Liza umilkła, gdyż gorycz ścisnęła jej gardło.

Aldo padł przed nią na kolana, ujmując jej dłonie. Dotąd myślał, że Liza, opiekując się nieszczęśliwą kobietą, czyni to z obowiązku, lecz był poruszony tym, co zobaczył.

- Lizo, proszę dysponować mną do woli! Jak mógłbym pomóc? Jestem pani przyjacielem... i Adalbert również -dodał nie bez pewnego wysiłku.

Liza utkwiła błyszczące od łez oczy w Morosinim.

- Niech pan wstanie, proszę. To nie przystoi w kościele...

- A cóż się robi w kościele, jeśli nie modli? Proszę pozwolić sobie pomóc! Jeśli przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie, to pani grozi ono również, a do tego nie mogę dopuścić! - oznajmił książę, wstając z klęczek i siadając na ławce.

- Nie, nie trzeba. Przynajmniej na razie... Dom nad jeziorem jest naszym najlepszym schronieniem. Lepiej wyjedźcie i zostawcie nas w spokoju. Za bardzo... rzucacie się w oczy, a wasza obecność może tylko przyciągnąć uwagę. Błagam, wyjedźcie stąd! W zamian obiecuję, że zrobię wszystko, żeby przekonać Elzę, aby pozbyła się nieszczęsnego klejnotu.

- Nie chce mnie pani więcej widzieć? - zapytał z goryczą, której nie osłodziła krótka odpowiedź Lizy. Było to stanowcze „nie chcę", a ponieważ Morosini milczał, dodała:

- Niechże pan wreszcie zrozumie. W razie zagrożenia możemy liczyć na pomoc wszystkich tutejszych mieszkańców. ..

- Oraz uroczego kuzyna, który jest również pani adoratorem? Dlatego dziwi mnie, że jeszcze się tu nie zjawił. Jest jak pies myśliwski, który zwietrzy zwierzynę z dziesiątek kilometrów.

- Fritz? Ależ to poczciwy chłopiec, niestety, trochę namolny. Na szczęście babka pozbyła się go, wysyłając do Wiednia. Zresztą, on nie ma pojęcia o domu nad jeziorem.

Liza wstała z ławki i książę uczynił to samo z nieprzyjemnym odczuciem, że nagle zaczął tak samo jej zawadzać jak Fritz... Ofiarował szczerą pomoc, która została odrzucona, ale widać było, że Liza wcale się tym nie przejęła. - A więc? - zapytała. - Wyjedziecie?

- Jeśli tak trzeba... odparł, wzruszając ramionami. -Lecz nie wcześniej niż za dzień lub dwa. Trąbiliśmy na lewo i prawo, że przyjechaliśmy łowić ryby, malować i zwiedzać. Zresztą Adalbert zaprzyjaźnił się z profesorem Schlumpfem. Nie miałbym odwagi rozdzielić ich zbyt gwałtownie.

- Biedny Adalbert! - rzuciła Liza ze śmiechem. - Dobrze znam professoral Wykorzysta każdą okazję, żeby popisać się wiedzą. Zresztą pański przyjaciel dorównuje mu w tej materii, wystarczyła jedna, krótka wspólna podróż, a dowiedziałam się od niego wszystkiego o XVIII dynastii faraonów.

Podała rękę księciu, który ujął ją pośpiesznie i przytrzymał.

- Gdzie mogę panią spotkać, na wypadek gdybym miał coś ważnego do przekazania?

- Ależ to proste. U mojej babki w Wiedniu lub Ischl...

- A dlaczego nie tutaj? Przecież chyba nie porzuci pani Elzy z dnia na dzień?

- Nie, ale chcę ją zabrać do Zurychu do dobrego lekarza... mam na myśli psychiatrę.

- Jest pani niezwykle przywiązana do Szwajcarii, chociaż macie w Wiedniu największego specjalistę w tej materii.

- Dlatego zamierzam zwrócić się właśnie do niego, kiedy Elza znajdzie się już w naszej najlepszej klinice. Tylko jak ją przekonać? Sądzę, że przeraziła ją próba porwania, a jednocześnie przywiązana jest do domu, który kocha. Tam pragnęła żyć z Rudigerem... A ja nie mogę i nie chcę jej do niczego zmuszać. A teraz proszę pozwolić mi odejść.

Książę wypuścił jej dłoń i usunął się na bok.

- Niech tak będzie... ale twierdzę, że popełnia pani błąd, odrzucając bezinteresowną pomoc.

- Doprawdy? Kogo chce pan przekonać? - nagle przybrała oschły ton. - Sam mi pan powiedział, że za wszelką cenę musi odzyskać opal.

- Niech pani myśli, co chce - odparł, czując, że blednie, i kłaniając się z zimną kurtuazją, dodał: - Sądziłem, że zna mnie pani lepiej.

Morosini dotarł do drzwi, nie odwracając się ani razu. Nie mógł widzieć, że Liza nie spuszcza oczu z jego eleganckiej sylwetki.

Książę czuł się urażony. Ostatnie słowa Lizy zirytowały go i zawiodły. Nie liczył na to, że dziewczyna go polubi, ale miał nadzieję, że po dwóch latach ścisłej współpracy ma prawo do szacunku, może nawet do odrobiny przyjaźni, a tymczasem ona potraktowała go jak handlarza, przedstawiciela świata, w którym rządzi pieniądz. To było nie do zniesienia.

Również Adalbert zdenerwował się okrutnie, kiedy przyjaciel zdał mu sprawę ze schadzki w kościele. Jego zwykle dobry humor zniknął bezpowrotnie dlatego, że Aldo udał się na spotkanie bez niego.

- Więc to tak? - grzmiał archeolog. - A więc wzgardziła naszą pomocą? W takim razie porzućmy zasady rycerskości!

- Co masz na myśli, przyjacielu?

- Nic takiego... Historia Elzy jest przeraźliwie smutna. Mogłaby posłużyć za kanwę powieści, lecz my mamy coś lepszego do roboty - misję do spełnienia! Czy wiemy, gdzie znajduje się opal arcykapłana?

- Owszem, ale nie mam pojęcia, jak go odzyskać, i wcale nie wierzę w niejasną obietnicę Lizy. Jej protegowana popada w obłęd i nie wiem, w jaki sposób mogłaby ją przekonać, by nam sprzedała swój drogi skarb.

- Ale może uda się przekonać pannę Kledermann, aby nam pożyczyła ów opal w diamentowej oprawie na kilka dni?

- Co ci chodzi po głowie? Zamierzasz wykonać kopię? Dobrze wiesz, że to prawie niemożliwe: jak znaleźć diamenty tej samej wielkości i jakości, a przede wszystkim identyczny opal... i genialnego szlifierza. I to wszystko w kilka dni? Jesteś szalony!

- Mylisz się, mój przyjacielu! Wiesz, gdzie można znaleźć najładniejsze opale na ziemi?

- W Australii i na Węgrzech.

- Do diabła z Australią! Ale co powiesz o Węgrzech? Mógłbyś jutro rano wybrać się do Budapesztu. Taki bywalec jak ty musi znać tam jakiegoś jubilera, antykwariusza, szlifierza, czy Bóg wie kogo, kto mógłby załatwić kamień podobny do tego, którego szukamy.

- Tak, ale...

- Żadnego ale! Wszystkie kamienie z pektorału mają taki sam kształt i są tej samej wielkości, a przypuszczam, że znasz ich wymiary na pamięć.

Aldo nie odpowiedział. Wyobraził sobie plan Vidal-Pellicorne'a i uznał, że nie jest wcale taki niemożliwy do wykonania. Znalezienie wielkiego opalu za rozsądną cenę nie było aż tak trudne. Ze wszystkich brakujących kamieni ten byl najmniej cenny, a czasem zdarzały się wielkie egzemplarze, jak ten ze skarbca w Hofburgu.

- Załóżmy, że uda mi się znaleźć podobny opal, i że go przywiozę. Chyba nie ty wyjmiesz oryginał i włożysz podróbkę na jego miejsce?

Adalbert przywołał na twarz bezwstydny grymas zadufania, spoglądając na swe długie, szczupłe palce.

- Owszem - odparł. - Chyba już ci mówiłem, że stopy robią mi często brzydkie figle, ale za to jestem zręczny manualnie. Jeśli dostarczysz mi potrzebnych narzędzi, jestem w stanie dokonać tej operacji.

- Już to kiedyś robiłeś? - spytał zdumiony Aldo.

- Hmm... no może raz czy dwa. Zrozum, że archeolog musi znać się na wszystkim, od wykopów ziemnych po odnawianie fresków, mebli czy biżuterii...

Aldo miał dodać: „włamania do sejfów", lecz niewinny uśmiech Adalberta był w stanie rozbroić każdego...

- Zgoda, pojadę do Budapesztu, lecz co ty będziesz robił w tym czasie?

- Będę się nadal nudził w towarzystwie Schlumpfa, któremu bezwstydnie schlebiam. Muszę ci powiedzieć, że ten nudziarz ma dobrze wyposażoną pracownię. A poza tym -dodał już bardziej poważnie - spróbuję spotkać się z Lizą i ją przekonać. Tak czy siak, to by było najlepsze rozwiązanie dla tej nieszczęsnej kobiety. Uwolniłaby się od klejnotu, który nie przyniósł szczęścia.

- Pewnie ten nie jest lepszy od pozostałych. Opale też nie mają dobrej reputacji.

- Pomyśleć, że sam król ekspertów wygaduje takie głupstwa - westchnął Adalbert, wznosząc oczy do nieba. -Myślisz jak bohaterka powieści Waltera Scotta, która odnajduje spokój dopiero po wyrzuceniu swego opalu do morza. Lecz nie zapominaj, mój drogi, że na Wschodzie kamień ten nazywany jest kotwicą nadziei, wychwalaną przez Pliniusza. Królowa Wiktoria obdarowała opalem każdą ze swych córek z okazji zaręczyn. Ale przecież nie ciebie!

- Masz rację, powiedzmy, że wygrałeś: wsiądę na poranny statek i udam się do Budapesztu, by odwiedzić Elmera Nagy. I tak nie mamy wyboru, a poza tym jest to nasza ostatnia nadzieja. Życzę ci powodzenia z panną Kledermann! Jak tylko odważysz się jej wspomnieć o opalu, skoczy ci do gardła!

Adalbert zauważył mimochodem, że Liza na nowo stała się „panną Kledermann", i wywnioskował z tego to i owo, lecz nie wyraził na głos swych myśli. Tym bardziej że perspektywa rozmowy, nawet bardzo burzliwej, z dziewczyną, w której się podkochiwał, dość mu się podobała.

- Biorę na siebie to ryzyko - odparł rozanielony. - A teraz, może pójdziemy się nieco ogarnąć przed kolacją? Maria obiecała, że po potrawce z zająca z galaretką z brusznicy poda strudel z jabłkami, rodzynkami i śmietaną.

- Ty przebrzydły pasibrzuchu! - rozzłościł się Morosini. - Kiedy wrócę, będziesz gruby jak beczka smalcu, a ja będę się z ciebie naigrawać!

Nawet jeśli Aldo uznał pomysł przyjaciela za dobry, myśl o opuszczeniu Hallstatt była mu niemiła. Szósty zmysł podpowiadał mu, że źle robi, wyjeżdżając, że wydarzy się coś nieodwracalnego... A to dlatego, że tak bardzo chciał być potrzebny. Czysta próżność!... Liza i Elza chronione przez wielkoluda Mateusza, Mariettę i całe miasteczko nie miały się czego obawiać.

Jednak, po wyśmienitej kolacji, paląc papierosa na balkonie i wsłuchując się w plusk wody w jeziorze, czuł coraz większy niepokój. Dom dwóch kobiet był niewidoczny z okien hotelu, nawet gdy świeciło słońce, a tego wieczoru wstała mgła, przez którą trudno było dostrzec jakiekolwiek światło z przeciwnego brzegu.

Nagle, od strony gór usłyszał dwa dalekie wystrzały. W pierwszej chwili nie zwrócił na to uwagi; w kraju polowań, nie wspominając o kłusownictwie, nie było to nic szczególnego.

Lecz równocześnie pomyślał, że polowanie podczas takiej mgły nie jest czymś normalnym.

Uznając, że to nie jego sprawa, zapalił kolejnego papierosa i poszedł się spakować, by o świcie być gotowym na statek.

Wtem usłyszał krzyki dochodzące z drugiego krańca miasteczka, które narastały. Przeczuwając, że dzieje się coś niedobrego, wybiegł z pokoju, wpadł na Adalberta i razem stoczyli się po schodach na dół. Tymczasem odgłosy zamieszania dotarły do oberży, gdzie w głównej sali Georg ustawiał kufle na regale.

Raptem do baru, słaniając się na nogach, wbiegła przerażona kobieta. Resztką sił dotarła do kontuaru i upadła bez czucia na ziemię. Na pomoc zemdlonej rzucił się Brauner i jego żona. Przy otwartych drzwiach tłoczyli się ludzie. Chyba już całe miasteczko przybyło do oberży, na czele z burmistrzem. Podczas gdy Maria wymierzała policzek za policzkiem zemdlonej kobiecie, Georg nalał kieliszek mocnego alkoholu i spróbował ją zmusić do przełknięcia trunku. Podwójna terapia okazała się skuteczna, gdyż po kilku sekundach kobieta otworzyła oczy i wybuchnęła konwulsyjnym kaszlem, który przeszedł w szloch.

Brauner zaczął nią niecierpliwie potrząsać.

- No, Ulryko, przestańże wreszcie! Powiedz no, co się stało! Wpadasz tu jak upiór, mdlejesz, a teraz płaczesz i milczysz jak zaklęta!

- Dom... dom Schoberów!... Nie mogłam zasnąć, usłyszałam strzały. Wstałam, ubrałam się i... poszłam zobaczyć, co się dzieje. Światła były zapalone, drzwi otwarte... Weszłam i... zobaczyłam... To straszne!... Trzy trupy! - wyrzuciła z siebie Ulryka i znów wybuchnęła płaczem.

Aldo ogarnięty strasznym przeczuciem, spytał:

- Który to dom Schoberów?

- Ten, który wynajmuję młodej kobiecie - odparł burmistrz. - Idziemy!

Lecz Aldo nie czekał na pozostałych. Wraz z Adalbertem rzucił się do drzwi i torując sobie drogę przez tłum, pognał krętą ulicą, a za nimi pobiegli inni.

Gdy dotarli do domu nad jeziorem, przed szeroko otwartymi drzwiami stało już kilkanaście osób. Na widok ich przerażonych twarzy Aida ogarnęło straszne przeczucie.

- Lizo! - krzyknął, próbując wejść do środka, ale jakiś człowiek zagrodził mu drogę.

- Niech pan nie wchodzi! Tam jest pełno krwi! Trzeba zaczekać na policję!

- Może uda się ją ocalić! - krzyknął książę gotowy się bić. - Niech mnie pan puści!

Widząc, że mężczyzna nie zamierza ustąpić, Aldo i Adalbert chwycili go pod pachy i cisnęli precz niby wiązkę siana, po czym wdarli się do środka.

Widok, który ukazał się ich oczom, był straszny. W salonie, w kałuży krwi leżał Mateusz z czaszką rozpłataną siekierą. Nieopodal znajdowała się Marietta, którą kula dosięgła prosto w serce.