- A gdzie ma być? W domu. Czy nie ma tu jakiegoś skrótu, by dojechać nad brzeg jeziora?

Morosiniego zmroziła straszna myśl, tak straszna, że nagle uczynił gwałtowny ruch, który o mały włos nie był jego ostatnim. Auto pędzące na złamanie karku zarzuciło i z ledwością zmieściło się na kolejnym zakręcie. Mimo to pasażerka nawet nie krzyknęła. Stłumionym głosem powiedziała:

- Tak... po prawej stronie wiedzie polna droga z rozpadającym się ogrodzeniem; prowadzi nad Strobl, ale to karkołomny szlak...

- Mam nadzieję, że jakoś to pani zniesie - rzucił Aldo. - O mało pani przed chwilą nie zabiłem, a pani ani drgnęła! To godne podziwu, hrabino!

To, co nastąpiło potem, przypominało koszmar, lecz było też triumfem limuzyny, która śmiało dawała sobie radę na trakcie przypominającym ścieżkę dla kóz. Podskakując, chybocząc się, wstrząsając pasażerami jak ogrodnik śliwą w sierpniu, pokonywała w podskokach kocie łby, niczym koń podczas rodeo. Aż w końcu dotarła go wąskiej drogi nad jeziorem, gdzie Morosini dodał gazu jak oszalały. Widać już było małą dzwonnicę górującą nad domem, do którego chciał jak najszybciej dotrzeć.

Minutę później, zatrzymał się w pewnej odległości od dzikiego ogrodu i wyskoczył z auta, wołając do hrabiny:

- Niech się pani stąd nie rusza ani na krok!

W oknach domu nie świeciły się żadne światła, lecz drzwi były szeroko otwarte i tłukły z każdym podmuchem wiatru. Budynek wyglądał na opuszczony w wielkim pośpiechu. Aldo struchlał na myśl, co mogło się tu wydarzyć.

Zrobiwszy znak krzyża, bez wahania wpadł do środka.

Posuwał się po omacku ogarnięty przerażeniem, które potęgowało tykanie zegara.

- Elzo! Elzo! Gdzie pani jest?

Jego nawoływaniu odpowiedział cichy jęk. Brnąc w ciemnościach w jego kierunku, Aldo potknął się o coś miękkiego i ledwo powstrzymał przed upadkiem.

Wreszcie znalazł tę, której szukał...

- Proszę się nie bać... Przyszedłem po panią...

Jego ręce dotknęły zwoju koców, w które kobieta była zawinięta i związana tak, że nie mogła się wydostać, ani do-czołgać do drzwi. Przeciągnął ją w stronę wyjścia, po czym z trudem podniósł z ziemi - Elza była wysoka - i zarzucił sobie na plecy.

Wydostał się na zewnątrz, lecz nagle uczuł, że nie ma siły iść dalej; jego serce waliło jak oszalałe. Ale czas naglił. Książę na chwilę uczepił się żywopłotu, próbując złapać oddech, i po kilku głębokich wdechach rzucił się prosto przed siebie, aby jak najszybciej wsiąść do majaczącego w oddali auta. Nagle, nie dalej niż dwadzieścia metrów przed sobą, dostrzegł skałę. Postanowił tam dostrzec, wesprzeć o nią zakładniczkę i czym prędzej rozwiązać, gdyż groziło jej uduszenie. Ta myśl dodała mu siły. Zacisnąwszy zęby, napiął muskuły i prawie biegiem ruszył po zboczu, ślizgając się na mokrej trawie, aż w końcu przewrócił się za skałą razem ze swoim ciężarem... Szybko wyciągnął nóż, by rozciąć pęta.

W chwili kiedy ustępowały pod ostrzem, nocną ciszę rozdarła potężna eksplozja, przewracając Aida na kobietę, którą instynktownie chciał osłonić. Niebo poczerwieniało, stając w płomieniach jak podczas zachodu słońca zwiastującego wiatr. Morosini spojrzał ponad skałą: dom nad jeziorem zniknął z powierzchni ziemi. Na jego miejscu widać było słup ognia i iskier, które zdawały się wydobywać z głębi jeziora.

Prawie jednocześnie dało się słyszeć rozpaczliwy krzyk hrabiny. - Nic nam nie jest! - zawołał książę. - Elza jest eała i zdrowa!

*   *   *

Aldo podtrzymywał w dłoniach głowę Elzy okoloną długimi włosami. W świetle pożaru widać było delikatne rysy około czterdziestoletniej kobiety wielkiej urody. Jej podobieństwo do nieżyjącej cesarzowej Elżbiety porażało. Wreszcie zrozumiał, dlaczego Elza wychodziła z domu zawsze z zasłoniętą twarzą. Jeden z policzków szpeciła potworna szrama biegnąca od kącika ust aż do skroni. Aldo przypomniał sobie wtedy, że Elza nie pierwszy raz wyszła cało z pożaru.

Nagle otworzyła oczy: dwa ciemne jeziora błyszczące z radości.

- Franz! - wyszeptała. - Wreszcie pan wrócił!... Wiedziałam, że kiedyś znowu pana ujrzę.

Wyciągnęła do niego ręce i chciała się podnieść, lecz ten wysiłek okazał się ponad jej siły i ponownie zemdlała.

- No nie... - wymamrotał Morosini. - Tylko tego brakowało.

Na szczęście była to słabość chwilowa. Wkrótce Elzie znowu wróciła świadomość i Aldo podniósł kobietę, ruszając ku pani von Adlerstein, która szła im na spotkanie.

- Jest cała i zdrowa? Dzięki Bogu! Strasznie ryzykowałeś, mój drogi chłopcze!

- Proszę otworzyć drzwi samochodu... Nigdy nie sądziłem, że bohaterka romansu może tyle ważyć!

Stara dama pośpiesznie spełniła polecenie, wyrażając przy tym niepokój.

- Czy aby za bardzo nie ucierpiała? Myśli pan, że dobrze się czuje?

- Chyba dość dobrze, z tego co mogłem zauważyć - westchnął Aldo, umieszczając zemdloną kobietę na tylnym siedzeniu. - Przynajmniej jeśli chodzi o obrażenia fizyczne. Znacznie bardziej niepokoi mnie stan jej umysłu...

- Dlaczego?

- Nazwała mnie Franzem... Czyżbym był podobny do mitycznego Rudigera?

Hrabina spojrzała na księcia uważnie, po czym odparła:

- Był nieco podobny do pana, wysoki z ciemnymi włosami, lecz co do reszty... Poza tym nosił wąsy. Nie, nie... nie jest pan do niego podobny...

- Jeśli pani pozwoli, porozmawiamy o tym później. Pora, abym zawiózł was do domu.

- Musimy wezwać policję. Bóg wie, co sobie pomyślą, że tak późno ich zawiadamiamy.

Morosini pomógł hrabinie usadowić się w aucie; nie odpowiedział od razu.

Dopiero kiedy usiadł za kierownicą, oznajmił:

- Myślę, że komisarz z Salzburga wie już co nieco...

- Czyżby pan się ośmielił? Ależ to nierozsądne! - oburzyła się stara dama.

- To był środek ostrożności, który należało przedsięwziąć, i który, mam nadzieję, pozwolił aresztować zabójców.

- Jak pan to zrobił?

- To proste. Kiedy komisarz z Salzburga.

- Nazywa się Schindler.

- Możliwe. Więc kiedy Schindler opuści! Rudolfskrone po przesłuchaniu Lizy, spotkał się z Adalbertem... Może pani być pewna, ten Schindler jest inteligentniejszy, niż na to wygląda. Już wcześniej się domyślił, że panią szantażowano. Jego rola miała polegać na zagrodzeniu drogi do Salzburga, podczas gdy Adalbert i Fritz zajęli się powrotem do Ischl. Oczywiście VidalPellicorne nie pisnął ani słowa na temat roli, jaką odegrał hrabia Golozieny. Teraz, kiedy nie żyje, wyjdzie z tej przygody bez uszczerbku na honorze.

- Uważa pan, że jego wspólnicy nie wspomną o nim w śledztwie ani słowa?

- A w jaki sposób wyjaśnią, dlaczego postanowili się go pozbyć? Ich sytuacja będzie wielce delikatna. Zwłaszcza jeśli się doda wysadzenie domu w powietrze...

Właśnie z tego powodu Aldo musiał zwolnić. Z pobliskich gospodarstw nadbiegali zaalarmowani eksplozją ludzie, a ze Strobl nadjeżdżał wóz strażacki, torując sobie drogę donośnym dźwiękiem dzwonu.

Przed Ischl czeka! samochód komisarza Schindlera z kilkoma policjantami i fiat z Adalbertem w środku. Widząc nadjeżdżającego Morosiniego, Adalbert rzucił się na niego czerwony ze złości.

- Zostaliśmy wystrychnięci na dudka, mój stary! Daliśmy się nabrać jak dzieci!

- Jak to? Nie złapaliście złoczyńców?

- Ani my, ani policja!

- Nic nie widzieliście, czy co?

- Ależ tak! Widzieliśmy baronową Hulenberg wracającą z kolacyjki w towarzystwie swego szofera. Okazała się bardzo uprzejma, a nawet pozwoliła nam przeszukać swój samochód. W którym oczywiście nic nie znaleźliśmy, a zwłaszcza żadnych klejnotów.

- W obecnej sytuacji - wtrącił Schindler - nie mamy przeciw niej żadnych dowodów, w związku z czym nie mogliśmy jej zatrzymać.

- A co się stało z trzecim złoczyńcą, który zabił hrabiego, kiedy ten przekazywał mu klejnoty? Lepiej by pan zrobił, Herr Polizeidirector, jadąc w okolicę rozdroża św. Józefa! Znajdzie pan tam świeżego trupa!

Policjant oddalił się, by wydać rozkazy, podczas gdy Aldo kontynuował z goryczą:

- Trzecim jest Solmański, jestem tego pewien! Musi gdzieś tu być, a wraz z nim sakiewka z klejnotami. Jego przyjaciółka z pewnością go wysadziła w jakimś odludnym miejscu.

- Możliwe, że udał się wzdłuż torów kolejowych biegnących wiaduktem nad Wolfgangsee i przeszedł przez dwa tunele, żeby dojść do Ischl. Tunel Kalvarienberg jest długi na sześćset siedemdziesiąt metrów. Każę go przeszukać, ale nie mam wielkich nadziei - odparł Schindler. - Mógł się schować na chwilę, a potem uciekł. Jeśli jest wysportowany...

- To pięćdziesięcioletni mężczyzna, lecz sądzę, że ma dobrą kondycję. Powinien pan chociaż przesłuchać baronową, ponieważ, jak się zdaje, jest jego siostrą. W każdym razie - dodał cierpko Morosini - mam wrażenie, że żaden z was nie troszczy się o zakładniczkę...

- Widzę, że ci ją oddano? - rzucił Adalbert, kłaniając się hrabinie siedzącej z tyłu i obejmującej Elzę, która wyglądała, jakby spała.

- To nie było wcale takie proste, jak ci się zdaje! Właśnie, Herr Schindler, nie słyszał pan eksplozji?

- Owszem, posłałem tam już swoich ludzi. To w okolicy Strobl?

- Tak, dom, w którym ta nieszczęśliwa kobieta była więziona. Dzięki Bogu, udało mi się ją stamtąd wyciągnąć na czas! A teraz, jeśli panowie pozwolą, odwiozę panią von Adlerstein i jej protegowaną do Rudolfskrone. Zarówno jedna, jak i druga potrzebują odpoczynku, a Liza musi umierać z niepokoju.

- Niech pan jedzie! Zobaczymy się później. Ale muszę mieć dokładny rysopis tego Solmańskiego!

- Pan Vidal-Pellicorne opisze go panu ze wszystkimi szczegółami. A może baronowa ma jego zdjęcie?

- Śmiem wątpić - stwierdził sceptycznie Adalbert. - Człowiek poszukiwany przez Scotland Yard nie zostawia swego wizerunku gdzie popadnie.

Lecz Morosini już nie słuchał. Opuściwszy towarzystwo, wskoczył do auta i ruszył, by wkrótce dotrzeć do willi, która tym razem była oświetlona jak podczas święta. Liza, zawinięta w wielki, zielony płaszcz, czekała przed domem, chodząc nerwowo tam i z powrotem. Wydawała się bardzo spokojna, jednak kiedy Aldo wysiadł z samochodu, rzuciła się w jego ramiona i załkała.

Rozdział dziesiąty

Spotkanie i pogrzeb

Adalbert odsunął filiżankę z kawą, zapalił papierosa, oparł się łokciami o blat stołu i spytał:

- Co teraz?

- Musimy się zastanowić - odparł Aldo.

- Jak na razie, daleko nas to nie zaprowadziło... Przyjaciele wrócili do hotelu nad ranem. Ich obecność w Rudolfskrone byłaby nie na miejscu, a nawet mogłaby przeszkadzać. Do tego stan nerwów Elzy wymagał pomocy lekarza, więc póki co nie mogła odpowiadać na pytania komisarza Schindlera.

Aldo skinął na kelnera, zamówi! kolejną kawę i również zapalił papierosa.

- Rzeczywiście - powiedział - a to wielka szkoda. Logika podpowiada, że trzeba szukać Solmańskiego, tylko gdzie...

Do tej pory nie natrafiono ani na ślad hrabiego, ani klejnotów, co było największą zgryzotą Aida: opal znajdował się teraz w rękach najgorszego wroga Szymona Aronowa!

- Musimy uzbroić się w cierpliwość - westchnął Adalbert, wypuszczając kłąb niebieskawego dymu. - Schindler jest nam wdzięczny, że go zawiadomiliśmy. Może uda się nam uszczknąć co nieco z jego śledztwa - Może...

Jednak Aldo wcale w to nie wierzył. Czuł się podle. Chociaż udało mu się uratować Elzę, odczuwał gorzki smak porażki; Aronow niemal włożył mu do ręki poszukiwany kamień, wskazał mu go w najwyższym zaufaniu, a on nie był zdolny go odzyskać. Gorzej! Może to właśnie ich poszukiwania w Hallstatt wskazały zabójcom drogę do domu nad jeziorem? Myśl ta była nie do zniesienia. Lecz skąd mógł wiedzieć, że Solmański był po uszy zamieszany w sprawę? I to przez własną siostrę!

- Nie przesadzajmy! - rzucił Adalbert, zdając się odgadywać z wyrazu twarzy przyjaciela tok jego myśli. - To łotr spod ciemnej gwiazdy zdolny do wszystkiego, ale o tym wiedzieliśmy już wcześniej...

- Skąd wiedziałeś, że myślę o Solmańskim?

- Nietrudno zgadnąć! Kiedy twoje oczy zmieniają kolor na zielony, wiem, że raczej nie myślisz o przyjacielu lub... przyjaciółce. Zresztą, nie rozumiem, dlaczego się dąsasz? To, jak cię powitała tej nocy Liza, było raczej... pokrzepiające.

- Ponieważ wpadła mi w ramiona? To tylko nerwy, a ja zjawiłem się pierwszy. Gdybyś to ty przyszedł najpierw, też byś skorzystał z jej chwilowej słabości...

- Trzeba zawiadomić Szymona Aronowa. Może jemu uda się znaleźć kryjówkę Solmańskiego. Idę zatelegrafować do jego banku w Zurychu.