Elyn odłożyła słuchawkę, uświadamiając sobie, że właśnie przyjęła zaproszenie do teatru na dzisiejszy wieczór! No cóż, nie mogła już tego zmienić.

Może sztuka była dobra, ale Elyn nie potrafiła skupić się na niej. By nadrobić swoje roztargnienie wykazała pewien nadmiar entuzjazmu, gdy później Chris zaproponował jej kolację w chińskiej restauracji.

– Uwielbiam chińską kuchnię – oświadczyła i dostrzegła na twarzy Chrisa wyraźne zadowolenie.

Nie był to oczywiście Max, ale towarzystwo Chrisa sprawiało jej przyjemność. Większa część ich rozmowy dotyczyła zresztą zakładów Zappellego, które były przecież ich wspólnym miejscem pracy.

Elyn rozpaczliwie pragnęła spytać Chrisa, czy wie coś na temat losów podania o pracę złożonego przez jej przyrodniego brata. Nie pozwalało jej na to wewnętrzne poczucie przyzwoitości, choć z drugiej strony wiedziała, że mocno rozczaruje Guya, jeśli nie skorzysta z nadarzającej się okazji.

W chwilę później ogarnęła ją jednak fala ciepła w stosunku do Chrisa, gdy ten, jakby czytając w jej myślach, rzucił:

– Czy wiesz, że twój brat stara się o pracę w pracowni projektowej?

. – Bałam się o to pytać – uśmiechnęła się – ale pękam z ciekawości, czy są jakieś dobre wiadomości, które mogłabym mu przekazać.

– A ja miałem nadzieję, że nie po to zgodziłaś się spędzić ze mną ten wieczór, by dowiedzieć się, jak wypadła rozmowa twojego brata z Brianem Cole’em – zażartował.

– Ależ skąd! – wykrzyknęła. Ale po chwili uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że Chris nie mówi tego serio i odpowiedziała mu w podobnym tonie: – Co nie znaczy, że nie wstawiłabym się za nim u Briana, gdybym wiedziała, że ma wolny etat.

– Więc nic nie wiedziałaś?! No tak! To musiało się rozegrać po południu tego dnia, w którym odlatywałaś do Włoch. Tak, teraz sobie przypominam… przecież to wtedy odwołałaś nasze spotkanie…

– Chris… – przerwała mu, zanim rozwinął ten temat – czy mógłbyś mnie oświecić?

– Oświecić?… – urwał i po chwili uświadomił sobie, że Elyn nie ma pojęcia, co się wtedy wydarzyło. – Przepraszam cię. Czy mam zacząć od początku?

– Chyba tak.

– No więc Hugh Burrell… – zaczął.

– Wiem, z pracowni projektowej – dopowiedziała, podkreślając w ten sposób, że orientuje się, o kim mowa.

– Już tam nie pracuje.

– Nie pracuje?! – wykrzyknęła. – Zrezygnował?

– Prawdę mówiąc dostał natychmiastowe wymówienie.

– Natychmiastowe wymówienie?! – Zaparło jej dech. Wiedziała, po prostu wiedziała, że musi się to wiązać z zaginionym projektem. – Czy to on ukradł projekt? – spytała.

– Wiedziałaś o tym? – zdumiał się Chris, a gdy skinęła głową, nie pytając, skąd mogła wiedzieć, skoro nikt niczego nie podejrzewał, odparł: – Tak, on. Choć nie zdołał wynieść go z pracowni.

– Gdzie go schował? – spytała.

– Ukrył go za ciężką, po brzegi wypełnioną szafą w gabinecie Briana. Było to ostatnie miejsce, w którym ktokolwiek mógłby czegoś szukać.

– I ktoś go tam znalazł?

– Tajniacy – wyjaśnił. – Projekt miał duże wymiary, wydawało się zatem mało prawdopodobne, by w tak krótkim czasie wyniesiono go z budynku. Przez cały dzień zakłady znajdowały się pod nadzorem policyjnym, a w nocy przeprowadzono staranne poszukiwania… – Chris urwał. – Daję ci słowo, do dziś trudno mi uwierzyć, że wszystko to działo się naprawdę, a nie w filmie kryminalnym. Ponieważ jednak nie wykryto, kto schował ten projekt, w pracowni Briana zamontowano ukryte kamery.

– O Boże! – Elyn oddychała z trudem. – I złapali Burrella, kiedy przyszedł go zabrać?

– Kamera zarejestrowała moment, w którym podszedł do wielkiej szafy i zajrzał za nią, by sprawdzić, czy projekt wciąż tam jest.

– A był?

– Został zamieniony, ale Burrell, nie wiedząc o tym, wyciągnął go niemal do połowy, uśmiechnął się i z powrotem wepchnął za szafę – odparł Chris.

Elyn czuła się coraz bardziej nieswojo. Była niemalże chora. Na jej usta cisnęły się dziesiątki pytań.

– Czy… eee… pan Zappelli wiedział, co się stało? – wreszcie wykrztusiła, choć każda komórka mózgu mówiła jej, że wiedzieć musiał. Tylko ona nie chciała w to uwierzyć.

– Oczywiście – uśmiechnął się Chris. – Można powiedzieć, że kierował całą operacją.

Elyn głęboko zaczerpnęła tchu.

– A więc tego popołudnia, kiedy wyjeżdżałam do Włoch, wiedział już, że winny jest Burrell?

– Z całą pewnością! Tego dnia przyleciał specjalnie z Włoch, by osobiście go przesłuchać, i to on sam we wtorek po południu wyrzucił go z pracy.

Tego wieczoru gniew nie pozwalał Elyn zasnąć. Jak mógł tak postąpić! Jak mógł wykorzystywać sytuację! Cały czas wiedział, że jest niewinna, a pozwalał jej sądzić, iż wciąż ją podejrzewa. Całował ją, a ona… pozwalała mu na to. Wielki Boże, należałoby go udusić!

Nad ranem jej wściekłość przekształciła się w gniew zimny jak lód. I w ból. Niech go diabli! Było rzeczą oczywistą, że kochała tego nikczemnego zdrajcę. Przecież w innym wypadku nie cierpiałaby tak bardzo. Uświadomiła to sobie, schodząc na śniadanie. Nie miała na nie najmniejszej ochoty, lecz wszystko było lepsze od rodzinnych indagacji, czemu nie je i co jej dolega.

– Może dziś dowiem się czegoś – powiedział z nadzieją Guy, siadając do stołu.

– Och, tak – odparła niepewnie.

Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że Guy myśli o swojej pracy. Ogarnęło ją poczucie winy. Zupełnie zapomniała o jego sprawie, gdy ostatniego wieczoru Chris ujawnił swoje rewelacje. Jednocześnie uświadomiła sobie, że mogłaby się jeszcze dowiedzieć, jakie Guy ma szanse.

Nie zamierzała nawet zbliżać się tego dnia do Zakładów Porcelany Zappellego, ale nagle stanęła wobec pytania: Czy nie położy kresu nadziejom brata, jeśli nie dotrzyma czterotygodniowego terminu wypowiedzenia?

– Dziś rano nie mam nic do roboty. – Słowa Guya wdarły się w tok jej myśli. – Jeśli chcesz, podwiozę cię do Pinwich.

Spojrzała na niego. Nigdy nie czuła się bardziej przygnębiona. Nie starczy jej sił na kłótnię, która niezawodnie wybuchnie, jeśli powie Guyowi, że od dziś przestaje pracować w zakładach w Pinwich. Niech diabli wezmą Maxa Zappellego i zaniosą do piekła!

Przeklinała człowieka, którego kochała. Wciąż próbowała zapomnieć o nim i o jego zdradach. Wciąż starała się uporządkować niesforne cyfry, siedząc sama w swoim dziale, kiedy o trzeciej trzydzieści pięć tego popołudnia natarczywy dźwięk telefonu zmusił ją do oderwania się od żmudnych obliczeń.

– Tak – odparła ostrzej, niżby tego chciała, i niemal spadła z krzesła.

– Panno Talbot, proszę do mnie, natychmiast! – usłyszała głos, który rozpoznałaby wszędzie. A potem trzask – telefon zamarł.

A więc Max był tutaj! Tu, w Pinwich. W tym budynku. Powinien być w Rzymie. Ale nie było go w Rzymie. Był tutaj.

Rozdział 8

Max jest tutaj, w Pinwich! I na dodatek chce się ze mną widzieć! Czeka na mnie! Czeka, żebym stawiła się w jego gabinecie!

Przez kilka minut Elyn była sparaliżowana, lecz w miarę jak próbowała odzyskać równowagę, minuty te zdały się przeciągać w nieskończoność. Nigdzie nie pójdę, zdecydowała w końcu i zaczęła szukać torebki, która leżała dokładnie tam, gdzie zawsze. Natychmiastowy powrót do domu wydał jej się najlepszym rozwiązaniem.

Złapała torebkę, gotowa do ucieczki, gdy wtem wstrzymała ją myśl. O Boże! Guy! – przypomniała sobie zbyt późno. Co powie, kiedy zobaczy, że wróciła, i dowie się, że mimo wszystko odeszła z pracy. Zawahała się. Czyż nie dość już ucieczek?

Usiadła. Czy ma uciekać dlatego, że Max chce ją widzieć? A właściwie w jakim celu? I, co za tym idzie, czy sądzi, że ma do powiedzenia coś, co mogłoby ją zainteresować?

Nagle, na myśl o tym, że być może zamierza zwolnić ją osobiście, tak jak zwolnił Hugha Burrella, poczuła, iż tężeje wewnętrznie. Niech no tylko spróbuje! – kipiała ze złości. Nie bacząc już na interesy Guya, powie, co ma do powiedzenia!

Gniew nie opuszczał jej do chwili, gdy stanęła przed drzwiami jego gabinetu.

– Proszę wejść! – usłyszała jego głos w odpowiedzi na swoje pukanie i poczuła, że uginają się pod nią kolana. Wyprostowała ramiona, zaczerpnęła powietrza i nacisnęła klamkę. Nie, nie da po sobie poznać, jak bardzo jest roztrzęsiona.

Nieoczekiwana fala czułości dosięgła ją w chwili, gdy otwierała drzwi i wchodziła do gabinetu Maxa. Wysoki, prosty i chmurny stał obok sofy, wpatrując się w drzwi. Jakże był jej drogi!

Elyn zamknęła drzwi, usiłując panować nad uczuciami, które wróżyły jej klęskę.

– Chciał mnie pan widzieć? – zapytała.

Pan? Tak zwraca się dziś do mężczyzny, który czule obejmował ją w ostatnią sobotę? Do mężczyzny, który tak tkliwie, a zarazem tak namiętnie ją całował? I który – dodała to, co z goryczą dodać musiała – tak zdradziecko z nią postąpił?

Dostrzegła, że spojrzał na nią ostro, wyraźnie dotknięty jej tonem. Ona jednak walczyła o przetrwanie i było jej zupełnie obojętne, czy go dotknęła, czy też nie. Pragnęła mieć już za sobą tę rozmowę. Pragnęła stąd odejść.

– Proszę usiąść – wydał krótkie polecenie, obejmując ciemnymi oczyma jej elegancki szmaragdowy kostium i nieskazitelnie białą bluzkę. – Nie, nie tam – rzucił, gdy podeszła do wysokiego krzesła przy jego biurku, i wskazał jeden z foteli w głębi pokoju.

Elyn wzruszyła ramionami. On tutaj rządził. Przynajmniej w tej chwili. Odwróciła się od niego i zajęła miejsce, które wskazał, a gdy podniosła głowę, dostrzegła, że obszedł wokół sofę i również usiadł.

Starannie założyła nogę na nogę, przybierając efektowną pozę i starając się zachować pozory swobody. Max, milcząc, patrzył na nią spokojnym, badawczym wzrokiem. Pomyślała, że jest zdenerwowany i nie bardzo wie, od czego zacząć, co do reszty wytrąciło ją z równowagi.

Po chwili uświadomiła sobie jednak, jak śmieszna jest to myśl. Max dotknął ręką brody i chłodno zapytał:

– Elyn, dlaczego wyjechałaś z Włoch w takim pośpiechu?

Mógł obyć się bez „Elyn”. Gdyby zwracał się do niej „panno Talbot”, byłoby to bardziej stosowne. Samo uwodzicielskie brzmienie jego głosu, wymawiającego jej imię, pozbawiało ją resztek pewności.

Gdyby mogła przewidzieć tok rozmowy, przygotowałaby się do niej. Ale nie myślała nawet przez chwilę, że Max będąc w Anglii, choć powinien być w Rzymie, zechce ją widzieć.

– Postanowiłam odejść – oznajmiła bez zastanowienia. – Szkoda, żeby Tino tracił na mnie swój cenny czas, skoro i tak odchodzę.

– Hmm… – mruknął Max, z namysłem pocierając ręką swój wyraźnie zarysowany podbródek. – To bardzo szlachetnie z twojej strony. – Elyn nieco się odprężyła. – Gdyby jeszcze – ciągnął, wbijając w nią badawcze spojrzenie ciemnych oczu – była to prawda…

– Co masz na myśli? – wypaliła, nie poddając się panice. Ogarnęło ją jednak wzburzenie, gdy zdała sobie sprawę, że musi stale mieć się na baczności, ilekroć w grę wchodzi ten mężczyzna.

Spojrzał na nią znacząco, a jego wzrok był jak zawsze przenikliwy.

– Mam na myśli to, że albo okłamałaś Felicitę, kiedy powiedziałaś, że zależy ci tylko na przeniesieniu do Anglii, albo okłamujesz teraz mnie. – O Boże! Jest nadto bystry jak na mnie! – Zastanawiam się, Elyn – kontynuował bezlitośnie – dlaczego musisz mnie okłamywać?

Czuła, jak rośnie jej wzburzenie. Gwałtowne słowa cisnęły jej się na usta. Chciała zaprzeczyć temu, że kłamie. Pohamowała się jednak. Do diabła! Za kogo on się ma, by stawiać ją pod pręgierzem, zważywszy na to, jak sam ją okłamał!

– Czy i ja mogę zadać ci takie pytanie? – odparowała, z wyrazem uporu unosząc głowę.

Nie zmieni decyzji. Może nawet zwolnić ją za bezczelność. Nie zależy jej!

Wydawało jej się przez moment, że jest lekko zakłopotany tym pytaniem, on jednak skinął i odpowiedział chłodnym tonem:

– We właściwym czasie wyjaśnię, dlaczego musiałem udawać, że zwichnąłem wtedy nogę.

I ma jeszcze czelność, by tak swobodnie o tym mówić! Elyn nie chciała jednak wracać do niczego, co wydarzyło się w ciągu tych dwudziestu czterech godzin, które spędzili wspólnie w Dolomitach. I choć wewnątrz drżała, postanowiła nie rezygnować z obranej linii postępowania.

– Nie o to mi chodzi! – ucięła ostro. – Mówię o czym innym. O tym perfidnym kłamstwie, którym mnie uraczyłeś, gdy spytałam, czy znaleziono już sprawcę kradzieży tego cennego projektu z pracowni Briana Cole’a.

– Ach, to… – mruknął, na chwilę zamilkł i, jakby z trudem przychodziły mu słowa, dodał: – Miałem nadzieję, że wciąż o tym nie wiesz.

– No jasne! – wybuchła. Tego było za wiele! Jak śmie bezwstydnie mówić, że wolał, by w dalszym ciągu myślała, iż ciążą na niej podejrzenia. – Bardzo ci za wszystko dziękuję! – wycedziła.

Wstała i gwałtownie ruszyła w stronę drzwi. Naciskała już klamkę, by je otworzyć, gdy wołanie: – Elyn, nie odchodź! – wypełniło pokój.

Ręka zawisła w powietrzu. Stanęła nieruchomo. Wtem przypomniała sobie, że mówił już coś podobnego. Tak, ostatniej soboty, w Cavalese… udawał, że potrzebuje pomocy, choć naprawdę nic mu nie dolegało.