– Jeszcze gorzej…

Przybrała znowu poważną minę, bo dla niej to było prawie to samo. Jak mogłaby nadal pracować w takiej sytuacji? I nagle w jej oczach pojawiły się łzy.

– Jestem w ciąży, Russ…

Przez chwilę wszystko wokół nich zatrzymało się, a potem nagle chwycił ją w ramiona, śmiał się i cieszył tak, jakby to był powód do radości, a nie do samobójstwa.

– Och, kochanie… tak się cieszę. – Był z niej taki dumny, a ona patrzyła na niego zaskoczona.

– Naprawdę? Myślałam, że nie chcesz mieć dzieci. – Była wstrząśnięta. – Uzgodniliśmy…

– Nie szkodzi. Nasze dziecko będzie takie piękne… maleńka dziewczynka dokładnie taka jak ty… – Nigdy nie widziała go bardziej szczęśliwym, tulił ją do siebie, a ona wzdychała ciężko. Pragnęła tego, ale teraz, kiedy już się stało, nie mogła sobie wyobrazić nic innego oprócz katastrofy.

– Ale to wszystko zburzy…

Znowu miała ochotę się rozpłakać. Natychmiast zaczął ją pocieszać.

– Co zburzy?

– Moją pracę. Jak mogę być sędzią z niemowlęciem przy piersi?

Śmiał się z tej wizji. – Bądź praktyczna. Będziesz pracowała do ostatniej chwili, a potem weźmiesz sześć miesięcy urlopu. Wynajmiemy dobrą opiekunkę i wrócisz do pracy.

– Tak po prostu? – Była zaskoczona.

– Jeśli tylko zechcesz, to wszystko może być bardzo proste. Nie ma powodu, żebyś nie mogła mieć i rodziny, i kariery. Czasami wymaga to trochę zachodu, ale da się pogodzić przy odrobinie dobrych chęci.

Uśmiechnął się do niej i w jej oczach również powoli pojawił się uśmiech. Istniała szansa, że on rzeczywiście mógł mieć rację, a jeśli naprawdę tak będzie… jeśli naprawdę… przecież to byłoby to, czego pragnęła najbardziej, oboje tego chcieli. Przez długie lata mogła mieć tylko jedno… Ale ona potrzebowała czegoś jeszcze poza pracą… potrzebowała Russa… i pragnęła mieć z nim dziecko… chciała tego wszystkiego… i nagle pustka, którą odczuwała od miesięcy, ten ból i straszliwa samotność zniknęły na zawsze…

– Jestem z ciebie taki dumny, kochanie. Patrzyła na niego, a łzy toczyły się po jej policzkach. Uśmiechnęła się do niego.

– Wszystko będzie dobrze, przekonasz się… i będzie ci z tym do twarzy, zobaczysz.

– Ha- Roześmiała się. – Już przytyłam sześć funtów.

– Gdzie? – Podszczypywał ją i żartował szukając na niej dodatkowych funtów. Tana leżała w jego ramionach i śmiała się.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Sędzina niezgrabnie podeszła do fotela i ostrożnie usiadła. Uderzyła dwa razy młotkiem i rozpoczęła poranne posiedzenia. Asystentka przyniosła jej o dziesiątej filiżankę herbaty, a kiedy w południe wstała, by udać się na przerwę, z trudem dotarła do swojej kancelarii. Dziecko powinno się urodzić już dziewięć dni temu. Miała zamiar przerwać pracę dwa tygodnie temu, ale ponieważ wszystko w domu było należycie zorganizowane, zdecydowała, że będzie pracować do ostatniej chwili. Tego popołudnia mąż odebrał ją spod ratusza. Czekał przy samochodzie, otworzył jej drzwi z uśmiechem.

– Jak ci dzisiaj poszło?

Trudno było ukryć, jaki był z niej dumny. Odpowiedziała mu uśmiechem. To były dla nich cudowne chwile, nawet te dodatkowe dni po terminie. Cieszyła się z tego, że może być z nim, mimo że zaczynała już z trudem znosić ciążę. O czwartej po południu miała tak opuchnięte kostki, że nie mogła długo wysiedzieć, ale i tak nie miała nic lepszego do roboty.

Westchnęła. – Werdykt już zapadł. Chyba poddam się pod koniec tygodnia bez względu na to, czy urodzę czy nie. Co o tym myślisz?

Uśmiechał się do niej odwożąc ją do domu nowym jaguarem, którego ostatnio kupił. – Myślę, że to bardzo dobry pomysł, Tan. Możesz jeszcze posiedzieć przez parę dni, ale chyba już wystarczy.

– Też tak sądzę.

Ale nie miała na to czasu. Tego wieczoru o ósmej odeszły jej wody i nagle z przerażeniem zawołała Russa. Wiedziała, że w końcu to się stanie, ale to działo się już. Miała ogromną ochotę uciec, ale nie miała dokąd. Nie mogła uciec od własnego ciała. Russ widział, co się z nią dzieje i starał się ją uspokoić.

– Wszystko będzie dobrze.

– Skąd możesz to wiedzieć? – Warknęła na niego. – A jeśli konieczne będzie cesarskie cięcie? Chryste, ja mam sto lat, na litość boską.

W rzeczywistości miała czterdzieści lat i cztery miesiące. Nagle spojrzała na Russa i zaczęła płakać. Była przerażona, a skurcze zaczęły się natychmiast po odejściu wód.

– Czy chcesz jeszcze chwilę poleżeć, Tan, czy jedziemy od razu do szpitala?

– Chcę tu zostać. – Zadzwonił do doktora, przyniósł jej coś do picia, włączył telewizor, który stał naprzeciwko ich łóżka i uśmiechnął się do siebie. Przed nimi wielka noc i miał nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Był przekonany, że tak będzie, i ta myśl podniecała go. Nalegała, aby oboje przeszli szkołę rodzenia Lamaze'a i mimo, że nie był obecny przy narodzinach swoich córek wiele lat temu, tym razem zamierzał pozostać z Taną przy porodzie. Obiecał jej to i nie mógł się już doczekać. Zrobiono jej amniopunkcję pięć miesięcy temu, ale nie chcieli znać płci dziecka. Russ czuł narastające w nich obojgu uczucie podniecenia. Do północy Tana zdrzemnęła się jeszcze trochę, a potem znów czuwała i odzyskała kontrolę. Uśmiechnęła się do niego, a on mierzył przerwy między skurczami, o drugiej znowu zadzwonił do lekarza i tym razem powiedziano im, żeby przyjechali już do szpitala. Zabrał po drodze jej torbę, która stała w przedpokoju od trzech tygodni. Pomógł jej wsiąść do samochodu i wysiąść, kiedy dotarli do szpitala. Zaprowadził ją do wejścia. Szła z coraz większym trudem. Skurcze pochłaniały całą jej uwagę, a on był stale przy niej, starając się dodać jej odwagi. Ale to było jeszcze nic w porównaniu ze skurczami, które nastąpiły trzy godziny później, kiedy zaczął się następny etap porodu. Wiła się z bólu leżąc na łóżku, na sali przedporodowej. Gdy ściskała jego rękę, czuł, że napięcie w nim rośnie. Nie przypuszczał, że to będzie aż tak wyglądało. Tak bardzo cierpiała, a o ósmej rano dziecko nadal nie miało zamiaru się urodzić. Słońce wzeszło, a ona leżała dysząc straszliwie. Jej włosy przyklejały się do poduszki, miała dziki wyraz oczu, patrzyła na niego tak, jakby oczekiwała od niego pomocy. Ale on mógł tylko oddychać razem z nią i trzymać ją za rękę, powtarzając jak bardzo jest z niej dumny. Nagle około dziewiątej wszyscy zaczęli biegać. Zawieziono ją natychmiast na salę porodową, przywiązali jej rozłożone nogi, a ona krzyczała przez łzy w przypływie narastających skurczów. To był najgorszy ból, jakiego kiedykolwiek doznała. Miała wrażenie, że za chwilę utonie. Kurczowo ściskała jego ramię, doktor nakłaniał ją do parcia, Russel krzyczał, a Tana wiedziała tylko, że dłużej już tego nie zniesie. Chciała umrzeć… umrzeć…

– Widzę już główkę… o Boże… kochanie… już jest…

I nagle na zewnątrz wyskoczyła maleńka czerwona buzia. Russel rozpłakał się ze wzruszenia. Tana patrząc na niego jeszcze raz zaparła się z nadludzką siłą i zmusiła dziecko do opuszczenia na zawsze jej łona. Doktor wziął je na ręce, a ono zakwiliło. Odcięto i zawiązano pępowinę, szybko je wymyto, oczyszczono nosek, zawinięto w ciepły kocyk i wręczono Russowi.

– To twój syn, Russ… – Doktor uśmiechnął się do nich obojga. Tak długo pracowali razem, po to, by Tana mogła teraz patrzeć na niego zwycięsko.

– Byłaś wspaniała, kochanie.

Jej głos był zachrypnięty, a twarz miała szarą z wysiłku, kiedy delikatnie ją pocałował.

– Ja byłam wspaniała?

Był pod głębokim wrażeniem tego, co zobaczył. To był największy cud, jaki mu się do tej pory zdarzył. A Tana w wieku czterdziestu lat osiągnęła wszystko, czego pragnęła. Popatrzyła na niego. Wszystko czego pragnęła… wszystko… jej oczy wypełniły się łzami i wyciągnęła do niego rękę. Russ ułożył delikatnie niemowlę w jej ramionach.

– Och, on jest taki śliczny…

– Nie. – Russ uśmiechnął się do niej przez łzy. – To ty jesteś śliczna, Tan. Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. – Popatrzył na swojego syna. – Ale on też jest całkiem fajny.

Harrison Winslow Carver. Już dawno uzgodnili to imię. Przyszedł na świat, by czcić imię Harry'ego, życie i miłość.

Odwieziono ją do jej pokoju przed południem. Pomyślała, że nie chciałaby już nigdy przez to przejść. Cieszyła się jednak, że raz w życiu doznała tych uczuć. Russel został z nią, dopóki nie zasnęła. Dziecko spało obok niej w małym łóżeczku. Tana już odświeżona, była teraz bardzo śpiąca i bardzo zakochana. Jeszcze raz otworzyła oczy, półprzytomna po zastrzyku przeciwbólowym.

– Tak bardzo cię kocham, Russ…

Pokiwał głową z uśmiechem. Po dzisiejszej nocy jego serce już na zawsze będzie należało do niej. – Ciii… śpij już… ja także cię kocham…

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Kiedy mały Harry ukończył sześć miesięcy, Tana z zaniepokojeniem śledziła kalendarz. W następnym tygodniu miała wrócić do pracy. Wiedziała, że nadszedł już czas powrotu, ale jej dzidziuś był tak słodki, uwielbiała spędzać z nim popołudnia… Chodziła z nim na długie spacery i śmiała się, gdy on się do niej uśmiechał. Od czasu do czasu wpadali w odwiedziny do biura Russa. To był bardzo przyjemny i beztroski styl życia, którego nie znała do tej pory i trudno jej było się z nim rozstać. Nie była jednak jeszcze gotowa, żeby porzucić swoją karierę.

I kiedy wróciła na ławę sądową, cieszyła się, że nie zrezygnowała z pracy na dobre. Czuła się swojsko z powrotem w kancelarii. Sprawy, wyroki, narady, decyzje, rutyna. Dni mijały nadspodziewanie szybko, a ona każdego popołudnia wracała z utęsknieniem do domu, do Harry'ego i Russa. Czasami zastawała już w domu Russa turlającego się z małym na dywanie, bawiącego się z nim w przeróżne gry. Oboje byli zachwyceni maleństwem i czuli się jakby to było pierwsze dziecko, jakie urodziło się na planecie Ziemia. Lee podśmiewała się z nich, kiedy przyjechała do nich w odwiedziny z Francescą, jej małą córeczką. Oczekiwała już drugiego dziecka.

– A co z tobą, Tan?

– Słuchaj, w moim wieku to już Harry jest cudem. Nie prowokujmy losu. Dzięki, ale nie. – Mimo że ciąża niemal jej nie przeszkadzała, poród był bardziej bolesny niż przewidywała. Ale z upływem czasu nawet to wspomnienie nie wydawało się takie straszne. I w dodatku oboje byli tak szczęśliwi z powodu dziecka.

– Gdybym była w twoim wieku, Lee, kto wie, może jeszcze bym się zdecydowała, ale nawet wtedy… nie można mieć wszystkiego, kariery i tuzina dzieci.

Lee to nie przerażało. Nadal pracowała i mimo że drugie dziecko było w drodze, miała zamiar pracować do ostatniej chwili, a po kilku miesiącach znów wrócić do pracy.

Ostatnio wygrała nagrodę Coty i nie miała ochoty się poddawać. Nie widziała zresztą ku temu powodu. Mogła mieć jedno i drugie, dlaczego nie?

– Jak minął dzień kochanie? – Rzuciła teczkę na krzesło i pochyliła się, by pocałować Russa. On właśnie wziął dziecko w ramiona, a Tana zerknęła na zegarek. Nadal karmiła je piersią trzy razy dziennie: rano, wieczorem i późno w nocy. Zastanawiała się właśnie, kiedy było ostatnie karmienie. Uwielbiała te chwile, kiedy była tak blisko z maleństwem, tę ciszę podczas karmienia o trzeciej nad ranem, gdy tylko Harry i ona nie spali. Miała uczucie, że sprawia mu przyjemność, co dawało jej wiele satysfakcji, a poza tym były też z tego inne korzyści. Powiedziano jej, że raczej nie zajdzie w ciążę w okresie karmienia. – Czy myślisz, że miałoby to znaczenie, gdybym karmiła go do dwunastego roku życia? – zapytała któregoś dnia Russa, a on roześmiał się. Wiedli teraz oboje tak wspaniałe życie. Warto było na to czekać, nie ważne jak długo. Przynajmniej teraz wreszcie mogła to głośno powiedzieć. Właśnie skończyła czterdzieści jeden lat, a on pięćdziesiąt dwa.

– Wiesz, wyglądasz na zmęczoną, Tan. – Russell przyglądał się jej uważnie. – Może to karmienie jest dla ciebie zbyt uciążliwe, teraz, kiedy wróciłaś do pracy.

Odrzucała tę myśl, ale jej ciało było najwidoczniej tego samego zdania. W ciągu następnych tygodni pokarm w jej piersiach zanikł. To tak, jakby jej ciało nie chciało już karmić Harry'ego. Kiedy poszła na kontrolną wizytę, lekarz zważył ją, zbadał, sprawdził jej piersi i powiedział, że chciałby zrobić jej badanie krwi.

– Czy coś jest nie w porządku? – Spojrzała na zegarek. Musiała być w sądzie przed drugą.

– Chciałbym tylko coś sprawdzić. Zadzwonię do pani po południu. – Ogólnie stwierdził, że nic jej nie dolega i nie musi się niczym martwić. Pobiegła do ratusza, a kiedy urzędnik wezwał ją o piątej do telefonu, zupełnie zapomniała, że miał do niej dzwonić doktor.

– Powiedział, że musi z panią rozmawiać.

– Dziękuję. – Sięgnęła po słuchawkę robiąc jednocześnie jakieś notatki i słuchając, co ma jej do powiedzenia. Nagle przestała pisać. To niemożliwe. Musiał się mylić. Karmiła aż do zeszłego tygodnia… przecież… ciężko opadła na krzesło, podziękowała mu i rozłączyła się. Cholera. Znowu była w ciąży. Harry był taki cudowny, ale nie chciała mieć więcej dzieci. Była już na to za stara… pochłonięta swoją karierą… tym razem musi się tego pozbyć… to niemożliwe… nie wiedziała, co ma zrobić. Miała oczywiście wybór, ale co powie Russowi? Powie mu, że usunęła jego dziecko? Nie mogła tego zrobić. Tej nocy ze zdenerwowania nie mogła zasnąć. Usilnie starała się uniknąć odpowiedzi na jego pytania, co ją dręczy. Tym razem nie może mu powiedzieć. Wszystko jest nie tak jak trzeba… jest za stara… kariera znaczy dla niej zbyt wiele… ale Lee kontynuowała pracę po urodzeniu drugiego dziecka… tylko czy to miało znaczenie? Czy mogłaby zrezygnować z sędziowskiej togi? Czy dzieci znaczyły dla niej więcej? Targały nią sprzeczne uczucia a kiedy obudziła się, wyglądała koszmarnie. Russ przyglądał się jej podczas śniadania i na początku nie powiedział nic. Potem, na chwilę przed wyjściem z domu zwrócił się do niej.