Nagle wyraz ulgi na twarzy hrabiny zastąpiła czarna rozpacz.

- Mateusz i Mariettą nie żyją? To niemożliwe! Jak to się stało?

- On został zaatakowany siekierą, ona zginęła od kuli rewolweru. Zabójcy weszli podstępem. Zabili tych, których spotkali na swej drodze, i rzucili się przeszukiwać dom. Liza była na piętrze, pomagała przyjaciółce ułożyć się do snu. Słysząc hałasy, chwyciła za broń i zeszła na dół. Ale na schodach dosięgła ją kula... A my zrobiliśmy wszystko, by pani nie dowiedziała się o tej tragedii od żandarmów lub policji...

- A nie lepiej było zostać przy mojej wnuczce? Kto wie, czy nadal nie grozi jej niebezpieczeństwo!

- Tam, gdzie jest w tej chwili, bandyci musieliby się zmierzyć z całym miasteczkiem, żeby się do niej dostać. To ona nalegała, byśmy się udali do pani hrabiny. Otóż obawia się, że porywacze przypuszczą atak na panią, kiedy zauważą, że ich zakładniczka nic nie wie na interesujący ich temat. I dlatego nas tutaj wysłała.

- I, żeby było szybciej, całą drogę przebyliśmy na piechotę - uściślił Adalbert, który uważał, że zostali źle przyjęci i miał ochotę usiąść. - Auto zostało w hotelu, a do Hallstatt pojechaliśmy pociągiem, gdzie przesiedliśmy się na statek.

Na pobladłych ustach starej damy pojawił się cień uśmiechu.

- Panowie zechcą mi wybaczyć. Z pewnością jesteście bardzo zmęczeni. Siadajcie, proszę! - rzekła, zajmując miejsce na szezlongu. - Napijecie się kawy?

- Nie, dziękujemy, hrabino. Wystarczy krótki odpoczynek, gdyż nie chcielibyśmy się naprzykrzać.

- Cóż znowu! Zresztą wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać bardziej rzeczowo niż ostatnim razem...

- Wydawało mi się, że była pani jak najbardziej rzeczowa...

- Bez wątpienia, i myślałam, że przekonałam was, iż nie ma sensu drążenie pewnych tematów. Sądziłam nawet, że was przekonałam, iż nie powinniście tu dłużej przebywać. Jak to się stało, że znaleźliście się w Hallstatt tej nocy?

- Byliśmy tam od kilku dni - wyjaśnił Vidal-Pellicorne. - Od dawna marzyłem, żeby zwiedzić pozostałości po prastarej, halsztackiej cywilizacji. Dzięki tej wyprawie poznałem znakomitego kolegę po fachu, profesora Schlumpfa, z którym odbyłem wiele pasjonujących rozmów. Mój przyjaciel, Morosini, chciał mi towarzyszyć.

- Naprawdę? Pan mnie zadziwia, książę! Jak to możliwe, że rozliczne zajęcia nie wezwały pana jeszcze do Wenecji?

- Ależ ja jestem w trakcie załatwiania ważnej sprawy i dobrze pani o tym wie. Podobnie jak o tym, że panna Kle-dermann, pod przybranym nazwiskiem Miny van Zelden, pracowała u mnie przez dwa lata.

- To ona panu o tym powiedziała?

- A któżby inny?

- A czy powiedziała również, że pana nie lubię? - spytała z okrutną szczerością hrabina.

- Proszę mi wierzyć, że szczerze nad tym ubolewam. Czy to dlatego, że nie uległem czarowi rzekomej Miny? Powinna ją pani wtedy widzieć! Jej własny ojciec spotkawszy ją w Londynie, dostał na jej widok ataku śmiechu!

- Szkoda, że mnie przy tym nie było. Widok mojego zięcia, symbolu powagi, oddającego się nagłej wesołości, jest wart podróży. Ale odłóżmy nasze uczucia na bok. Zagrajmy w otwarte karty! Nie stracił pan nadziei na zdobycie opalu?

- Nie interesuje mnie opal ani jego cena rynkowa, chociaż jestem gotów zapłacić za niego bajońską sumę. Muszę go zdobyć, gdyż przedstawia sobą zbyt wiele dla zbyt wielu. A poza tym nigdy nie rezygnuję, wiedząc, że mam rację.

Zaległa cisza, podczas której hrabina przyglądała się z natrętną uwagą człowiekowi, który siedział naprzeciw niej. Morosini byłby z pewnością zaskoczony, gdyby mógł czytać w jej myślach. Odkryła bowiem, że książę jest czarujący i że jego twarz jest interesująca. Pomyślała, że gdyby była młoda, z pewnością by się w nim podkochiwała. Nie mogła się też nadziwić, że Liza oparła się jego czarowi do tego stopnia, iż przez dwa lata ukrywała urok swej kobiecości, zachowując się jak entomolog pragnący obserwować w spokoju rzadki okaz owada. Co za niedorzeczny pomysł!

- No więc? - westchnęła. - Powie mi pan wreszcie, jak odnalazł moją wnuczkę? Przez czysty przypadek? Cudowne znalezisko archeologiczne? Czy to nie zbyt proste?

Morosini wymienił szybkie spojrzenie z Vidal-Pellicorne'em. Nadeszła decydująca chwila!   

- Rzeczywiście, trochę - odparł, zachowując spokój. - Chociaż pomógł mi pewien zbieg okoliczności. Otóż w naszym hotelu zawarliśmy znajomość z panem von Apfelgriinem, który wpadł w zachwyt na wieść, że mój przyjaciel jest archeologiem. Uparł się, że zabierze go do Hallstatt na zwiedzanie, a ja w tym czasie snułem się po parku cesarskiej willi w poszukiwaniu duchów przeszłości. Chwalił - zresztą słusznie - to wyjątkowe miejsce, dodając, że jest kolebką rodu Adlersteinów.

- Dlatego - włączy! się Adalbert - wcale się nie zdziwiłem, kiedy ujrzałem tam pani kamerdynera. Stąd było już o krok do myśli, że dama, którą się pani opiekuje, może być niedaleko.

- Friedrich zawsze miał za długi język! - przerwała stara hrabina. - Chociaż...

Nie skończyła zdania, gdyż otworzyły się drzwi i do salonu wparował mężczyzna w stroju myśliwskim, który zachowywał się tak pewnie, jakby był domownikiem. Okazał się kuzynem hrabiny, Aleksandrem Golozienym.

- Powiedziano mi, moja droga Walerio, że już pani wstała - rzucił od progu. - A zatem, przyszedłem panią ucałować, zanim udam się tropić zwierzynę... ale, może przeszkadzam? - dodał, spostrzegłszy nieznajomych.

- Ani trochę, drogi Aleksandrze. Właśnie miałam po pana posłać. U Elzy okropna tragedia, dwa trupy, moja wnuczka Liza ranna, a nasza przyjaciółka porwana! Tę straszną wiadomość przynieśli ci panowie...

Aleksander Golozieny przerwał hrabinie w pół słowa, przyglądając się podejrzliwie nieznajomym.

- Chwileczkę! A jak to się stało, że ci panowie znajdowali się na miejscu tragedii? Czy znali sekret, którego pani nigdy nie chciałaś mi zdradzić?

Widać było po jego minie, że jest zły, lecz hrabina zdawała się tym zbytnio nie przejmować.

- Niech pan nie będzie śmieszny! Jedynie przypadek sprawił, że byli wtedy na miejscu! Pan Yidal-Pellicorne jest archeologiem interesującym się epoką halsztacką. Przybył z przyjacielem, obecnym tu księciem Morosinim. Dodam, że obaj są również przyjaciółmi Lizy, która kilka dni temu przyjechała do Elzy, aby się nią opiekować.

- A więc mieszka w Hallstatt?

- Pomówimy o tym potem, jeśli pozwolisz, drogi Aleksandrze. Panowie, przedstawiam wam mojego kuzyna: hrabia Aleksander Golozieny, attaché vi departamencie spraw zagranicznych.

Panowie niechętnie wymienili uścisk dłoni, co nie wzmogło wzajemnej sympatii; dłoń hrabiego była wilgotna, czego zarówno Aldo, jak i Adalbert nie znosili. Spojrzenie dyplomaty było zimne i świdrujące; odkrycie w otoczeniu kuzynki dwóch przystojnych, pełnych energii mężczyzn było dla niego niemiłym zaskoczeniem. Ponieważ uczucie niechęci okazało się wzajemne, Aldo postanowił opuścić towarzystwo.

- Wkrótce zjawi się tu policja - powiedział, zwracając się do gospodyni. - Sądzę, że lepiej będzie, jeśli przyjmie ich pani w gronie rodzinnym. Gdyby jednak potrzebowała nas pani, zatrzymaliśmy się w hotelu Elisabeth.

- Mam nadzieję, że to nie ja panów wypłoszyłem? - rzucił obłudnie hrabia.

- W żadnej mierze - skłamał Morosini. - Mamy sprawy do załatwienia i potrzebujemy odpoczynku. Dzięki pańskiej obecności, hrabio, możemy mieć nadzieję, że pani von Adlerstein nic już nie grozi. Proszę nad nią czuwać.

- Możecie zdać się na mnie! Będę miał oko na wszystko!

- Odwiedźcie mnie wieczorem! - rzuciła hrabina tonem zdradzającym niepokój. - Może będą nowe wiadomości. I zjecie z nami kolację.

Mężczyźni przyjęli zaproszenie, pożegnali się i udali do samochodu bez słowa. Dopiero kiedy byli wystarczająco daleko, Adalbertowi rozwiązał się język.

- Co za wstrętny hipokryta! Dałbym sobie uciąć rękę, że jest zamieszany w spisek przeciw nieszczęsnej Elzie!

- Czy to rozsądne zostawiać staruszkę sam na sam z hrabią?

- Jakakolwiek próba ataku oznaczałaby zdemaskowanie się. Nie sądzę, żeby był tak głupi.

- To co tu robi? Nagle zachciało mu się polowania w Rudolfskrone?

- Przeciwnie! Może swobodnie poruszać się po terenie, na co liczą jego wspólnicy. Przyszedł sprawdzić, co dzieje się u hrabiny, powęszyć i może wtrącić tu i tam jakąś roztropną radę.

- Jak taka inteligentna kobieta może mu ufać? Bije od niego nieszczerość!

- To jej kuzyn. Nie wyobraża sobie, że mógłby ją zdradzić. Niestety, jego pojawienie się pokrzyżowało nam plany: nie mogliśmy się wyspowiadać ani jej ostrzec, by miała się na baczności. A teraz zawieź mnie na stację.

- Co zamierzasz? Powinieneś się trochę przespać!

- Prześpię się w pociągu. Mam zamiar pojechać do Salzburga, wynająć auto mniej rzucające się w oczy niż twoje i jeśli się uda, mniej hałaśliwe. Twój amilcar to nie automobil, lecz żywa reklama...

- W takim razie, zapomnij o swoich książęcych upodobaniach i nie przyjeżdżaj rolls-royce'em! - rozeźlił się Adalbert dotknięty do żywego w swej miłości do małego, czerwonego cudu techniki.

Aldo wrócił po południu szarym i skromnym jak siostra miłosierdzia, niedużym fiatem. Autko było solidne, zwrotne i ciche; Morosini musiał je kupić, gdyż w mieście Mozarta można było wynająć tylko duże auta, przeważnie razem z szoferem.

Zadowolony z zakupu zaparkował pod drzewami nad brzegiem rzeki Traun, niedaleko hotelu, a następnie zaaplikował sobie dwie godziny porządnej drzemki przed udaniem się na kolację do Rudolfskrone. Adalberta nie było w pokoju...

Kiedy brał prysznic, do łazienki wpadł Adal, nie troszcząc się o to, by zapukać. Jego oczy błyszczały.

- Przynoszę wieści! - rzucił już od progu. - I to nie byle jakie! Po pierwsze, tajemnicza willa jest zamieszkana: żaluzje są otwarte, a z kominów dobywa się dym... A propos dymu, masz papierosa?

- Na sekretarzyku - odparł Aldo, owijając się ręcznikiem kąpielowym. - To rzeczywiście niezła wiadomość, lecz podejrzewam, że chowasz jeszcze coś w zanadrzu?

- Owszem! I to jest najlepsze! Kiedy przechadzałem się wokół tego domu niespiesznym krokiem znudzonego kuracjusza, przed bramą zatrzymało się auto. Nim brama się otworzyła, rozpoznałem kierowcę. Nigdy byś nie zgadł, kto to!

- Nawet nie próbuję - rzucił Aldo ze śmiechem i zbliżył brzytwę do policzka pokrytego mydłem.

- No to odłóż to niebezpieczne narzędzie, bo jeszcze się zatniesz! To był... hrabia Solmański!

Morosini zamarł z wrażenia i popatrzył najpierw na lśniące ostrze, potem na zadowoloną minę przyjaciela.

- Nie mogę wprost uwierzyć...

- Wiem, że trudno w to uwierzyć, lecz nie ma najmniejszej wątpliwości: to był nasz drogi Solmański, uroczy teść sir Eryka Ferralsa i ewentualnie kiedyś twój. Taki jak zwykle: dumna mina, rzymski profil i monokl. Jeśli to nie on, to w każdym razie jego doskonały sobowtór.

- Sądziłem, że przebywa w Ameryce.

- Musimy przyjąć, że go tam nie ma. A co tu robi...

- ...nietrudno zgadnąć? - przerwał Morosini, który otrząsnąwszy się z zaskoczenia, powrócił do golenia. - Z pewnością ma coś wspólnego z wczorajszą tragedią. Byłem prawie pewny, że baronowa Hulenberg jest przyczyną podwójnego morderstwa, ale teraz dałbym się pokroić na kawałki, że to prawda! Obecność Solmańskiego u niej to jak podpis...

- Zwłaszcza że chodzi o klejnoty z pektorału! W jaki sposób się dowiedział, że opal jest tutaj?

- Szymon Aronow też o tym wiedział. Dlaczego zatem nie jego wróg? Nie zapominaj, że Solmański jest przekonany, iż posiada szafir i diament. Jestem pewny, że to on jest sprawcą kradzieży w Tower.

- Ja również, i mam pewną myśl...

Siedząc na brzegu wanny, Adalbert wypuszczał kłęby dymu. Tymczasem Aldo skończył się golić.

- Założę się, że wiem, co masz na myśli.

- Och, nic takiego... - żachnął się Adalbert

- Sądzę, że zamierzasz doradzić nieocenionemu komisarzowi Warrenowi spóźnioną kurację w dobroczynnych źródłach Bad Ischl!

- Owszem... - skromnie przyznał archeolog. - Tylko, niestety, nie mam pojęcia, do czego mógłby się nam przydać. Nie wie zbyt wiele.

- Sądzę, że byłby w stanie się tego i owego dowiedzieć. W przypadku klejnotów koronnych jest zdolny do wszystkiego. .. oczywiście pod warunkiem że ma w ręku dowody. Wniosek: musisz do niego napisać. A teraz zostaw mnie na chwilę samego...

Godzinę później, chroniąc smokingi pod wygodnymi płaszczami z lodenu, przyjaciele wsiedli do amilcara i udali się do Rudolfskrone. Czekała tam na nich niespodzianka: w ciągu dnia wróciła Liza. Na rozkaz babki, która nie mogła znieść myśli, że ranna wnuczka jest daleko od niej, wielka, czarna limuzyna, którą Aldo widział pewnej październikowej nocy wyjeżdżającą z pałacu Adlerstein, udała się po nią na przystań, dokąd przybyła z Józefem statkiem parowym.