W szałasie co chwila ktoś podsuwał kolejną groźnie brzmiącą propozycję nazwy dla naszej grupy. Jakoś szybko mnie to znudziło. Wygramoliłam się na zewnątrz i siadłam obok Grima. Przez chwilę milczeliśmy, wpatrując się w ponury las. Powoli zapadał zmrok.

– Przeraża mnie ten las – powiedziałam. – Za nic nie dałabym się namówić na spacer w pojedynkę.

– A wiesz, że ja też nie lubię lasu. Zaraz się w nim gubię i tracę orientację. Czasami aż serce podchodzi mi do gardła i mam ochotę krzyczeć ze strachu. Tam, skąd pochodzę, okolica wygląda zupełnie inaczej. Uwielbiam bezkresne przestrzenie, ciągnące się kilometrami. Powinnaś wybrać się kiedyś ze mną do Finmarku. Tamtejsza przyroda na pewno zrobiłaby na tobie wrażenie.

– Do Finmarku… – powtórzyłam w rozmarzeniu. – To mogłoby być ciekawe. Tęsknisz za rodzinnymi stronami?

– I tak, i nie. Jasne, że trochę mi brak tamtego domu, ale za to tutaj zyskałem przyjaciół.

Ostatnie zdanie wypowiedział przyciszonym głosem. Przedtem nigdy nie przyznawał się do samotności. Byłam szczęśliwa, że obdarzył mnie takim zaufaniem. Zresztą z wzajemnością.

Nigdy bym się nie zdecydowała przesiadywać godzinami na tym pustkowiu do późna w noc gdyby nie Grim. To jego obecność wszystko zmieniała: był dla mnie podporą, przy nim nie bałam się niczego. Gdy znajdował się w pobliżu, czułam się bezpieczna i spokojna. Lubiłam go, mieliśmy podobne zainteresowania i zbliżone poglądy na wiele spraw.

Teraz jednak wciąż powracała troska o los przyjaciół. Co będzie z nami wszystkimi, gdy w domu kapitana pojawi się znienawidzona macocha? Wiedziałam, że to właśnie Grim bardziej niż inni odczuł nieprzychylność i kąśliwy język Lilly Bakkelund. Erik opowiadał nam, jak kiedyś w ich domu zjawił się Grim, przynosząc świeże warzywa. Chłopca przysłał jego ojciec, który dzierżawił ziemię kapitana Moe. W tym czasie panna Bakkelund przygotowywała w kuchni posiłek. Gdy dostrzegła Grima, gwałtownie wyrwała mu paczkę z rąk i syknęła z wściekłością: „Powiedz swojemu ojcu, żeby na przyszłość przysyłał do nas kogoś innego! Jak ty wyglądasz! Kto to widział, żeby tak się ludziom pokazywać na oczy!”

Od tej pory Grim ani myślał przekraczać progu domu kapitana.

– Ty też jej nie lubisz, co? – zapytałam ostrożnie.

Od razu wiedział, kogo mam na myśli.

– Jasne, że nie lubię!

– A co według ciebie powinniśmy zrobić?

– Nic. To zupełnie nie ma sensu. Takie osoby zawsze będą górą, zawsze sobie poradzą.

Westchnęłam zmartwiona, po czym wróciłam do wnętrza szałasu.

– Już się zdecydowaliśmy – powiedział Erik.

– Tak szybko? I co wymyśliliście?

– „Mściciele”.

Pozostali z aprobatą pokiwali głowami.

Arnstein wyciągnął z kieszeni notatnik, po czym przetarł okulary.

– A teraz cisza! – rzekł z powagą. – Słucham waszych propozycji. Na początek Terje!

– Wrzućmy ją do wrzącego oleju – zaproponował zaskoczony nagłym pytaniem chłopiec.

– Nie wygłupiaj się! Następny. Erik, co ty o tym sądzisz?

– Najchętniej zakneblowałbym ją i zakopał po szyję w piachu – odparł w zamyśleniu zapytany. – Zasypywałbym babę powolutku, aż po sam czubek głowy.

Arnstein notował skrupulatnie. Teraz przyszła kolej na mnie.

– Nie jestem aż tak żądna krwi, jak wy. Uważam, że należy jej się coś kompromitującego. Gdyby na przykład na oczach ludzi przed niedzielną mszą zsunęła jej się spódnica?

– Brawo, Kari! To mi się podoba! – krzyknęła rozbawiona Inger.

– A ty, Arnstein, co byś zrobił? – zapytałam pewnie, dumna z pochwały koleżanki.

Arnstein odczekał chwilę.

– Trucizna! – odparł zdecydowanie. – Trucizna o wydłużonym czasie działania, wywołująca męczarnie. Myślę, że to świetny pomysł. Niech ma za swoje!

– Chłopaki, chyba całkiem postradaliście rozum! – rzuciła z dezaprobatą Inger. – Wszyscy wiedzą, że źle jej życzycie, ale żeby coś podobnego chodziło wam po głowach? Takiej jędzy można chyba inaczej utrzeć nosa!

– Jak na przykład? – zapytał dotknięty do żywego Arnstein.

Inger wyprostowała się.

– Wiemy, że ma chrapkę na pieniądze kapitana. Proponuję, żeby ją uprzedzić.

– Zwariowałaś? Jak to zrobisz? – wykrzyknął Erik.

– Nie sądzisz, że mnie by się powiodło? Przecież wiem dobrze, jak twój ojciec mnie lubi.

– No… no tak, ale ty masz dopiero piętnaście lat!

Inger wciąż się uśmiechała, zerkając kokieteryjnie spod półprzymkniętych powiek.

– Już prawie szesnaście. A poza tym mogę poczekać.

– Ale ja nie mogę! Muszę szybko coś z nią zrobić! – upierał się Erik.

Nagle Terje uderzył pięścią w wątłą ścianę. Za moim kołnierzem wylądowała kępka suchego igliwia.

– Mam! – wykrzyknął uradowany. – Że też wcześniej na to nie wpadłem! Alrauna! Zdobędziemy alraunę i z jej pomocą rzucimy na pannę Bakkelund zły urok!

Arnstein wzruszył pogardliwie ramionami.

– To może nam jeszcze powiesz, gdzie znaleźć owo czarodziejskie ziele? – zapytał.

Terje pochylił się do przodu w obawie, że może go usłyszeć ktoś niepowołany.

– Na Wzgórzu Szubienic – wyszeptał z rozpalonymi z emocji policzkami. – W czwartkową noc, przy pełni księżyca. Wyobraźcie sobie, że alrauna podobno krzyczy, gdy wyrywa się ją z ziemi!

– Tak, na pewno – westchnął Arnstein. – Zapiszę ten pomysł przy twoim imieniu, bo niczego mądrzejszego się od ciebie nie spodziewam. Grim, a ty?

– Moja propozycja jest niestety nie do zrealizowania – odparł osiemnastolatek. – Ale w końcu mogę się z wami podzielić pomysłem. W każdym razie życzyłbym jej tego z całego serca. Chciałbym, żeby cierpiała – powiedział. – Przywiązałbym ją do drzewa albo do skały, jak Prometeusza. Niech słońce pali jej skórę dotąd, aż nikt nie rozpozna już dawnych rysów.

W chatce zapadła grobowa cisza. Byliśmy poruszeni do żywego. Dopiero teraz pojęliśmy, jak wielką nienawiść Grim żywił do panny Bakkelund.

Wreszcie Grethe przerwała milczenie.

– Mam powyżej uszu waszych dziecinnych pomysłów. Ja wolałabym stąd uciec. Gdyby tak zapaść się pod ziemię…

– Wygląda na to, że mogę już zamknąć listę. Teraz przystępujemy do głosowania – powiedział rezolutnie Arnstein, nie zwracając uwagi na kiepski nastrój panujący wśród zebranych.

Nagle Grim podniósł się ze swojego miejsca i zniknął w ciemności. Po chwili zza ściany dał się słyszeć jego rozzłoszczony głos: „A, tu cię mam, łobuzie”, po czym we wnętrzu szałasu pojawił się wepchnięty do środka zaskoczony Oskar.

– Ach, więc tutaj zbierają się przedszkolaki! Przypuszczam, że znowu omawialiście problem mojej ukochanej cioteczki?

Rozsiadł się wygodnie na podłodze i przyglądał się nam z wyższością.

– Jak długo podsłuchiwałeś? – zapytał ostro Erik.

– Hm… powiedzmy, że słyszałem… – Oskar zerknął w stronę Arnsteina ze złośliwym uśmieszkiem na ustach – o pewnej liście. Daj popatrzeć!

I błyskawicznie sięgnął po notatnik, który zaskoczony Arnstein wciąż trzymał w dłoni.

Jednak jeszcze szybszy okazał się Terje. W ostatniej chwili udało mu się wyrwać z notatnika kartkę z makabrycznymi propozycjami unicestwienia panny Lilly. Jak przystało na prawdziwego miłośnika kryminałów, w okamgnieniu wepchnął zwitek do ust i, choć nie bez trudności, połknął go. Zapanowało ponure milczenie. Odnosiliśmy wrażenie, że wróg z obozu przeciwnika ograbił nas z głęboko skrywanej tajemnicy.

Nigdy nie lubiłam Oskara. Miał siedemnaście lat, był niezwykle przystojny i potrafił to znakomicie wykorzystać. Drwił z nas na każdym kroku. Chyba tylko Inger imponowała jego nonszalancja i wyniosły sposób bycia, ale nie dawała tego po sobie poznać. Jedynie od czasu do czasu, ukradkiem, rzucała chłopakowi kokieteryjne spojrzenia.

Oskar wybuchnął gromkim śmiechem.

– Ale was zatkało! No, czas na mnie. Żegnajcie, małolaty, spływam. Niedobry Oskar zaraz wszystko wypapla znienawidzonej przez was ciotuni!

Oddalił się bez słowa pożegnania z naszej strony. W końcu Erik podniósł się z trudem, zesztywniały po długim siedzeniu w tej samej pozycji, po czym rzucił krótko:

– Zemsta!

– Zemsta – powtórzyliśmy jak jeden mąż.

Arnstein bez trudu odtworzył wszystkie dotychczasowe propozycje, po czym podał kolejną zapisaną kartkę każdemu z nas do przejrzenia.

Wszystkie propozycje przyprawiały mnie o ciarki na plecach.

1. Związać, zakopać po szyję w piachu i powolutku całkiem zasypać (Erik).

2. Wystawić na pośmiewisko na oczach mieszkańców (Kari).

3. Podać truciznę, która wywołuje długie cierpienie (Arnstein).

4. Poderwać kapitana Moe (Inger).

5. Rzucić urok – alrauna (Terje. Kompletny idiotyzm!).

6. Wystawić na długotrwałe działanie słońca (Grim).

7. Dać sobie spokój i zapaść się pod ziemię (Grethe).

Propozycja Grethe zamykała listę.

– Następnym razem jeszcze nad tym popracujemy – podsumował Arnstein. – Teraz chyba czas wracać, bo w domu jeszcze gotowi zgłosić nasze zaginięcie na policję. Zrobiło się bardzo późno.

Ukrył listę w kącie, głęboko w ziemi, przysypał igliwiem i przyłożył kamieniem.

Ale następnego razu już nie było. Rozpoczął się rok szkolny, kilkoro z nas wyjechało do miasta w poszukiwaniu pracy, inni zajęli się nauką. Dziecinne spotkania przestały nam imponować.

Lista z propozycjami pozbycia się panny Bakkelund, zapomniana przez wszystkich, przeleżała w ukryciu blisko siedem lat. Ale pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, zaczęły dziać się rzeczy, które aż nazbyt przypominały, to, co przed wieloma laty zaplanowała grupka zwariowanych nastolatków. Dopiero wtedy nasze niemądre pomysły objawiły się w całej swej grozie.

– Pani nazwisko?

Mógłby się choć raz odwrócić! Co za profil! Chyba nigdy przedtem nie widziałam mężczyzny o tak regularnych rysach! Delikatne, a jednocześnie bardzo męskie. Gęste, miedzianobrązowe włosy układały się w grzywkę, opadając swawolnie na wysokie czoło. Zapragnęłam zobaczyć jego twarz z bliska, ale on widać nie czytał w moich myślach, bo nadal w skupieniu wertował stertę listów. Gdyby choć zerknął w moją stronę przez moment, prosiłam w duchu.

– Proszę pani, jak się pani nazywa? – powtórzył zniecierpliwiony urzędnik.

Dopiero teraz zorientowałam się, że to do mnie ktoś się zwraca.

– Kari – odparłam w roztargnieniu, nie spuszczając oczu z przystojnego mężczyzny stojącego przy okienku nadawczym.

Tym razem jednak pracownik biura rzeczy znalezionych stracił cierpliwość i zapytał rozdrażnionym tonem:

– Kari, i to wszystko?

Wtedy wreszcie młody człowiek odwrócił się w moją stronę, zdumiony i rozbawiony sytuacją, która wytworzyła się przy moim okienku. W jednej chwili zaczerwieniłam się po uszy i czym prędzej skierowałam wzrok na wypytującego mnie pana.

– Przepraszam. Nazywam się Kari Land.

– W porządku, wszystko się zgadza. Oto pani zguba. I proszę na przyszłość lepiej pilnować swoich rzeczy. Nie ma pani pojęcia, co ludzie zostawiają w pociągach.

– Bardzo panu dziękuję.

Schwyciłam swoją torbę i jak wicher wypadłam z budynku stacji. Co za wstyd! Taki przystojniak, że wprost nie mogłam oderwać od niego oczu. Nigdy wcześniej nic podobnego mi się nie zdarzyło. Czyżby to jakieś zrządzenie losu? Czy jeszcze kiedyś spotkam tego pociągającego faceta?

Niedługo jednak trapiłam się tą sprawą. Wiosenne słońce przyjemnie przygrzewało, a ja sprężystym krokiem przemierzałam znajome ulice. Wracałam do domu po siedmiu długich, wypełnionych pracą i nauką latach. Ogromnie tęskniłam za domem i rodziną, toteż z radością witałam swoje ukochane strony.

Minęłam budynki stacyjne i znalazłam się na otwartej przestrzeni. Dopiero teraz, gdy zabudowania się skończyły, poczułam przejmujący wiatr. Był początek kwietnia i panowała typowa dla tego miesiąca aura. Walizki zaczęły mi ciążyć, a palce sztywniały z zimna. Droga wiodła teraz wzdłuż podnóży wzniesienia porośniętego wysokimi sosnami, przysłaniającymi okoliczne bagniska. W najwyższym punkcie miasteczka zza drzew wyłaniał się budynek szpitala, w którego oknach rozbłyskiwały dziesiątki maleńkich światełek. Poniżej znajdował się kościół z wysoką wieżą, a dalej, na przestrzeni kilkunastu hektarów, ciągnęło się gospodarstwo kapitana Moe. Dwa domy dalej znajdowała się nasza posesja.

Przyspieszyłam kroku, gdyż jak najszybciej zapragnęłam spotkać się z rodzicami. Wprawdzie nie uprzedziłam ani mamy, ani ojca o swoim przyjeździe, ale wiedziałam, że są w domu i z pewnością ucieszą się z tak niespodziewanego gościa.

Jak już wspomniałam, w stolicy spędziłam blisko siedem lat. Przez pierwsze trzy lata pracowałam, a potem rozpoczęłam studia. Nie byłam jednak zachwycona wybranym kierunkiem, przeniosłam się na inny wydział, który też nie bardzo mi odpowiadał. W końcu zdecydowałam się porzucić naukę, nigdy bowiem nie należałam do najpilniejszych uczennic, a ponadto nieustannie tęskniłam za domem.