– Chcę dla ciebie jak najlepiej, mamo… to wszystko… chcę, żebyś była szczęśliwa… żebyś nie była samotna…
– Nie jestem, kochanie – oczy Jean wypełniały się łzami. – Mam ciebie.
– To nie to samo.
Przytuliła się do matki i ten zakazany temat już nigdy nie powrócił. Artur i Tana nie żywili do siebie zbyt przyjaznych uczuć i to martwiło Jean. Gdyby poprosił ją o rękę, byłaby w trudnej sytuacji ze względu na Tanę. Dziewczyna uważała, że wykorzystywał jej matkę przez ostatnie dwanaście lat i nie dawał nic w zamian.
– Jak możesz tak mówić? Tak wiele mu zawdzięczamy!
Pamiętała ciasne mieszkanko przy stacji kolejki naziemnej. Tana była wtedy malutka. Skromna pensja Jean nie wystarczała czasem na to, by zapewnić dziecku codzienny mięsny posiłek. Kupowała dla małej kotlety jagnięce albo małe steki, a dla siebie makaron, który jadła przez kolejne trzy lub cztery dni.
Co takiego wielkiego mu zawdzięczamy? To mieszkanie? No i co z tego? Pracujesz przecież, mogłaś bez jego pomocy wynająć takie mieszkanie, mamo.
Ale Jean nie była tego taka pewna. Nie miałaby odwagi odejść od niego właśnie teraz, nie chciałaby stracić pracy w Durning International. Ceniła sobie to, że jest jego „prawą ręką”. Lubiła to mieszkanie, pracę i poczucie bezpieczeństwa, jakie stwarzał… i wreszcie samochód, który wymieniał jej co dwa lata. Dzięki temu z łatwością dojeżdżała do Greenwich. Na początku kupował jej kombi, żeby mogła dowozić i odbierać jego dzieci. Ostatnie dwa były mniejsze, śliczne, małe limuzyny mercedesa. Nie zależało jej tak bardzo na tych prezentach, chodziło o coś więcej, znacznie więcej. Ważne było to, że Artur istniał, był w zasięgu ręki, gdy go potrzebowała. Bałaby się, gdyby to się zmieniło po tylu latach spokojnego życia. Bez względu na to, co mówiła Tana, nie zerwie z nim.
– A co się stanie jak on umrze? – któregoś dnia Tana znowu stała się natarczywa. – Zostaniesz sama, bez pracy, bez niczego. Jeśli cię kocha, dlaczego nie chce się z tobą ożenić, mamo?
– Myślę, że jesteśmy zadowoleni z tego co mamy. Oczy Tany przybrały kolor zimnej zieleni, tak jak oczy Andy'ego, kiedy się ze sobą sprzeczali.
– To nie wystarczy. On zawdzięcza ci o wiele więcej, mamusiu. Dla niego to taki łatwy i wygodny układ.
– Dla mnie też, Tan – nie miała już siły, żeby się z nią kłócić tego wieczora. – Nie muszę znosić niczyich kaprysów i przyzwyczajeń. Robię to, na co mam ochotę. Po prostu żyję po swojemu. A kiedy zechcę, zabiera mnie do Paryża, Londynu czy L.A. Nie jest tak źle, jak myślisz.
Obie wiedziały, że to stwierdzenie nie było całkiem prawdziwe, ale na zmiany byłoby już za późno. Obie wierzyły w swoje racje.
Gdy układała papiery na biurku, wyczuła w pobliżu jego obecność. Zawsze wiedziała kiedy się zbliżał, tak jakby miała w sercu radar, który ją o tym uprzedzał. Wszedł po cichu do pokoju i przyglądał się jej, a ona uniosła głowę i zobaczyła go stojącego przy drzwiach.
– Cześć, kochanie – uśmiechnęła się do niego. To był specjalny uśmiech, jaki wymieniali między sobą od dwunastu lat. Serce jej topniało, gdy patrzył na nią tak ciepło.
– Jak minął dzień?
– Teraz już lepiej.
Nie widział jej od południa, co zdarzało się raczej rzadko. Zwykle widywali się z sześć razy po południu, przedtem spotykali się na porannej kawie, często też wychodzili razem na lunch. Od lat krążyły na ich temat plotki, zwłaszcza po śmierci Marie Durning. Potem trochę ucichło i ustalono, że albo są przyjaciółmi, albo bardzo dyskretnymi kochankami i w końcu przestano się nimi interesować. Usiadł w swoim ulubionym fotelu naprzeciwko niej i zapalił fajkę. Pokój wypełnił aromat tytoniu. Przyzwyczaiła się już do niego i nawet polubiła, tak jak wszystko, co wiązało się z jego osobą. Zapachem fajki przesiąknięte były jego pokoje, a nawet jej sypialnia.
– Zróbmy sobie jutro wagary i przyjedź do mnie do Greenwich, spędzimy razem cały dzień. My też możemy zabawić się w nastolatków. Co ty na to, Jean?
Rzadko mu się to zdarzało, ale od siedmiu tygodni bardzo ciężko pracował nad fuzją firm i zasłużył sobie na wolny dzień. Chciałaby, żeby robił to częściej. Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Przykro mi, ale nie mogę. Jutro jest nasz wielki dzień.
Często zapominał o takich sprawach. Nie spodziewała się zresztą, że będzie pamiętał o dniu tak ważnym dla niej i dla Tany, w którym miała się odbyć uroczystość ukończenia przez nią szkoły średniej. Patrzył nic nie rozumiejąc, a ona uśmiechnęła i powiedziała tylko jedno słowo. – Tana.
– Ach, oczywiście – machnął ręką, w której trzymał fajkę, i żachnął się ze śmiechem – ale ze mnie gapa. Dobrze, że nie musisz na mnie polegać, tak jak ja na tobie, bo często byłabyś rozczarowana.
– Nie sądzę.
Uśmiechnęła się do niego z czułością i w tej chwili poczuli się sobie bardzo bliscy. Nie potrzebowali słów, aby tę wzajemną serdeczność i zrozumienie wyrazić. I niezależnie od tego, co usłyszała kiedyś od Tany, Jean Roberts naprawdę miała to, czego potrzebowała najbardziej. Patrząc na niego poczuła, że jest w pełni zadowolona z tego, co ich łączy.
Czy Tana bardzo przeżywa dzień ukończenia szkoły?
Przyglądał się Jean z uśmiechem. Na swój sposób była bardzo atrakcyjną kobietą. Z przyjemnością patrzył na jej włosy, lekko przyprószone siwizną, duże, piękne, ciemne oczy. Była delikatna i jednocześnie pełna wdzięku. Tana była od niej wyższa, zgrabniejsza i miała chłopięcą sylwetkę. Za kilka lat jej uroda niewątpliwie wzbudzi pożądanie wielu mężczyzn. Postanowiła, że będzie studiować w Green Hill College, w samym sercu Południa. Stała się ostatnio bardzo niezależna. Artur uważał to za dosyć dziwaczny wybór dla dziewczyny z Północy, zwłaszcza że większość uczniów w tej szkole to byli południowcy. Ale z drugiej strony college ten słynął z najlepszych kursów językowych, miał wspaniałe laboratoria i wydział sztuk pięknych na bardzo wysokim poziomie. Tana sama podjęła tę decyzję i, gdy przyznano jej pełne stypendium za bardzo dobre oceny, była już gotowa do wyjazdu. Znalazła pracę na obozie letnim w Nowej Anglii, a od jesieni miała zacząć studia w Green Hill. Jutro był jej wielki dzień – zakończenie szkoły.
– Jeśli siła decybeli adapteru jest miernikiem jej uczuć – powiedziała Jean ze śmiechem – to od miesiąca jest w histerii.
– Och, nie przypominaj mi o tym… Billy i czwórka jego przyjaciół przyjeżdżają do domu w przyszłym tygodniu. Zapomniałem ci o tym powiedzieć. Chcą mieszkać w domku kąpielowym przy basenie i pewnie zdemolują go zupełnie. Dzwonił wczoraj wieczorem. Bogu dzięki, że będą tu tylko dwa tygodnie.
Billy Durning był szalonym dwudziestolatkiem, który miał wiele zwariowanych pomysłów sądząc po listach, jakie przysyłano z jego szkoły. Jean uważała, że zachowanie chłopca prawdopodobnie nadal stanowi reakcję na śmierć matki. Cała rodzina bardzo silnie przeżyła tę tragedię. Billy miał wtedy tylko szesnaście lat, a to był trudny wiek. Teraz sprawy trochę się już ułożyły.
– Chce wydać przyjęcie w przyszłym tygodniu. W sobotę wieczorem, jak mi oświadczył. I prosił, żebym ci to przekazał. Uśmiechnęła się.
– Zanotuję to sobie. Czy są jakieś specjalne życzenia? Artur uśmiechnął się szeroko. Znała ich potrzeby zbyt dobrze.
– Chciałby wynająć zespół muzyczny i, jak powiedział, mamy się przygotować na jakieś dwieście do trzystu osób. A, i przy okazji powiedz o tym Tane. Może będzie miała ochotę się zabawić. Jeden z przyjaciół Billy'ego może po nią przyjechać.
– Powiem jej. Na pewno spodoba jej się ten pomysł.
Ale Jean dobrze wiedziała, że będzie dokładnie odwrotnie. Tana od dziecka nienawidziła Billy'ego Durninga i Jean musiała prosić ją wielokrotnie, żeby zachowywała się wobec niego grzecznie. Teraz znowu jej o tym przypomni. Jej córka zachowa się jak należy i w końcu pójdzie na przyjęcie do Billy'ego, skoro została zaproszona. Powinna pamiętać o tym wszystkim, co zawdzięczają jego ojcu. Jean będzie o tym zawsze pamiętać.
– … Nie pójdę.
Powtarzała z uporem Tana patrząc twardo na Jean i przekrzykując muzykę dobiegającą z pokoju. Paul Anka wył „Put Your Head on My Shoulder”. Siódmy raz z kolei słuchała tej piosenki, a Jean już nie mogła tego znieść.
– Skoro był tak miły i zaprosił cię, mogłabyś pokazać się chociaż na chwilę.
Takie kłótnie odbywały się już wielokrotnie, ale tym razem Jean postanowiła postawić na swoim. Nie chciała, żeby Tanę posądzono o brak dobrego wychowania.
– Jak mogę pójść tam na chwilę? Przecież tam się jedzie ponad godzinę i tyle samo wraca. Więc mam tam pojechać i co… postać dziesięć minut i zaraz wrócić?
Odrzuciła do tyłu długie włosy spływające po jej ramionach. Na twarzy widać było determinację. Wiedziała, że matka była bardzo wrażliwa na punkcie wszystkiego, co dotyczyło rodziny Durningów.
– Daj spokój, mamo, nie jestem już dzieckiem. Dlaczego muszę tam iść, skoro tego nie chcę? Dlaczego uważasz, że jeśli nie pójdę, to będzie to nietaktem? Czy nie mogę mieć innych planów? Za dwa tygodnie i tak wyjeżdżam i chcę się pożegnać z przyjaciółmi. Już ich pewnie nigdy nie zobaczę…
Była taka przygnębiona, że matka popatrzyła na nią z rozczuleniem.
– Porozmawiamy jeszcze o tym, Tano.
Ale Tana doskonale wiedziała, jak zwykle kończą się takie rozmowy. Chciało jej się płakać. Matka uparła się, żeby wysłać ją na to przyjęcie do Billy'ego Durninga, a on był beznadziejnym głupkiem, przynajmniej takie było jej zdanie. Ann była jeszcze gorsza. Zarozumiała snobka, która leci na wszystkich facetów. W stosunku do Tany zawsze zachowywała się bardzo układnie. Ale ona i tak wiedziała, że to zwykła dziwka. Na poprzednich przyjęciach u Billy'ego dużo piła i zwracała się do Jean tak lekceważąco, że Tana miała ochotę dać jej w twarz. Zdawała sobie sprawę, że jakiekolwiek napomknięcie o tym wystarczy, aby zraniona matka wywołała kolejną burzę. To już zdarzało się wcześniej wiele razy, a Tana nie była dziś w odpowiednim nastroju do takich rozmów.
– Chcę tylko mamo, żebyś zrozumiała, jak ja się teraz czuję.
Nie pójdę tam.
– To dopiero za tydzień. Dlaczego musisz o tym decydować dzisiaj?
– Tylko ci mówię…
Zielone oczy były wzburzone i patrzyły na nią złowieszczo. Jean już wiedziała, że nie powinna dłużej dolewać oliwy do ognia.
– Co rozmroziłaś dziś na obiad?
Tana znała metody matki. Unikanie odpowiedzi na pytania było jej specjalnością, ale ona postanowiła, że to jeszcze nie koniec. Poszła z Jean do kuchni.
– Wyjęłam stek dla ciebie.
Spojrzała na matkę nieśmiało. Chciała się usamodzielnić i mieć własne życie, ale nie lubiła zostawiać jej samej. Wiedziała, ile zawdzięcza Jean, ile poświęcenia kosztowało ją wychowanie córki. Tana rozumiała to bardzo dobrze. Wszystko co najlepsze dostała od matki, a nie od Artura Durninga ani jego zarozumiałych, rozpuszczonych i zepsutych dzieciaków.
– Nie będzie ci przykro, mamo? Nie muszę wychodzić, jeśli nie chcesz.
Jej głos był teraz czuły i łagodny. Wyglądała na więcej niż osiemnaście lat. Łączyło je bardzo głębokie uczucie, jakaś niewidzialna więź. Miały za sobą wiele lat spędzonych razem, mogły zawsze liczyć na siebie, na dobre i na złe. Tana była wrażliwym i troskliwym dzieckiem.
Jean uśmiechnęła się do niej.
– Chcę, żebyś poszła dziś wieczór na to spotkanie z przyjaciółmi, kochanie. Jutro jest twój wielki dzień.
Wybierały się z tej okazji na kolację do „21”. Jean bywała tam tylko z Arturem, ale matura Tany była nadzwyczajną okazją, a poza tym nie musiała już teraz tak bardzo oszczędzać. W Durning International zarabiała świetnie zwłaszcza w porównaniu z dochodami, jakie osiągała w dwunastoletnim okresie sekretarzowania w biurach prawniczych. Ale zawsze była bardzo rozsądna, jeśli chodziło o wydawanie pieniędzy i nie miała skłonności do rozrzutności. Przez te osiemnaście lat od śmierci Andy'ego prowadziła skromny tryb życia, ciągle obawiając się o przyszłość Tany. Czasami mówiła jej, że to właśnie dzięki temu teraz tak dobrze im się powodzi. Jean „dmuchała na zimne” – była bardzo przezorna, zupełnie odwrotnie niż Andy Roberts i Tana, która odziedziczyła po ojcu charakter. Było w niej więcej radości niż w matce, więcej skłonności do żartów, figli, uśmiechu. Miała inne niż matka podejście do życia, była trochę lekkomyślna, traktowała wszystko mniej serio, ale też i życie jej było łatwiejsze dzięki Jean, która ją bardzo kochała i zawsze chroniła przed wszelkimi troskami. Tana uśmiechała się patrząc jak Jean wyjmuje patelnię, by usmażyć stek.
– Nie mogę się już doczekać jutrzejszego wieczoru. Wzruszyła się, gdy Jean powiedziała, że spędzą go w „21”.
– Ja też. A dokąd idziesz dzisiaj?
– Do Yillage na pizzę.
– Uważaj na siebie. – Jean westchnęła.
Zawsze się o nią martwiła, bez względu na to, dokąd szła.
– Zawsze to robię.
– Czy będą tam jacyś chłopcy, żeby się wami zaopiekować?
"Gra Z Fortuną" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gra Z Fortuną". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gra Z Fortuną" друзьям в соцсетях.