– Nie – odparła zdumiona i zabrała się do rozpalania ognia – Jestem wcześniej niż zwykle. Jak twoja rana?

– Znacznie lepiej. Chyba już niedługo znów stanę na nogi.

– To dobrze – rzekła cicho Lisa i zawstydziła się, że nie potrafi okazać szczerej radości z tego powodu.

Przepastny Jar leży tak daleko stąd, myślała. Będę mogła zobaczyć Wasyla tylko wtedy, gdy z watahą Kozaków napadnie na naszą osadę. Taka perspektywa wydała jej się mało nęcąca…

Kiedy już zjadł, usiedli obok siebie wsparci plecami o skarpę.

– Kto by pomyślał, że kiedyś będę się czuł taki samotny, iż z utęsknieniem wyglądać będę małej dziewczynki – rzekł z przekąsem. – Wiesz, Liso, gdy człowiek tak leży, dni strasznie się dłużą.

– Dobrze to rozumiem. Czy nie miałeś kłopotów z dziką zwierzyną?

– Właśnie, zapomniałem ci powiedzieć. Dzisiaj o brzasku podeszło blisko stadko wilków.

Lisa zadrżała.

– Na szczęście miałem krzesiwo, które mi przyniosłaś, i rozpaliłem ognisko. Wilki stanęły w dole nad rzeką i nie spuszczały mnie z oka. Gdy ognisko dogasało, te bestie podeszły bliżej. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego: nadbiegł jakiś wilk-samotnik i przepędził pozostałe. Potem usiadł i długo mi się przyglądał. Dopiero gdy słońce wzeszło wysoko, a ognisko całkiem zgasło, wstał i zniknął za zakrętem rzeki.

– To Irja Kitas – szepnęła Lisa.

– Kto?!

– Jest taka stara historia.

– Opowiedz mi ją!

– Jeśli chcesz… Przed kilkuset laty Szwedzi przybyli na wyspę Dagø, leżącą u wybrzeży Estonii na Morzu Bałtyckim. Osiedlili się tam w sąsiedztwie chłopów estońskich. Ale wyspa dostała się pod panowanie Zakonu Krzyżackiego i w czternastym albo w piętnastym wieku chłopi szwedzcy zostali uwłaszczeni w przeciwieństwie do chłopów estońskich. Dokument uwłaszczeniowy był odtąd naszą dumą, ale niestety równocześnie stał się przyczyną naszego upadku. Wiele razy w ciągu kolejnych stuleci usiłowano nam odebrać nasze przywileje i uczynić z nas chłopów pańszczyźnianych. Takie próby podejmowali królowie szwedzcy i władcy państwa moskiewskiego, wyspa Dagø bowiem niejednokrotnie zmieniała właściciela. Żaden władca jednak nie mógł zakwestionować naszego listu uwłaszczeniowego.

Ale przed stu laty, kiedy wyspa dostała się pod panowanie szwedzkie, arystokracja tego królestwa bardzo nam się dała we znaki. Wybraliśmy spośród nas przedstawiciela, który nazywał się Irja Kitas, i pod jego wodzą przez wiele lat prowadziliśmy walkę przeciwko ciemiężcom. To on jeździł wielokrotnie do Szwecji prosić króla o pomoc i podnosił na duchu mieszkańców wyspy. W końcu skazano go na banicję i wtedy zamieszkał w lasach na Dagø. Stał się dla nas symbolem walki o wolność. Powstała o nim niejedna legenda. Potrafił przemieniać się w wilka i pod postacią tego zwierzęcia pojawiał się wśród nas również po swej śmierci. Jestem pewna, że to on cię uratował dziś o świcie.

Wasyl odrzucił głowę i roześmiał się.

– Nie rozumiem, dlaczego miałby ratować Kozaka, którego kompani splądrowali waszą osadę. Ale opowiadaj dalej. Jak się tu znaleźliście?

– Nie chcieliśmy się podporządkować szwedzkiej arystokracji. Popadliśmy w konflikt ze szwedzkim namiestnikiem i zwróciliśmy się o pomoc do carycy Katarzyny Wielkiej. Pomogła nam, ale nie tak jak tego oczekiwaliśmy. Z dnia na dzień wysiedlono nas z wyspy, zapakowano na łodzie i zesłano tu. Mieliśmy uprawiać stepy i zatroszczyć się o zaludnienie tego pustkowia.

– Tak, caryca ma w zwyczaju przestawiać narody, jak gdyby to były pionki na szachownicy – wtrącił Wasia z przekąsem. – Kozacy również zostali deportowani daleko na wschód, nad Don, a niektórzy jeszcze dalej. Ale wy chyba musieliście wędrować bardzo długo?

– Ta wyprawa zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Cały rok posuwaliśmy się na południe poganiani przez carskich żołnierzy. Zatrzymaliśmy się na kilka miesięcy w jakimś mieście do cna wycieńczeni, niezdolni do dalszej wędrówki. Większość umarła po drodze, wśród nich cała moja rodzina.

Wasyl słysząc, że głos jej się łamie, otoczył ją ramieniem.

Lisa nie spodziewała się takiego życzliwego gestu ze strony Wasyla. Popatrzyła mu w twarz rozszerzonymi ze zdumienia oczami, a potem ostrożnie oparła głowę na jego piersi. Uśmiechnęła się nieśmiało, ale z ulgą, poczuła się bowiem bezpiecznie.

Przejęta do głębi ciągnęła swą opowieść:

– Wiesz, Wasia, to było straszne. Okropne, bo…

– Dlaczego?

– Dlatego, że umarli niewłaściwi ludzie.

– Co masz na myśli?

Nerwowo splotła dłonie.

– Kiedy mieszkaliśmy jeszcze na wyspie, miałam wiele rodzeństwa, ale nie byłam podobna do żadnego z nich. Słyszałam plotki, że mama… Kiedyś na wyspie mieszkał szwedzki arystokrata. Miał jasne włosy i niebieskie oczy.

– Rozumiem. Co dalej?

– Ojciec nie mógł znieść mojego widoku. Mama także była wobec mnie bardzo surowa i nieprzyjazna. Bała się okazać mi cieplejsze uczucia, by nie spostrzegł tego tata. Bo wówczas złościł się na nią i na mnie i wyzywał nas od najgorszych. Z moim rodzeństwem także nie mogłam dojść do porozumienia. Wszyscy byli tacy zręczni i pracowici, ja zaś nie nadawałam się do niczego. Nigdy nie mieliśmy o czym rozmawiać.

Wasia uścisnął lekko jej ramię. Spojrzała nań z wdzięcznością, zdumiona wyrazem jego twarzy. Przypomniała sobie, że tak patrzył jej ojciec, kiedy pogrzebał swoje maleńkie dzieci.

Ale to mogło być złudzenie. Coś jakby cień…

– Ja jednak odkryłam sposób, by być szczęśliwa – mówiła dalej Lisa z przejęciem. – Znalazłam sobie miejsce z dala od wszystkich i wszystkiego. Unosiłam się nad ziemią, gdzie wrogość i nieprzyjazne słowa nie mogły mnie dotknąć.

– To niebezpieczny stan – rzekł Wasia.

– Być może, ale mnie to pomogło. W ogóle nie słyszałam, co mówią do mnie inni. Oddzielała mnie od nich jakby mgła, ich złośliwości przestały mi sprawiać ból.

Zamilkła. Nagle Wasia naprężył się jak struna i nastawił uszu.

Lisa także usłyszała prawie bezgłośne plaśnięcia wioseł o powierzchnię wody. Rzeką płynęła jakaś łódź, docierał do nich szmer cichej rozmowy.

– Tatarzy – szepnęła Lisa przerażona do utraty tchu. – Nie mogą cię zobaczyć!

Ale Wasyl nie o siebie się lękał. Ogorzałymi dłońmi usiłował przykryć włosy dziewczyny, które lśniły w ciemności srebrem niczym księżyc. Przycisnął ją mocno do siebie i zarzucił jej na głowę szal, którym była okryta.

– Nie ruszaj się – mówił jej wprost do ucha.

Serce Lisy waliło jak młotem, nic nie widziała, czuła jedynie żar ciała młodego Kozaka, w które wtuliła twarz, czuła jego oddech…

Łódź prześliznęła się bezgłośnie tuż przy zatoczce i popłynęła na południe. Bogu dzięki, że to tylko ktoś z osady, pomyślała. Będę mogła bezpiecznie wrócić do domu.

Wasia zdjął jej z głowy szal i odetchnął głęboko.

– Możesz mówić dalej – rzekł cicho.

Lisa wyprostowała się. Wasyl nadal obejmował ją ramieniem, a ona nie miała nic przeciwko temu. Pierwszy raz jakiś człowiek zechciał użyczyć jej swego towarzystwa.

– Trwał nasz tragiczny marsz przez Rosję. – Dziewczyna podjęła przerwany wątek, ale opowiadała teraz trochę ciszej – „Czy Lisa to zniesie?” zastanawiali się wszyscy. „Ona, taka wątła i niezaradna. A może to i lepiej, to dziecko jest jakieś dziwne, inne niż my wszyscy”. – Lisa pochyliła głowę. – Moje rodzeństwo umarło w tamtym mieście. Zostało tylko nas czworo: rodzice, mój najmłodszy brat i ja. Tak bardzo kochałam tego malca, naprawdę, Wasia. Taki był zdrowy, dobry, zbyt mały, by zranić mnie złym słowem. Ale on też umarł. Mama wyrzucała mi, że wcale po nim nie płaczę, że nic mnie nie obchodzi jego śmierć. „Czemu to ciebie raczej nie spotkało, nieszczęsny bachorze?” cisnęła mi w twarz. Nie potrafiłam okazać żalu. Zabili we mnie całą rozpacz.

– Ich smutek był tak wielki, że nie dostrzegli twego – powiedział Wasia cicho. – Czy twoi rodzice umarli wkrótce po tym?

– Tak, a wówczas zaopiekował się mną Jonas Koppers, niezbyt chętnie, bo to prawdziwe utrapienie mieć kogoś takiego jak ja pod swym dachem.

– I wtedy mgła, jaka odgradzała cię od świata, przemieniła się w mur.

– Może… Nie wiem, ale dzięki temu nie płaczę, bo po prostu nic nie czuję.

– To dlatego mnie potrzebowałaś?

– Tak, jesteś moim pierwszym przyjacielem, jedynym.

– Niebezpiecznym przyjacielem, maleńka – rzekł Wasia, wypuszczając ją z objęć. – A teraz myślę, że powinnaś wracać do domu. Byłaś tu dziś dłużej niż zwykle.

– O, tak, rzeczywiście, wybacz mi!

– Mnie to nie przeszkadza – roześmiał się, ale Lisie zdawało się, że była to wymuszona wesołość. – Ale kiedy w domu odkryją, że zniknęłaś…

Dziewczyna odniosła wrażenie, że Kozak pośpiesznie usiłuje zmienić temat rozmowy.

– Źle myślałem o was, Szwedach – rzekł jakby przepraszając. – Uważaliśmy was za agresorów, którzy wtargnęli na naszą ziemię i nam ją odebrali. Teraz zrozumiałem, że jesteście Bogu ducha winni.

Pokiwała głową i pomyślała, że nagle Wasia stał się jakiś dziwny.

– Myślę, że teraz już sobie poradzę – powiedział nieoczekiwanie. – Jeśli me chcesz, nie potrzebujesz tu więcej przychodzić.

– Ależ chcę! Jesteś jedyną bliską mi osobą. Czy już mnie nie lubisz?

– Lubię cię, ale to wszystko nie jest takie proste – rzucił niecierpliwie. – Jesteś jeszcze dzieckiem, więc nic nie rozumiesz. Ale ja już dawno przestałem nim być i zapewniam cię, to nazbyt ryzykowne.

– O czym ty mówisz?

– Nie możesz ze mną zostać dłużej, Liso. Staliśmy się sobie bliscy, a Kozak zaporoski rzadko bywa szlachetnym rycerzem… Ech! Zapomnij, co mówiłem! – dokończył i zmienił temat. – Martwię się o ciebie, bo teraz już wiem, jakie stosunki panują w twoim domu. Pomyśl, co by się stało, gdyby odkryli, że gdzieś wyszłaś. Co by powiedzieli?

Zrozpaczona Lisa rzuciła się mu na szyję.

– Wasia, pozwól mi tu przychodzić! Błagam!

Wasia odepchnął dziewczynę od siebie.

– Przestań! – krzyknął poirytowany. – Nie wiesz, co robisz!

Z przestrachem spojrzała mu w twarz.

– Dlaczego?

Przez krótką chwilę wpatrywał się w nią oczami jak rozżarzone węgle, a usta mu drżały. Potem chwycił dziewczynę w objęcia i mocno przycisnął. Lisa poczuła jego gorące wargi na swoich. Zakręciło jej się w głowie, chciała krzyczeć, wyrwać się, ale te okropne usta jakby rzuciły na nią czar i nie pozwoliły się ruszyć. Była przerażona i oszołomiona zarazem.

Wreszcie puścił ją i zawołał ze złością, drżąc na całym ciele:

– Dlatego! Właśnie dlatego. Idź stąd! Idź!

Nie musiał jej tego powtarzać. Wspięła się po skarpie i pobiegła w stronę osady. Goniły ją jego gorzkie słowa:

– I co, mała, rozumiesz już? Będziesz miała o czym myśleć!

Przerażona do szaleństwa, biegła póki starczyło jej tchu. Potem padła na ziemię.

– O, nie! – szlochała. – Dlaczego to zrobił? On, który był moim przyjacielem!

Dowlokła się nad brzeg rzeki i obmyła twarz. Z całej siły tarła wargi, jakby chciała zmyć okropne wspomnienie, i długo płukała usta.

– Tfu, jakie to obrzydliwe! – płakała. – Nie chcę go więcej widzieć!

Wasyl miał rację. Lisa była jeszcze dzieckiem.


Następnego dnia nie dało się wyciągnąć jej z łóżka.

– Jestem chora – mówiła odwrócona twarzą do ściany.

– Rzeczywiście, ostatnio źle wyglądała – przyznał Jonas. – Ciągle zaspana, a oczy jej błyszczały, jakby miała gorączkę. Może ta wyprawa do Kizi-Kirmen była dla niej nazbyt forsowna?

– Bzdura – prychnęła żona. – Lisy nie jest w stanie złamać byle co. Ale zostaw ją! Niech to leniwe dziewuszysko trochę poleży. I tak nie ma z niej żadnego pożytku!

Ciotkę ogarnęły jednak wątpliwości, kiedy mijały godziny, a dziewczyna ciągle spała. Widać naprawdę coś musiało dolegać tej dziwaczce. Prawdę powiedziawszy, nie wyglądała najlepiej ostatnimi czasy, ciągle była taka zmęczona. Może i ją stracą? No cóż, nie pierwszą i nie ostatnią.

Lisa nie ruszyła się z łóżka nawet wtedy, kiedy nadeszła pora, o której zwykle wymykała się nad Dniepr. W domu panowała cisza. Leżała z otwartymi oczami, ale nie uczyniła najmniejszego wysiłku, by wstać.

Pewnie jest głodny… i chce mu się pić. Nikt nie przyniesie mu jedzenia. A ja nie mogę tam pójść. Nie mogę! Kto opatrzy jego rany? A jeśli go zaatakują jakieś drapieżniki?

Niech sobie radzi sam, obrzydliwiec! rozmyślała dotknięta do żywego. Palił ją wstyd z powodu tego, co się wydarzyło.

Lisa nie była całkiem nieświadoma realiów życia. Zdawała sobie sprawę, że mogło ją spotkać coś znacznie gorszego. Właściwie powinna być wdzięczna Wasylowi, że ją oszczędził. Ale czuła jedynie złość i rozpacz, bo tak straszliwie ją zawiódł i bezpowrotnie zniszczył ich przyjaźń.

Lisa była zdesperowana, jej romantyczne rojenia o pokrewieństwie dusz i przyjaźni, które stanowią fundament miłości dwojga ludzi, zostały brutalnie podeptane.

Nigdy nie dojrzeję, myślała. Sądziłam, że pocałunki są delikatne i subtelne, a tymczasem nie ma w nich nic pięknego, są gwałtowne i sprawiają ból. I te okropne ręce! Trzymają cię jak w pułapce, ożywają, gładzą i pieszczą. Najgorsze jest jednak to, że naraz pocałunek staje się gorący. Pali usta, pali skórę…