Cóż to za koszmarna sytuacja, myślała Irsa. Znaleźć się w nie znanym, dzikim lesie, samemu nic nie widząc. A na dodatek nie móc wzywać pomocy.

Skalny uskok zrobił się węższy i teraz zaczęły się prawdziwe kłopoty.

– Tędy wejdziemy na górę – poinformowała, sama w to nie wierząc.

Wyjaśniła mu, co robić, by nie utracić tej jedynej możliwości wydostania się poza krawędź urwiska. On kiwał głową i powtórzył, co powinien robić.

– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ja pójdę pierwszy – zaproponował.

– Bez wątpienia. Tutaj masz pierwsze oparcie dla ręki.

Ujęła jego dłoń i położyła ją na niewielkim występie.

Teraz było już tak ciemno, że z trudem dostrzegała występy i szczeliny. I będzie musiała go podpierać, jak sobie z tym wszystkim poradzi?

Ale, ku jej niesłychanemu zdumieniu, Rustan bez wysiłku podciągał się w górę, wymacywał miejsca, które mu wskazywała, i szedł niczym górska kozica.

On nie wie, jak to wygląda po obu stronach i w dole, pomyślała, wspinając się w ślad za nim z sercem w gardle.

Prawdopodobnie bardzo mu zależało, by jej pokazać, że poradzi sobie bez trudu, kierując się tylko jej prostymi wskazówkami.

Ale przecież jest taki osłabiony, myślała. Jeśli teraz zakręci mu się w głowie, to…

I rzeczywiście! Oparł głowę o skałę z cichym jękiem.

– Jeszcze tylko pół metra i będziesz na górze! – zawołała, by dodać mu otuchy, i czerpiąc nowe siły z poczucia zagrożenia, szybko wspięła się za nim.

– Trzymaj się mocno – mówiła przez zęby i rozgorączkowana zapomniała, jak bardzo boi się najwęższego przejścia. Kilkoma energicznymi krokami przybliżyła się do Rustana i mocno przyciskała go do skały, żeby nie spadł.

– Żebyś tylko teraz nie runął w dół – wysyczała, czując, jak jego ciężkie ciało wiotczeje i osuwa się. Rozpaczliwie starała się utrzymać je w górze. – Ocknij się! – krzyczała – Ocknij się!

Zaciśniętą pięścią tłukła go w ramię. Oboje wisieli na wąskim występie, Irsa nie miała na czym oprzeć jednej stopy, którą machała rozpaczliwie w powietrzu, a rękę zaciskała na kawałku skały, który mógł się w każdej chwili oderwać od ściany.

Wolną ręką zdołała dosięgnąć policzka Rustana i mocno uderzyła. Zdaje się, że to go ocuciło.

– Chyba za szybko szedłem – wyszeptał, a tymczasem Irsa zdołała znaleźć lepsze oparcie. – Zdawało mi się, że powinienem się spieszyć, dopóki jestem w formie.

– No, dobrze – powiedziała już łagodniej. – Przesuń dłoń tutaj, zanim stoczę się w dół. Mam skurcze w rękach i w łydkach. Jeszcze dwa kroki i będziesz na górze.

Garp zebrał wszystkie siły i podciągnął się jak mógł najwyżej. Po chwili stał już bezpieczny na równej ziemi. Wyciągnął teraz rękę po Irsę, a ona ujęła ją pospiesznie. Pozwalała, by pomógł jej człowiek, który sam potrzebował pomocy. Ale on za wszelką cenę chciał być tym silniejszym, zrozumiała to od razu. Jak strasznie musiał nienawidzić swojego kalectwa!

Długo leżeli na skale, by odpocząć po wysiłku fizycznym i przeżytym strachu. Potem on podniósł głowę i oparł się na łokciu.

– Moja laska? Masz ją tutaj?

Irsa podniosła się oszołomiona. Laska? Cóż ona z nią zrobiła? Aha!

Pobiegła do miejsca, w którym ją zostawiła. Tymczasem Rustan zdążył się podnieść, a kiedy włożyła mu laskę do ręki, ścisnął ją mocno i głaskał, jakby była jego jedynym, odzyskanym punktem oparcia we wrogim świecie.

I chyba tak rzeczywiście było.

– No, a teraz do domku!

Irsa ufnie ujęła jego dłoń, on najpierw chciał cofnąć swoją, potem jednak zrezygnował. Było jej przyjemnie trzymać tę silną, męską dłoń w swojej, spoglądała na niego z ukosa i myślała, jak bardzo zmienił się jej stosunek do tego człowieka. Odczuwać intensywną wspólnotę z chłopcem z fotografii, o dziesięć lat od niej młodszym, to jedna sprawa. Kiedy jednak ów chłopiec nieoczekiwanie okazuje się dojrzałym i pod każdym względem pełnym życia mężczyzną, to musi to stwarzać całkiem inne problemy. Wiedziała, że powinno się go traktować w zupełnie inny sposób, nie miała tylko pojęcia, w jaki.

A zresztą jakie to ma znaczenie? Irsę przecież zawsze wszyscy traktowali jak fajną kumpelkę. I co najwyżej tego właśnie mogła się spodziewać także z jego strony. Już ona bez wątpienia potrafi taką rolę odegrać. Ucieszy się, jeśli on ją zaakceptuje. Chociaż będzie jej przykro, wiedziała o tym.

Posuwali się naprzód bardzo wolno. Mężczyzna był tak wyczerpany, że za jednym razem mógł zrobić nie więcej niż kilka kroków, potem musieli przystawać i odpoczywać, co jego okropnie gniewało, ale, oczywiście, posuwali się naprzód. Krok za krokiem. Najpierw opuścili skały i znaleźli się w lesie podobnym do tego, który otaczał domek Bjorna. Szli tuż przy brzegu jeziora, żeby nie przegapić domku.

– Mam mnóstwo pytań – powiedziała Irsa. – Ale chyba zaczekam z tym, aż dojdziesz trochę do siebie.

– Tak – odparł krótko.

Nagle zatrzymał się.

– Cicho – szepnął w wielkim napięciu.

Irsa nastawiła uszu.

– Tak, rzeczywiście słyszę głosy – przyznała. – Chodź, schowamy się w zaroślach!

Pociągnęła go za sobą na ziemię i rozejrzała się, czy oboje są dobrze ukryci. Ale, oczywiście, on nie mógł pozwolić na to, by to Irsa przejęła całą odpowiedzialność. Przyciągnął ją do siebie i teraz to on ją ochraniał. Nic innego było nie do pomyślenia!

Leżała bez ruchu tuż przy Rustanie Garpie i słyszała głosy dwóch mężczyzn, którzy minęli ich i skierowali się w głąb lasu Nadeszli od strony domku i oddalali się ku skałom.

– Może teraz pójdziemy górą? – spytał jeden. – Tutaj jeszcze nie szukaliśmy.

– Szwedzi? – szepnęła Irsa.

– Na to wygląda. Przynajmniej jeden. Tego drugiego nie słyszałem wyraźnie.

Głosy mężczyzn ucichły w oddali i w lesie znowu zaległa cisza.

– Jak widać, wyszedłem stamtąd dosłownie w ostatniej sekundzie.

– Tak. Z pewnością teraz znaleźliby laskę.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział cicho.

To był pierwszy wyraz uznania z jego strony. Irsa czuła się niewypowiedzianie dumna.

Ruszyli znowu przed siebie, bardzo ostrożnie stawiając kroki.

– Mogłabym ci przynieść wody z jeziora – szepnęła. – Ale nie mam do niej zaufania.

– Nie rób sprawy z byle drobiazgu – syknął. – Mogę poczekać. Chyba wkrótce będziemy na miejscu?

– W każdym razie powinniśmy – odparła trochę niespokojnie, bo nagle przyszła jej do głowy straszna myśl, że może to nie jest jej jezioro. To przecież tylko takie przypuszczenie. Nie pamiętała dokładnie, którędy przed południem jechała samochodem z chłopcami.

Chyba jednak nie mogło tu być wielu jezior tej samej wielkości?

– O, tam jest! – niemal krzyknęła.

Znajdowali się na równinie porośniętej potężnymi sosnami. A wśród sosen widniał domek.

– Bogu dzięki! – odetchnęła.

Na szczęście klucze miała w kieszeni, a nie w samochodzie.

Próbowała wsunąć większy klucz w odpowiednią dziurkę…

– Rustan – szepnęła. – Ktoś tutaj był.

– Skąd wiesz?

– Próbowali wyłamać drzwi. Ale zdaje się, że im się nie udało. No, to przynajmniej przez jakiś czas będzie spokój. Już, otwarte. Schody, trzy stopnie, potem niski próg. Teraz jesteś w czymś w rodzaju sionki. Jeszcze jedne drzwi, o, już. Jesteśmy w pokoju. Czy mogę zapalić światło?

– A nie poradzisz sobie bez?

– Spróbuję.

– Zamknij na klucz, bardzo cię proszę.

Zrobiła, jak kazał. Wewnętrzne drzwi również. Chociaż o to nie prosił, wzięła go za rękę i poprowadziła za sobą.

– Tu stoi stół… I tutaj…

Obeszli wnętrze krok po kroku, dotykając wszystkiego po drodze. Pokój, kuchenna wnęka, obie sypialnie. Rustan zrobił kilka uwag na temat, co przesunąć, co gdzie zmienić, żeby się nie potykał, potem obszedł wszystko jeszcze raz samodzielnie, i jeszcze raz, dopóki się nie nauczył.

– Bądź tak dobra i nie wysuwaj krzeseł spod stołu, ani nic takiego.

– Oczywiście, rozumiem.

– Jak wygląda domek?

– W środku? Eee… dosyć ładnie, ale nic szczególnego. Jak tysiące innych domków w Norwegii. Ale za to na zewnątrz jest niezwykle pięknie. Ścieżka do jeziora, chropowata kora sosen, trawa, całkiem jeszcze świeża, jasnozielona, brunatne igliwie na ścieżce… Naprzeciwko, po tamtej stronie jeziora, stoi wysoka góra, zwisa z niej lodowa skorupa niczym wielkie organy mieniące się zielono, niebiesko i biało.

Rustan roześmiał się cicho w ciemnościach.

– Miałaś już kiedyś do czynienia z niewidomymi?

Irsa ochłonęła nieco.

– Nie, nigdy.

Na jego twarzy nadal trwał ten uśmiech.

– Jesteś znakomita. Doskonale rozumiesz, jak należy opowiadać. W domu czasami bliski jestem szaleństwa, bo wszyscy są tacy ostrożni. Nigdy nikt nawet nie wymieni koloru, żeby mnie nie urazić. Nie rozumieją, że ja chcę wiedzieć, jak wygląda świat wokół mnie. Nie urodziłem się niewidomy. Mam wystarczająco dużo fantazji, by wyobrazić sobie obraz, o którym mi się opowiada. Chcę żyć, również pod tym względem, a oni mi nie pozwalają.

Irsa poczuła, że robi jej się ciepło od jego pochwały.

– Rozumiem cię – powiedziała zadowolona. – A teraz usiądź, to przyniosę ci szklankę mleka. Myślę, że tego potrzeba ci najbardziej.

Rustan usiadł przy stole i gdy przysunęła mu szklankę pod rękę, chwycił ją pożądliwie. Po dwóch sekundach szklanka była pusta.

– Och! – westchnął. – Jakie to dobre!

– Myślę, że nie powinieneś się tak spieszyć – przestrzegła Irsa, wystawiając na stół wszystko, co ze sobą przywiozła. Potem zapaliła gazową kuchenkę i zrobiła kawy.

Rustan posłuchał jej rady i jadł powoli, ale Irsa ze zdumieniem i z lękiem patrzyła, jak niewiele zostało na stole, kiedy skończył. Z drugiej strony była też odrobinę dumna, że mogła mu pomóc.

Po kolacji przygotowała mu posłanie w wolnej sypialni.

– Nie zdjęłam tutaj okiennic – uspokoiła go. – Nikt cię nie zobaczy. Teraz wezmę twoje ubranie i spróbuję je trochę oczyścić. Nosiłeś je przecież tyle dni.

Nie mógł zaprzeczyć, tak w istocie było.

Kiedy Rustan leżał już starannie otulony, a jego westchnienia świadczyły, iż czuje się dobrze, zabrała się do prania lżejszych jego rzeczy, grubsze starała się oczyścić z piasku i plam. Wszystko to w słabym blasku wiosennej nocy. Cieszyła się, że ma przynajmniej gazową kuchenkę, umożliwiającą zagrzanie wody.

Uporawszy się z praniem, weszła do sypialni.

– Bardzo jesteś zmęczony? – zapytała. – Bo chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o całej historii…

Odpowiedzi nie było. Rustan Garp spał spokojnie niczym dziecko.

Irsa odebrała to jako komplement. Znak, że ma do niej zaufanie.

Uszczęśliwiona uśmiechnęła się do siebie.

Obudził ją zdławiony krzyk. Przestraszona usiadła na posłaniu. Była trzecia nad ranem, na dworze zaczynał się brzask.

To Rustan krzyczał, głucho, gardłowo, tak jak się krzyczy w koszmarnym śnie. Irsa pobiegła do jego sypialni i potrząsnęła go za ramię.

Zerwał się przerażony i drżącymi rękami szukał jakiegoś punktu oparcia. Irsa dotknęła jego dłoni.

– Jesteś bezpieczny – powiedziała łagodnie. – Już nie siedzisz pod urwiskiem, leżysz w łóżku, a ja jestem Irsa. Pamiętasz mnie?

Gwałtownie cofnął rękę.

– Zostaw mnie w spokoju! Nie chcę żadnych opiekunów!

Zaraz jednak jego napięte ciało uspokoiło się.

– Przepraszam – bąknął. – Oczywiście, że cię pamiętam. Uff! Śniło mi się, że leżę na potwornie stromym wysypisku śmieci i zsuwam się w dół, a tam stoją jakieś straszne indywidua, czekając na mnie z nożami w rękach.

W małej alkowie z zamkniętymi okiennicami było ciemno, ale przez drzwi z dużego pokoju dochodziło światło, dosłownie z minuty na minutę silniejsze.

– Czy ty widzisz w snach? – zapytała ostrożnie.

– Oczywiście, że widzę! Wiesz, ja zaniewidziałem nie tak znowu dawno.

– Tak, wiem – uśmiechnęła się. – Muszę przyznać, że chętnie dowiedziałabym się o tobie czegoś więcej, jeśli by ci to nie sprawiało przykrości.

Rustan wahał się przez chwilę, potem skinął głową.

Oczy Irsy przyzwyczaiły się już do mroku i dostrzegała teraz znowu bliznę na jego skroni. Była ona głębsza, niż jej się przedtem wydawało.

– Czy to ma coś wspólnego z tą blizną? – zapytała.

– Lekarze tak myślą. To był nieszczęśliwy wypadek. Miałem wtedy szesnaście lat. Głupim chłopakom to się, niestety, zdarza. Takie tam zabawy pirotechniczne, wybuchy… Z początku nie wyglądało to specjalnie groźnie, a w kilka lat później obudziłem się któregoś ranka i okazało się, że nic nie widzę.

Kilka lat później… To znaczy, że oczy na fotografii jeszcze widziały!

O mało się nie wygadała, pytając: „I teraz masz być operowany?”, ale opanowała się w porę.

Zamiast tego zapytała:

– I nie można z tym nic zrobić?

Jego dłoń leżała tuż przy jej ręce, a ona nie miała zamiaru cofać swojej.

– Owszem, jest pewna możliwość. Mój najlepszy przyjaciel, student medycyny, święcie w to wierzy.