– Co się stało, Tan?
– Nic… a właściwie wszystko… – Zamknęła oczy. – Muszę iść.
– Teraz? – Był wściekły. – Wracasz do miasta?
– Nie.
Usiadła i zaczęła płakać. Jak miała zacząć? Co powiedzieć? Zniechęcił ją do siebie zupełnie. Swoim negatywnym stosunkiem do jej pracy i sukcesów, swoją zgorzkniałością i niechęcią do związania się z nią na stałe. Potrzebowała teraz czegoś, czego nie mógł jej dać, i wiedziała, że miała rację, ale to było takie trudne. Patrzyła na niego smutno, pewna już, że powinna to zrobić. Niemal czuła Russa siedzącego obok niej i Harry'ego z drugiej strony, zachęcających ją do działania.
– Nie mogę. – Spojrzała na Jacka, a on na nią.
– Czego nie możesz? – zapytał, nie rozumiejąc. Mówiła bez składu, to nie było do niej podobne.
– Już nie mogę tak dalej żyć.
– Dlaczego nie?
– Dlatego, że ani mnie, ani tobie nie jest dobrze. Już od roku wściekasz się na mnie, a ja także nie jestem z tym szczęśliwa…
Wstała i przeszła przez pokój patrząc na znajome przedmioty, które ją otaczały. Była częścią tego domu przez dwa lata, a teraz wyglądał tak obco.
– Ja potrzebuję czegoś więcej, Jack.
– O, Chryste. – Usiadł z wściekłością. – Na przykład czego?
– Czegoś trwałego, jak Harry i Averil.
– Powiedziałem ci, że nigdy tego nie znajdziesz. To dotyczyło tylko ich. A ty nie jesteś taka jak Averil, Tan.
– To nie jest powód, żeby się poddawać. Mimo wszystko potrzebuję kogoś, kto będzie mój przez resztę życia i będzie gotów w obliczu Boga i ludzi pojąć mnie za żonę na dobre i na złe…
Patrzył na nią zupełnie przerażony. – Chcesz, żebym się z tobą ożenił? Wydawało mi się, że zgodziliśmy się… – Spoglądał na nią spłoszony, ale ona pokręciła przecząco głową i znowu usiadła.
– Nie denerwuj się, zgodziliśmy się i nie oczekuję tego od ciebie. Chcę odejść, Jack, myślę, że nadszedł już czas.
Milczał przez dłuższą chwilę, zdawał sobie sprawę z tego, że ona ma rację, ale to jednak bolało. I zniszczyła jego plany na wakacje. Spojrzał na nią.
– Dlatego właśnie wierzę w to, co robię. Prędzej czy później wszystko się kończy. I tak jest łatwiej. Spakuję walizki, ty spakujesz swoje, pożegnamy się, trochę pocierpimy, ale przynajmniej nie będziemy się oszukiwać i wciągać w to gromadki dzieci.
– Nie jestem pewna, czy to byłoby takie straszne. Przynajmniej wiedzielibyśmy, jak bardzo nam na sobie zależało. – Była smutna, tak jakby straciła kogoś bardzo bliskiego. Tak właśnie było.
– Zależało nam, Tan, i to bardzo. I było nam dobrze. – W jego oczach pojawiły się łzy. Podszedł i usiadł koło niej. – Gdybym uważał, że to słuszne, ożeniłbym się z tobą.
– To nie byłoby zgodne z twoją ideologią. – Popatrzyła na niego.
– I tak nie byłabyś szczęśliwa, Tan.
– Dlaczego nie? – Nie chciała, żeby powiedział jej teraz coś takiego. Nie teraz. Nie w chwili, kiedy Russ czekał w pełnej gotowości, by ją poślubić. To tak, jakby rzucił na nią przekleństwo. – Jak mogłeś coś takiego powiedzieć?
– Dlatego, że to do ciebie nie pasuje. Jesteś na to za mocna.
Była silniejsza od niego, wiedziała o tym. Ale zrozumiała to dopiero niedawno, zwłaszcza odkąd poznała Russa. Tak bardzo różnił się od Jacka. Był znacznie silniejszy od wszystkich, których znała do tej pory. I silniejszy od niej. Nareszcie.
– I tak zresztą nie potrzebne ci małżeństwo – uśmiechnął się z goryczą – wzięłaś ślub z prawem. To dla ciebie romans na pełny etat.
– Nie można mieć jednego i drugiego?
– Niektórzy mogą. Ale nie ty.
– Czy ja tak bardzo Cię skrzywdziłam, Jack? – Spojrzała na niego z żalem, a on uśmiechnął się, wstał, otworzył butelkę wina, podał jej kieliszek. Poczuła się w tej chwili, jakby nigdy go nie znała. Wszystko w nim było takie zgorzkniałe i płytkie. Ten facet niczego nie przeżywał głęboko. Zastanawiała się nawet, jak to się stało, że była z nim tak długo, ale wtedy to właśnie jej odpowiadało. Wtedy nie chciała się głęboko angażować. Chciała być wolna, tak jak on. Tylko że ona teraz dojrzała i mimo że wyzwanie, jakie zaproponował jej Russ, przerażało ją, to właśnie tego pragnęła bardziej niż czegokolwiek do tej pory w swoim życiu. Spojrzała Jackowi w oczy i uśmiechnęła się, gdy wzniósł toast.
– Twoje zdrowie, Tan. Powodzenia. – Wypiła i w chwilę później odstawiła kieliszek.
– Pójdę już.
– Tak. Zadzwoń do mnie od czasu do czasu. – Odwrócił się do niej tyłem, a ona poczuła się tak, jakby ktoś wbijał jej nóż w serce. Chciała jeszcze zbliżyć się do niego, ale było już za późno. Za późno dla nich obojga. Dotknęła jego pleców i szepnęła tylko jedno słowo.
– Żegnaj.
Wracając do domu pędziła jak najszybciej umiała, wzięła kąpiel, umyła włosy, tak jakby chciała zmyć z siebie rozczarowanie i łzy. Miała trzydzieści osiem lat i zaczynała wszystko od nowa, ale zupełnie inaczej niż do tej pory, z mężczyzną, który w niczym nie przypominał swych poprzedników. Miała zamiar zadzwonić do niego tego wieczoru, ale nie mogła przestać myśleć o Jacku i straciła nagle odwagę, aby zawiadomić Russa, że jest wolna. Nie powiedziała mu o niczym, dopóki nie spotkali się w czasie lunchu w dniu, kiedy miał wyjechać do Meksyku. Spojrzała na niego z tajemniczym uśmiechem.
– I z czego się tak cieszysz, Panno Śmieszko?
– Czy ja wiem, chyba po prostu z życia.
– I to cię tak bawi?
– Czasami. Ja… eeech… to znaczy…
Teraz on zaczął się z niej śmiać, a ona zarumieniła się na twarzy ze złości.
– O, cholera. Nie utrudniaj mi tego.
Wziął jej dłoń w swoją i uśmiechnął się do niej. – Co próbujesz mi powiedzieć? – Nigdy nie widział jej tak onieśmielonej i zakłopotanej.
Wzięła głęboki oddech. – W tym tygodniu wyjaśniłam już swoje sprawy.
– Z Jackiem? – Był zaskoczony, a ona pokiwała głową z nieśmiałym uśmiechem. – Tak szybko?
– Nie mogłam już tego wytrzymać.
– Bardzo był załamany? – Russ wyglądał na przejętego.
Pokiwała głową i posmutniała na chwilę. – Tak, ale nie przyznawał się do tego. On lubi, żeby wszystko było łatwe i układało się gładko, i żeby był wolny. – Westchnęła ciężko, i powiedziała: – „stwierdził, że nigdy nie będę szczęśliwa w małżeństwie”.
– To miłe. – Russ uśmiechnął się i zupełnie się tym nie przejął. – Kiedy się wyprowadzasz, pamiętaj, spal za sobą dom. To taki stary przesąd niektórych mężczyzn. Wierz mi, to nie ma żadnego znaczenia. Ja lubię ryzyko i sam podejmę tę decyzję. – Russ uśmiechnął się do niej radośnie.
– Czy nadal chcesz się ze mną ożenić? – Nie mogła uwierzyć w to co jej się przydarzyło, i przez chwilę… przez chwilę… miała ochotę wrócić do swojego starego życia, ale tego już przecież tak naprawdę wcale nie chciała. Ona pragnęła tego wszystkiego… chciała jego i małżeństwa, i kariery, bez względu na to, jak bardzo się bała. To było wyzwanie, które musiała podjąć. Była już gotowa. Dojście do tego punktu zajęło jej dużo, dużo czasu, ale udało się i była z tego dumna.
– A co ty sobie myślałaś? Oczywiście, że chcę. – Zapewnił ją natychmiast, a jego oczy śmiały się do niej.
– Jesteś pewien?
– A ty jesteś? To jest jeszcze ważniejsze.
– Może byśmy o tym porozmawiali jeszcze trochę? – Nagle zaczęła się denerwować, a on się roześmiał.
– Jak długo? Sześć miesięcy? Rok? Dziesięć lat?
– Może około pięciu… – Teraz i ona się śmiała, a potem nagle spojrzała na niego. – Ty nie chcesz mieć dzieci, prawda? – Tak daleko jeszcze nie dotarła. Była już za stara na to, ale on zaprzeczył ruchem głowy i parsknął śmiechem.
– Ty się strasznie wszystkim martwisz, prawda? Nie, nie chcę mieć dzieci. W przyszłym miesiącu skończę pięćdziesiątkę, mam już dwoje dzieci. Ale nie, nie zgodzę się na wasektomię. Poza tym zrobię wszystko, czego sobie życzysz, żebyś nie zaszła w ciążę. Dobrze? Chcesz, żebym podpisał to własną krwią?
– Tak. – Śmiali się oboje, on zapłacił rachunek i wyszli na zewnątrz. Objął ją w taki sposób, w jaki jeszcze nigdy żaden mężczyzna jej nie obejmował, a jej serce i duszę wypełniło szczęście. Nagle spojrzał na zegarek i pociągnął ją w pośpiechu do samochodu. – Co robisz?
– Musimy złapać samolot.
– Musimy? Ale ja nie mogę… ja nie jestem…
– Czy twoja kancelaria jest zamknięta na ferie sądowe?
– Tak, ale…
– Czy twój paszport jest w porządku?
– Ja… tak… myślę, że to…
– Sprawdzimy, jak zawiozę cię do domu… jedziesz ze mną… zaplanujemy ślub na miejscu… zadzwonię do dziewcząt… co powiesz na luty… powiedzmy za sześć tygodni?… Święto Walentynek?… czy to wystarczająco romantyczny dzień dla ciebie, Tan?
Był kompletnie zwariowany, a ona oszalała na jego punkcie. Złapali samolot do Meksyku jeszcze tego wieczoru, spędzili cudowny tydzień, rozkoszując się słońcem i upragnioną miłością. Czekał, aż naprawdę zakończy sprawy z Jackiem na zawsze. A kiedy wrócili, kupił jej zaręczynowy pierścionek i powiedzieli o tym wszystkim przyjaciołom. Jack zadzwonił do niej, gdy przeczytał nowinę w gazetach i to, co powiedział, ugodziło ją do żywego.
– To dlatego to wszystko? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że puszczałaś się z innym? I w dodatku to też sędzia. To dla ciebie skok w górę.
– To, co mówisz, jest obrzydliwe… i wcale się z nim nie puszczałam.
– Powiedz to komu innemu, ale nie mnie. A właściwie – roześmiał się gorzko – powiedz to sędziemu.
– Wiesz, że jesteś tak przejęty tym, żeby przypadkiem z nikim się nie związać, że nie wiesz już, na jakim świecie żyjesz.
– Przynajmniej wiem, kiedy kogoś oszukuję, Tan.
– Nie oszukiwałam cię.
– No więc, co robiłaś? Pieprzyłaś się z nim podczas lunchu, bo przed szóstą to się nie liczy?
Rzuciła słuchawką, zmartwiona, że musiało się to skończyć w ten sposób. Napisała też list do Barbary, wyjaśniając, że jej małżeństwo z Russem było niespodziewane, ale jest on wspaniałym człowiekiem i kiedy przyjedzie odwiedzić ojca w przyszłym roku, to drzwi Tany są zawsze dla niej otwarte, tak jak do tej pory. Nie chciała, żeby dziewczynka pomyślała, że ją odtrąca. I miała jeszcze tyle innych rzeczy do zrobienia. Napisała do Averil, do Londynu, a jej matka dostała niemal ataku serca, kiedy do niej zadzwoniła.
– Siedzisz?
– Och, Tano, coś ci się stało. – Głos matki zaczął się już łamać i czuła zbliżające się łzy. Miała tylko sześćdziesiąt lat, ale psychicznie była już o wiele starsza. Artur stał się zgrzybiałym starcem, mając zaledwie siedemdziesiąt cztery lata i to było dla niej bardzo trudne do zniesienia.
– To coś miłego mamo. Coś, na co czekałaś bardzo, bardzo długo.
Jean patrzyła tępo w ścianę naprzeciwko trzymając słuchawkę. – Nie mogę sobie wyobrazić, co to takiego.
– Za trzy tygodnie wychodzę za mąż.
– Robisz co? Za kogo? Za tego mężczyznę, z którym mieszkałaś przez te lata? – Nigdy nie myślała o nim poważnie, ale nadszedł już czas, żeby znaleźli swoje miejsce na świecie, zwłaszcza, że Tana była sędzią. Ale czekał ją jeszcze jeden szok.
– Nie. To ktoś zupełnie inny. Sędzia Sądu Apelacyjnego. Nazywa się Russell Carver, mamo. – I opowiedziała jej całą resztę, a Jean płakała i śmiała się na zmianę.
– Och, kochanie… Tak długo na to czekałam.
– Ja też. – Tana także śmiała się i płakała jednocześnie. – Ale warto było poczekać, mamo. Niedługo go poznasz. Przyjedziesz na mój ślub? Pobieramy się czternastego lutego.
– Święto Walentynek… och jakie to cudowne… Tana nadal była trochę zażenowana tą datą, ale i jej, i Russowi wydawało się to zabawne.
– Nigdy bym nie przepuściła takiej okazji. Nie sądzę jednak, żeby Artur był w stanie przyjechać, więc nie zostanę długo.
Jean musiała uporządkować tysiące spraw i zorganizować opiekę nad Arturem i domem na czas swej nieobecności, więc nie mogła się już doczekać, żeby skończyć rozmowę i zacząć przygotowania. Ann właśnie po raz piąty wyszła za mąż, ale kogo to jeszcze obchodziło? Tana wychodzi za mąż! I to w dodatku za sędziego Sądu Apelacyjnego! Mówiła, że jest przystojny. Jean biegała roztrzęsiona po domu przez całe popołudnie w ogromnym podnieceniu. Jutro musi koniecznie wybrać się do Saksa po zakupy. Musi kupić sobie suknię… nie… a może kostium… nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Tej nocy odmawiała szeptem gorące modlitwy.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Wesele było po prostu wspaniałe. Odbywało się w domu Russa. Zaangażowano pianistę i dwóch skrzypków. Łagodna muzyka Brahmsa towarzyszyła Tanie, gdy powoli schodziła ze schodów w prostej sukni z kremowej krepy. Długie, rozpuszczone swobodnie włosy nakryła kapeluszem z dużym rondem i krótkim welonem. Na nogach miała atłasowe pantofelki koloru kości słoniowej. Na uroczystość przybyło około stu osób. Jean stała w kącie i przez większość dnia płakała ze szczęścia. Kupiła sobie z tej okazji piękny beżowy kostium Givenchy. Wyglądała tak dystyngowanie i była taka dumna, że Tana, ilekroć na nią spojrzała, miała ochotę się rozpłakać.
"Gra Z Fortuną" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gra Z Fortuną". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gra Z Fortuną" друзьям в соцсетях.