– A co u ciebie, może masz jakieś małe kłopoty, w których trzeba ci pomóc?

– Wszystko jest wspaniale. Ani śladu kłopotów – zaprzeczyła Leith, nie chcąc zatruć matce wspaniałego nastroju. W istocie musiała stawić czoło aż dwu problemom: hipoteka i Naylor Massingham.

– Zawsze byłaś takim mądrym dzieckiem – promiennie stwierdziła pani Everett. Naturalnie nie miała pojęcia, ile razy Leith skrywała przed nią swe dziecięce, a później młodzieńcze troski, bo akurat w tym samym czasie Sebastian przeżywał jakieś wydarzenie lub miał problemy.

– Aha – ciągnęła matka. – Nie powiedziałaś mi, że Rosemary Green opuściła męża!

Leith na chwilę zaniemówiła. Jej rodzinne miasteczko, tak jak wszystkie inne, posiadało zwiadowczą siatkę plotkarzy, którzy chwytali najdrobniejszą sensację i nadymali ją jak balon. Rosemary byłaby jednak zrozpaczona, gdyby mówiono o jej kłopotach.

Stoczyła ciężką walkę ze swoim sumieniem, gdyż przyjaźń do Rosemary walczyła o lepsze z koniecznością bezczelnego kłamstwa.

– Rosemary nie opuściła męża-wydusiła wreszcie. Przynajmniej powiedziała prawdę! Równie dobrze mogła dokończyć zdanie i wyjaśnić, że to mąż Rosemary postanowił odejść, ale matka już wpadła jej w słowo:

– Nie mieszka przecież u siebie. Wróciła do domu!

– Jej matka jest chora.

– Na moje oko wyglądała wyjątkowo dobrze, kiedy spotkałam ją wczoraj rano!

Nic nie można było na to poradzić.

– Nie wiedziałam, że z ciebie taka plotkara, mamuś – zażartowała Leith

– Wcale nie! – żachnęła się matka. – Ja tylko… Leith odeszła od telefonu z mieszanymi uczuciami.

Chętnie rozmawiała z rodzicami, ale tym razem wolałaby, żeby matka nie zadzwoniła. Niepokoiła się o Rosemary – rodzice są w stanie zatruć jej życie, jeśli dotrą do ich uszu plotki krążące po miasteczku. Zaś wiadomość, że Sebastian nie wróci przed końcem roku, była prawdziwym ciosem.

List nie załatwi sprawy. O tym wiedziała, zanim jeszcze sama myśl postała jej w głowie. Ze słów matki wynikało, że Sebastian będzie stale w podróży, więc wątpliwe, aby jakikolwiek list zdołał do niego dotrzeć. A poza tym, skoro prosił matkę o pieniądze, należało się spodziewać, że jest już bez grosza.

Spędziła ponad pół godziny na przyzwyczajaniu się do myśli, że będzie musiała spłacać obie połowy miesięcznej raty przez co najmniej siedem miesięcy. Ale skądże ona, na Boga, ma wytrzasnąć tyle forsy? Prowadząc oszczędny tryb życia, poszcząc troszkę, przeżyje może miesiąc, może dwa, ale potem…

Zabrała się do pracy w nadziei, że utopi w niej swoje troski. I wówczas zdała sobie sprawę, że nie ma zamiaru wracać do Hazelbury, o ile nie będzie to absolutnie konieczne. Lubiła Londyn, swoją pracę, chciała zostać. I nagle, ni stąd, ni zowąd, stanęła jej przed oczami sylwetka Naylora Massinghama… Leith ze złością sięgnęła po skoroszyt. No to co? Lubi Londyn, lubi swoją pracę, ale…

Po południu zadzwoniła Rosemary.

– Kiedy wracasz? – szybko zapytała Leith, która mogła nie widzieć przyjaciółki tygodniami, ale teraz bardzo się za nią stęskniła.

– Jeszcze nieprędko. Rodzicom nie podoba się, że będę mieszkała sama w Londynie – wyznała.

Wielkie nieba – pomyślała Leith i poczuła wdzięczność do losu za rodziców, jacy przypadli jej w udziale.

– Właśnie wyszli-ciągnęła Rosemary. Przez chwilę milczała, po czym zaczęła mówić bardzo szybko, jakby bała się, że wrócą, zanim zdąży wszystko powiedzieć. – Czy mogę cię prosić o grzeczność, Leith?

Leith uważała, że biedna, szarpana wyrzutami sumienia Rosemary zasługuje na wszystkie grzeczności.

– Oczywiście – odparła zachęcająco.

– Wiesz, Travis dzwonił przed chwilą.

– Travis?

– Tak… Z Włoch – odparła Rosemary i Leith wydawało się, że słyszy w głosie przyjaciółki cień uśmiechu. Zniknął jednak, gdy dodała: – Na szczęście moich rodziców nie było w domu… nie wiem, co by się działo, gdyby byli… To znaczy… tym razem miałam szczęście, ale musiałam powiedzieć Travisowi, żeby już nigdy do mnie nie dzwonił.

– Ale ciągle go kochasz? – nieśmiało wtrąciła Leith.

– Tak, bardzo, bardzo – szepnęła miękko Rosemary po krótkiej chwili milczenia. – Ale moi rodzice są wściekli, że nie usiłuję pogodzić się z Derekiem.

– Nie powiedziałaś im, że mieszka z kimś innym?

– Powiedziałam, ale to nie robi żadnej różnicy… dostaliby szału, gdyby dowiedzieli się o Travisie. Dlatego właśnie dzwonię – wyznała wreszcie i dodała: -Tak bardzo tęsknię za jego głosem. Kiedy zadzwonił, poczułam się cudownie, ale nie mogę pozwolić, żeby zadzwonił znowu. Dlatego powiedziałam mu, że jeśli ma mi coś do powiedzenia, niech zadzwoni do ciebie, a ty mi to przekażesz. Zrobisz to, prawda?

– Naturalnie!-zawołała Leith bez wahania i natychmiast pojęła, że tą obietnicą nigdy nie zdoła, według słów Naylora Massinghama, skończyć z Travisem. Nie wątpiła w to, że Travis natychmiast się z nią skontaktuje.

Skontaktował się. Był niedzielny wieczór, a on wciąż był we Włoszech.

– Leith, to ja… Travis – usłyszała w słuchawce.

– No i jak tam? – zapytała wesoło.

– Rozmawiałem z Rosemary.

– Wiem, dzwoniła do mnie.

– Naprawdę, kochane stworzenie! Poprosiła cię o… pomoc, prawda?

– Chętnie to zrobię – zapewniła go i natychmiast wczuła się w rolę posłańca. – Masz jakąś wiadomość do przekazania?

– Powiedz jej tylko, że ją kocham… chociaż ona i tak o tym wie – odparł Travis. – Nie musisz specjalnie do niej dzwonić, bo jej rodzice zaczną coś podejrzewać. Przebaczyła mi, że byłem takim durniem i postawiłem jej ultimatum. Chciałbym, żeby już wróciła do siebie – dodał z ciężkim westchnieniem.

– A kiedy wracasz do Anglii? – zapytała Leith, czując, że Travis zaczyna wpadać w ponury nastrój.

– Ojciec dał mi furę roboty, ale powoli zaczynam dostrzegać koniec – odrzekł nieco weselej.

W poniedziałek rano Leith weszła do biura po całej niedzieli spędzonej nad dokumentami. Cieszyła się z tego poranka.

– Lepiej ci? – powitała Jimmy'ego.

– Nigdy więcej! – jęknął zawstydzony. – Dopiero wczoraj udało mi się otworzyć oczy.

Leith roześmiała się i posłała go po jakieś dane. W dziesięć minut później, kiedy zadzwonił telefon, było jej mniej wesoło.

– Tu Moira Russell – zaanonsowała się sekretarka doskonała. – Pan Massingham chciałby zobaczyć się z panią natychmiast, o ile jest pani wolna.

W uszach Leith zabrzmiało to jak rozkaz.

– Oczywiście – odpowiedziała z niejasnym uczuciem, że lepiej nie pytać, co by było, gdyby nie była wolna.

– Jesteś, Leith. – Jej asystent wparował do pokoju z informacjami, których potrzebowała.

– Zostaw to na moim biurku, Jimmy – poprosiła, biorąc dokumentację Palmer & Pearson. – Pan Massingham chce się ze mną widzieć… nie zabawię długo.

Opuściła pokój z nieprzyjemnym wrażeniem, że spryciarz Jimmy zauważył jej lekki rumieniec.

Już przed gabinetem szefa stwierdziła, że cała się trzęsie. Nic dziwnego, u niej w domu Naylor Massingham nie był łatwym przeciwnikiem. Co będzie teraz, kiedy znalazła się w samej jaskini lwa? Zamknęła oczy, zapukała i weszła. Wysmukła, nieskazitelnie elegancka kobieta podniosła głowę znad papierów.

– Panna Everett? – zapytała uprzejmie. Uprzejmość nic nie kosztuje.

– Dzień dobry – uśmiechnęła się Leith. – Zdaje się, że pan Massingham chciał widzieć się ze mną.

– Proszę usiąść na chwilę. – Moira Russell uśmiechnęła się także, wstała i podeszła do drugich drzwi. Zapukała lekko i weszła. Ano właśnie – pomyślała Leith, widząc się już wysiadującą tu do południa. Na szczęście Moira Russell wróciła niemal natychmiast. Serce Leith zabiło nieco mocniej.

– Pan Massingham przyjmie panią teraz – oznajmiła sekretarka.

Leith uśmiechnęła się lekko i wstała. Udało jej się zachować uśmiech na twarzy nawet wtedy, kiedy weszła do pokoju wyłożonego grubym dywanem. Spojrzała na wysokiego, smukłego mężczyznę, jej wzrok spoczął na chwilę na jego kształtnych wargach i – szalona -mogła myśleć już tylko o ich dotknięciu na swoich ustach.

– Dzień dobry, panie Massingham – z trudem opanowała się na tyle, by wypowiedzieć te słowa. Uśmiech na jej twarzy zbladł nieco, ale postanowiła, że będzie przynajmniej grzeczna i miła.

Przystanęła na środku pokoju. Jego ostry, badawczy wzrok zatrzymał się na skrytej za okularami twarzy i nietwarzowym kostiumie. Przyszło jej do głowy, że może powinna zachować się bardziej wojowniczo. Sądząc po jego minie, nie był w najlepszym nastroju, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

– Usiądź – zaproponował nadspodziewanie uprzejmie, wskazując fotel po drugiej stronie biurka.

Leith, wciąż jeszcze trochę roztrzęsiona, z wdzięcznością przyjęła propozycję. Wiedziała, że czas, jaki szef może jej poświęcić, jest ograniczony. Położyła na jego biurku pękatą teczkę.

– Sprawa Palmer & Pearson – zaczęła. – Mam zamiar zwrócić się do kilku firm, ale najpierw muszę uzyskać pewne cyfry z…

Podniosła głowę i speszyła się. Naylor Massingham patrzył na nią i najwyraźniej nie obchodziły go jej zamiary.

Poruszył się, ale zamiast zasiąść za biurkiem, podszedł do jej fotela.

– Próżność jest nieodłączną cechą kobiety – zauważył. – Myślałem, że szkła kontaktowe są hitem ostatnich lat?

– Eech… – nieświadomym, żeby nie powiedzieć: obronnym ruchem sięgnęła do okularów. Nagle pojęła, że ten mężczyzna ma na nią zbyt wielki wpływ.

– Nie wszyscy mogą nosić szkła kontaktowe – palnęła bez namysłu i dodała z nutą szczerości: – Ja nie mogę.

Nie zdołała się uchylić, gdy znajomym już, gwałtownym gestem zerwał jej z nosa okulary. Instynktownie próbowała je złapać, ale był zbyt wysoki.

Chciała wstać, ale był zbyt busko, a ona doskonale pamiętała, co oznacza bliskość jego ciała. Zrezygnowała więc i wściekła obserwowała go spod oka. Tymczasem Massingham podniósł leżącą na stole dokumentację, wyjął z niej kartkę i przyjrzał się jej przez okulary. Po chwili papier powrócił do teczki, a Massingham odwrócił się do niej.

– Nie wiem, czy może pani nosić szkła kontaktowe, czy nie – stwierdził lodowatym tonem – ale na pewno nie potrzebuje ich pani. To zwykłe szkło -dodał spokojnie.

Leith milczała ciągle, kiedy jego wzrok powędrował ku jej pięknym włosom, ściśniętym w węzeł.

– Ciekawe, dlaczego wspaniała kobieta, o równie wspaniałych włosach, kryje swą urodę za okularami, których nie potrzebuje, czesze się jak więźniarka, a przy tym próbuje odwrócić uwagę od swej figury, która, o ile dobrze pamiętam, jest rozkosznie doskonała w kształcie i proporcjach?

Leith na ułamek sekundy zapomniała, gdzie jest i znów poczuła dotyk jego rąk na swoim ciele. Odpędziła od siebie to wspomnienie i pomyślała, że rozmowa przybiera zbyt osobisty charakter.

– Potrzebuję tych okularów – zdecydowała się bronić tego, co w jego oskarżeniach wydawało się najmniej osobiste.

– A po co? – zapytał wyzywająco.

– Z całą pewnością nie po to, żeby przez nie patrzeć! – rzuciła bez ogródek.

– Czytałaś bez trudu, kiedy ci przyniosłem tę teczkę do domu… i nie miałaś okularów!

Niech cię cholera weźmie – pomyślała. Nagle znienawidziła go z całego serca. Przyglądał jej się tamtej nocy, kiedy czytała dokumentację. Nie miała pojęcia, że zapomniała o okularach…

– Nieraz… – zaczęła, gotowa kłamać jak najęta, ale przerwał jej.

– Twoje usta zaprzeczają, że jesteś taką zimną kobietą, za jaką chcesz uchodzić… mam zresztą na to także inne dowody – przyciął jej złośliwie.

– A jakież to dowody? – odparowała i, niestety, zbyt późno pojęła, że w tym okrzyku było więcej agresji niż sensu.

– Nie licząc oczu ciskających błyskawice i namiętnego temperamentu – nie odmówił sobie przypomnienia jej tego – wcale nie byłaś lodowata, kiedy się do mnie tuliłaś tamtego wieczoru!

– Tu… tuliłam się? – prychnęła. Po namyśle jednak- a wspomnienia były zbyt żywe, żeby zajęło jej to więcej niż sekundę – uznała, że „tulenie" było odpowiednim określeniem.

– Nie mam ochoty mówić o tym! – rzuciła cokolwiek arogancko. Właściwie nie miała innego wyjścia.

Jeżeli jednak spodziewała się, że ujdzie jej to na sucho, bardzo szybko przekonała się, że Massingham jeszcze niejedno ma w zanadrzu.

– Nieźle! – syknął wściekle. – Ja tu rządzę i skoro płacę za twój czas, mogę dyskutować o tym, co uznam za stosowne!

To wystarczyło, żeby zatrzęsła się ze złości, ale on jeszcze nie skończył.

– Na początek zatem powiesz mi, dlaczego, skoro wiem, że gościsz u siebie na przemian przynajmniej dwóch panów, tutaj starasz się uchodzić za Pannę Lodowatą. Okulary, uczesanie starej panny… dlaczego tak ci zależy na tej opinii?

– Jeśli już musi pan wiedzieć – wybuchnęła Leith, czując, że na wzmiankę o przynajmniej dwóch panach na przemian jej gniew przeradza się w furię – miałam nieprzyjemne doświadczenia z ostatniego miejsca pracy.