W dwóch oknach salonu, w którym zostali przyjęci po południu, dostrzegli światło.

- Chyba nie będzie trudno się wspiąć - szepnął Adalbert - ale musimy zachować ostrożność. Podczas naszej poprzedniej wizyty słyszałem szczekanie psów.

- Tak, ale jeśli hrabina oczekiwała nocnych gości, z pewnością kazała je zaniknąć.

Główna aleja biegnąca przed domem przecinała na pół trawnik wysadzany cisami przyciętymi, naprzemiennie, w stożki i kule. Aldo i Adalbert obeszli go dookoła, zanim niepostrzeżenie dotarli do celu.

Pokonanie muru zbudowanego z wielkich, kamiennych bloków nie sprawiło większego trudu mężczyznom niestroniącym od sportu i ćwiczeń fizycznych. Pomagając sobie nawzajem, Aldo i Adalbert wspięli się bezszelestnie i weszli do loggi, gdzie światło padające z okien pozwalało poruszać się bez trudu wśród ustawionych tam mebli i roślin.

Posuwając się na czworakach, spiskowcy podeszli do okien, upewniając się, czy mają pod ręką broń.

To, co ujrzeli, wprawiło ich w osłupienie.

Spodziewali się jakiejś dramatycznej sceny, może widoku hrabiny stawiającej czoło nieprzyjacielowi, a tymczasem obrazek był niemal sielski. Nieopodal kominka, w którym rozpalono ogień, siedziała pani von Adlerstein w długiej, aksamitnej sukni z weluru, ozdobionej kilkoma sznurami pereł. Hrabina spoglądała spokojnie na starszego mężczyznę ze szpakowatą bródką i koroną białych włosów otaczających łysinę. Jego opalona twarz i piękne, silne ręce zdradzały tryb życia na świeżym powietrzu i mniej zaawansowany wiek, niż na to wyglądał po pierwszym pobieżnym spojrzeniu. Siedząc przy małym stoliku, zaspokajał niemały apetyt dorodnym pasztetem i białym winem wypełniającym kryształowy rżnięty kieliszek.

Kobieta i mężczyzna milczeli, co obserwatorzy mogli stwierdzić przez jedno z półotwartych okien.

- Nie sądzisz, że powinniśmy stąd odejść? - szepnął Morosini, zażenowany intymnością tej sceny. - Myliliśmy się i teraz zachowujemy się jak nicponie.

- Bądź cicho! Musimy tu zostać! Nie zrobiliśmy tego na próżno. A poza tym... nigdy nic nie wiadomo!

Tymczasem w salonie starszy pan wstał i podszedł do kominka. Oparł się o jego brzeg łokciami i zapalił cygaro, pytając uprzednio o zgodę.

- Droga Walerio, dziękuję, że pamiętała pani o moim potężnym apetycie!

Posiłek był wyśmienity.

- A może filiżanka kawy? Józef zaraz przyniesie...

- Jest późno. Nie śmiałem o nią prosić.

Stara dama jednym gestem rozwiała obiekcje gościa i wezwała Józefa.

- A teraz czekam na wyjaśnienia. Pański list mnie wystraszył; cała ta tajemnica wokół wizyty, podczas gdy prościej byłoby przyjechać jawnie.

- Sam bym wolał takie rozwiązanie od jazdy z Wiednia do Ischl i powrotu w środku nocy, lecz moje zadanie wymaga zachowania tajemnicy i to w pani interesie, Walerio. Nikt nie może się dowiedzieć, że tu jestem. Czy wykonała pani dokładnie moje zalecenia?

- Oczywiście. Oddaliłam służbę, oprócz starego Józefa, i zamknęłam psy. Czyżby chodziło, na Boga, o sprawę wagi państwowej?

- To właściwe słowo, kiedy się jest wysłannikiem kanclerza. Jego wielebność Seipel chciał, żebym porozmawiał o pani protegowanej.

- O Elzie...?

Gość nie odpowiedział natychmiast, gdyż dało się słyszeć dyskretne pukanie i do salonu wszedł Józef z kawą, bitą śmietaną, mrożoną wodą i ciasteczkami. Zastawioną po brzegi tacę postawił na małym stoliku, który przysunął w stronę kominka, po czym odszedł, nisko się kłaniając.

- A widzisz, że dobrze zrobiliśmy, zostając - szepnął Adalbert. - Coś mi mówi, że usłyszymy tu wielce interesujące rzeczy.

Ponieważ taca znajdowała się na wyciągnięcie ręki, pani von Adlerstein sama nalała gościowi kawy. Delikatna porcelana dźwięczała, zdradzając niepokój starej damy.

- Czego chce nasz kanclerz? - spytała drżącym głosem.

- Obawia się, że Elza jest w niebezpieczeństwie, a sama pani wie, do jakiego stopnia ten wielki chrześcijanin przejął się kolejnymi tragediami, które dotknęły dom Habsburgów. Chciałby za wszelką cenę zakończyć tę ponurą serię.

- Bardzo mu za to dziękuję, lecz proszę powiedzieć, w jaki sposób ta nieszczęsna kobieta żyjąca w ukryciu może ściągnąć na siebie zły los?

- W ukryciu?... Niezupełnie. Zdarza się jej pokazywać w operze i to w pani loży.

- Do tej pory nikomu to nie przeszkadzało. Zresztą rzadko się pojawia. Widziano ją tam tylko trzy razy.

- O trzy za dużo! Niech pani zrozumie, Walerio, ta kobieta o dostojnej postawie i niedzisiejszej elegancji, ukrywająca z taką starannością twarz, lecz niedbająca o ukrycie klejnotów nie może nie wzbudzać ciekawości. Sam byłem w operze na ostatnim spektaklu i zauważyłem, że kilku widzów obserwuje ją z wielką uwagą. Zwłaszcza dwóch mężczyzn, którzy zajmowali lożę barona Rothschilda. Nie spuszczali z niej oczu i sądzę, że nie byli jedyni. Musimy z tym skończyć albo wpędzimy się w kłopoty!

- Zabronić jej chodzenia cło opery? Wystaw pan sobie, że myślałam już o tym, ale przyjdzie mi to z trudem. To dla niej tyle znaczy! Jest to jej jedyna nadzieja... Chociaż, muszę przyznać, stara się zachować wszelkie środki ostrożności, dlatego zawsze przychodzi po podniesieniu kurtyny, kiedy wszyscy ci melomani są już w swoistym transie. Podczas przerw nie wychodzi, chowa się w głębi loży, tak że widać tylko jej wachlarz, do którego przyczepiła srebrną różę. A wychodzi, jak tylko zabrzmią ostatnie akordy. Czyż nie prosiłam pana, by rozpuścił plotkę, że jest chora, na wypadek gdyby stawiano jakieś pytania?

- Wzbudza coraz większe zainteresowanie. Ten jej wygląd, ta postawa, która przypomina... inną kobietę, nadal obecną w pamięci wielu ludzi. Nie, moja droga, należy położyć temu kres! Chyba że przyjdzie z odsłoniętą twarzą i w innej sukni. - To niemożliwe!

- Dlaczego? Czyżby... była podobna do cesarzowej?

- Tak, i to o wiele bardziej niż przed dwunastu laty. To nawet trochę dziwne.

Hrabina sięgnęła po laskę, wstała i powoli ruszyła w stronę postumentu, na którym spoczywało popiersie Elżbiety. Kobieta, którą przedstawiało, otrzymała od życia cios, z którego nigdy się nie podniosła: śmierć dziecka. Powyżej wysokiego kołnierza sięgającego aż do uszu, jej piękna twarz pod koroną warkoczy była napięta, naznaczona boleścią, lecz dumna i wyniosła. Oblicze istoty, która nie mając już nic do stracenia, wyzywała los. Stara dama położyła dłoń na marmurowym ramieniu.

- Elza darzy ją kultem i zależy jej, jak sądzę, na podkreślaniu podobieństwa, ale jeśli ukrywa twarz, to nie tylko przez ostrożność. Ona nie wie, co to jest. Niech mnie pan nie pyta o przyczynę, gdyż tego panu nie powiem!

- Jak pani sobie życzy. A czy wie pani, że uważa się ją za córkę cesarzowej i Ludwika II Bawarskiego*?

* Cesarzową Elżbietę (zwaną Sissi) i Ludwika II, króla Bawarii - jej bliskiego kuzyna - łączyła głęboka przyjaźń poparta podobną wrażliwością i poczuciem osamotnienia. Ludwik uważany był przez sobie współczesnych za szalonego

(przyp. red.).

- To niedorzeczne! Wystarczy spojrzeć na daty. Kiedy Elza w roku 1888 przyszła na świat, nasza władczyni była już takim wieku, że nie mogłaby powić dziecka!

- Tak, wiem o tym, ale nie ulega wątpliwości, że Elza należy do rodziny. Otóż to przekonanie trwa w masowej wyobraźni, zwłaszcza wśród Węgrów, którzy nigdy nie przestali czcić pamięci tej, która była ich królową. Z drugiej strony są jednak tacy, którzy się sprzysięgli, by wymazać wszelki ślad znienawidzonej dynastii: to ci, którzy zamordowali Rudolfa w Mayerlingu, samą Elżbietę w Genewie, Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. Oni mieli swoje powody, lecz znam również takich, którzy wątpią, czy choroba, która w zeszłym roku zabrała młodego cesarza Karola na Maderze*, naprawdę była chorobą...

* Karol I Habsburg, ostatni cesarz Austrii i król Węgier, spędził w roku 1922 na wygnaniu na Maderze ostatnie miesiące życia (przyp. red.).

- To nierozumne! - przerwała hrabina. - Bieda, zniszczone zdrowie, czyż to nie wystarczy? Przekleństwo, może, ale nie wierzę w ludzi, którzy mieliby być jego narzędziem. Tym bardziej że Karol zostawił ośmioro dzieci. Razem z ich matką, cesarzową Zitani, arcyksiężnymi Gizelą i Walerią, nie licząc córki Rudolfa, to nam daje, Bogu niech będą dzięki, całkiem sporą liczbę książąt i księżnych będących jeszcze przy życiu!

- Niech pani myśli, co chce. W każdym razie do policji dotarły pogłoski, jakoby pani protegowana była poszukiwana i jeśli nie przedsięweźmiemy środków ostrożności...

- Od piętnastu lat stosuję je tylko przeciw wrogom, których znam; tym, którzy mają chrapkę na jej klejnoty stanowiące jedyny jej majątek. Oprócz mnie i tych, którzy jej strzegą, nikt nie wie, gdzie mieszka. Co do jej trzech podróży do Wiednia, to zawsze odbywała je w nocy...

- Czy ona mieszka u pani? A służący?...

- Służą mi od wielu lat i są poza wszelkimi podejrzeniami. Można powiedzieć, że stanowią część rodziny. Podsumowując, o co pan mnie chce prosić? Żeby Elza więcej nie opuszczała swego schronienia? Uczynię wszystko, co w mojej mocy, gdyż jej ostatnia podróż nie przebiegła jak należy. Co nie znaczy, że mi się uda. Kiedy odradza się marzenie, które uważało się za zaprzepaszczone, trudno z niego zrezygnować. A ona chwyta to, co jej odpowiada, nie troszcząc się o resztę. Jej życie, drogi Aleksandrze, jest jednym długiem oczekiwaniem: ujrzeć tego, który dwanaście lat temu ofiarował jej srebrną różę, wyznając miłość...

- I ciągle żyje nadzieją, że wróci? Po dwunastu latach? To raczej niemożliwe!

- Znając ją, nie jest to niemożliwe. Historia Elzy nie należy do zwyczajnych. Zaczęła się w 1911 roku, podczas premiery „Kawalera srebrnej róży", na której poznała młodego dyplomatę, Franza Rudigera. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Następnego dnia przedstawił się, darując jej srebrną różę, i od tej chwili uważali się za narzeczonych. Niestety, po kilku dniach Rudiger musiał wyjechać: Franciszek Józef wysłał go z misją do Ameryki Południowej. Była to misja tak długa i trudna, że gdyby dwa lub trzy listy nie przyszły z Buenos Aires i z Montevideo, moglibyśmy uznać go za zmarłego.

- Misja w Ameryce Południowej? Masz ci los!... A co pani na to?

- Kiedy rozkaz wydaje cesarz, nie stawia się pytań. Powinien pan o tym wiedzieć. Tak czy inaczej, Rudiger wrócił do Europy po wybuchu wojny. Pojawił się w Wiedniu, nie racząc nas odwiedzić. Elza dostała trzy listy, a potem nastąpiła cisza, która trwała przez długie miesiące. Dowiedziałam się, że kapitan Rudiger został uznany za zaginionego. Elza pogrążyła się w czarnej rozpaczy. Lecz nagle, któregoś wieczoru, jakieś półtora roku temu, przyszedł list. Rudiger żył, ale był ciężko chory, ranny i bardzo cierpiał. Pytał, czy Elza jest wolna i czy nadal go kocha... Wtedy zaproponował jej dwie daty spotkania: pierwsze i ostatnie przedstawienie „Kawalera srebrnej róży" w sezonie. Jeśli nie wydobrzeje na pierwsze, miał się stawić na ostatnim...

- A dlaczego nie podał po prostu adresu?

- Trudno powiedzieć. Uznałam tę historię za nieco dziwną, lecz Elza była tak szczęśliwa, że nie miałam odwagi jej powstrzymywać. Wtedy, chcąc oszczędzić jej kłopotów, zawiadomiłam pana. Niestety, Rudiger się nie pojawił, wysłał tylko list z przeprosinami, pełny miłosnych zaklęć. Był wtedy jeszcze bardzo słaby, ale przysięgał, że stawi się na spektakl siedemnastego października. Znowu musiałam się zgodzić, lecz wypadek, któremu uległam, nie pozwolił mi pojechać razem z nią. Lecz to będzie ostatni raz... Muszę ją przekonać...

- A jeśli dalej będzie siał listy?

- Będę musiała je przed nią zataić. Zawsze przychodzą tutaj, więc pierwsza o nich wiem. Coś mi się zdaje, że ostatni list był pułapką. Może pan zapewnić kanclerza Seipela, że już nigdy więcej w mojej loży nie pojawi się zagadkowa postać. Proszę więc wracać do Wiednia z lekkim sercem.

- Chwileczkę, ja jeszcze nie skończyłem. Niech no mi pani powie, droga Walerio, jak to się stało, że mając takie koneksje w całej Europie, poczynając ode mnie, nie starała się pani dowiedzieć czegoś więcej na temat tego Rudigera?

- Miałam taki zamiar - westchnęła hrabina - lecz kocham Elzę i nie chciałam się jej sprzeciwiać. Otóż nie zgadzała się, by drążyć tajemnicę ukochanego. Musi pan wiedzieć, drogi Aleksandrze, że ona, podobnie jak jej matka, jest wielką miłośniczką muzyki Ryszarda Wagnera i nie bez kozery ma na imię Elza!

- Rozumiem: uważa swego Rudigera za Lohengrina* i boi się, że stawiając zakazane pytanie, na zawsze go utraci. Poza tym ten mężczyzna nazywa się Rudiger jak margrabia Bechelaren i imię to kojarzy się jej z pierścieniem Nibelungów i fantastycznym światem Wagnera. Ta pani protegowana żyje z głową w chmurach, Walerio!