- Powiedz no - rzucił Aldo po zaspokojeniu pierwszego głodu - co ci przyszło do głowy, żeby wybierać się na ryby o świcie? Chyba zapomniałeś, że jesteś archeologiem.
- Kultura halsztacka* czekała na mnie przez całe tysiąclecia. Mam nadzieję, że może jeszcze trochę zaczekać. Chciałbym najpierw obejrzeć z bliska pewną średniowieczną wieżę lub coś, co ją przypomina, a co zobaczyłem, kiedy dopływaliśmy do brzegu.
* Kultura halsztacka - przypada na epokę żelaza, rozwijała się w latach 800450 p.n.e. Nazwa pochodzi od stanowiska archeologicznego w okolicach Hallstatt, gdzie w 2. pol. XIX wieku odkryto wielkie cmentarzysko (przyp. red.).
* * *
Nastał chłodny, spokojny i przejrzysty ranek.
Po spokojnej nocy spędzonej w wygodnych „wiejskich" łóżkach z pachnącą pościelą suszoną na świeżym, górskim powietrzu, przyjaciele wypłynęli na ryby. Wybrali łódkę z płaskim dnem, ponieważ spośród tych, które im oferowano, tylko ta była wyposażona w wiosła. Pozostałe napędzały silniki, na czym nie znał się żaden z nich. Aldo zabrał się do wiosłowania, podczas gdy Adalbert przygotowywał wędki. Wkrótce wypłynęli na środek jeziora zgodnie z zaleceniami Georga, który długo patrzył za nimi, zanim wrócił do swych zajęć.
Miasteczko było zajęte przygotowaniami do wesela.
Mała łódka sunęła cicho po spokojnej, ciemnozielonej, gładkiej jak lustro tafli jeziora.
Oddaliwszy się na tyle, by nikt ich nie zauważył, skierowali się prosto do miejsca, które wskazywał Vidal-Pellicorne uzbrojony w lornetkę. Wkrótce znaleźli się w pobliżu ruin małej fortecy gęsto porośniętej krzakami. Trudno więc było cokolwiek zauważyć, nawet ślad dymu z komina zdradzającego obecność ludzi. Widoczna była jedynie wąska wieża bez dachu i kawałek muru opadającego prosto do wody.
- Chciałbym wiedzieć, jak się nazywa to prastare dzieło sztuki? - rzucił Adal. - Być może to stare lenno naszej hrabiny. ..
- Hochadlerstein? Chyba żartujesz! Znajduje się na poziomie wody. Zbyt nisko na to hoch*. Sam widziałem, że w okolicy stoi wiele ruin szlacheckich siedzib wzniesionych na stoku. To musi być jedna z nich. Może byśmy spróbowali przybić do brzegu?
* Hoch (niem.) - wysoki, wysoko, w górę (przyp. red.).
- To nam się nie uda, chyba że chcesz się skąpać w jeziorze. Wrócimy pieszo, nieco później. Tymczasem możemy tu zostać, udając, że łowimy ryby. To nam pozwoli obserwować okolicę.
- Naprawdę uważasz, że uda się nam coś złowić? - spytał Aldo, widząc, że przyjaciel sięga po długą wędkę. -Chciałbym, żebyś nie miał złudzeń. W tej materii jestem do niczego!
- Rób, co ci powiem, i udawaj. Nigdy nic nie wiadomo. O dziwo, tego dnia Aldo złowił trzy pstrągi. I chociaż się obawiał, że dzień może być męczący, była to prawdziwa chwila spokoju i odpoczynku, umilana radosnym biciem dzwonów w kościele zwiastującym szczęśliwą nowinę i przerwana smacznym posiłkiem dzięki obfitym zapasom, o które zatroszczyła się dla nich Maria. Jednak obserwacja starego fortu przyniosła tylko rozczarowanie; wyglądało na to, że budynek jest opuszczony.
Kiedy przyjaciele wrócili do oberży, atmosfera była już bardzo gorąca. Długie stoły zastawiono malowanymi naczyniami, glinianymi dzbanami, w których pieniło się piwo, i wysokimi zielonymi kieliszkami. Zewsząd tłumnie napływali goście w pięknych, odświętnych strojach: mężczyźni w skórzanych spodniach i haftowanych kamizelkach, kobiety w licznych halkach pod obfitymi spódnicami, bluzkach z bufiastymi rękawami wyszywanych złotą nicią. Tium szczęśliwych ludzi, śmiejących się, śpiewających i żartujących z młodej pary: ona, zaczerwieniona była z emocji, on na skutek popijania wina z piwniczki Georga. Na estradzie przygrywali dwaj akordeoniści, akompaniując chórkom w oczekiwaniu na tańce.
Aldo i Adalbert udali się do kuchni, gdzie krzątała się Maria wraz z pomocnicami. Ryby, które przynieśli, wzbudziły wielki podziw kobiet.
- Chodźcie - rzekła Maria - przedstawię wam młodą parę.
- Najpierw musimy się przebrać - odparł wesoło Aldo. Już mieli wyjść, kiedy znów usłyszeli głos Marii:
- Byłabym zapomniała! Jest tu Herr Professor Schlumpf, który chciałby się z wami spotkać, żeby porozmawiać o wykopaliskach. Cale życie poświęcił tej sprawie. Mieszka tutaj. Powiedziałam mu, żeby przyszedł się z wami spotkać dziś wieczór.
- Dobrze pani zrobiła! - odparł Adalbert, myśląc coś dokładnie przeciwnego. - To może być pouczające doświadczenie: rozmowa o archeologii przy dźwiękach akordeonu, wśród tyrolskich przyśpiewek i pijackiego bełkotu! - rzucił do Aida, kiedy wchodzili do swoich pokoi.
- Znasz się na tym?
- Epoka żelaza? Co nieco o tym wiem, ale to nie moja specjalność.
- Jeśli zaczniesz opowiadać brednie, dźwięki orkiestry i ogólna wrzawa zagłuszą twoje słowa.
- Ja nigdy nie opowiadam bredni - żachnął się Adalbert, lecz szybko dodał: - Może jednak masz rację...
Profesor Werner Schlumpf z Uniwersytetu Wiedeńskiego wyglądał dokładnie tak, jak w powszechnym mniemaniu powinien wyglądać stary uniwersytecki profesor: był niski, nieco nerwowy, miał wąsy, bródkę i okulary, a jego siwiejące włosy zaczynały porzucać miejsce w okolicach „wysokiego czoła". Lewą brew przecinała mu blizna.
Cechowały go ponadto nienaganne maniery i uprzejmość.
Zamieniwszy z kolegą po fachu grzeczne powitanie, zajął miejsce przy stole, gdzie przyjaciele siedzieli już przy kawie i cygarach. Jedno z nich zostało zaoferowane profesorowi wraz ze sznapsem podanym z wielkim namaszczeniem przez samego Georga. Profesor wychyliwszy kilka kieliszków, wbił przenikliwe spojrzenie w Morosiniego, który od chwili ujawnienia swego książęcego pochodzenia, zdawał się Schlumpfa szczególnie interesować.
- Nie jest pan chyba archeologiem? - zagadnął. - Arystokraci przeważnie nie imają się żadnej pracy.
- Muszę pana wyprowadzić z błędu. Jestem antykwariuszem, a moja pasja są stare klejnoty.
- Ha! Zaczynam rozumieć, lecz się obawiam, że pobyt w Hallstatt może pana rozczarować, wszystkie cenne przedmioty znalezione w grobowcach odkrytych po roku 1846 w okolicy kopalni soli w górach, znajdują się obecnie w Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu. Niektóre z nich zostały tutaj, w naszym małym, lokalnym muzeum, ale nie te najważniejsze. W każdym razie, jest więcej niż pewne, że nie uda się panu natknąć na cokolwiek, co by było na sprzedaż...
- Nie mam takiego zamiaru - odparł Morosini z rozbrajającym uśmiechem. - Interesują mnie tylko kamienie szlachetne, a przybyłem tu po to, by dotrzymać towarzystwa przyjacielowi, Adalbertowi Vidal-Pellicorne'owi.
Profesor zrobił obrażoną minę.
- Popełnia pan wielki błąd, pogardzając naszymi klejnotami. Są wykonane z najczystszego złotego kruszcu, a niektóre z nich są rzadkiej urody. Świadczą o zaawansowanej kulturze. Ludu, który tu się osiedlił, nie można identyfikować z Celtami, tak jak sądzono na początku, to raczej kultura iliryjska. Musiała mieć związek z Siginami zajmującego się na tym terenie handlem, o czym wspomina
Herodot. Lud ten osiedlał się w pobliżu wielkich szlaków bursztowych, solnych i handlu żelazem. Koniecznie musi się pan udać do wieży Rudolfa, aby zwiedzić nekropolię, której najstarsze grobowce dowodzą, że pierwotnie kultywowano tu zwyczaj spopielania zmarłych.
Nie ulegało wątpliwości, że uczony był szczęśliwy, iż trafił na neofitę. Zapomniawszy o koledze po fachu, zaczął wykład, nie pozwalając Adalbertowi, pomimo jego rozpaczliwych wysiłków, ani na chwilę dojść do słowa. Rozbawiony Aldo podał się regułom tej gry, słuchając starego profesora z uwagą.
Nagle jego wzrok pobiegł w stronę kontuaru, gdzie pojawił się potężnie zbudowany mężczyzna, który zaczął się zbliżać do Georga Braunera zajętego wycieraniem szklanek.
Fotograficzna pamięć natychmiast pozwoliła Morosiniemu przywołać poprzednie wcielenie nieznajomego: to on niezapomnianego wieczoru w operze eskortował tajemniczą damę ukrytą za czarnymi koronkami. Wtedy miał na sobie rodzaj węgierskiej liberii, z czarnymi wyłogami i srebrnym szamerunkiem.
Zniecierpliwiony głos profesora Schlumpfa sprowadził Aida na ziemię.
- Pan mnie słucha, książę?
- Ależ słucham, proszę mi wybaczyć! A więc powiada pan...?
Boże, jak trudno było znosić tego starego gadułę! Na szczęście Adalbert, widząc, że dzieje się coś ciekawego, pospieszył z pomocą.
- Herr Professor, nie ukrywam, że rytuały pogrzebowe w Hallstatt zawsze były dla mnie niejasne. Nie ulega wątpliwości, że w ciągu wieków wojownicy przeszli od spopielania do grzebania...
- To z pewnością wpływy celtyckie.
- Dlaczego w niektórych grobach znaleziono zwęglone fragmenty szkieletów?
Tym razem udało się odwrócić uwagę profesora i Aldo mógł się oddać obserwacji. Nieznajomy przy barze pociągał piwo z kufla, rozmawiając z karczmarzem, ale po chwili skończył, pożegnał się i skierował do wyjścia.
- Przepraszam na chwilę! - rzucił Aldo, gdyż żadna siła nie była w stanie go powstrzymać od ruszenia za nieznajomym.
Torując sobie drogę wśród rozbawionego tłumu, w samą porę dotarł do placyku, na który wychodziły okna oberży - obiekt jego zainteresowań właśnie skręcił w prawo w zaułek. Tak też uczynił Aldo. Zapadła już noc i książę potrzebował chwili, by przyzwyczaić wzrok do ciemności. Kiedy dotarł do końca zaułka, potknął się o schody. Nastawił uszu, by zgadnąć, czy nieznajomy wchodzi, czy schodzi, ale nie usłyszał żadnych odgłosów. Zrezygnowany Aldo musiał zawrócić.
Po powrocie do oberży udał się na poszukiwanie Brau-nera, ale ten zniknął jak kamfora.
Korzystając z faktu, że obok przeciskała się Maria z tacą pełną kufli piwa, Aldo zagadnął ją o męża. Odparła, że mąż zszedł do piwnicy, żeby odszpuntować beczkę. Księciu nie pozostało nic innego, jak wrócić do kompanów, którzy nadal toczyli spór w kwestii rytuałów pogrzebowych w Hallstatt. Nie przeszkodziło to jednak profesorowi zagadnąć księcia, gdzie, do diabła, tak długo się podziewał.
- Byłem w swoim pokoju - łgał Aldo bez zająknienia. -Musiałem wziąć aspirynę, bo od tego hałasu i piwa zaczęła boleć mnie głowa.
- Nasze piwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło i lepiej by pan zrobił, wychodząc na dwór, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. To najlepsze lekarstwo, dobre na wszelkie dolegliwości. Nasze góry to raj dla zdrowia, a wy, mieszkańcy zadymionych miast, powinniście częściej korzystać z tego dobrodziejstwa.
Przecież już dawno udowodniono dobroczynne działanie...
Morosini otworzył usta, żeby zaprotestować; nazwanie jego ukochanej Wenecji rozpostartej na lagunie zadymionym miastem było jawnym nadużyciem, lecz w ostatniej chwili zmilczał. Tymczasem stary gaduła rozpoczął kolejny wykład, wzmacniając się co jakiś czas kilkoma sznapsami. Minęła długa godzina, zanim wyciągnął z kieszonki marynarki wielki, srebrny zegarek na łańcuszku i spojrzawszy na niego, uznał, że czas udać się na spoczynek. Ale najpierw umówił się na kolejne spotkanie z „szanownymi kolegami" - po zaaplikowaniu sobie tylu kieliszków wódki nie odróżniał już antykwariusza od archeologa - w celu zaprowadzenia ich na miejsce wykopalisk z samego rana.
- To bardzo obiecujące! - zrzędził Morosini, wracając do pokoju bez nadziei na spokojny sen, gdyż obaj zamieszkiwali dokładnie nad „salą weselną".
- Zapomnij o tym i powiedz, dlaczego tak nagle wybiegłeś z oberży - spytał Adalbert.
- Nie zauważyłeś tego wielkoluda o wyglądzie mongolskiego dowódcy?
- Owszem. Domyśliłem się, że to za nim pobiegłeś.
-1 nie bez powodu. To jego widziałem w Operze Wiedeńskiej spełniającego rozkazy tajemniczej Elzy. Z całą pewnością miał za zadanie nad nią czuwać.
- No i... odkryłeś, dokąd się udał?
- Niestety nie. Zgubiłem go za pierwszym zakrętem. Było ciemno choć oko wykol, a to miasteczko jest niczym labirynt - istna gmatwanina schodów, pasaży i ślepych zaułków.
- Czy twoja zwierzyna udała się do fortu, który oglądaliśmy po południu?
- Nie, tego jestem pewien. Wielkolud po wyjściu z hotelu skręcił w prawo.
- No, to już coś! Nie pozostaje nam nic innego, jak zadać kilka zgrabnych pytań poczciwemu Georgowi.
- Pod warunkiem że go znajdziemy. Kiedy wróciłem, jego żona powiedziała, że zszedł do piwnicy odszpuntować beczkę. Chyba jeszcze nie wrócił, gdyż nie widziałem go na górze.
- A Maria?
- Nie było jej tutaj, kiedy pojawił się olbrzym. Chyba go nie widziała.
- Nie przejmuj się! Zajmiemy się tym jutro. Spróbuj się przespać. Jeśli zatkamy sobie uszy watą, a na głowę zarzucimy poduszki, może uda się nam zasnąć.
Owszem, udało się, ale dopiero około trzeciej nad ranem, kiedy biesiadnicy się zmęczyli. Kiedy Adalbert i Aldo zeszli o dziewiątej na śniadanie, Maria powiedziała im, że jej mąż udał się do Ischl porannym statkiem. Co do osobnika, który tak bardzo intrygował jej klientów, nawet go nie widziała, i w ogóle nie miała pojęcia, o kim mówią.
"Opal księżniczki Sissi" отзывы
Отзывы читателей о книге "Opal księżniczki Sissi". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Opal księżniczki Sissi" друзьям в соцсетях.