Winfieldów czekało jeszcze załatwienie mnóstwa spraw. Bertram Winfield zaliczał się do najznaczniejszych obywateli Kalifornii – do jego rodziny należała jedna z największych gazet w San Francisco – z tego też względu na wesele Edwiny musieli zaprosić setki osób. Kate z córką od miesiąca opracowywały listę gości, która w końcu liczyła ponad pięćset nazwisk, kiedy zaś Edwina ostrzegła narzeczonego, że może się jeszcze wydłużyć, Charles się tylko roześmiał. "W Londynie byłoby o wiele gorzej – powiedział. – Dwa lata temu na ślubie mojej siostry zjawiło się siedemset osób. Dzięki Bogu byłem wtedy w Delhi."

Przez ostatnie cztery lata Charles podróżował po świecie. Spędziwszy dwa lata w wojsku w Indiach, wyruszył do Kenii, gdzie przebywał rok, podróżując i odwiedzając znajomych. Edwina uwielbiała słuchać opowieści o jego przygodach. Prosiła, by w podróż poślubną wybrali się do Afryki, Charles jednak uznał, że lepiej będzie spędzić miodowy miesiąc w jakimś bardziej cywilizowanym kraju. Jesienią zamierzali podróżować po Włoszech i Francji, po czym na Boże Narodzenie zjechać do Anglii.

Edwina zakochana była w Charlesie po uszy. Marzyła o licznej rodzinie, przynajmniej takiej jak jej własna, i o równie szczęśliwym życiu małżeńskim, jakie wiedli jej rodzice, aczkolwiek nawet między nimi czasami wybuchały spory. W domu aż drżały ściany, gdy matka naprawdę traciła cierpliwość, zawsze jednak łączyło ich głębokie uczucie, a po eksplozji gniewu następował okres czułości i wybaczania. Wiadomo było, że cokolwiek się wydarzy, Kate i Bertram nadal będą się kochali. Tego właśnie oczekiwała Edwina od Charlesa. Nie potrzebowała do szczęścia męża, który byłby ważną osobistością, nie potrzebowała jego tytułów czy wytwornej posiadłości. Nie chciała nic z tego, co niegdyś pociągnęło ciotkę Liz do wuja Ruperta. Dobroć, poczucie humoru, inteligencja, umiejętność dzielenia radości z bliskimi, wspólne rozmowy i praca – tylko to się dla niej liczyło. Charles co prawda nigdy nie musiał zarabiać na utrzymanie i po ojcu miał odziedziczyć miejsce w Izbie Lordów, lecz Edwina wiedziała, że jej narzeczony posiada te cechy charakteru, które ceniła. Ich życie zapowiadało się przyjemnie – będą się bawić i spędzać beztrosko czas w towarzystwie przyjaciół.

Charles, podobnie jak jego ukochana, pragnął mieć co najmniej pół tuzina dzieci. Winfieldowie mieli siedmioro, przy czym jedno, chłopczyk, który przyszedł na świat pomiędzy Edwiną a Filipem, zmarło przy narodzinach. Być może na Filipie można było polegać dlatego właśnie, że zająwszy nienależne mu miejsce najstarszego syna, poczuwał się do większej odpowiedzialności we wszystkim, co czynił. Dwunastoletni George miał w związku z tym łatwiejsze życie i uważał, że jedynym jego celem jest rozśmieszanie całego otoczenia. Przy każdej sposobności przekomarzał się z Alexis i maluchami, czuł się też zobowiązany kruszyć skorupę powagi starszego brata i robił to bez ustanku: a to ściągnął mu z łóżka prześcieradło, to znów włożył do butów nieszkodliwe węże… Podrzucona gdzieś mysz czy pieprz w porannej kawie pozwalały rozpocząć dzień jak należy. Filip z kolei uważał, że George przyszedł na świat głównie po to, by jemu zatruwać życie. Gdy starszy brat nieporadnie nawiązywał znajomości z dziewczętami, George natychmiast pojawiał się nieproszony, gotów służyć pomocą. Ten chłopiec nigdy nie przejawiał nieśmiałości ani w towarzystwie dziewcząt, ani w żadnej innej sytuacji. Podczas podróży statkiem Kate i Bertrama witano wszędzie słowami: "A, to wy jesteście rodzicami George'a!…" Kate aż cierpła skóra, kiedy się zastanawiała, co chłopiec znów przeskrobał, Bertram zaś śmiał się, rozbawiony psotami i żywotnością syna.

Najbardziej nieśmiała ze wszystkich dzieci była Alexis, następna w kolejności. Na świat spoglądała wielkimi niebieskimi oczami, a jej jasne loki wydawały się w słońcu prawie białe, czym się różniła od reszty rodzeństwa, które odziedziczyło po rodzicach ciemne włosy. Zupełnie jakby Opatrzność obdarowała George'a skłonnością do psot i odwagą, a Alexis czymś delikatnym i rzadkim. Gdziekolwiek się pokazała, ludzie oglądali się za nią, podziwiając jej urodę, ale dziewczynka natychmiast znikała, by po godzinie ukazać się znowu, cichutko, jak gdyby spływała na niewidzialnych skrzydłach. Była najsłodszą córeczką Kate i ulubienicą ojca. Rzadko się pierwsza odzywała. Żyła szczęśliwa w gronie rodziny, chroniona przez wszystkich. Przed jej wzrokiem nic się nie ukryło, lecz mówiła niewiele. Lubiła godzinami przesiadywać w ogrodzie wijąc wianki, by ozdobić nimi matczyne włosy. Rodzice byli dla niej wszystkim. Częścią swych uczuć obdarowała Edwinę, ta jednak była mocniej związana z następnym z kolei dzieckiem, czteroletnią Frances.

W rodzinie nazywano ją Fannie. Miała słodkie okrągłe policzki, pulchne rączki i mocne nóżki. Była pogodną, zawsze zadowoloną istotką, a jej uśmiech poruszał najbardziej zatwardziałe serca. Równie pogodny był dwuletni Teddy, oczko w głowie matki. Właśnie zaczynał odkrywać świat wokół siebie. Główka cała w lokach i radosny, beztroski śmiech zjednywały mu ogólną sympatię. Uwielbiał uciekać Oonie, swojej piastunce, bardzo bowiem lubił, kiedy go goniła.

Oona, miła Irlandka, opuściła swój kraj w wieku czternastu lat. Kate nie kryła zadowolenia, gdy znalazła ją w San Francisco. Obecnie Oona miała lat osiemnaście i była jej wielką pomocą przy dzieciach. Często robiła Kate wyrzuty, że psuje Teddy'ego, a Kate ze śmiechem przyznawała jej rację. Istotnie rozpieszczała czasami swoje dzieci, bo je wszystkie bez wyjątku bardzo kochała.

Mimo upływu czasu Kate nie mogła się nadziwić, że każde jej dziecko jest całkowicie inne, posiada odrębną osobowość i własne potrzeby. Różniły się wszystkim: reakcją na otaczający świat, aspiracjami, stosunkiem do niej, do życia i do siebie nawzajem – poczynając od nieśmiałości Alexis, poprzez silne poczucie odpowiedzialności tkwiące w Filipie, całkowity jej brak u George'a aż po spokojną pewność siebie Edwiny, zawsze troskliwej i łagodnej, myślącej przede wszystkim o innych. Kate odetchnęła z ulgą widząc ją po uszy zakochaną w Charlesie i czerpiącą z tego uczucia wiele radości. Zasługiwała na to. Od lat była prawą ręką matki i Kate uważała, że najwyższy czas, by Edwina rozpoczęła własne życie.

A teraz ogarniał ją żal, że córka wyjedzie na stałe do Anglii. Już po raz drugi w życiu czekało ją rozstanie z bliską osobą. Mogła mieć tylko nadzieję, że Edwina będzie szczęśliwsza od Liz, Charles bowiem w niczym nie przypominał Ruperta: był inteligentnym człowiekiem, łagodnym i mądrym, będzie więc na pewno wspaniałym mężem.

Mieli się tego dnia spotkać z Charlesem w dokach linii White Star w Southampton. Postanowił towarzyszyć im w drodze powrotnej do Stanów po części dlatego, że nie mógł znieść myśli o rozstaniu z Edwiną na długie cztery miesiące, a także dlatego, że Bert nalegał, aby podróż Charlesa była prezentem zaręczynowym dla córki. Wykupili bilety na nowiutki statek, na jego dziewiczy rejs, czym byli niesłychanie podekscytowani.

Jeszcze nie wstali od stołu w Havermoorze, a już Alexis zaczęła śmiać się w głos, gdy George szeptał jej do ucha jakieś niesamowite historie, wypuszczając przy tym kłęby pary w zimne powietrze jadalni. Bertram zachichotał obserwując dzieci. Rupert podniósł się wreszcie z miejsca, co oznaczało koniec śniadania. Bert podszedł do szwagra, by się z nim pożegnać. Tym razem Rupert niemal żałował, że Bertram odjeżdża. Lubił go, lubił także Kate, choć do dzieci odnosił się z rezerwą.

– Wspaniale nam było u ciebie, Rupercie. Zapraszamy do San Francisco – powiedział Bertram. Sam prawie uwierzył we własne słowa.

– Obawiam się, że dla mnie jest już trochę za późno – odparł Rupert.

– Jeżeli będziesz się dobrze czuł, przyjedź.

Raz jeszcze uścisnęli sobie dłonie. Rupert, choć w sumie był zadowolony z ich wizyty, odczuwał ulgę, że wyjeżdżają.

– Musicie koniecznie opisać nam ten nowy statek. Na pewno jest wspaniały – powiedział. Przez chwilę wydawało się, że zazdrości Winfieldom podróży, natomiast Liz na samą myśl o przeprawie przez ocean była chora, chociaż z tęsknotą już teraz wyglądała chwili wyjazdu do Stanów. Poczyniła nawet pewne przygotowania, wybrała sobie bowiem suknię przy okazji pobytu w Londynie z Kate i Edwiną.

– Pewnie napiszesz o rejsie w swojej gazecie, prawda?-zagadnął Rupert Berta, który uśmiechnął się na te słowa. Wprawdzie niezmiernie rzadko pisywał do własnej gazety, nie licząc okazjonalnych artykułów wstępnych, ale tym razem musiał przyznać, że istotnie chyba zamieści coś na łamach pisma.

– Być może. Jeżeli napiszę, przyślę wam egzemplarz – obiecał.

Rupert objął Berta ramieniem i odprowadził do drzwi, podczas gdy Edwina i Liz razem z Ooną zapędzały kolejno dzieci do łazienki przed wyruszeniem do Southampton.

Pora była jeszcze wczesna. Słońce dopiero unosiło się nad widnokręgiem. Przed sobą mieli trzygodzinną podróż do Southampton. Rupert polecił swemu szoferowi i dwóm stajennym, by odwieźli ich na miejsce wraz z resztą bagażu, większość kufrów bowiem wysłano już poprzedniego dnia.

W ciągu kilku minut Winfieldowie usadowili się w trzech samochodach. Edwina i Filip jechali z częścią bagażu i George'em, który oczywiście zajął miejsce przy kierowcy. W drugim samochodzie podróżowała Oona z Fannie, małym Teddym i pozostałym bagażem, natomiast silver ghostem, ulubionym autem Ruperta, jechali Kate z Bertramem i Alexis. Liz zaproponowała, że będzie im towarzyszyć, ale Kate uznała, że podróż jest zbyt długa i siostra czułaby się bardzo osamotniona w drodze powrotnej. Uścisnęły się zatem serdecznie. Liz przez długą chwilę mocno tuliła Kate, sama nie wiedząc, czemu jest tego ranka wyjątkowo niespokojna.

– Dbaj o siebie… Będzie mi ciebie brakowało… – powiedziała. Było jej wyjątkowo ciężko rozstawać się z siostrą, jakby nie mogła znieść więcej pożegnań. Raz jeszcze uściskała Kate, ta zaś roześmiała się pogodnie i poprawiła na głowie stylowy kapelusz, który Bertram kupił jej w Londynie.

– Ani się obejrzysz, jak będzie sierpień, Liz – szepnęła siostrze do ucha. – I znowu będziesz w domu. – Pocałowała ją w policzek, po czym odsunęła od siebie, by spojrzeć na nią po raz ostatni. Jakże martwił ją zmęczony wygląd Liz! Ilekroć myślała o przenosinach Edwiny do Anglii, modliła się, by życie jej córki było lepsze niż to, które przypadło w udziale siostrze. Nie mogła pogodzić się z myślą, że Edwina odjedzie od niej tak daleko. Nie mniej ciężko było jej teraz zostawić Liz z Rupertem, który właśnie gderliwym głosem wydawał polecenia kierowcom, ponaglając ich do wyjazdu, by Winfieldowie nie spóźnili się na statek. Mieli odpłynąć za niecałe pięć godzin.

– Wypływacie w samo południe, prawda? – Gdy Rupert zadał to pytanie, było pół do ósmej rano dziesiątego kwietnia. – To wspaniały statek. Życzę jak najlepszej podróży i pomyślnych wiatrów!

Pomachał im ręką na pożegnanie. Stojąca przy nim Liz ze smutkiem patrzyła, jak odjeżdża pierwszy samochód, za nim drugi i wreszcie ostatni. Kate uśmiechała się wyglądając przez okno. Na kolanach trzymała Alexis, a siedzący obok Bertram obejmował ją ramieniem.

– Kocham was! – zawołała Liz, gdy auta przyspieszały z pomrukiem silników. – Kocham was!…

Jej słowa rozpłynęły się w powietrzu. Otarła oczy nie rozumiejąc, dlaczego dręczy ją niepokój. "To niepoważne, zobaczę ich przecież już w sierpniu." Uśmiechnęła się do własnych myśli i weszła za mężem do domu. Rupert zamknął się w bibliotece, co często czynił przed południem, Liz zaś wróciła do jadalni. Posmutniałym wzrokiem patrzyła na opustoszałe miejsca przy stole, a gdy służba zbierała talerze, ogarnęło ją przejmujące uczucie samotności. Jeszcze przed chwilą pokój był pełen życia i ludzi, których kochała, teraz panowała tu dźwięcząca w uszach cisza. Znowu była sama. Tymczasem jej bliscy zmierzali do Southampton.

Rozdział drugi

Dotarłszy do portu w Southampton samochód wiozący Kate i Bertrama poprowadził kawalkadę pojazdów lorda Hickhama do miejsca, gdzie pasażerowie pierwszej klasy wchodzili na pokład. George, jadący z Edwiną i Filipem w drugim z kolei aucie, nie mógł z podniecenia usiedzieć na miejscu, czym doprowadzał rodzeństwo do rozpaczy, aż wreszcie siostra kategorycznie przywołała go do porządku. Niewiele to jednak pomogło.

– Popatrz, popatrz Edwino! – zawołał George ujrzawszy cztery potężne kominy statku.

Filip bezskutecznie starał się go uspokoić. W przeciwieństwie do rozhukanego młodszego brata przeczytał wiele o statku, stąd wiedział, że wezmą udział w jego dziewiczym rejsie. Niemal identyczny "Olympic" pływał po morzach już od roku, ten wszakże, RMS "Titanic", był największym w świecie liniowcem, o połowę większym od innych. George'owi aż dech zaparło na jego widok. Ojcowska gazeta nazwała go "Statkiem Cudów", a na Wall Street określono go mianem "Ulubieńca Milionerów". Czekający ich rejs był przywilejem tylko dla wybranych. Bertowi Winfieldowi udało się zarezerwować pięć z dwudziestu ośmiu luksusowych kabin na pokładzie B, jednym z wielu "cudów" odróżniających ten statek od innych. Kabiny te miały okna zamiast iluminatorów, a umeblowano je pięknymi francuskimi, holenderskimi i brytyjskimi antykami. Pokoje Winfieldów, połączone ze sobą, tworzyły jeden wielki apartament.