Leith już chciała odpowiedzieć ozięble, że jest tu wyłącznie po to, by pracować, a nie flirtować z każdym, kto ma na to ochotę, kiedy nagle dotarł do niej prosty fakt, że skoro Naylor wie, jak długo tu pracuje, to znaczy, że ktoś z kadr lub pan Catham przedstawił mu w skrócie każdego pracownika.

– Czy ty… – zaczęła, ale wciąż nie chciała uwierzyć w to, co stawało się coraz bardziej oczywiste. – Ty nie możesz być… – spróbowała jeszcze raz. Znowu nabrała ochoty, żeby mu przyłożyć, kiedy na jego twarzy pojawił się drwiący wyraz.

– O, sądzę, że raczej jestem – wycedził i przedstawił się na wypadek, gdyby jeszcze to do niej nie dotarło:

– Jestem Naylor Massingham.

Żadne z nich nie wyciągnęło dłoni, więc dodał jeszcze:

– Możesz mówić do mnie: „proszę pana". Niedoczekanie!

– A więc… – ciągnął, lustrując ją bezlitośnie. Jego wzrok na pewno nie ominął niczego, a zwłaszcza iskierek gniewu w jej oczach. – A więc powiedz mi, co taka miła dziewczynka – zaakcentował ironicznie – jak ty robi w takim miejscu?

Leith aż się zagotowała pod smagnięciami jego sarkastycznych uwag, ale starała się opanować. On jednak zdawał się czerpać piekielną radość ze znęcania się nad nią i Leith poczuła, że nie jest już w stanie pozostać pasywną, pokorną i cichą, zwłaszcza kiedy zachęcony jej milczeniem podjął swe rozważania.

– Płacą ci dobrze, jestem tego pewien, ale ty i tak…- objął spojrzeniem jej kostium, który wprawdzie maskował figurę, ale był drogi i w dobrym gatunku -… tyrasz pewnie po godzinach, żeby spłacić to kosztowne mieszkanie…

– Jak spłacam moją hipotekę, to wyłącznie moja sprawa – odparowała Leith, tym razem naprawdę dotknięta do żywego.

– Nie wtedy, kiedy jest w to zamieszany członek mojej rodziny – cisnął jej w twarz już bez śladu szyderstwa.

– To nie dotyczy… – urwała. Przypomniała sobie, że Naylor podejrzewa swego kuzyna Travisa o płacenie jej rachunków hipotecznych.

– Ale dotyczy mnie! – ostro oznajmił Massingham.

– Masz zły wpływ na mojego kuzyna – dodał prosto z mostu. – Wczoraj znów przyszedł zalany w drobny mak!

– To nie moja wina.

– Chcesz mi wmówić, że nie widziałaś go, odkąd niemal wyniosłem go z twojego mieszkania?

– Nie, ale…

– Myślę, panno Everett-przerwał jej, zanim zdążyła wyjaśnić, że Travis wpadł tylko na chwilę, żeby ją przeprosić i zabrać samochód. – Sądzę, że w pani interesie leży to, aby już nigdy więcej się z nim nie zobaczyć.

– W moim interesie? – powtórzyła, zanim to do niej dotarło. – Ja… – wyjąkała. – Pan nie może…

Usiłowała nie poddawać się panice. Jeśli dobrze zrozumiała – a nie miała pojęcia, czym innym mogłaby ją szantażować ta cholerna świnia – stawką była jej posada! I nagle przyszedł jej z pomocą gniew. Co za niesprawiedliwość!

– Moje życie prywatne – oznajmiła sucho, wyłącznie dla zasady – nie ma zupełnie nic wspólnego z pracą!

Naylor Massingham nawet nie raczył dyskutować.

– Tak sądzisz? – zapytał jedynie i wyszedł. Leith siedziała, zupełnie oszołomiona, z okularami w dłoni, kiedy w minutę później wpadł Jimmy z naręczem papierów, po które go posłała.

– Przepraszam, że to tak długo trwało, musiałem czekać, aż Tom skończy rozmowę telefoniczną. – Po tych zdawkowych przeprosinach już bez ogródek zapytał: – Widziałem, jak wychodził stąd pan Massingham. Ominęło mnie coś ważnego?

– W twoim przypadku to po prostu niemożliwe, Jimmy – odparła wesoło, wzięła od niego papiery i udała, że studiuje je uważnie, choć nie docierało do niej ani jedno zdanie. „Tak sądzisz?" Massinghama brzmiało jej jeszcze w uszach, budząc niejasną obawę. Nie zagrzała tu miejsca nawet tak długo, jak na ostatniej posadzie, a wszystko wskazywało na to, że zaraz znów wróci na pozycję czytelniczki ogłoszeń.

Tego dnia potrzebowała wszystkich swych sił, żeby skupić się na pracy. Wieczorem jednak, kiedy wróciła do domu, mogła zrobić sobie filiżankę herbaty i swobodnie pomyśleć – oczywiście, o Naylorze Massinghamie.

Dlaczego od razu nie powiedziała mu, że nie jest przyjaciółeczką Travisa? I dlaczego, och, dlaczego Travis nie wspomniał nawet nazwiska swego kuzyna? Mogłaby wówczas spytać go, czy Naylor ma coś wspólnego z Massingham Engineering… i byłaby przygotowana na to, co wydarzyło się dziś rano. Mogłaby uporządkować myśli, ułożyć sobie, co ma mu powiedzieć, gdyby przypadkiem się spotkali. Powiedziałaby mu, że jej sąsiadka Rosemary… I nagle przypomniała sobie, że istnienie Rosemary jest ciągle tajemnicą dla rodziny Travisa. Coś ją tknęło. Travis szalał z rozpaczy, że Rosemary go rzuciła, ale chyba sam w to nie wierzył. Gdyby rzeczywiście był tego pewien, na pewno nie ukrywałby jej tak zazdrośnie. Gdyby powiedział choć słowo, Rosemary na pewno nie chciałaby go więcej widzieć.

Leith zdjęła kostium i ubrała się w dżinsy i sweter. Zaraz potem odezwał się telefon. Dzwoniła Rosemary.

– U ciebie wszystko w porządku? – zapytała szybko Leith, wyobrażając sobie, że Rosemary siedzi po drugiej strome korytarza, w jakiś sposób unieruchomiona. Zazwyczaj to ona pierwsza wracała z pracy i zaglądała do Leith, jeśli miała ochotę na pogawędkę.

– Nie wróciłam. Wciąż jestem w Hazelbury – odparła Rosemary i wyjaśniła: – Matka nie czuje się dobrze i postanowiłam zostać, aż będzie jej trochę lepiej. Do pracy już dzwoniłam i…

– Przykro mi słyszeć, że twoja matka źle się czuje. Co jej jest? – zapytała Leith, pamiętając panią Green jako osobę o końskim zdrowiu.

– Po prostu… źle się czuje – odrzekła Rosemary. – Nic określonego. Ojciec właśnie zabrał ją do lekarza,więc pomyślałam sobie, że zadzwonię. To nie znaczy, że nie mogłabym dzwonić, gdyby byli w domu – dodała pospiesznie, jakby wstydząc się, że robi coś ukradkiem.

– Naturalnie-równie szybko odpowiedziała Leith.

– Musiałaś po prostu odczekać, aż wrócę do domu. Natychmiast pożałowała, że chcąc podtrzymać na duchu Rosemary, wspomniała o pracy. Myśl o biurze przywiodła wspomnienie Naylora Massinghama. Niepokoił ją ten facet.

– No więc, jak się masz? – zapytała, z trudem koncentrując się na rozmowie.

– W porządku – westchnęła Rosemary. Najwyraźniej nie był to temat, który ją interesował. Leith domyśliła się, o kim chciała rozmawiać.

– Widziałam się ostatnio z Travisem – zaryzykowała.

– Jak on się czuje? – zapytała Rosemary, a poruszenie w jej głosie podpowiedziało Leith, że cokolwiek mówiła, serce Rosemary wciąż należało do Travisa.

– Mówiąc zupełnie szczerze, źle z nim – stwierdziła, niechętnie stawiając sprawę na ostrzu noża, ale co innego mogła odpowiedzieć?

Zapanowało długie milczenie.

– Opiekuj się nim w moim imieniu, Leith – poprosiła Rosemary i odłożyła słuchawkę.

Leith nagle poczuła się przygnębiona tą rozmową. Oto dwoje dorosłych, zakochanych w sobie ludzi, rozdzielonych przez nieugięte zasady moralne jednego z nich.

Niemal natychmiast telefon rozdzwonił się ponownie. Tym razem był to zaniepokojony Travis, który bezskutecznie usiłował się dodzwonić do Rosemary.

– Zawsze o tej porze jest już w domu po pracy – zaczął. – Czy mogłabyś…

– Przed chwilą dzwoniła – wpadła mu w słowo Leith.

– Jak ona się czuje?

– W porządku. Jej matka jest chora… i Rosemary zostanie w Hazelbury jeszcze kilka dni – szybko uspokoiła go Leith.

Travis milczał przez chwilę, po czym odezwał się:

– Czy Rosemary… w ogóle wspomniała o mnie?

– Powiedziałam jej, że rozmawiałam z tobą w sobotę – odparła.

– Nie powiedziałaś chyba, w jakim byłem wtedy stanie? – zawołał, wyraźnie zaniepokojony.

– Oczywiście, że nie – zapewniła go natychmiast. Było to przykre, Travis wprost żebrał o odrobinę pociechy.

– Co mówiła… to znaczy, o mnie? – zapytał.

– Pytała, czy dobrze się czujesz – odrzekła, niezbyt pewna, czy powinna ingerować w ich sprawy.

– A może coś jeszcze? – Travis domagał się więcej. Psiakrew, pomyślała wreszcie. Kochają się w końcu, czy nie?

– Poprosiła mnie, żebym opiekowała się tobą w jej imieniu – poinformowała go.

Travis milczał przez chwilę, po czym spytał z niedowierzaniem:

– Więc ona nadal mnie kocha, mimo że jestem takim idiotą, żeby dawać jej ultimatum – wszystko albo nic?

– Nie sądziłam, że w ogóle możesz w to wątpić.

– Może… – zgodził się Travis i wyznał jej, jak bardzo chciałby zadzwonić do Rosemary do Hazelbury. Bał się jednak, że pogrzebałby w ten sposób nadzieję na poślubienie jej kiedykolwiek. Wpadł w rozpacz, jakby nagle oczami wyobraźni ujrzał przygnębiający obraz siebie samego, dokonującego żywota bez swej ukochanej. Opowiadał o swej samotności, o tęsknocie, o tym, że serce pęka mu z nadmiaru słów miłości, których nie może wypowiedzieć. I nagle, jakby przypomniał sobie, że Leith ma się nim opiekować w imieniu Rosemary, zaprosił ją na kolację.

– Jeżeli coś ci wypada w tym czasie, to trudno -dodał szybko, kiedy nie odpowiedziała natychmiast.

Leith milczała jedynie dlatego, że jej mózg pracował już na pełnych obrotach. Wydawało jej się, że Travis ma ochotę przyjść do niej i pogadać trochę na temat Rosemary. Jeszcze dzisiejszego ranka nie zastanawiałaby się ani chwili… Kiedy jednak odkryła, kim jest naprawdę kuzyn Naylor, nie miała wielkiej ochoty powierzać swej posady ślepemu losowi. A nuż Naylor Massingham będzie przejeżdżał pod jej blokiem i zobaczy samochód Travisa na parkingu.

– Oczywiście, pójdę z tobą na kolację – odpowiedziała, ciągle zbuntowana. – Wezmę swój samochód. Gdzie się spotkamy?

Przygotowała się do kolacji w eleganckim hotelu z pełną świadomością, że nie może postąpić inaczej. Uważała Travisa za swego przyjaciela, a poza tym musiała też spełnić prośbę Rosemary. Fakt, Naylor Massingham oznajmił matce Travisa, że to już duży chłopiec, ale biedak cierpiał okropnie, a przy tym leczył swoje smutki w sposób, który nie potwierdzał jego dorosłości.

Jechała na spotkanie, kiedy przypomniało jej się jeszcze jedno zdanie wypowiedziane przez Massinghama – tym razem pod jej adresem. Pamiętała wrogość w jego głosie, kiedy mówił: „Nie mogę pojąć, jakim szatańskim cudem przez ten krótki czas, od kiedy tu pracujesz, zarobiłaś sobie na przezwisko Panny Lodowatej". Nie musiała długo myśleć, skąd wziął się ten miły tytuł. Wciąż jeszcze czuła się urażona wyrzuceniem z pracy w Ardis & Co. za zbytnią poufałość w stosunku do kierownictwa, dlatego odprawiła dwóch panów z Vaseya, którzy interesowali się bardziej jej osobą aniżeli swoją robotą. Widocznie sprawa się rozniosła.

Travis wyglądał równie żałośnie, jak wczoraj, kiedy przyszedł po samochód.

– Dzięki, że przyszłaś – powitał ją i poprowadził z foyer do jadalni. Stamtąd kierownik sali powiódł ich do ustronnego stolika w kącie sali w kształcie litery L.

– Jak ci minął dzień? – zapytała wesoło i pierwsze danie oraz pół drugiego zjadła słuchając, jak bardzo Travis musi się teraz skoncentrować na swej pracy. Stąd do wynurzeń na temat jego i Rosemary droga była już bardzo krótka.

Leith kończyła drugie danie, kiedy stwierdziła, że Travis już zbyt długo mówi ciągle o tym samym i zaczyna się powtarzać. Postanowiła zmienić temat.

– Ach, nie powiedziałam ci! – zawołała nagle, wpadając mu w słowo. – Wiesz o tym na pewno… no, ale ja nie wiedziałam. – A kiedy spojrzał na nią zaintrygowany, dodała: – Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, że twój kuzyn Naylor i mój nowy szef to jedna i ta sama osoba!

– Naprawdę? – zapytał Travis i po raz pierwszy od dawna uśmiechnął się. – Teraz, kiedy o tym wspomniałaś, coś mi świta, że czytałem o wchłonięciu Vaseya przez Massinghama, ale Naylor zawsze wplątuje się w jakieś negocjacje, więc pewnie wyleciało mi to z głowy.

– Więc on nie opowiada ci o swoich sukcesach?

– Może od czasu do czasu rozmawia o interesach z ojcem, dla którego czuje ogromny respekt, ale przecież nie mieszka w Parkwood, więc rzadko rozmawiamy.

No jasne – kwaśno pomyślała Leith, bez cienia sympatii do Naylora Massinghama. – Jakiż on czarujący! Wtem, jakby sens rozmowy dopiero teraz do niego dotarł, Travis zrobił przerażoną minę.

– Czekaj – rzucił szybko. – Chyba nie powiesz Naylorowi o Rosemary i o mnie, co? -I zanim Leith zdołała wykrztusić choćby słowo, żeby go uspokoić, dorzucił: – Nie wiem jeszcze, co wyniknie z naszego związku z Rosemary, ale ona na pewno ze mną skończy, jeśli dowie się, że ktoś jeszcze o nas wie.

– Rosemary zżerają wyrzuty sumienia. Jest mężatką, a kocha kogoś innego… no, ale na pewno…

– usiłowała przywołać go do rozsądku.

– Przyrzeknij, że mu nie powiesz – przerwał jej i Leith już wiedziała, że może zagadać się na śmierć, a on i tak będzie obstawał przy swoim.

– Pewnie go już i tak nie zobaczę – mruknęła z nadzieją w głosie, ale Travis nie był zadowolony.

– Dobrze… przyrzekam. Natychmiast się rozluźnił.

– Dzięki, Leith – powiedział cicho i dodał gorąco: