi, bo w tych dniach w ogóle ciężko się z nim rozmawiało: każdy wątek prowadził ich nieuchronnie do nabrzmiałego emocjami tematu zwolnienia warunkowego.

– Coś mi mówi, że jesteś bardzo podobna do ojca – rzekł, wysłuchawszy jej, Alejandro. – On również nie był aż takim konformistą, jeśli mu się bliżej przyjrzeć.

Keshia uśmiechnęła się, zlizując krem z warg.

– Nie był. Ale sądząc z tego, co o nim słyszałam i co pamiętam, zgrabnie to ukrywał. Chyba rzadko musiał dokonywać wyboru.

– To były inne czasy, inne możliwości. A twój opiekun?

– Edward? Jest cudowny. Prawdziwy solidny dżentelmen, który w niczym nie sprzeniewierzy się swoim zasadom. Przy tym pewnie samotny jak diabli.

– I po uszy w tobie zakochany?

– Prawdę mówiąc, nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam, lecz wątpię.

– Założę się, że nie masz racji. – Alejandro uśmiechnął się i pociągnął łyk ciepłego, słodkiego napoju. Na górnej wardze osiadł mu wąs ze śmietany. – Nie dostrzegasz wrażenia, jakie robisz na bliźnich. Pod tym względem jesteś naiwna jak dziecko.

– Doprawdy? – odpowiedziała mu uśmiechem. Kiedyś rozmawiała w ten sposób z Edwardem, teraz jednak było to niemożliwe. W dziwny sposób zastąpił go Alejandro. Teraz on wysłuchiwał jej zwierzeń, pocieszał i dawał ojcowskie rady. Spojrzała na niego i zachichotała: – Na tobie też?

– Kto wie?

– Wariat. – Wiedziała, że nie mówi poważnie.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, przysłuchując się dudniącym dźwiękom staromodnej muzyki. Restauracja była zatłoczona, lecz do nich nie docierał ani ruch, ani hałas; byli oderwani od rzeczywistości tak samo jak emeryci pogrążeni w lekturze niemieckich czasopism.

– Jak spędzacie święta? – odezwał się Alejandro.

– Nie wiem. Znasz Luke’a. Wątpię, czy podjął już jakieś decyzje, a jeśli nawet, i tak mi o nich nie powiedział. Zostajesz w Nowym Jorku?

– Tak. Chciałem jechać do rodziny do Los Angeles, ale jestem zawalony robotą, a podróż to spory wydatek. Zamierzałem przy okazji obejrzeć podobny ośrodek w San Francisco. Może wybiorę się tam na wiosnę.

– Jaki ośrodek? – Keshia zapaliła papierosa i oparła się wygodniej w krześle. To spotkanie, które zaczęło się łzami, sprawiało jej teraz niekłamaną przyjemność.

– Nazywają to wspólnotą terapeutyczną. Zasada działania jest mniej więcej taka sama jak u mnie, z tym że pacjenci mieszkają tam na stałe, co daje większe szanse powodzenia terapii. – Alejandro spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że minęła piąta.

– Wpadnij do nas na kolację – zaproponowała Keshia. Meksykanin z żalem potrząsnął głową.

– Na pewno wolicie być sami, gołąbki. Poza tym mam dziś randkę z pewną damą z sąsiedztwa.

– Kto to taki?

– Koleżanka kolegi, nie znam jej. Pracuje w dziennym domu opieki społecznej i założę się, że ma duży biust, trądzik i nieświeży oddech.

– Masz coś przeciwko dużym biustom? – roześmiała się Keshia.

– Nie, natomiast pozostałe dwie cechy mnie rażą. Znam ten typ, sam zatrudniam takie misjonarki. Natomiast w życiu prywatnym staram się być estetą.

– Jak to możliwe, że nie masz dziewczyny? – zaciekawiła się Keshia.

– Może jestem brzydki, a może niesympatyczny? Kto wie?

– Bzdury. Mów mi tu zaraz prawdę.

– Naprawdę nie wiem, hija. Może to przez pracę? Miałaś rację, mówiąc, że mamy z Lucasem parę wspólnych cech. Obaj dążymy do wytkniętego celu. To coś, z czym niewiele kobiet jest w stanie się pogodzić, chyba że mają własny cel. Poza tym jestem wybredny.

Przypuszczalnie w tym był cały szkopuł, ponieważ Alejandro nie był ani brzydki, ani niesympatyczny. Miał wiele uroku i Keshia bardzo się cieszyła, że ich znajomość przybrała tak zażyłą formę.

– Ciekawe, czy spodoba ci się ta dziewczyna – rzuciła.

– Zobaczymy.

– Ile ma lat?

– Dwadzieścia jeden czy dwadzieścia dwa, nie pamiętam dokładnie.

– Już jej zazdroszczę.

– Nie masz czego – spojrzał na jej porcelanową cerę okoloną białym puszystym futerkiem. Oczy Keshii lśniły jak bezcenne szafiry.

– Może i nie, ale ja mam na karku trzydziestkę, a to wielka różnica.

– Na korzyść trzydziestki.

Zamyśliła się na moment i przyznała mu rację. Wiek dwudziestu dwóch lat nie zapisał się w jej pamięci zbyt radośnie. Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy Keshia zaczęła pisać. Przedtem nie wiedziała, kim chce zostać ani co osiągnąć, na zewnątrz zaś musiała prezentować niewzruszoną pewność siebie.

– Szkoda, że nie znałeś mnie dziesięć lat temu. Boki zrywać!

– Sądzisz, że ja w tym wieku byłem mniej śmieszny?