- Nawet za cenę cierpienia niewinnej osoby?

- A może raczej dla jej wybawienia? Opal, tak jak reszta kamieni, jest przeklęty. Może mógłbym uratować pani przyjaciółkę...

- Nazywa się Elza Hulenberg - przerwała Liza - i jest nie tylko wnuczką cesarzowej Elżbiety, ale również jej siostry Marii, ostatniej królowej Neapolu. To od niej powinnam zacząć. W... 1859 roku, Maria, trzecia córka księcia Maksymiliana i jego małżonki Ludwiki, wychodzi za mąż za księcia Kalabrii, następcę tronu w Neapolu. Ma osiemnaście lat, on dwadzieścia trzy i można przypuszczać, że będzie to udane małżeństwo, chociaż małżonkowie nigdy wcześniej się nie widzieli...

- Chwileczkę, Lizo! - przerwał Morosini. - Niepotrzebny mi wykład z historii, zwłaszcza włoskiej. Nie zapominaj, że jestem wenecjaninem. Wiem, co się wydarzyło w Neapolu; śmierć króla Ferdynanda II kilka tygodni po ślubie i wstąpienie na tron młodej pary w chwili, kiedy Garibaldi i jego czerwone koszule rozpoczęli marsz ku niepodległości. Osiemnaście miesięcy panowania, a potem ucieczka do Gaety, gdzie zamknęli się w fortecy i gdzie młoda królowa Maria z niezwykłym oddaniem opiekowała się rannymi. Była podziwiana w całej Europie, lecz to nie pomogło jej ocalić tronu. Wraz z małżonkiem schroniła się w Rzymie pod kuratelą papieża... Ale, mam wrażenie, że pani, jako Szwajcarka, wie o tym więcej niż inni?

- Owszem - odparła Liza. - Ponieważ moja opowieść zaczyna się tam, gdzie kończy się wielka historia. Po dniach pełnych niebezpieczeństw nasza młoda, bo zaledwie dwudziestoletnia królowa, bez tronu poczuła pustkę... Jej mąż straciwszy pozycję, podupadł na zdrowiu. Papieski pałac Farnese, wówczas rezydencję koronowanych głów na wygnaniu*, ochraniali żuawi**. Maria zakochała się w jednym z nich, przystojnym, belgijskim oficerze.

* Od roku 1871 siedziba ambasady Francji w Rzymie (przyp. red.).

** Żuawi - formacja wojskowa (przyp. red.).

Sprawy zaszły tak daleko, że pewnego dnia trzeba było podjąć decyzję: należało jak najszybciej odseparować ją od męża. Pod pretekstem, że klimat Rzymu nie odpowiada jej delikatnym płucom, wysiano ją na odpoczynek do ukochanego Possenhofen w Bawarii, gdzie jednak nie przebywała długo, po czym zamknęła się w klasztorze w Augsburgu, gdzie wkrótce wydała na świat córkę Małgorzatę. To ona jest matką Elzy.

- Boże... - westchnął zdumiony Aldo. - Nie do wiary! Nigdy nie słyszałem o separacji królowej Marii z Franciszkiem II.

- Szybko się pogodzili, zamieszkali w Paryżu, a nawet stali się najlepszym z małżeństw...

- A co na to wszystko cesarzowa Elżbieta i Rudolf?

- Właśnie do tego zmierzam. Sissi bardzo kochała młodszą siostrę, która również była bardzo ładna. Poza tym ze swoją romantyczną naturą podziwiała bohaterkę z Gaety prawie tak bardzo, jak jej kuzyn, Ludwik II Bawarski. Z wielkim oddaniem zajmowała się małą dziewczynką, którą Maria wychowywała w posiadłości pod Paryżem pod nazwiskiem, którego panu nie wyjawię. A kiedy Małgorzata, którą nazywano Daisy, wyrosła na śliczną dziewczynę, zapraszała ją wielokrotnie, głównie na Węgry, do swojego zamku w Gödöllö, gdzie jesienią organizowano wielkie polowania. Na jednym z nich Rudolf poznał śliczną Daisy.

Sam żył w nieudanym związku małżeńskim ze Stefanią Belgijską, którą często zdradzał, i zakochał się w Daisy, w jednym z tych płomiennych porywów, do których tylko on był zdolny. Ale ten słomiany ogień szybko zgasł...

- Czy płonął wystarczająco długo, aby spowodować konsekwencje? A jak arcyksiążę zareagował na tę sytuację?

- Zaproponował młodej dziewczynie, żeby umarła razem z nim, lecz ona zbuntowała się przeciwko tak ostatecznym rozwiązaniom. Przeciwnie, bardzo ceniła sobie zwykłe życie rodzinne. Odmówiła, lecz opowiedziała o wszystkim cesarzowej, która znalazła jedyne możliwe rozwiązanie: szybki ślub. Kandydata na męża nie trzeba było długo szukać, w Daisy zakochany był baron Hulenberg. Pochodził z dobrej i bogatej rodziny. Był też dość przystojny, dlatego okazał się odpowiednim pretendentem, którego zaakceptowała matka. A ponieważ królowa Maria nie mogła ofiarować nic poza biżuterią, posagiem zajęła się cesarzowa Elżbieta, która podarowała także kilka klejnotów, a wśród nich opal oprawiony w diamenty, namacalny znak rodowodu dziewczyny.

Gdy Elza miała dwa lata, po krótkiej chorobie, wobec której medycyna była bezsilna, zmarła jej matka. Hulenberg kilka miesięcy później ponownie się ożenił. Jedynymi zaletami nowej wybranki były młodość i uroda. Poza tym okazała się chciwa i pozbawiona serca. Lecz dobrze umiała ukryć prawdziwą naturę. Wkrótce obecność Elzy okazała się dla niej nieznośna, gdyż dziewczyna zbytnio przypominała jej o pierwszej żonie Hulenberga.

- Nie była dobrą macochą?

- Niestety nie! Wtedy do akcji postanowiła wkroczyć Sissi. Pomimo cierpienia z powodu śmierci syna nie opuszczała dziewczyny. Postanowiła wysłać ją do klasztoru w okolicach Salzburga i zobowiązała moją babcię, aby nad nią czuwała. Z czego babcia wywiązywała się sumiennie przez wiele lat aż do dziś. Również jej powierzono przechowanie klejnotów Elzy. I całe szczęście, gdyż po kilku latach baron Hulenberg zmarł, a wdowa, której zapisał w testamencie cały majątek, zaczęła domagać się klejnotów Daisy jako części majątku męża. Na szczęście bez skutku! Cesarzowa została zamordowana, ale Franciszek Józef jeszcze żył. Wiedział o historii Elzy i zapewnił jej ochronę, a także babce, którą uczynił jej prawną opiekunką. Wszystko toczyło się spokojnie aż do dnia, w którym Elza opuściła klasztor.

- Domyślam się, że pani von Adlerstein wzięła ją wtedy do siebie.

- Tak, i tym chętniej, że Elzie podobało się w klasztorze do tego stopnia, iż obawiano się, by w nim nie została. Opuściła jego mury później, niż czyniły to zazwyczaj inne dziewczęta. Była to panna nadmiernie poważna i całkowicie świadoma swego świetnego pochodzenia. Chociaż nigdy nie wspominała o swoich korzeniach, chyba że przy mojej babce. Kawalerowie jej nie interesowali. Jej jedyną pasją była muzyka i chcąc się nią cieszyć, wróciła do życia pozaklasztornego. A może również z powodu nowej matki przełożonej, której nie lubiła. Zamieszkała u nas, lecz nie czuła się dobrze z powodu zbyt światowego trybu życia, jaki prowadziłyśmy. Wtedy znalazłyśmy dla niej willę na uboczu, w okolicy Schönbrunn, gdzie zamieszkała wraz z parą węgierskich służących, którzy byli jej wielce oddani, Mariettą, pokojówką i damą do towarzystwa, i jej mężem Mateuszem, istnym cerberem wyposażonym w niespotykaną silę. Dobrze się tam czuła i wychodziła tylko na spacery, na koncerty lub do opery, w której zajmowała lożę babki. Zawsze dyskretnie ubrana, nigdy nie zwracała na siebie uwagi mimo podobieństwa do cesarzowej. Aż do pewnego pechowego wieczoru w 1911 roku, kiedy ukazała się na premierze „Kawalera srebrnej róży" cała w białych koronkach, zjawiskowo piękna, ze słynnym opalem na piersi. Ten nagły rozkwit zaniepokoił babkę. Tego wieczoru sala była pełna dostojnych gości, łącznie z cesarzem, a wszystkie kobiety założyły na ten wieczór najpiękniejsze klejnoty. Był tam też pewien młody dyplomata, którego przyjaciel przedstawił Elzie podczas antraktu. Dziewczyna została ugodzona strzałą Amora prosto w serce...

Aldo znał już tę historię, lecz nie wiedząc, jak Liza przyjęłaby opowieść o wyczynach Adalberta i jego własnych, wolał milczeć, pozwalając błądzić myślom i jednocześnie obserwując dziewczynę.

Właściwie, była całkiem czarująca i nie mógł pojąć, w jaki sposób udało się jej przez dwa lata udawać brzydulę. I że on, który potrafił w mig ocenić urok każdej kobiety, wcześniej nie dostrzegł urody tej jednej. Tu, w półmroku zimnego kościoła, z jasną twarzą okoloną czarnym kapturem przypominała postać z obrazu Boticellego, z tą różnicą, że biły od niej ciepło i życie...

Liza była zbyt spostrzegawcza, by nie zauważyć, że jej rozmówca nie słucha jej zbyt uważnie.

- Jeśli to pana nie interesuje, odchodzę... Wstała, lecz Aldo przytrzymał ją za połę peleryny.

- Dlaczego twierdzi pani, że nie słucham?

- To oczywiste. Opowiadam taką smutną historię, a pan patrzy na mnie z głupim uśmiechem.

Widząc, że charakter Lizy nie zmienił się ani trochę, Aldo postanowił przyznać się do winy.

- Przyznaję się do chwili nieuwagi - odparł, przybierając najbardziej uwodzicielski z uśmiechów. - Ale to pani wina, że na nią patrzyłem.

- Oglądał mnie pan przez dwa lata. To powinno panu wystarczyć.

- Proszę nie pleść bzdur! To, co wtedy widziałem, to nie była pani, lecz... karykatura. Prawdę mówiąc, po prostu brzydula.

- Zostawmy to! - przerwała. - Niebawem będę musiała wracać. O czym to mówiliśmy?

- O listach otrzymanych po wojnie, podczas gdy wszyscy myśleli, że ten cały Rudiger zaginął - odparł Morosini po krótkim wahaniu.

Uff! Udało się.

- Ach tak! - podjęła Liza. - Przepraszam, pan rzeczywiście słuchał, a ja myślałam... A zatem, po przyjściu pierwszego listu Elza szalała z radości, a babcia z niepokoju, gdyż w tym czasie trzeba było wywieźć dziewczynę z Wiednia, gdzie nie była bezpieczna.

- I co się wtedy stało?

- Wydarzyły się trzy dziwne wypadki. Powiedziałabym nawet, zamachy, które miały miejsce po wojnie. Pierwszy, w parku Schónbrunn, gdzie Elza spacerowała z Mariettą. Jakiś mężczyzna rzucił się na nią z nożem. Na szczęście w pobliżu był strażnik. Rozbroił napastnika, któremu jednak udało się zbiec. Innym razem ledwo uszła z życiem przed pędzącą karetą zaprzężoną w dwa konie; to cud, że nie została stratowana na miejscu. Wreszcie, jakiś czas potem, w jej domu wybuchł pożar. Mateuszowi udało się wyciągnąć ją z płomieni, ale została ciężko poparzona. Policja nie znalazła żadnych śladów. Po wojnie na policji panowało rozprzężenie, a w kraju dojrzewała rewolucja. Ci, którzy chcieli zamordować Elzę, mieliby łatwe zadanie. Babka, za radą mego ojca, rozpowiadała na lewo i prawo, że Elza poniosła śmierć, a w tym czasie szukała dla niej bezpiecznego schronienia. Burmistrz Hallstatt, jeden z jej starych przyjaciół, miał dom nad jeziorem i zgodził się go odstąpić. Elza zamieszkała tam jako panna Staubing, z Mariettą i Mateuszem.

- A czy jej przyjazd do miasteczka nie wzbudził ciekawości mieszkańców?

- Burmistrz jest człowiekiem inteligentnym. Rozpuścił plotkę, że udzielił schronienia zaprzyjaźnionemu małżeństwu, których córka, ranna w zamachu na Węgrzech, doznała pomieszania zmysłów i uważa się za Jej Wysokość. Tutejsi ludzie lubią słuchać łzawych historii, a przy tym są bardzo serdeczni. Wszyscy zaakceptowali azylantów ze zrozumieniem.

- A gdzie przyszedł pierwszy list?

- Do Ischl, na ręce mojej babki.

- Dlaczego nie zabroniła jej pokazywać się w teatrze?

- Nie było takiej siły, która... Elza szalała ze szczęścia i babce zmiękło serce. Zastosowano najwyższe środki ostrożności i wieczorem na spektaklu przyszła w takim stroju, jaki pan widział.

- Lecz dlaczego w czerni? Powiedziała pani, że podczas spotkania z Rudigerem była w bieli?

- Ma teraz trzydzieści pięć lat i nosi żałobę po ojcu i dziadkach.

- Dlaczego ukrywa twarz? Czy nie chce, żeby ją rozpoznano?

- Częściowo. Srebrna róża miała służyć jako znak rozpoznawczy. Ale narzeczony nie przybył na spotkanie. Może pan sobie wyobrazić zawód Elzy! Tymczasem przyszedł kolejny list, w którym Franz napisał, że przecenił swe siły, przeprasza i jest bardzo nieszczęśliwy. Pisał też, że lepiej zaczekać jeszcze kilka miesięcy, do pierwszego przedstawienia kolejnego sezonu...

- To trochę długo...

- Nie, jeśli się pamięta, że chodzi o chorego. Drugie spotkanie zostało więc wyznaczone na ubiegły miesiąc, kiedy pan również był w operze.

- I nic się nie wydarzyło. Przynajmniej ja niczego nie zauważyłem.

- Myli się pan! Próbowano porwać Elzę, kiedy wychodziła z teatru. Dwaj ludzie wtargnęli do auta, które na nią czekało. Przewrócili Mateusza i na złamanie karku ruszyli przez Wiedeń. Dzięki Bogu, Mateusz doścignął napastników, pozbył się ich i odwiózł Elzę do domu, lecz to było poważne ostrzeżenie. Spakowano walizki i w pośpiechu wrócono do Hallstatt.

- Biedna kobieta... westchnął Morosini. - Jej marzenie prysło jak bańka mydlana... Jak to przyjęła? Myślę, że nie było najmniejszej wątpliwości co do pochodzenia listów. Ktoś dowiedział się o smutnej miłości nieszczęśliwej kobiety i zdecydował się nią posłużyć, żeby wywabić ją z ukrycia. Dla mnie to jasne...

- Niestety, zrozumiano to zbyt późno. Babka odchodziła od zmysłów, kiedy się dowiedziała, co zaszło. Wysłała do mnie telegram do Budapesztu, prosząc, bym wróciła.

- Elza musi być załamana.

- Tak, trudno ogarnąć bezmiar jej rozpaczy. Patrząc na nią, zdaje się, że uleciało z niej życie. Z nikim nie rozmawia i całymi godzinami siedzi przy oknie w swym pokoju z oczami wbitymi w taflę jeziora, a kiedy czasem spojrzy na człowieka... zdaje się, że go nie widzi. A przecież bardzo mnie lubiła.