– Max, co…? – pytała bezradnie, rozpaczliwie próbując uchwycić sens tego, co się stało. Miał ją posiąść, zawładnąć jej ciałem, wprowadzić w świat nowych namiętności, ugasić ogień, który w niej rozpalił. Cóż więc robi, siedząc teraz tyłem do niej? – Och! – wykrzyknęła, gdy wreszcie niewielka część jej mózgu zaczęła funkcjonować. – Max, przepraszam! Twoja noga! Czyżbym…
– Daj spokój! – uciął.
Jego ton otrzeźwił ją bardziej niż kubeł zimnej wody. Najwyraźniej odstąpił od swoich zamiarów.
– Spokój…?! – wykrzyknęła, niezdolna się opanować. Ale duma, ten nieodmiennie wierny sprzymierzeniec, ułatwiła jej wyjście z sytuacji. Wielkie nieba! Przecież nie będzie żebrać! – Jak sobie życzysz – wyjąkała i w tej chwili, w chwili gdy została odtrącona, naraz zapragnęła, by noga przysporzyła mu jak najwięcej cierpień. W podenerwowaniu dostrzegła przy kominku swoje buty, lecz by po nie sięgnąć, musiała przesunąć się obok niego. Zaledwie przed minutą gotowa była bez reszty mu się oddać, ale teraz… teraz nie ujrzy nawet fragmentu jej nagiej ręki.
– Podaj mi moje buty – powiedziała zduszonym głosem.
– Wracam do hotelu.
Właśnie zapinała stanik i sięgała po bluzkę, gdy oznajmił szorstko:
– Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie. Możesz zająć sypialnię. Ja będę spał tutaj.
Do diabła! – pomyślała, lecz równocześnie uświadomiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, że skoro Max odstąpił od swoich planów, to w nocy nie grozi jej niepożądana wizyta. A ponadto, gdy spojrzała na sofę o drewnianych poręczach, zdała sobie sprawę, że ten, kto będzie na niej spał, ma przed sobą bardzo męczącą noc.
Zasłużył na coś o wiele gorszego, ale na początek niech i to wystarczy.
– Dziękuję, chętnie – zgodziła się zgryźliwym tonem i chwytając pozostałe części swojej garderoby, wypadła do jedynej sypialni w tym domu. Zamykając drzwi, wiedziała jednak, że to nie Maxa czeka najtrudniejsza noc.
Noc zdawała się nie mieć końca. Nigdy nadejście poranka nie napełniło Elyn większym szczęściem. Głowa pękała jej z braku snu i udręki goniących za sobą myśli, które prześladowały ją podczas tych godzin czuwania.
Na początku była zbyt wytrącona z równowagi, by myśleć jasno. Stopniowo jednak uspokajała się, lecz wciąż nie mogła się uporać z pytaniem, na które nie znajdowała odpowiedzi. Z pytaniem: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Przez kilka minut siedziała nieruchomo. Chciała zniknąć niezauważalnie, zostawiając nawet kurtkę, ale zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że tylko się ośmieszy, wychodząc na mróz w tym, w czym stoi.
Podniosła się i zajrzała do kuchni. Był już tam. Tak jak myślała. Jego gładko ogolona twarz wskazywała na to, że nie ona pierwsza odwiedziła łazienkę tego poranka. Siedział wpatrzony w drzwi, w których się pojawiła. Rumieńce wystąpiły na jej policzki, ale udała, że go nie dostrzega. Rozdrażniło ją jednak to, że i on jej nie zauważał.
Minęła go, złapała kurtkę i nie zatrzymując się nawet, by ją włożyć, a nie widząc żadnych powodów, by zostawać z nim choć przez chwilę, wybiegła z wysoko uniesioną głową.
W połowie drogi do Cavalese zwolniła, by na koniec stanąć. Niech to diabli! Źle się stało. Max nie ma nic do jedzenia. Nie jest w stanie prowadzić samochodu. Jak, na Boga, dotrze na lotnisko, skoro jutro ma lecieć do Rzymu?!
Odwróciła się z ociąganiem i ruszyła z powrotem pod górę. Wiedziała, że kierują nią emocje, ale nawet gdyby ich nie doznawała, nie zostawiłaby żadnego człowieka na pastwę losu. Jak więc ma opuścić kogoś, kogo kocha?
Gotowa zaopatrzyć go w żywność w którymś ze sklepów lub, gdyby zechciał, odwieźć do hotelu, gdzie przynajmniej miałby do dyspozycji fachową obsługę, pokonała schody prowadzące na werandę i nacisnęła klamkę drzwi wejściowych.
Drzwi ustąpiły. Wsunęła do kieszeni słoneczne okulary i weszła do środka. Przygotowując w głowie wersje propozycji, które mogłaby wysunąć, przebiegła przez salon. Tymczasem Max, słysząc, że ktoś wchodzi, wyłonił się z kuchni. Elyn stanęła jak wryta, a jej oczy niemal wyskoczyły z orbit, gdy zrobił w jej kierunku trzy, może cztery kroki i widząc jej oniemiały wyraz twarzy, sam zamarł.
Ale to on odezwał się pierwszy.
– Elyn, jak… – zaczął, lecz ona, tracąc kontrolę nad swymi emocjami, nie chciała nic już słyszeć.
– Nie kulejesz! – wykrzyknęła, niczego nie rozumiejąc.
Wciąż próbowała to pojąć, kiedy nagle dotarło do niej, że skoro utykał jeszcze pół godziny temu, to musiałby w tym czasie doświadczyć cudownego uzdrowienia!
– A więc nic ci się nie stało?! – zawołała, nie dowierzając. I nagle rozpętało się w niej piekło. – Och, ty! – wrzasnęła. Jej już pobudzone emocje wymknęły się spod kontroli. Wiedziała tylko to, że została oszukana. Jej działaniem kierował wściekły gniew, który musiał znaleźć ujście. W mgnieniu oka rzuciła się do przodu, ręka jej zatoczyła w powietrzu łuk. – Masz! – wybuchła i nie panując nad sobą, wymierzyła mu z satysfakcją potężny policzek.
Już wychodziła, gdy drżącym głosem wychrypiał:
– Elyn! – Potem zawołał: – Zaczekaj, Elyn! – wciąż jeszcze oszołomiony tym, że go uderzyła.
Ale ona już nie czekała na nic. Opanowała ją furia, jakiej jeszcze nie znała. Miała tylko jeden cel – wydostać się stąd.
Zatrzymała się przy drzwiach, chcąc je otworzyć. I wtedy, wpółobrócona, dostrzegła, że idzie w ślad za nią. W odróżnieniu od swojej matki Elyn nigdy nie rzucała niczym w gniewie, ale też dotąd nikt nigdy tak dalece jej nie zranił i nie wyprowadził z równowagi. Teraz, gdy w pełni uświadomiła sobie bezmiar oszustwa, jakiego dopuścił się Max, sięgnęła po to, co mogło posłużyć jej za pocisk.
Chwyciła potężny but narciarski, który stał obok drzwi, uniosła go tak, jakby nic nie ważył, i z całej siły cisnęła nim w Maxa.
– Elyn… – jęknął, ale go nie słyszała. Dotarł do niej tylko huk i łomot buta spadającego na ziemię.
Wypadła z domu i biegła przed siebie. Pragnęła go zranić, tak jak on ją zranił. Jasne, że udawał tylko kontuzję po to, by została z nim na noc. Jasne, że od chwili, gdy zjeżdżał z tej góry, myślał tylko o tym, jak ją uwieść. Ale równie jasne było to, że reagowała zbyt żywo, na jego zabiegi odpowiadała zbyt ochoczo, tak iż w końcu go tym zniechęciła.
Jak mógł ją odtrącić! Czuła, że nigdy, przenigdy, nie zapomni tej hańby. Ach, jak bardzo pragnęła zostać tam jeszcze sekundę albo dwie, by móc cisnąć w niego drugim butem narciarskim!
Rozdział 7
Kiedy nazajutrz rano Elyn brała prysznic i ubierała się, by ruszyć do pracy, czuła się rozbita i wytrącona z równowagi. Nie pamiętała już, jak dotarła do swego hotelu w Cavalese, chociaż pamiętała o tym, żeby spakować się i usiąść, czekając na siostrę Tina, która miała podwieźć ją do Werony.
Zanim nadjechała, trochę spóźniona, Elyn pogrążyła się w zamęcie uczuć. Minął jej gniew, a właściwie zdolna była go ukryć i nawet z uśmiechem odpowiedzieć na przeprosiny Diletty:
– Ach, to drobiazg. Jak ci się udał weekend?
Umiała też tłumić swoje emocje w drodze powrotnej do Werony. Ale ponownie wyrwały się spod kontroli, gdy znalazła się sama w apartamencie.
Następna, potworna noc nie była dla niej zaskoczeniem. Drzemała ledwie, budząc się co chwilę. Wstała wcześnie. Była głęboko dotknięta i upokorzona. Max, pomimo swojego: „Zaczekaj, Elyn”, nie pofatygował się nawet, by ją dogonić, co wskazywało na to, ile go naprawdę obchodziła. Nie próbował jej przeprosić. Nawet na to się nie zdobył. Jak mógł! Znów szalała, trzęsła się wewnętrznie, myśląc o tym, co zrobi teraz. Wyjedzie do domu. Wróci do Anglii. Tego domagała się jej ambicja. Miała już w połowie spakowane walizki, kiedy stary lęk przed zadłużeniem skoczył jej do gardła. Jeśli wyjedzie, zrezygnuje z dobrze płatnej pracy. A przecież ambicja nie napełni pieniędzmi jej portfela.
Czy jednak Max nadal zechce ją zatrudniać? Wątpiła w to, by można było wymierzać mu policzki i jak gdyby nigdy nic figurować nadal na liście płac. W głębi duszy wiedziała jednak, że Max jest człowiekiem sprawiedliwym. W przeciwnym razie natychmiast zwolniłby ją wtedy, gdy rzucono na nią podejrzenie o kradzież projektu. Musiał więc zdawać sobie sprawę, że skoro robił z niej pośmiewisko przez cały weekend, to zasłużył na ten policzek.
Wciąż podminowana, skierowała się w stronę działu komputerów biura Zappelli Internazionale. To, że dotarła aż tutaj, oznaczało, iż kieruje się rozsądkiem, a nie emocjami, i nie porzuci tej posady. Zmieniła jednak zdanie, gdy Tino Agosta powitał ją promiennym:
– Dzień dobry, Elyn.
Po pytaniach dotyczących jej weekendu, przeszedł do zachwytów nad sesją naukową, w której brał udział. Był pod silnym wrażeniem tego wszystkiego, co usłyszał, czego się nauczył i co – Elyn wyraźnie to widziała – pragnął jak najszybciej wcielić w życie. Zdawała sobie również sprawę, że hamuje jego pracę i stoi na przeszkodzie temu, co mógłby naprawdę robić.
– Chciałabym zamienić kilka słów z Felicitą Rocca – zwróciła się do Tina około pół do dziesiątej. Myśl ta bowiem wciąż nie dawała jej spokoju. Tak, to było jedyne wyjście. – Czy masz jej numer wewnętrzny?
– Oczywiście – odparł z głową tak pełną komputerowych pomysłów, że nie zapytał nawet, dlaczego chce rozmawiać z osobistą sekretarką szefa firmy, tylko wykręcił numer i podał jej słuchawkę.
Elyn dziękowała Bogu, że w tym tygodniu Max jest w Rzymie. Skoro bowiem to Felicita organizowała jej przyjazd do Włoch, ona też będzie musiała zająć się organizacją wyjazdu Elyn do Anglii. Najlepiej jeszcze przed końcem tygodnia.
– Dzień dobry. Tu Elyn Talbot – odezwała się, słysząc głos Felicity. Miała nadzieję, że pod nieobecność szefa Felicita nie będzie zajęta tak jak zawsze. – Czy mogłabym wpaść na krótką rozmowę? – spytała.
– Masz jakieś kłopoty, Elyn?
– Nic pilnego. Ale chciałabym zobaczyć się z tobą dziś przed południem.
Odłożyła słuchawkę. Umówiła się z Felicita na godzinę jedenastą. Następną godzinę spędziła, zastanawiając się, jak najzręczniej i najbardziej taktownie powiedzieć, że chce wracać do domu. I to możliwie najszybciej.
Za dziesięć jedenasta wyszła ze swojego pokoju. Dotarła na spotkanie o pięć minut za wcześnie, ale jak najrychlejszy powrót do Anglii stał się teraz sprawą najważniejszą. Zastukała do drzwi sekretariatu i weszła.
– Elyn! – przywitała ją serdecznie Felicita. Wstała zza biurka. – Wejdź, siadaj i mów, o co chodzi.
Elyn wyczekała, aż obie usiadły, po czym, nie owijając rzeczy w bawełnę, wyjawiła:
– Widzisz – zaczęła – zastanawiam się nad możliwością powrotu do Anglii. Zapytałabym pana… – z ulgą zorientowała się, że nie musi kłamać, iż zapytałaby pana Zappellego, gdyby był tutaj.
– Chcesz nas opuścić?! – wykrzyknęła Felicita ze zdumieniem.
– Jeśli nie spowoduje to komplikacji… – uśmiechnęła się Elyn, próbując uniknąć poczucia winy, do którego skłaniał ją żal, jaki wyrażała twarz Felicity.
– Ale myślę, że signor Zappelli pragnął, byś została tu dłużej – wysunęła pierwszą obiekcję Felicita.
– Och, jestem pewna, że nie będzie się sprzeciwiał – nie dawała za wygraną Elyn. – Nie mam tu zbyt wiele do roboty i odnoszę wrażenie, że marnuję umiejętności, które – dodała z naciskiem – lepiej można by wykorzystać w angielskiej filii zakładów.
– Hmm… nie wiem – mruknęła Felicita. – Sama nie mogę podjąć takiej decyzji. – I zupełnie wytrąciła Elyn z równowagi, gdy z uśmiechem dokończyła: – Ale obiecuję, że jeszcze dziś pomówię o tym z szefem.
– On tu jest?! – wykrzyknęła Elyn i, zbyt zaskoczona, by udawać przed Felicita, że nie zna planu jego zajęć, dodała: – Więc nie pojechał do Rzymu?
– Niestety, nie mógł – odparła Felicita poważnym tonem. – Podczas weekendu zwichnął nogę w kostce. – Oczy Elyn stały się okrągłe z niedowierzania, gdy Felicita ciągnęła: – Musiał zostać w domu. Nie jest w stanie zrobić nawet kroku.
Na to właśnie dałam się nabrać! – z wściekłością myślała Elyn.
– Prosił, żeby odebrać pełnomocnictwa. Zaraz do niego jadę.
A ja próbowałam usprawiedliwiać tego dziwkarza!
– oburzała się w myślach Elyn, gdy Felicita kończyła:
– Oczywiście wspomnę mu o twoich zamiarach…
– To już nieważne – przerwała jej Elyn, aż skręcając się z zazdrości. Nigdy by nie podejrzewała, że Max może romansować ze swoją sekretarką, ale… – Nie jest to tak pilne, byś musiała niepokoić go na łożu boleści – ciągnęła, lecz gdy wymawiała słowo „łoże”, znów ugodził ją sztylet zazdrości. – Zostawmy to do czasu, gdy znów stanie na nogi. – Z trudem zdobyła się na uśmiech i wyszła. Mimo iż jej emocje osiągnęły punkt wrzenia, ambicja nie doznała najmniejszego szwanku.
Bydlę! – szalała, kierując się ku damskiej toalecie, by tam się uspokoić. Odebrać pełnomocnictwa! Chyba w łóżku! Zwichnięta noga! Mój Boże!
Dobrze mi tak! Świadomość, iż Max romansuje z Felicitą i że zapewne romansował z nią już wówczas, gdy Elyn pozwalała mu się całować, przekraczała granice jej wytrzymałości. Nie przestała bać się długów, ale odkryła, że zdarzają się sytuacje, kiedy lęk musi zejść na drugi plan. Niech diabli porwą pieniądze i tę pracę. Odchodzi. Wyszła z toalety, kierując się do swego działu.
"Intruz z Werony" отзывы
Отзывы читателей о книге "Intruz z Werony". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Intruz z Werony" друзьям в соцсетях.