– A teraz co? Wrócisz do tego świata?

– Nie wiem, czy to możliwe. Może szkoda zachodu… Wolałabym zaczekać, aż Luke wyjdzie z pudła.

Alejandro milczał. Zamówili następną kolejkę szkockiej.

– Co słychać u Edwarda? Pogodziłaś się z nim? – Alejandro wzdrygnął się na wspomnienie obłąkańczego głosu, który błagał go o litość przez telefon w hotelu „Fairmont”.

– Tak jakby. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek przebaczył mi ten skandal. Dla niego to klęska, ponieważ w pewnym sensie to on mnie wychował. Chwała Bogu, że prasa ochłonęła. Ludzie też powoli zapominają. Niedługo trafię do lamusa. – Keshia wzruszyła ramionami i napiła się whisky. – Poza tym milionerom wiele się wybacza. Jeśli masz dość pieniędzy, nazwą cię ekscentrykiem i stwierdzą, że jesteś zabawny.

Dopiero jeśli ich nie masz, okrzykną cię idiotą i zboczoną świnią. To straszne, lecz prawdziwe. Byłbyś zgorszony, gdybyś wiedział, jakie rzeczy uchodzą nam na sucho. Mój „gorszący” romans z Lucasem to przy tym pestka.

– Boli cię, że ludzie mówią źle o Luke’u?

– Właściwie nie. Ja wiem swoje. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wiele się zmieniło. Ja także. I bardzo dobrze. Edwardowi na przykład wydawało się, że jestem dzieckiem.

Alejandro miał ochotę powiedzieć: „Mnie też”, ale ugryzł się w język. Keshia miała w sobie coś z dziecka, być może przez niski wzrost i pozorną kruchość.

Po trzeciej kolejce, wypitej na pusty żołądek, uznali, że mają dość.

– Wiesz, co jest najzabawniejsze? – Keshia śmiała się tak głośno, że ledwie mogła ustać, choć świeże powietrze otrzeźwiło ich nieco.

– Nie wiem. Co?

– Ja też nie wiem… Wszystko… – znów wy buchnęła śmiechem, ocierając łzy wyciśnięte przez mróz.

– Przejedziemy się dorożką?

– Tak, tak!

Wdrapali się do pojazdu; Alejandro podał woźnicy adres Keshii. Była to landara ze starą zniszczoną budą. Schronili się pod nią przed wiatrem i chichotali przez całą drogę do domu.

– Powiem ci coś w sekrecie, Alejandro.

– Powiedz. Uwielbiam sekrety. – Trzymał ją mocno, żeby nie wypadła. W każdym razie tak się w duchu tłumaczył.

– Upijałam się każdego wieczoru po powrocie. Spojrzał na nią również niezbyt trzeźwo i potrząsnął głową.

– To kretyństwo. Nie pozwolę ci się wykończyć.

– Jesteś taki miły, Alejandro. Bardzo cię lubię.

– Ja ciebie też.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. W windzie Alejandro podtrzymywał Keshię i oboje dusili się ze śmiechu.

– Wiesz co? – oświadczyła. – Chyba jestem za bardzo pijana, żeby gotować obiad.

– Nic nie szkodzi, bo ja jestem za bardzo pijany, żeby jeść.

– Ja też.

– Keshia, musisz jeść, bo…

– Później. Wpadniesz do mnie jutro na kolację?

– Jasne. Z kazaniem – próbował zrobić groźną minę. Jego bezowocne wysiłki zostały skwitowane gromkim śmiechem.

– W takim razie cię nie wpuszczę.

– Będę się dobijał, aż wyważę drzwi i… – oboje wywrócili się na środku kuchni. Alejandro niezgrabnie pocałował ją w czubek nosa. – Muszę już iść. Przyjdę jutro. Chcę, żebyś mi coś przyrzekła – rzekł poważniejąc.

– Co?

– Nie będziesz już dzisiaj pić. Obiecujesz?

– Hm… eee… no dobrze, obiecuję. – Wiedziała, że nie dotrzyma słowa.

Odprowadziła go do windy, machając mu wesoło na pożegnanie, po czym wróciła do kuchni i wyjęła z szafki napoczętą butelkę szkockiej. Była zdumiona widząc, że na dnie zostało już tylko trochę alkoholu.

Kiedy wlała resztę whisky do szklanki z kostką lodu, przypomniała sobie nagle pogrzeb Tiffany. Głupia śmierć, ale przynajmniej szybka… I łatwa, jeśli było się dostatecznie pijaną… Keshia uśmiechnęła się do siebie i jednym haustem wychyliła zawartość szklanki.

Dzwonił telefon, lecz nie chciało jej się wstawać. To nie mógł przecież być Luke. Luke był na wycieczce… na safari… i miał wrócić pod koniec tygodnia. W piątek. Jaki dzień jest dzisiaj? Wtorek? Poniedziałek? Nie… czwartek! Hura! Jutro będzie w domu! Keshia otworzyła następną butelkę. Tym razem był to bourbon. Za Lucasa. Za jego szczęśliwy powrót.

ROZDZIAŁ 30

– Dziecko, jesteś przeraźliwie chuda.

– Marina znalazła lepsze określenie. „Boska wysmukłość”.

Edward usiadł obok niej. Był to ich pierwszy wspólny lunch od ponad dwóch miesięcy. Keshia zmieniła się nie do poznania: oczy miała wpadnięte, skórę papierową, poruszała się wolno i ociężale. Jakąż straszną cenę zapłaciła! I za co? Obiecał nie dyskutować na ten temat. Tylko pod tym warunkiem zgodziła się przyjąć zaproszenie na lunch.

– Przepraszam cię za spóźnienie – rzekł.

– Nie szkodzi, skarbie. Czekając na ciebie strzeliłam sobie drinka.

To też była nowość. Ale przynajmniej wyglądała nieskazitelnie. Prawdę mówiąc, o wiele bardziej elegancko niż zwykle. Futro z norek, które rzadko wyciągała z szafy, wisiało przewieszone przez oparcie krzesła.

– Ładnie dziś wyglądasz, moja droga. Idziesz gdzieś po lunchu? – zdziwił go widch norek.

– Otwieram nowy rozdział w mym życiu. Postanowiłam dołożyć nieco starań, aby być miłą dla bliźnich i odnowić nieco dawnych znajomości.

– Z Whitneyem także? – przestraszył się.

– Powiedziałam „miła”, nie „śmieszna”, Edwardzie. Wróciłam na stare śmieci i właśnie przeprowadzam wstępny rekonesans.

Edward skosztował szampana i skinął przyzwalająco na kelnera.

– Wobec tego witaj w domu, kochanie – rzekł, wznosząc kieliszek.

Miał ochotę zapytać, czy na przyszłość będzie mądrzejsza, ale się nie ośmielił. Widział, że ciężko zniosła tę nauczkę. Wyglądała staro, zwłaszcza w prostej liliowej sukience i perłach swojej babki. Zerknął na jej dłoń.

– Ładny pierścionek. Nowy?

– Tak. Luke kupił mi go w San Francisco – spojrzała na niego wyzywająco.

– Rozumiem. – Edward powstrzymał się od komentarza. – Jak ci idzie praca?

– Niespecjalnie. Tak, Edwardzie, wiem, nie musisz tak marszczyć brwi. Wiem, że od dawna nie stworzyłam nic dobrego, że schudłam, wyglądam dziesięć lat starzej i siedzę w domu, bo boję się reporterów. Oboje wiemy, że przeszłam ciężkie chwile, i wiemy też dlaczego, nie musisz się więc silić na tę wstrząśniętą minę. Nie rób z siebie cnotliwego dupka.

– Keshia!

– Tak, Edwardzie?

Dopiero teraz zauważył, że wypiła o wiele więcej, niż myślał. Był tym tak zdumiony, że przez chwilę wpatrywał się w nią ze zdumieniem.

– Co się stało, kochanie? Rozmazałam sobie tusz?

– Jesteś pijana – wyszeptał.

– Owszem – odszepnęła z chłodnym uśmieszkiem.

– I możesz mi wierzyć, upiję się jeszcze bardziej. Edward wyprostował się, kątem oka dostrzegając reporterkę z „Women’s Wear”.

– Niech to licho! – westchnął.

– I to wszystko, skarbie? Staczam się w otchłań alkoholizmu, a ty potrafisz jedynie powiedzieć: „Niech to licho”?

– Keshia, ta kobieta przez cały czas na ciebie patrzy. Błagam, nie rób nic nie przemyślanego, bo… no, będziesz tego żałować.

Roześmiała się głośno i cmoknęła go w policzek. Ołówek reporterki zaczął sunąć po bloczku. Edward miał wrażenie, że sytuacja gwałtownie wymyka mu się z rąk. Keshia nie chciała iść grzecznie do domu, miała ochotę zagrać wszystkim na nerwach. Była gorsza od Lianę: silniejsza, bardziej samowolna i o wiele piękniejsza. Edward zapragnął uderzyć ją w twarz, a potem rzucić na ziemię i wziąć jak swoją na dywanie w „La Grenouille”. Potrząsnął głową, oszołomiony i zgorszony własnymi myślami.

– Keshia… – ujął ją za rękę, modląc się w duchu, aby dała się okiełznać. – Proszę cię…

– Dobrze, Edwardzie – powiedziała cicho, prostując się w krześle. Nie chciała robić następnego skandalu. Oboje jeszcze nie doszli do siebie po poprzednim. – Przepraszam – dodała z westchnieniem.

– Keshia, dlaczego nie chcesz, żebym ci pomógł?

– Nie możesz mi pomóc. Nikt nie może – na rzęsach Keshii zawisły dwie łzy. – Musisz się z tym pogodzić. Jest to, co jest, co było, minęło, a co będzie… hm, na razie nie wiem jeszcze, co będzie. Może w tym właśnie sęk.

Często zastanawiała się, czy to samo odczuwała Tiffany. Że ktoś skradł jej całą przyszłość.

Edward był przerażony jej reakcją. Znów powiedział coś niewłaściwego. Trudno się było dogadać z tą dziewczyną. Nie mógł się jednak oprzeć, by nie zapytać:

– Żałujesz?

– Jeśli idzie ci o Lucasa, to nie. Nic lepszego nie spotkało mnie w ciągu minionych trzydziestu lat. Żałuję natomiast, że nie jestem w stanie pomóc jemu. Nie można zaskarżyć egzekucji prawomocnego wyroku.

– Nie wiedziałem, że nadal jesteś tak zaangażowana w tę sprawę. Myślałem, że…

– Źle myślałeś – ucięła ostro. – I od razu chcę cię uprzedzić, żebyś nie dostał zawału, kiedy dowiesz się o tym z gazet: niedługo jadę do San Quentin.

– Na miłość boską, po co?

– To chyba oczywiste: żeby go odwiedzić – odparła, nie starając się zniżyć głosu. – I nie mam zamiaru o tym dyskutować. W ogóle, Edwardzie, nasze spotkanie staje się męczące i chyba najwyższy czas się rozstać.

Wychyliła duszkiem resztę szampana i rozejrzała się po sali dziwnym wzrokiem.

– Źle się czujesz? – przestraszył się.

– Nie, nic mi nie jest.

– Wezwać ci taksówkę?

– Tak. Prawdę mówiąc, powinnam już iść. Zaczyna mnie to nużyć. Ta dziwka z „Women’s Wear” nie spuszcza z nas wzroku, odkąd przyszliśmy, a przy tym mam wrażenie, że cała reszta też się na mnie gapi. Mam ochotę powiedzieć im, żeby się odpieprzyli.

Edward zbladł.

– Nie, Keshia. Nie rób tego.

– Dlaczego nie, skarbie? Nie chciałbyś się pośmiać? Kpiła z niego z całym okrucieństwem, na jakie było ją stać.

Dlaczego? Czy nie wiedziała, jak bardzo go to boli? Jak cierpi, widząc ją taką… Przecież jego białe koszule i nieskazitelne garnitury okrywały kogoś, kto miał serce, duszę, ciało… Łzy zapiekły go w oczy. Wstał.

– Wychodzimy – rzekł sucho.

Keshia wyczuła zmianę, jaka w nim zaszła.

– Bardzo się na mnie gniewasz? – szepnęła, gdy pomagał jej włożyć futro. Speszyła się. Chciała tylko zrobić mu na złość… i zranić go. – Nie. Po prostu żal mi ciebie.

Prowadził ją do drzwi, mocno trzymając za łokieć. Zabawa się skończyła, nie miał zamiaru zezwolić jej na następny skandal. Idąc rozdzielał lodowate uśmiechy na prawo i lewo, żeby pokryć nimi swoją irytację i pożałowania godny stan Keshii.

Zatrzymali się w szatni.

– Edwardzie, ja… – Keshia zaczęła płakać.

– Nie tutaj – upomniał ją surowo. Miał już tego dość. Keshia szybko otarła łzy rękawiczką i spróbowała ułożyć usta w uśmiech.

– Powinnaś wrócić do domu i odpocząć – rzekł Edward, wkładając kapelusz.

– Właściwie miałam zamiar iść na zebranie komitetu, ale nie wiem, czy starczy mi sił…

– Wątpię – uciął chłodno.

– Dawno tam nie zaglądałam… – A po Tiffany został wakat na stanowisku czarnej owcy, w sam raz dla mnie, dodała w duchu. Oblała ją fala gorąca, potem zimna i przez moment wyobraziła sobie zachwyt reporterki „Women’s Wear” na widok Keshii Saint Martin wymiotującej w szatni.

Edward szybko wyprowadził ją na ulicę. Świeże powietrze trochę jej pomogło.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, co z siebie robisz? – rzekł gorzko Edward. – I dla kogo? Dla takiego… takiego… takiego zera! Na miłość boską, Keshia, opamiętaj się. Napisz do niego, że nie chcesz go więcej widzieć. Powiedz mu…

– Dajesz mi wybór?

– Co masz na myśli? – spytał ostrożnie, czując, jak zimny dreszcz spływa mu po plecach.

– Doskonale wiesz, co mam na myśli. Każesz mi wybierać między twoją przyjaźnią a jego miłością?

Nie, kochana, westchnął w duchu. Między moją miłością…

– Bo jeśli to właśnie chcesz osiągnąć – podjęła – to żegnam.

Zamachała ręką w stronę nadjeżdżającej taksówki. Samochód z piskiem opon zatrzymał się pod markizą.

– Nie, Keshia, ja…

– Wobec tego do zobaczenia, mój drogi – cmoknęła go w policzek i już jej nie było.

Zabiłam go, myślała później, zabiłam go tak samo jak matkę, jak Tiffany…

Nie, pocieszała się, jest twardy i uparty… dostatecznie uparty, by to znieść. Edward wie, czym jest lojalność. Zrozumie.

Edward szedł powoli przed siebie. Zaglądał w twarze mijanym kobietom, w każdej z nich szukając Keshii.

Taksówka zatrzymała się pod podanym adresem przy Piątej Alei w samą porę, by Keshia zdążyła na spotkanie. Stare kwoki na pewno już zaczęły się zbierać. Parada futer, klejnotów, wypacykowanych twarzy… Zawahała się w progu i nagle poczuła, że nie zdoła tam wejść. Wścibskie oczy w „La Grenouille” omal nie prześwidrowały jej na wylot, ale tam ciekawscy musieli trzymać się na dystans. Tu nie będzie miała takiej szansy. Naturalnie, wszystkie znajome widziały już zdjęcia w prasie i znały na pamięć każde słowo tej niechlubnej historii.

Ruszyła do skrzyżowania, czując, jak śnieg chrzęści jej pod stopami. Miała ochotę uciec i zaszyć się w mysiej dziurze. Bezmyślnie wkroczyła znów w stare koleiny: z jednej restauracji do drugiej, z taksówki do taksówki, od jednego drinka do następnego i jeszcze jednego… Zastanawiała się, co ją, u licha, opętało.