Nawet kiedy się już obudziła, nadal uśmiechała się na myśl o Andym i przyszłym wspólnym życiu. Zeszła do kuchni, żeby w samotności napić się kawy. Przewidywała bowiem, że niedługo wstaną wszyscy, najpierw matka, potem siostry i ich dzieci i przyjdą pomagać w przygotowaniach do ślubu. Ich mężowie, wyznaczeni na starszych drużbów, na razie zostali w domu. Trzy dziewczynki Gayle i córeczka Samanty miały sypać kwiatki, a młodszy, zaledwie dwuletni synek Samanty – podawać obrączki. W białym jedwabnym ubranku, które kupiła mu Diana, wyglądał tak uroczo, że i ona, i siostry miały łzy w oczach.

Matka Diany zawczasu wynajęła dziewczynę do opieki nad dziećmi, aby córki miały czas dla siebie.

– To było do przewidzenia! – rzuciła Gayle z ironicznym uśmiechem. Matka była zawsze świetnie zorganizowana i przy gotowana na wszelkie ewentualności. Planowała wszystko z takim wyprzedzeniem, że już w czerwcu wydzwaniała do córek, wypytując, jak mają zamiar spędzić Święto Dziękczynienia. Nie raz narzekały na tę jej nadopiekuńczość, ale teraz, w ferworze przygotowań do wesela, tak zapobiegliwa matka była dla Diany prawdziwym darem niebios. Sama, wciąż zajęta, z ledwością znajdowała czas na przymiarki.

Nie miała jednak wątpliwości, że wszystko pójdzie jak z płatka, bo matka panowała nad sytuacją. I rzeczywiście, jak dotąd, wszystko na to wskazywało. Siostry w sukniach z brzoskwiniowego jedwabiu, z dobranymi do nich bukietami brzoskwiniowych róż, prezentowały się nadzwyczaj wytwornie, podobnie jak ich małe córeczki, w białych sukienkach przepasanych brzoskwiniowymi szarfami, trzymające koszyczki z płatkami róż. Po jechały do kościoła razem z babcią i matkami, a Diana miała jeszcze kilka chwil, żeby pogadać z ojcem.

– Wyglądasz naprawdę cudownie, kochanie! – Aż piał z za chwytu. Zawsze był z niej dumny, a przy tym tak życzliwy, szczery i wyrozumiały! Nie, Diana nie miała powodów do narzekania na rodziców. Nawet z trudnego okresu dorastania nie pamiętała żadnych niedomówień, pretensji czy nadmiernych wymagań. Natomiast między Gayle a matką częściej dochodziło do ostrej wymiany zdań. Sama tłumaczyła to później tym, że jako najstarsza musiała najpierw „wychować sobie” rodziców. Z kolei Samanta w zasadzie podzielała pozytywną opinię Diany o „starych”, ale miała z nimi przeprawę, gdyż nie byli zachwyceni perspektywą jej ślubu z artystą. W końcu sami jednak zaczęli go darzyć podziwem i szacunkiem, bo Seamus był wprawdzie oryginałem, ale trudno było go nie lubić.

Natomiast w stosunku do osoby Andrew Douglasa rodzice nie zgłaszali żadnych obiekcji. Od razu uznali, że to uroczy człowiek i nie mieli wątpliwości, że Diana będzie z nim szczęśliwa.

– Masz tremę, co? – podpytywał dyskretnie ojciec, kiedy zaczęła nerwowo przechadzać się po salonie na chwilę przed wyjściem z domu. Zostało jeszcze trochę czasu, ale wolałaby, żeby już było po wszystkim. Chciała znaleźć się już w Bel Air albo na pokładzie samolotu lecącego do Paryża.

– Coś w tym rodzaju. – Uśmiechnęła się jak za dawnych, dziecięcych lat. Z rudawobrązowymi włosami upiętymi w kok i schowanymi pod welonem wyglądała inaczej, ale nadspodziewanie młodo. Równie młodo czuła się w obecności ojca, do którego zawsze mogła się zwrócić ze wszystkimi kłopotami i obawami. Tym razem jednak nie miała obaw, tylko kilka pytań, na które nie umiała odpowiedzieć.

– Zastanawiałam się, czy coś się zmieni w moim życiu, kiedy wyjdę za mąż. Wiesz, to nie to samo, co niezobowiązujące bycie z kimś… – Westchnęła i uśmiechnęła się do ojca. – Wszystko teraz zrobi się takie dorosłe, prawda?

W dwudziestym siódmym roku życia czuła się chwilami jak młoda dziewczyna, chwilami jak osoba zupełnie stara. Wiek ten wydawał się jej jednak całkiem odpowiedni do zamążpójścia, zwłaszcza gdy wychodziła za kogoś, kogo tak kochała.

– No, bo to jest zabawa dla dorosłych – wyjaśnił z uśmiechem ojciec, muskając wargami jej czoło. Był wysokim, eleganckim mężczyzną o zupełnie białych włosach i żywych, niebieskich oczach. Znał dobrze córkę i cieszył się, gdy na jego oczach przeobrażała się w kobietę. Podobał mu się również kandydat na zięcia, więc nie martwił się o przyszłość młodej pary. Był pewien, że zajdą daleko, czego im z całego serca życzył. – Ale jesteś przecież na to przygotowana i wiesz, co robisz. Myślę, że nie popełniasz błędu, bo wychodzisz za porządnego człowieka, a w razie czego zawsze możecie na nas liczyć. Mam nadzieję, że o tym wiecie.

– Tak, wiem. – Zamrugała, bo łzy napłynęły jej do oczu. Nagle poczuła żal, że musi opuścić zarówno ojca, jak ten dom, chociaż już od dawna tu nie mieszkała. Było jej trudniej zostawiać ojca niż matkę, która wyżywała się w bardziej przyziemnych sprawach, jak poprawianie welonu Diany czy upominanie dzieci, aby nie nadepnęły na tren sukni. Teraz, kiedy stali obok siebie w salonie i nie rozpraszały ich tego rodzaju problemy, ogarnęła ich burza uczuć, szczególnie miłości i nadziei.

– Chodźmy, młoda damo, jedziemy do ślubu! – zachęcił ją głosem schrypniętym z emocji. Podał jej ramię i wraz z kierowcą pomógł usadowić się na tylnym siedzeniu samochodu tak, by nie pogniotła długiego trenu ani obfitego welonu. Kiedy już siedziała w środku, z bukietem białych róż na kolanach, wypełniała suknią cały samochód. W ślad za ruszającym samochodem biegły dzieci, machając rękami i krzycząc: „O, patrzcie, panna młoda! „. Trochę ją to denerwowało, ale też śmieszyło, wszak istotnie była dziś panną młodą. Świadomość ta przyprawiała ją o zawrót głowy i przyspieszone bicie serca. Poprawiła więc czym prędzej welon, obciągnęła koronkowy stanik i bufiaste, atłasowe rękawy, po tylekroć dopasowywane w czasie niezliczonych przy miarek. Suknia była utrzymana w stylu wiktoriańskim.

Na przyjęcie weselne w Country Clubie zaproszono trzysta osób. Wśród nich mieli być jej koledzy i koleżanki z lat szkolnych, dalecy krewni, znajomi rodziców, koledzy z pracy jej i Andyego. Jego najlepszy przyjaciel, William Bennington, zamierzał przyjechać prosto do kościoła. Andy spodziewał się także kilku gwiazd estrady, z którymi zdążył się bliżej zapoznać, pracując nad ich kontraktami. Przyjechali także jego rodzice i trzej bracia.

Nick, który przedtem mieszkał w Szkocji, obecnie przeniósł się do Londynu. Bliźniacy Greg i Alex studiowali w Wyższej Szkole Biznesu w Harvardzie, ale nie darowaliby sobie, gdyby mieli opuścić wesele brata, który był od nich o sześć lat starszy i szalenie im imponował. Szaleli również za Dianą, a i ona chętnie przebywała w ich towarzystwie. Lubiła, gdy przyjeżdżali na wakacje, a nawet namawiała ich; aby przenieśli się do Kalifornii Jednak w przeciwieństwie do Andyego, młodsi bracia Douglas brali pod uwagę raczej wschodnie wybrzeże, na przykład Nowy Jork albo Boston, ewentualnie Londyn, gdzie osiedlił się Nick.

– My nie jesteśmy tak „wpatrzeni w gwiazdy” jak nasz brat – żartował Nick podczas kolacji w dniu poprzedzającym ślub. Nie dało się jednak ukryć, że imponował im zarówno jego sukces zawodowy, jak i wybór partnerki. Wszyscy trzej byli najwyraźniej dumni z najstarszego brata.

Na zewnątrz kościoła dała się słyszeć muzyka organowa. Diana poczuła lekki dreszczyk podniecenia i schwyciła ojca za ramię. Spojrzała na niego równie niebieskimi oczami, jakie on miał, i ścisnęła go za rękę, kiedy zaczęli pokonywać schody wiodące do głównego wejścia.

– Już wchodzimy, tatusiu! – wyszeptała.

– Wszystko będzie dobrze. – Uspokajał ją tak samo, jak wtedy, kiedy w wieku dziewięciu lat spadła z roweru i złamała rękę. Po drodze do szpitala opowiadał jej zabawne historyjki, by się odprężyła i trzymał mocno w objęciach podczas składania ręki. – Jesteś wspaniałą dziewczyną i materiałem na doskonałą żonę.

Szeptał jej w ucho te zapewnienia, kiedy zatrzymali się przed głównym wejściem, czekając na sygnał od mistrza ceremonii.

– Kocham cię, tatusiu – odszepnęła głosem drżącym ze zdenerwowania.

– I ja cię kocham, Diano. – Nachylił się i pocałował ją w pienisty welon, otoczony obłokiem zapachu róż.

Oboje wiedzieli, że będą do końca życia pamiętać tę chwilę.

– Niech cię Bóg błogosławi! – wyszeptał jeszcze, kiedy mistrz ceremonii dał sygnał, że czas wkraczać do środka.

Pochód otwierały trzy siostry Diany, za nimi szły jej trzy najstarsze przyjaciółki, w takich samych brzoskwiniowych sukniach i kapeluszach z przejrzystej organdyny. Towarzyszyły im dzieci podobne do aniołków. Muzyka zabrzmiała na bardziej dostojną nutę i przyszła kolej na pannę młodą, która kroczyła majestatycznie, a przy tym z wdziękiem, jak królowa zdążająca na spotkanie przeznaczonego sobie oblubieńca, w białej atłasowej sukni wciętej w talii i rozszywanej koronkowymi wstawkami w kolorze kości słoniowej. Welon otaczał ją jak mgiełka, a pod nim przyjaciele mogli dostrzec błyszczące, ciemne włosy, śmietankową cerę, roziskrzone błękitne oczy i lekko rozchylone w nieśmiałym półuśmiechu wargi. Gdy podniosła wzrok – ujrzała czekającego na nią wysokiego, przystojnego blondyna, z którym wiązała najlepsze nadzieje na wspólną przyszłość.

Andrew miał w oczach łzy, gdy spojrzał na nią. Jawiła mu się jak jakaś nieziemska wizja, sunąca wolno po białym chodniku wzdłuż nawy. Wreszcie stanęła przed nim, ściskając w drżących dłoniach bukiet.

Andy lekko ściskał jej dłoń, gdy pastor wygłaszał uroczystą przemowę do zgromadzonych wiernych. Przypomniał im, po co tutaj przyszli, i jak ogromna spoczywa na nich odpowiedzialność. Uważał bowiem, że rodzina i przyjaciele państwa młodych po winni ich wspierać w dochowywaniu przyrzeczeń małżeńskich, w zdrowiu i chorobie, w ubóstwie i w dostatku, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Przypomniał też narzeczonym, że ich droga życiowa nie musi być zawsze usłana różami, a los nie zawsze będzie się do nich uśmiechać, ale oni muszą, zgodnie ze złożonymi właśnie ślubami, wytrwać w miłości i wierności sobie i Bogu.

Oboje głośno i wyraźnie powtórzyli tekst przysięgi, przy czym Dianie już ani trochę nie trzęsły się ręce. Przestała się bać czegokolwiek, bo była zaślubiona Andyemu i należała do niego na wieki. Promieniała z radości, gdy pastor ogłosił ich mężem i żoną. Nigdy dotąd nie czuła się tak szczęśliwa. Kiedy Andy wsunął jej na palec obrączkę i schylił się, aby ją ucałować – patrzył na nią z taką czułością, że jej matka aż zapłakała. Ojciec płakał już dużo wcześniej, gdy tylko doprowadził ją do ołtarza i pozostawił u boku ukochanego mężczyzny – trochę ze szczęścia, a trochę dlatego, że miał świadomość końca pewnej epoki. Nic już nie miało być dla nich takie samo jak przedtem – córka od tej pory należała do kogoś innego.

Nowożeńcy z dumą i radością przedefilowali przez cały kościół. Promienieli też, kiedy wsiadali do samochodu mającego zawieźć ich do klubu. Tańce trwały do szóstej po południu i zjawili się tam chyba wszyscy znajomi Diany, nie licząc kilkuset osób, których nie znała. Tak się jej przynajmniej wydawało, gdy musiała wszystkich obtańczyć. Jej siostry wzięły sobie za punkt honoru, aby zatańczyć z wszystkimi braćmi Douglasami, ale ponieważ było ich czterech, a ich tylko trzy – bliźniacy po kolei asystowali Samancie. Podobało jej się to szalenie, a że była od nich tylko o rok młodsza – do końca przyjęcia zdążyli się zaprzyjaźnić. Dianie bardzo zaimponowało, że tylu kolegów Andyego z agencji zjawiło się na weselu. Nawet sam prezes z żoną wpadł na chwilę, co było miłym gestem z jego strony. Szef Diany – redaktor naczelny „Todays Home” – również przybył i zatańczył kilka razy z Dianą i z jej matką.

Tego dnia pogoda była piękna – wymarzony początek nowego życia. Jak na razie wszystko układało się idealnie. Andy objawił się we właściwym momencie, przez ostatnie dwa i pół roku żyli szczęśliwie, więc nie mogli lepiej wybrać czasu na zawarcie małżeństwa. Ufali sobie i znali swoje oczekiwania, zarówno względem siebie, jak i względem życia. Pragnęli być razem i założyć taką rodzinę, jakie obydwoje mieli. Przez chwilę Dianie wydawało się to zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Nadszedł akurat moment, żeby zdjąć suknię ślubną, co uczyniła z najwyższą niechęcią. Wolałaby przedłużyć w nieskończoność miłe chwile, kiedy patrzyła w oczy nowo poślubionemu małżonkowi.

– Wyglądasz cudownie – szepnął, kiedy porwał ją na parkiet do ostatniego walca przed definitywnym rozpoczęciem życia we dwoje.

– Chciałabym, żeby ten dzień nigdy się nie skończył – mruknęła, przymykając oczy i przeżywając wszystko od początku. – Nie pozwolę, żeby się skończył – zapewnił Andy, przytulając ją mocniej. – Ja się nie zmienię, Diano… Nie zapominajmy o tym, gdyby kiedyś miało coś się popsuć między nami…

– Czy to ostrzeżenie? – To miał być żart? – Zamierzasz dać mi popalić?

– Jak jasna cholera! – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale Diana zrozumiała aluzję, bo zachichotała.

– A wstyd! – Parsknęła mu w nos przy którymś kolejnym obrocie walca.

– To niby ja mam się wstydzić? A kto zostawił mnie na lodzie i uciekł do mamusi, żeby udawać dziewicę?