– O, Laura! – jęknęła boleśnie, witając córkę. – Nie spodziewałam się ciebie dzisiaj, kochanie.

– Mamo, czy mogłabym z tobą porozmawiać? Dahlia wyczuła, że jej córka boryka się z jakimś problemem, i zawahała się, jak gdyby miała opory przed wpuszczeniem jej za próg. Ale Laura wyminęła ją i weszła do środka, z ciężkim westchnieniem opadła na ławę przy stole i odezwała się drżącym głosem.

– Rye żyje. Dahlia poczuła kłujący ból w skroniach.

– O, nie… – jęknęła.

– Wrócił do Nantucket.

– O Boże! Ale dlaczego… co… – dłonie Dahlii bezwiednie uniosły się do czoła, nim jednak zdążyła czmychnąć po lekarstwo, Laura zaczęła mówić. Na długo przed końcem opowieści rozterka Dahlii ustąpiła przerażeniu.

– Chyba nie masz zamiaru się z nim… spotykać, kochanie? Laura przyjrzała się siedzącej naprzeciw kobiecie, czując, że opadają jej ręce.

– Już się z nim widziałam. Zresztą nie da się go unikać na tak małej wyspie jak Nantucket.

– Ale… co na to Dan? Laura oparła się pokusie wykrzyknięcia: „A ja się nie liczę?!”

i odparła bezbarwnym głosem:

– Dan też już go widział. Rye przyszedł do domu.

– Do domu, o Boże! – ręce Dahlii przeniosły się ze skroni na drżące wargi. – Co ja powiem sąsiadom?

Brak pewności siebie zawsze zatruwał Dahlii życie. Laura uświadomiła sobie, że szaleństwem z jej strony było oczekiwanie od matki porady w sytuacji, gdy zarówno pewność, jak poczucie bezpieczeństwa ucieleśniał Dan, będący ostoją ich obu, odkąd Rye Dalton odpłynął w siną dal. W opinii Dahlii Rye zostawił jej córkę „na lodzie”.

– Rozmawiałam już z Ezrą Merrillem – przyznała Laura, podnosząc strapione oczy. – Dan nadal jest moim prawowitym mężem. Ale… ale ja wciąż żywię uczucia dla Rye'a.

– Sza! – syknęła spłoszona Dahlia. – Nawet o tym nie wspominaj, jeśli nie chcesz mieć jeszcze więcej kłopotów. Nie powinnaś się była w ogóle z nim spotykać!

– Ależ mamo – Laura czuła coraz silniejszą irytację. – Dom, w którym mieszkam, należy do Rye'a. Josh jest jego synem. Jak mogłabym zabronić mu wstępu?

– A co będzie, jeśli wszystko ci zabierze? To było typowe dla Dahlii Traherne: w takiej sytuacji myślała o majątku.

– No wiesz, mamo, jak możesz! – Laura zerwała się i zaczęła krążyć po pokoju.

– Lauro, kochanie, nie denerwuj się tak. Dan powinien ci kupić waleriany…

– Nic mi nie jest! Lecz dla kobiety, która w obliczu nieprzyjemności zdolna była zapaść na każdą chorobę, sprawą pierwszej wagi było znalezienie odpowiedniego lekarstwa. Podeszła do córki, zamierzając przytknąć jej dłoń do czoła, Laura jednak usunęła się zręcznie.

– Mamo, proszę cię, przestań. Nieomal widać było, jak na cierpiętniczej twarzy Dahlii żłobi się kilka nowych zmarszczek. Widząc, że matka nie jest w stanie jej pomóc, ani nawet współczuć, Laura omal nie wybuchnęła płaczem.

Och, mamo, gdybyś tylko mogła mnie pocieszyć…

Ale Dahlia nigdy nie umiała rozproszyć jej obaw. Laura klęła się w duchu, co ją opętało, iż w ogóle tu przyszła. Ten nerwowy dygot mógł co najwyżej wszystko pogorszyć. Toteż Laura wcale nie była zdziwiona, gdy jej matka opadła na krzesło i jęknęła:

– Och, Lauro, kochanie, strasznie boli mnie głowa. Czy mogłabyś mi podać krople anyżowe? Są tam, na półce – słowom towarzyszył gest omdlewającej dłoni. – Proszę… zmieszaj je… z wodą – dokończyła, z trudem łapiąc powietrze.

Laura zmuszona była więc zatroszczyć się o osobę, u której szukała pomocy i oparcia, a zanim wyszła, ją także potwornie rozbolała głowa. Wróciła do siebie i przez resztę dnia oddawała się wspomnieniom, z obawą myśląc o przyszłości.

Wróciwszy z pracy, Dan podejrzliwie omiótł wzrokiem izbę, jak gdyby spodziewał się zastać w niej Rye'a. Powiesił surdut i w milczeniu patrzył na Laurę krzątającą się przy kuchni. Mimo że obydwoje starannie unikali jakiejkolwiek wzmianki o Rye'u Daltonie, napięta atmosfera utrzymała się do końca posiłku.

Wieczorem Josh z niezawodną dziecięcą intuicją zadał pytanie, które przepełniło czarę. Dan siedział nad rejestrem przy małym dębowym biurku, gdy chłopczyk oparł mu się na kolanach i zapytał:

– Dlaczego mama tak się dziś przestraszyła, kiedy ten pan tu był? Pióro Dana zgrzytnęło na papierze i znieruchomiało, podobnie jak szydełko w dłoni Laury.

– Czemu nie spytasz mamy? – zaproponował, obserwując twarz Laury oblewającą się rumieńcem. Był ciekaw, co zaszło między tymi dwojgiem, kiedy Rye Dalton złożył tu wizytę.

Josh pogalopował do matki i wdrapał się jej na kolana.

– Boisz się tego pana, mamusiu?

– Nie, kochanie, wcale się go nie boję – Laura zmierzwiła mu włosy.

– Ale zrobiłaś takie wielkie oczy i odskoczyłaś od niego, jakbyś się sparzyła.

– Byłam zdziwiona, a nie przestraszona. Rozmawialiśmy, to wszystko. – Poczucie winy sprawiło, że rumieniec jeszcze się pogłębił. Czuła, że Dan się jej przygląda. Pochyliła się gorliwie nad robótką, jak gdyby musiała skończyć ją w terminie. – Sądzę, że już czas, byś odprowadził swoich żołnierzy na półkę, a sam wskoczył w koszulkę i położył się spać – dodała.

– Chcecie z tatą porozmawiać o dorosłych sprawach? – domyślił się malec.

Laura nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Josh był bystrym, dowcipnym chłopcem i nawet jeśli czasem beształa go za te dociekliwe uwagi, zawsze czyniła to ze śmiechem. Teraz od Dana dzielił ją mur skrępowania, który wyrósł już wcześniej, nim wtrącił się Josh, a gdy nadeszła pora snu, uczucie to stało się nieomal dotkliwie namacalne. Laura miała wrażenie, że stąpa po ostrych rybackich haczykach. Co gorsza istniała jeszcze kwestia rozbierania.

Większość dam w owym czasie miała pokojówki. Zarówno suknie, jak gorsety sznurowane były z tyłu i nie dało się ich ani włożyć, ani zdjąć bez pomocy. Laura nie była zachwycona, kiedy Dan nalegał, by kupowała sobie takie właśnie stroje, ale był tak wściekle dumny, iż może ją utrzymać na odpowiednim poziomie, że w końcu uległa i teraz dwa razy dziennie musiała prosić go o pomoc. Stało się to częścią ich wieczornego rytuału, tak naturalną, jak zdmuchnięcie ostatniej świecy.

Dziś czuli się niezręcznie. Dan postawił świecę na komodzie, rozwiązał krawat i przewiesił go przez oparcie łóżka. To samo zrobił z koszulą. Laura, ściśnięta jak faszerowany indyk, nagle zbuntowała się przeciwko babskiej doli. Dlaczego kobiety musiały nosić tak absurdalnie niewygodną odzież? Mężczyznom nie groziły podobne udręki.

Jakżeby chciała dyskretnie zrzucić szmatki, włożyć nocną koszulę i wśliznąć się pod kołdrę! Niestety, było to niewykonalne.

– Dan, czy mógłbyś rozwiązać mi gorset? Ku jej przerażeniu, twarz Dana pokryła się purpurą. Szybko obróciła się do niego tyłem. Po nieomal czterech latach rozbierania jej Dan wciąż się rumienił!

Rozpiął jej mosiężne haczyki na plecach i rozwiązał tasiemkę, przewleczoną przez oczka z tyłu gorsetu. Szło mu dziś niesporo; mruczał coś pod nosem. Uwolniwszy się w końcu z sukni, położyła gorset na cedrowym kufrze i rozpięła halkę, zostając jedynie w zapinanych z przodu na guziczki pantalonach i koszuli ściągniętej satynową wstążką.

Zakładki koszuli, wgniecione przez cały dzień w ciało, pozostawiały sieć czerwonych, potwornie swędzących zmarszczek. Dawniej Dan często śmiał się z niej, gdy kładła się do łóżka i niemal natychmiast zaczynała się drapać.

Dziś jednak w milczeniu, zwróceni do siebie tyłem, ubierali nocne koszule. Milczeli również wtedy, gdy legli pod kołdrą, wdychając pozostały w powietrzu aromat świeżo zgaszonej świecy. Z zewnątrz dobiegał szum fal, niezmordowanie bijących o brzeg, a bliżej klekot lelka, który zawsze poprzedza jego nocny koncert. Laura, nasłuchując, leżała w ciemności, spięta równie jak Dan. Powtarzała sobie, że przecież często zasypiali razem nawet się nie dotykając. Dlaczego dziś tak się bała?

Usłyszała, że Dan przełyka ślinę. Boki ją swędziały, ale zmusiła ręce do bezruchu. Cisza dłużyła się, aż w końcu, kiedy lelek zakrzyczał po raz setny, Laura ujęła męża za rękę. Chwycił się jej dłoni jak liny ratunkowej i ścisnął tak mocno, że kostki palców lekko zatrzeszczały. Doleciał ją szelest puchowej poduszki i niewyraźny dźwięk, na poły ulgi, na poły rozpaczy.

– Boję się, Lauro.

Miała wrażenie, że ostry cierń przeszył jej serce.

– Niepotrzebnie – bąknęła, choć ona też się bała.

Nagle stanęło im przed oczyma wiele rzeczy, o których nigdy ze sobą nie mówili.

W dzieciństwie bawili się zawsze we trójkę. Później jednak stało się oczywiste, że Laura wpatrzona jest wyłącznie w Rye'a. Kiedy wieść o jego o śmierci dotarła na Nantucket, Dan cierpiał wraz z nią. Spacerowali smaganą wiatrem plażą, doświadczając tej szczególnej rozpaczy, właściwej żałobnikom, którzy nie mają nawet ciała do opłakania. Bezradnie poszukiwali dowodu nieuchronności śmierci, odebranego im przez zachłanny ocean, który za nic miał ludzką potrzebę ukojenia ducha.

W tych niespokojnych, burzliwych dniach rozpacz Dana wygasła szybciej niż ból Laury, bowiem wraz ze śmiercią Rye'a otwierała się przed nim droga do serca ukochanej kobiety. W okresie tym żył pod brzemieniem winy, nienawidząc się za to, iż odczuwa ulgę.

Laurę zdobył przede wszystkim dlatego, że stał się jej niezbędny.

Któregoś dnia zbudził ją stuk siekiery. Na podwórku zastała Dana rąbiącego drewno na zimę. Kiedy przyszły chłody, zjawił się ponownie z furą wodorostów, którymi obłożył fundamenty domu, by ochronić je przed wdzierającymi się wszędzie podmuchami ostrego wichru. Gdy coraz bardziej zaawansowana ciąża zaczęła dawać się Laurze we znaki, Dan bywał codziennie, żeby naczerpać wody, nanieść drewna; przynosił jej świeże pomarańcze i kazał odpoczywać z nogami w górze, kiedy doskwierały jej bóle w krzyżu. Patrzył w jej smutne oczy… i milczał. To on pobiegł po akuszerkę, sprowadził jej matkę, a potem chodził nerwowo przed domem – tak, jak ojciec dziecka. To Dan siadywał przy jej łóżku, zaglądał w powijaki Josha i obiecywał, że zawsze znajdą go przy sobie, ilekroć będzie potrzebny Laurze lub jej synowi.

Przyzwyczaiła się więc, że może liczyć na jego pomoc we wszystkich męskich sprawach, a Dan pomagał aż nazbyt chętnie – na długo przedtem, nim poprosił ją o rękę. Osiedli w małżeństwie tak naturalnie, jak zbielałe deski dawnych okrętów osiadają na brzegach Nantucket przy wysokim przypływie. Druga miłość Laury nie była może pełna wielkiej namiętności, lecz na pewno wyrosła na poczuciu wspólnoty i bezpieczeństwa.

Jak w większości małżeństw, jedna ze stron kochała mocniej, i w tym przypadku był to Dan. Mimo to i on czuł się pewnie, bo zabrakło rywala, który ongiś zagarnął Laurę dla siebie. Teraz Laura należała do niego i kochała go. Nigdy nie analizował tej miłości, nie dopuszczał myśli, że znaczną jej część stanowiła wdzięczność – nie tylko za pomoc, fizyczną i materialną, lecz i za to, że kochał Josha jak własnego syna i był tak dobrym ojcem, jak gdyby sam go spłodził.

Gdy jednak tego dnia Dan Morgan wszedł do domu i zastał w nim Rye'a poczuł, że jego małżeństwo chwieje się w posadach.

Dławiły go pytania, których nie chciał zadawać, bo po prostu bał się usłyszeć odpowiedź. Jednego wszakże nie mógł powstrzymać, choć serce wypełniały mu złe przeczucia. Pieszczotliwie potarł kciukiem dłoń Laury, przełknął ślinę i napiętym, nieswoim głosem rzucił w mrok:

– Co robiliście dziś z Ryem, kiedy mnie nie było?

– Co robiliśmy? – głos Laury również brzmiał nienaturalnie.

– Josh twierdzi, że kiedy wszedł, odskoczyłaś od Rye'a.

– Nie… nie wiem. Byłam zdenerwowana, to chyba jasne. Nie co dzień odwiedza cię… nieboszczyk.

– Przestań kluczyć, Lauro. Dobrze wiesz, o czym mówię.

– Niepotrzebnie pytasz, bo to bez znaczenia.

– Całował cię, tak? – kiedy Laura nie odpowiedziała, rzucił: – Miałaś wypisane to na twarzy.

– Och, Dan, naprawdę robisz z igły widły. Zupełnie mnie zaskoczył, a poza tym zwyczajnie chciał się ze mną przywitać. – Laura próbowała zbagatelizować sprawę, czując w głębi serca, że nie mówi całej prawdy.

– A później, kiedy poszłaś go odprowadzić?

– Dan, proszę cię… Ścisnął jej dłoń tak, że zabolało.

– Czy za drugim razem też chciał się przywitać? Dan nigdy dotąd nie był o nią zazdrosny, ale też nigdy nie dawała mu do tego powodu. Ta gwałtowna reakcja nieco ją przestraszyła i Laura gorączkowo szukała stosownej odpowiedzi.

– Dan, na miłość boską, zmiażdżysz mi rękę! Wchodząc tu, Rye nie wiedział, że wzięliśmy ślub.

– Zamierzał zająć miejsce twego… męża?

– Teraz ty jesteś moim mężem – powiedziała łagodnie w nadziei, że go udobrucha.

– Jednym z dwóch – rzucił cierpko. – Tyle, że ja dzisiaj nie dostałem buziaka.

– Bo nie poprosiłeś – rzekła jeszcze czulej. Oparł się na łokciu i pochylił nad nią.

– Nie będę prosił – wyszeptał ze złością. – Sam wezmę sobie to, do czego mam prawo.

Usta Dana gwałtownie wpiły się w jej usta, jak gdyby chciał ją ukarać za to, czemu nie była przecież winna. Całował ją z wściekłą determinacją, by wygnać Rye'a z jej myśli, z jej życia, z jej przeszłości, choć równocześnie wiedział, że to niemożliwe.