– Wiec dlaczego tu przyszedłeś?-syknęła gwałtownie. – Bo chyba nie po to, aby udowodnić niszczącą moc swego sex appealu?

Kipiała wściekłością i nie była pewna, czy nie rzuci się na niego z pazurami. I naraz jej świeżo nabyta skłonność do rękoczynów została skutecznie ostudzona: usta jej gościa wykrzywiły się leciutko, jakby jej sarkazm go rozbawił.

Wkrótce przekonała się, że była w błędzie. Naylor Massingham nie wyglądał na rozbawionego, wręcz przeciwnie.

– Chciałem powiedzieć pani, panno Everett, że jeśli pani stosunek do pracy nie ulegnie zmianie, zostanie pani wylana! – rzucił ostro, mierząc ją mrocznym spojrzeniem.

– Wylana? – poderwała się Leith, gotowa walczyć o swą opinię. Wiedziała, że pracuje bardzo dobrze, a on usiłował jej wmówić coś wręcz przeciwnego.

– Co jest nie w porządku z moją pracą? – rzuciła wyzywająco.

Nie odpowiedział od razu, niewzruszenie spoglądając w jej rozwścieczone, zielone oczy. A potem zapytał miękko:

– A co powiesz o kontrakcie Norwood & Chambers?

– To nieuczciwe! – wybuchnęła Leith. – Prace nad kontraktem Norwood & Chambers zostały rozpoczęte na długo przed moim przyjściem do firmy. Ja tylko…

– Dokończyłam go – wpadł jej w słowo i Leith wiedziała już, że przerzucił każdy papierek, aby tylko znaleźć jakiś błąd.

– Ale nie mogę brać odpowiedzialności za… – zaczęła i natychmiast dostała nauczkę.

– Jedną z zasad, jakie musi zaakceptować urzędnik, zajmujący tak eksponowane stanowisko – wycedził – jest ta, że kiedy sypią się gromy, bierzesz odpowiedzialność za wszystko, co opuszcza twoje biuro, czy podpisałaś to, czy nie!

Zadowolony z udzielonej lekcji dodał:

– Ponieśliśmy straty w transakcji Norwood & Chambers – wyjaśnił, po czym uprzejmie, zbyt uprzejmie, uzupełnił: – Zakończ znajomość z Travisem, a postaram się o tym zapomnieć.

– To szantaż! – oskarżyła go gniewnie i od razu stwierdziła, że nie przyjął tego najlepiej.

– Nazwij to jak chcesz, do diabła! – prychnął. Leith stoczyła krótką, wewnętrzną walkę. Była już bliska wyjawienia, że Travis nie jest i nigdy nie był jej kochankiem, ale rzuciła przelotne spojrzenie w stronę Massinghama. Z jego twardej, wojowniczej postawy wywnioskowała, że jej nie uwierzy. Przynajmniej dopóki nie opowie mu wszystkiego o Rosemary.

Po chwili wzięła się w garść. Do licha, przecież lubiła Rosemary i Travisa, uważała ich za swych przyjaciół, a jednak znalazła się o krok od zdrady.

Po drugim spojrzeniu na pracodawcę zdołała się opanować i znalazła dość sił, by wyjaśnić chłodno:

– Rozumiem, że chce mi pan dać do wyboru: albo zostawię Travisa, albo, o ile nie zdoła mnie pan dosięgnąć kontraktem Norwood & Chambers, będzie pan tak długo grzebał w umowach, w których miałam choćby minimalny udział, aż udowodni mi pan zaniedbania w pracy!

Nienawidziła kąśliwości, która znowu pojawiła się w jego głosie, gdy stwierdził:

– Równie zmyślna, jak śliczna! – po czym pochylił się i wziął do ręki aktówkę.

Przez chwilę z ulgą sądziła, że zabierze manatki i wyjdzie. Ale nie, on jedynie otworzył teczkę i wydobył z niej opasłą dokumentację. Podał ją Leith bez słowa wyjaśnienia.

Otworzyła skoroszyt, obejrzała uważnie pierwszą stronę i podniosła na niego pytające spojrzenie:

– Palmer & Pearson? Zazwyczaj nie…

– Teraz tak – odparł stanowczo i polecił: – Popracuj sobie nad tym. Może swawole wywietrzeją ci z głowy.

Z tymi słowy, jakby uznał, że poświęcił jej wystarczająco dużo cennego czasu, odwrócił się i wyszedł. Gapiła się w ślad za nim z buntem w oczach. Miała dość roboty i bez tego, a w dodatku ta praca wyglądała na bardzo odpowiedzialną.

Nie mogła przyjść do siebie po tej wizycie. Zanim położyła się spać, w duchu przeklinała go razem z jego ostrzeżeniami. W normalnej sytuacji, gdyby takie ostrzeżenie było niezbędne, Naylor Massingham nie zawracałby sobie głowy wizytami, zlecając je jednemu ze swoich pracowników. Miała jednak dość ludzkich uczuć, by w całej tej nieprzyjemnej historii dopatrzyć się paru pozytywnych zjawisk. Po pierwsze, wprawdzie udzielił jej ustnej nagany, ale jednocześnie dał do opracowania poważną dokumentację (nawet, jeżeli to uczynił wyłącznie dlatego, żeby nie miała czasu na inne zajęcia), co oznaczało, że słyszał pochlebne opinie na temat jej pracy. Po drugie – nawet, jeśli z jego punktu widzenia nie miał to być komplement – powiedział o niej: Równie zmyślna, jak śliczna.

Czy właśnie te słowa złagodziły choć trochę jego brutalność? Leith, zasypiając, nie myślała jednak o słowach, jakie padły między nimi. Prześladował ją tamten pocałunek… i to, że nie zdołała mu się oprzeć.

Około piątku wspomnienie pocałunku z Naylorem Massinghamem zupełnie wywietrzało z głowy Leith. Zaprzątały ją inne, o wiele ważniejsze sprawy. Czuła, że wpadła jak śliwka w kompot. I to w bardzo gorący. Rosemary nie wróciła od rodziców, Travis albo był jeszcze za granicą, albo czuł się lepiej, bo więcej się nie odezwał. O ile jednak z tej strony sprawy układały się po jej myśli, o tyle doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w nowym skrzydle siedzi sobie facet, który dokładnie śledzi jej najmniejsze potknięcia.

Dlatego też po dwa i trzy razy sprawdzała wszystko, co lądowało na jej biurku. Oprócz normalnych zajęć musiała poświęcić sporo czasu i wysiłku sprawie Palmer & Pearson, którą Naylor powierzył jej. Do tej pory pracowała od rana do wieczora, a teraz zostawała w biurze długo po godzinach i jeszcze zabierała do domu pękatą teczkę.

W piątkowy poranek pojawiła się w biurze po nocy spędzonej na pracy i rozmyślaniach nad zmianą posady. Na Vaseyu świat się nie kończy, zdecydowała i od razu zreflektowała się, że żadna inna firma nie zapłaci jej aż tyle. Zważywszy, że nie otrzymała od Sebastiana nie tylko pocztówki, a co dopiero przekazu pieniężnego, był to poważny argument.

Żeby już nic nie brakowało do szczęścia, zadzwonił Jimmy Webb. Prosił o zwolnienie z powodów żołądkowych. Czytaj: ciężki przypadek kaca – pomyślała, wiedząc, że poprzedni wieczór spędził na przyjęciu urodzinowym u kolegów.

Był jednak doskonałym pracownikiem, więc choć wiedziała, że bez niego dzień będzie cięższy niż zwykle, współczująco poradziła mu, żeby wziął Alka-Seltzer i wracał do łóżka.

– Zobaczymy się w poniedziałek – powiedziała i wróciła do swej pracy, przerywanej odbieraniem telefonów, co zazwyczaj należało do obowiązków Jimmy'ego.

Wczesnym popołudniem miała już wszystkiego serdecznie dość. Było około wpół do trzeciej, kiedy musiała wyjść po dokumentację, którą w zwykłych warunkach przyniósłby jej Jimmy. Wracaj, Jimmy, wszystko ci przebaczyłam, myślała z lekkim rozbawieniem, wędrując po potrzebne papiery.

Mimo rozbawienia nie była w odpowiednim nastroju, aby przyjmować awanse Paula Fishera, który, nie zwracając uwagi na okulary i uczesanie w stylu starej panny, zawsze gotów był okazać jej swe zainteresowanie. Tym razem nadchodzili jednocześnie: ona z jednej, on z drugiej strony. Leith usiłowała wyminąć go szerokim łukiem. On, zdaje się, miał całkiem odmienne zamiary. W korytarzu było dość miejsca dla obojga, a jednak Fisher manewrował tak, że zderzyli się i wpadła w jego ramiona. Obrócił ją ku sobie.

– Leith – zaczął tonem, który miał brzmieć uwodzicielsko. – Jeżeli chcesz przeżyć najpiękniejsze chwile swego życia…

– Precz z łapami! – warknęła. – Jeśli przyciśnie mnie tak, żeby znieść twoje karesy, zgłoszę się do ciebie. Tymczasem trzymaj swoje brudne macki z dala ode mnie!

Odpychała go z całej siły, nie obchodziło jej, że ktoś może zobaczyć lub usłyszeć. Jego wzrok powędrował nagle za jej plecy i natrętne ramiona opadły, a ich właściciel spiesznie poszedł w swoją stronę.

Leith z ulgą powitała wolność, ale nieprzyjemne wydarzenie sprawiło, że cała się trzęsła. Odwróciła się – tylko po to, by zderzyć się z kimś po raz kolejny.

Mam naprawdę zły dzień, pomyślała, odpychając tego kogoś i znowu tracąc równowagę. Ramiona, które przytrzymały ją tym razem, nie miały niestosownych zamiarów. Leith szybko podniosła wzrok i napotkała czarne, jak noc, spojrzenie Naylora.

Przez długą chwilę wpatrywał się uważnie w zielone oczy.

– Cała drżysz! – zauważył.

Na ułamek sekundy zamurowało ją, w mrocznym spojrzeniu zdawała się czaić łagodność. A potem jego oczy powędrowały ku jej wargom i już wiedziała, że Naylor przypomniał sobie tamte pocałunki…

Gwałtownie wyrwała się z jego objęć.

– Mężczyźni! – syknęła wściekle.

Jego dłonie opadły natychmiast, a łagodność w spojrzeniu okazała się wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Była tam już jedynie drwina.

– Nie mów mi, że się leczysz! – burknął pogardliwie. Leith wysoko uniosła głowę, minęła go i odeszła. Miała dość biura na ten tydzień. Naładowała pełną teczkę spraw, nad którymi mogła popracować w domu i dokładnie o piątej zamknęła drzwi. Wychodząc z budynku spostrzegła Paula Fishera.

Miała zamiar minąć go, nie zaszczycając nawet spojrzeniem, ale nie udało jej się uniknąć spotkania.

– Dzięki! – rzucił jej prosto w twarz.

– Za co? – zapytała chłodno, nie zatrzymując się.

– Panna Niedotykalska! Dzięki tobie właśnie oberwałem od starego Drewera. Zaproponował mi skrócenie długoterminowej umowy z firmą, jeśli nie zaprzestanę napaści seksualnych.

– Nie mógł trafić lepiej! – parsknęła mu w nos, i skierowała się w stronę samochodu.

Najwyraźniej Paul Fisher uważał, że naskarżyła na niego do kierownika, ale przecież nie zrobiła tego. Właściwie nie miała nic przeciwko temu, żeby uchodzić za skarżypytę, jeśli miało to uchronić inne kobiety przed znoszeniem jego wątpliwych awansów. Ktoś w końcu musiał na niego donieść, prawda?

Zerknęła w stronę jaguara, zaparkowanego na swoim stałym miejscu. Leciutki uśmieszek przemknął przez jej wargi. Czy Naylor Massingham nie był przypadkiem jedynym świadkiem tego zajścia? Wsiadła do samochodu i ruszyła z miejsca. Nie miała pojęcia, kto inny mógłby donieść na Fishera – i poczuła coś na kształt sympatii do swojego szefa.

Ciekawa była, jak długo im się przyglądał. Musiał widzieć całą albo prawie całą scenę, żeby mieć powód do posłania Paula Fishera na dywanik i przekonać Drewera, kto był winien zajściu.

Nagle uświadomiła sobie, że niemal przez całą drogę do domu myślała o Naylorze Massinghamie i w tejże samej chwili zadała sobie pytanie, które omal nie przyprawiło jej o zawrót głowy. Była wściekła, kiedy Alec Ardis ją objął, uściski Paula Fishera doprowadziły ją do mdłości… więc dlaczego nie czuła nic podobnego wtedy, kiedy wziął ją w ramiona Naylor?

ROZDZIAŁ CZWARTY

Leith nie znalazła odpowiedzi na dręczące ją pytanie. W sobotę rano obudziła się z myślą, że ma inne, ważniejsze sprawy na głowie. Wypchana do granic wytrzymałości teczka przypomniała jej, w jaki sposób spędzi dwa wolne od pracy dni.

Po śniadaniu rozłożyła w jadalni stół, na którym poukładała zawartość teczki. Wtedy zadzwoniła jej matka.

– Miałaś wiadomości od Sebastiana? – brzmiało pierwsze jej pytanie.

– Ty chyba miałaś, co? – odparła Leith z uśmiechem.

– Dostałam dziś rano śliczny, długi list. Spotkał jakąś miłą dziewczynę, wiesz?

Sebastianowi zdarzało się to czasami.

– Wraca do domu? – zapytała Leith, zaciskając kciuki i z nadzieją czekała na odpowiedź.

– Jeszcze nieprędko. Sądzę, że możemy spodziewać się go dopiero około Bożego Narodzenia. – Matka radośnie pogrzebała wszystkie nadzieje Leith. Boże Narodzenie będzie za siedem miesięcy! – Razem z Elise podróżują po Indiach, potem pojadą do Tajlandii i… – Leith na chwilę straciła wątek, myśląc z rozpaczą, że stanie się cud, jeśli Sebastian wróci i spłaci część hipoteki w Boże Narodzenie za dwa lata… – Co za cudowna okazja!

– Oczywiście, jasne – Leith z trudem wróciła do rzeczywistości. Matka prawdopodobnie miała na myśli cudowną okazję do zwiedzenia połowy świata.

– Mam nadzieję, że zwolnił się z pracy. Miało go nie być tylko dwa tygodnie.

– Na pewno, kochanie – odparła matka, zachwycona listem, który otrzymała od uwielbianego syna.

– Czy… hm… wspomniał, z czego będzie się utrzymywał? – zapytała Leith, pogrążona w nieustannej trosce o hipotekę.

– Wiesz, no… cóż – odparła matka z zażenowaniem i Leith szybko domyśliła się prawdy.

– Nie prosił cię chyba o pieniądze?

– A nie powinien? – pani Everett stanęła w obronie syna. – Wysyłanie co miesiąc raty za hipotekę musi być dla niego poważnym obciążeniem. Napisał, że mógł biedować, kiedy był sam, ale teraz musi myśleć o Elise.

A Elise naturalnie nie ma ani grosza, żeby płacić za swoje wydatki – pomyślała Leith, ale powstrzymała się od komentarzy.

– A co na to ojciec? – zapytała.

– Eee… poszedł grać w golfa – odparła matka i szybko zmieniła temat. Zdaje się, że ojciec nie ma pojęcia o rodzinnych brakach finansowych – pomyślała Leith.