- Dlaczego nie, pod warunkiem że nie poprosi mnie pan o niemożliwe, książę. Po pańskim odjeździe miałam pewne wyrzuty, ale, tamtego dnia, byłam bardzo zdenerwowana. A pan stał się ofiarą. Przykro mi. Bardzo tego żałuję.

- Nie należy nigdy niczego żałować. Zwłaszcza szczerego odruchu. Chce pani chronić swą przyjaciółkę, lecz, na honor, ja nie chcę uczynić jej krzywdy. Wręcz przeciwnie.

- A zatem, myliłam się - odparła hrabina, wyciągnąwszy z mufki jedwabną chusteczkę, którą musnęła nos tak lekceważącym gestem, że odebrało to jej słowom całą skruchę. -Czy zamierza pan się tu zatrzymać? - dodała natychmiast. - Myślałam, że wyjechał pan wraz ze swoim przyjacielem, archeologiem...

Do diaska, ona naprawdę ma wielką ochotę się mnie pozbyć! - pomyślał Morosini, lecz mimo to odparł ze stoickim spokojem:

- Właśnie dlatego, że przyjaciel jest archeologiem, nadal tu jesteśmy. Pasjonuje się starą cywilizacją w Hallstatt, a ponieważ dawno się z nim nie widziałem, zamierzam cieszyć się jego towarzystwem jeszcze przez jakiś czas.

Aldo mógłby przysiąc, że na dźwięk słowa Hallstatt, pani von Adlerstein zadrżała. Może było to tylko wrażenie, lecz z pewnością powróciło jej zdenerwowanie.

- Dlaczego więc nie jesteście w tej chwili razem?

- Ponieważ mnie opuścił, hrabino! - odparł książę niezwykle uprzejmie. - Wczoraj w hotelu mieliśmy okazję lepiej się poznać z pani siostrzeńcem. Pan von Apfelgrüne nalegał, aby służyć za przewodnika mojemu przyjacielowi, a jako że w jego aucie są tylko dwa miejsca, ja musiałem samotnie wędrować po Ischl. Ale miałem szczęście, przyznaję!

- Mój Boże! Do czego to doprowadzi, jeśli ten postrzeleniec zacznie się mieszać do archeologii! On nie byłby zdolny odróżnić skamieliny od zwykłego kamienia. Mam nadzieję, że jeszcze pana zobaczę, książę, a pan, drogi mistrzu, niech odwiedza Rudolfskrone, kiedy tylko zechce.

- Wkrótce skorzystam z zaproszenia - pośpiesznie odparł kompozytor, nieco obrażony, że z taką lekkością został odsunięty na boczny tor. - Mam nadzieję dostarczyć pani dobre nowiny od pani krewnego, hrabiego Golozie-ny'ego. Spotkaliśmy się w Brukseli i...

Ale pani von Adlerstein już schodziła stromą drogą prowadzącą do Kaiser Villa. Słysząc nazwisko hrabiego, odwróciła się jednak.

- Aleksandra? Niedawno mnie odwiedził. Proszę      do    mnie wpaść.

Porozmawiamy o nim przy filiżance herbaty.

Hrabina ruszyła w swoją stronę i więcej się nie odwróciła.

- Co za dziwne zachowanie - westchnął Lehar zbity z pantałyku. - Kobieta, która zawsze była wcieleniem uprzejmości...

- To wszystko moja wina, mistrzu. Nie podobam się jej, ot co! Powinien mnie pan zostawić. Ale, ale, wymienił pan pewne nazwisko, które nie jest mi obce. Hrabia...

- Golozieny? - podjął kompozytor, nie dając się prosić. - Nie dziwi mnie, że udało się panu go spotkać. Ma jakieś stanowisko w rządzie, lecz to nie przeszkadza mu podróżować za granicę. Paryż, Londyn, Rzym... i ładne kobiety!

Które, jak sądzę, dużo go kosztują. Proszę nikomu o tym nie mówić! A zwłaszcza hrabinie. Jest Węgrem, jak ona, i jej kuzynem...

- Obawiam się, że nie będę miał wielu okazji, by ją spotkać.

- Załatwiłbym to, gdybym miał czas, lecz za dwa dni wracam do Wiednia. Jeśli zatem chciałby pan mnie odwiedzić, musi się pan pośpieszyć! Wraca pan?

- Nie. Jeszcze trochę tu zostanę... Lubię to miejsce

- Ma pan rację, ale ja mam wrażliwe gardło i zaczynam odczuwać chłód. A zatem, do rychłego zobaczenia!

Kiedy autor „Wesołej wdówki" zniknął wśród drzew, Aldo spojrzał na zegarek, przeszedł obok pawilonu cesarzowej i spokojnie udał się do miasta. Zbliżała się piąta i wkrótce mieli zamknąć bramę.

Wróciwszy do Zaunera, zastał Adalberta i jego towarzysza przy jednym z małych, okrągłych stolików z białego marmuru, pośród woni czekolady i wanilii.

Dwaj podróżnicy opychali się ciastkami, popijając je gorącą czekoladą.

- Zdaje się, żeście bardzo zgłodnieli?

- Świeże powietrze zaostrza apetyt - wyjaśnił pan Zielone Jabłuszko, pochłaniając olbrzymią porcję Linzertorte z bitą śmietaną. - Pan robić dobra promenada?

- Dobra promenada! A nawet lepsza, niż przypuszczałem - dodał Aldo, rzucając sardoniczny uśmiech przyjacielowi. - A jak tam wasza wycieczka?

- Wspaniała! - odparł Adalbert, rewanżując mu się tym samym. - Nie wyobrażasz sobie, jakie to było interesujące. A nawet pasjonujące. Muszę tam spędzić kilka dni. Powinieneś to zobaczyć!

Nie ulegało wątpliwości, że Adalbert dokonał jakiegoś odkrycia. Aldo w myślach wysłał do wszystkich diabłów elegancika, który nie pozwalał im swobodnie rozmawiać. Dopiero po powrocie do hotelu przyjaciele zaczęli zasypywać się pytaniami.

- Wiem, kim jest Aleksander! - rzekł dumnie Aldo. -A dom, który widzieliśmy ostatniej nocy, właśnie zmienił właściciela, ale nie dowiedziałem się, kto go kupił. Potem spotkałem panią von Adlerstein, która wcale nie była zadowolona, że Zielone Jabłuszko zabrał cię na zwiedzanie Hallstatt.

- Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Hallstatt to wyjątkowe, wspaniale i ponadczasowe miasto, w którym można spotkać wielu dziwnych ludzi. Czy wiesz, kogo widziałem, pijąc piwo w oberży? Starego Józefa, kamerdynera naszej hrabiny. Szedł drogą pomiędzy domami, ale nie mogłem go śledzić z powodu mojego towarzysza.

- A od niego nie mogłeś się czegoś dowiedzieć?

- Nie. Nawet nie był zdziwiony. Według niego Józef ma w okolicy znajomych. Ot i wszystko.

- Nie można powiedzieć, żeby był błyskotliwy! - rozzłościł się Morosini. - Uważam, że jutro powinniśmy przenieść tam nasze rzeczy, ale co zrobimy z nim?

- Posłuchaj, mój stary! Szczęście się dzisiaj do mnie uśmiechnęło. Mam nadzieję, że szybko mnie nie opuści!

- Myślisz, że pomoże nam się go pozbyć?

- A dlaczego nie? Należę do tych, którzy nigdy nie przestaną wierzyć w Świętego Mikołaja!

Rozdział szósty

Dom nad jeziorem Halsztackim

Kiedy przyjaciele zeszli na kolację, w recepcji czekała na nich wiadomość od pana Zielone Jabłuszko: został nagle wezwany przez ciotkę Vivi, która nawet przysłała po niego auto. Zapraszała go na obiad; miał się stawić odpowiednio ubrany. Jest mi tak smutno - pisał. -Ja zrobić' taki postęp dla francuski z wami. Ja mieć nadzieja, że my się spotkam wkrótce...

- A więc hrabina nie traci czasu - rzucił Aldo.

- Czy dlatego chce go odzyskać, że zabrał mnie do Hallstatt?

- Daję głowę! Jesteśmy na dobrej drodze, drogi Adalbercie! Jutro się tam zainstalujemy. Zostawimy twoje rzucające się w oczy auto i pojedziemy pociągiem.

Vidal-Pellicorne chętnie przystał na propozycję przyjaciela. Morosini poinformował recepcjonistę, że opuszczają hotel na kilka dni, a automobil zostanie na parkingu. Po czym, jakby od niechcenia, rzucił:

- Czy wie pan może, kto kupił willę hrabiego Auffenberga, tę za mostem? Poszedłem go odwiedzić, ale zastałem dom pozamykany na cztery spusty. Napotkana kobieta wspomniała coś o zmianie właściciela...

Przybierając minę odpowiednią do okoliczności, recepcjonista poinformował go, iż parę miesięcy temu hrabia Auffenberg zszedł z tego świata.

- Willę kupiła kilka tygodni później baronowa Hulenberg. Nie jestem pewien, czy już w niej mieszka.

- To bez znaczenia, nie znam jej. Ale dziękuję panu.

- Zaczyna mi brakować Fritza! - rzucił Vidal-Pellicorne do przyjaciela, kiedy poszli do baru czegoś się napić. -Może on by coś wiedział o Aleksandrze i baronowej... Jestem prawie pewien, że tych dwoje utrzymuje stosunki. Przecież ten szanowany członek rządu nie przyjechał w środku nocy po to, by zobaczyć się z kucharką czy ogrodnikiem.

- Pewnie i tak byś się od niego niczego nie dowiedział. Jak myślisz, czy ten chłopak jest taki głupi, na jakiego wygląda?

- Czas pokaże.

*   *   *

Było późne popołudnie, kiedy pociąg łączący Ischl z Aussee i Stainach-Irdning zatrzymał się na małej stacyjce w Hallstatt. Wysiadło tam z dziesięć osób, w tym Morosini i Vidal-Pellicorne, którzy mieli wsiąść na statek, żeby dostać się na drugą stronę jeziora. Przyjaciele dźwigali góry sprzętu do łowienia ryb, wycieczek górskich, a nawet do malowania. Ten ostatni pomysł należał do Aida, który pomyślał, że sztalugi są doskonałym pretekstem dla kogoś, kto zamierza tkwić w jednym miejscu w celu dokonania obserwacji.

Przyjaciele zaopatrzyli się również w sportowe buty, ubrania z lodenu i grube skarpety, nie posuwając jednak dbałości o szczegóły aż do skórzanych, sznurowanych spodni na szelkach. Tylko Adalbert nie mógł się oprzeć szerokiej pelerynie i zielonemu kapeluszowi z piórkiem, w którym, według Aida, wyglądał jak arcyksiążę po libacji.

- Szkoda - dodał - że nie miałeś czasu zapuścić wąsów, podobieństwo byłoby całkowite!

Bagażowy pomógł im wnieść rzeczy na statek, który już czekał na pasażerów. Pozbywszy się balastu, Aldo oparł się o poręcz, aby podziwiać niezwykły, surowy krajobraz. Długie na osiem kilometrów i szerokie na dwa Jezioro Halsztackie* wciskało się między ciemne ściany lasu i strome podnóża masywu Dachstein, najwyższego w Górnej Austrii, na którego szczytach leżały wieczne śniegi. Tego dnia słońce prawie się nie pokazało i miejsce to przedstawiało o zmierzchu imponujący, lecz ponury obraz czarnych i stromych zboczy gór opadających wprost ku ciemnej tafli jeziora. Z drugiej strony, w oddali, wzdłuż brzegu rozciągało się miasteczko uczepione skalistych i niegościnnych zboczy, których surowość można było dostrzec powyżej draperii niemal czarnych lasów.

W miarę jak statek zbliżał się do Hallstatt, którego odwrócony obraz można było teraz dostrzec w lustrze wody, miasteczko, które z daleka zdawało się przyklejone do kamiennych stoków porośniętych jodłami, wyglądało jak płaskorzeźba. Wystawały z niej dzwonnice dwóch kościołów. Pierwsza, spiczasta i smukła, należała do świątyni protestanckiej zbudowanej tuż nad taflą wody. Druga, bardziej przysadzista, nad którą górowało coś na kształt małej pagody, była częścią starego, katolickiego sanktuarium wzniesionego nieco wyżej. Wokół nich, niczym kury na żerdziach, tłoczyły się zbudowane na podmurówkach z kamienia domy z szeroko rozpostartymi, drewnianymi frontonami i balkonami... W samym środku miasta wytryskała malownicza kaskada - Mülhbach, tocząc spienione wody prosto do jeziora.

Aldo zafascynowany widokiem przypomniał sobie, co wczoraj wieczorem powiedział Adalbert: „To wyjątkowe miasto, wspaniałe i ponadczasowe...". Miał rację! To przypominało bajkę...

Gdzie w tej nierealnej scenerii mogli się ukrywać „znajomi" starego Józefa?

Jego uwagę zwrócił jeden z najbardziej odległych domów, którego ściany zdające się wychodzić prosto z ciemnej toni były zarazem fragmentem starych murów obronnych. Aldo miał ochotę obejrzeć je z bliska, lecz lornetka znajdowała się teraz przy nosie Adalberta.

Kiedy wreszcie statek przybił do brzegu i można było wysiąść, książę zauważył, że ta dziwna miejscowość była całkowicie pozbawiona ulic. Domy, zbudowane na zboczu jedne ponad drugimi na małych, naturalnych lub sztucznych, tarasach, łączyły schody i arkady. Miejsce to mogło bez wątpienia uwieść malarzy i romantyków...

Adalbert wybrał oberżę o nazwie „Seeauer". Ponieważ widziano go już tutaj poprzedniego wieczoru, a na dodatek wracał z drugim klientem, obu zgotowano iście królewskie przyjęcie i oddano dwa najlepsze pokoje z balkonami pozwalającymi na podziwianie jeziora w całej okazałości. Właściciele przybytku, Georg Brauner i jego żona Maria, poinformowali nowych gości, że nazajutrz ma się tu odbyć wesele, co zakłóci spokojny sen. Najlepszym rozwiązaniem byłoby przyłączenie się do zabawy.

- Co za wspaniały pomysł! - ucieszył się Aldo. - Z pewnością to wesele będzie bardziej radosne niż ostatnie, w którym dane nam było uczestniczyć - dodał, myśląc o wystawnym, lecz bezsensownym mariażu nieszczęsnego sir Eryka Ferralsa z hrabianką Anielką Solmańską.

- W końcu będzie można się zabawić! - dorzucił Adalbert. - A jutro wypłyniemy na jezioro łowić ryby - dodał, uśmiechając się do Marii. - Nie wie pani, kto mógłby wypożyczyć nam łódź?

- Oczywiście Georg - odparła hotelarka. - Mamy ich kilka i możemy wam jedną pożyczyć. Chcecie ją dzisiaj obejrzeć?

- Wystarczy jutro rano.

Po rozpakowaniu bagaży przyjaciele zeszli do wielkiej sali udekorowanej jodłowymi girlandami i kwiatkami z papieru. Usiadłszy przy długiej ławie, dobrali się do góry knedli, suszonego mięsa i wybornego białego wina, które podano im w pękatych zdobionych dzbankach.