Adalbert miał wstać, kiedy do stołu zbliżył się posłaniec i podał księciu list na srebrnej tacy. Nie nakreślono w nim więcej niż kilka słów:

Proszę nas odwiedzić. Elza pragnie się z Panem zobaczyć.

Adlerstein.

- Na pocztę pójdziesz później - powiedział Aldo, podając list przyjacielowi.

- To ciebie wzywa. Nie mnie - odparł Adalbert z odcieniem żalu, który nie umknął uwagi księcia.

- Hrabina traktuje nas jak zespół. Co do księżniczki -od kiedy zobaczył jej twarz, Aldo nie potrafi! nazywać jej Elzą - zasłużyłeś na jej wdzięczność w równej mierze co ja! Idziemy!

Kiedy pojawili się w pałacyku, zastali Lizę na wielkich schodach. Zaskoczyła ich jej skromna, czarna suknia.

- Nosi pani żałobę? Po dalekim kuzynie?

- Nie, ale do chwili pogrzebu, który odbędzie się jutro, tak wypada. Biedny Aleksander, oprócz nas nie miał żadnej rodziny. Dlatego babcia oddała mu miejsce w rodzinnym grobowcu. Adalbercie, proszę, aby mi pan towarzyszył - dodała, uśmiechnąwszy się do archeologa. - Elza nie chce widzieć nikogo poza tym, którego nazywa Franzem. To oczywiste...

W jej słowach brzmiał smutek, który nie uszedł uwagi Morosiniego.

- To bez sensu! Według pani babki wcale go nie przypominam! Dlaczego nie wyprowadzić jej z błędu?

- Ponieważ zbyt się nacierpiała - westchnęła dziewczyna ze łzami w oczach. - Czy mogę prosić, by odegrał pan swoją rolę i nie wyprowadzał jej z błędu?

- Chciałaby pani, żebym udawał jej narzeczonego? -spytał zdumiony Aldo. - Ależ ja nigdy nie będę w stanie tego zrobić!

- Niech pan spróbuje! Proszę jej powiedzieć, że musi pan wracać do Wiednia, żeby... poddać się operacji... lecz, na litość boską, proszę nie zdradzać, kim pan jest! Uczyni się to, kiedy wróci do zdrowia. Wtedy to będzie łatwiejsze. Rozumie pan?

Chwyciła Aida za obie dłonie i ścisnęła, jakby chciała mu przekazać całą swoją nadzieję.

Ujął palce dziewczyny i uniósł do ust.

- Byłaby pani świetnym adwokatem, moja droga Lizo!

- powiedział z półuśmieszkiem mającym ukryć wzruszenie.

- Dobrze pani wie, że zrobiłbym dla pani wszystko, lecz proszę zrozumieć, że nie mam talentu aktorskiego.

- Pamięta pan, czym było jej życie? Proszę się jej przyjrzeć... a potem pozwolić swemu szlachetnemu sercu przemówić. Jestem pewna, że doskonale pan sobie poradzi.

- Jeszcze jedno... Czy Rudiger znał jej pochodzenie?

- Tak. Chciała, żeby wszystko o niej wiedział. Z tego, co mówiła, okazywał jej... hmm... czułą uległość. To postawa, której nie domagałabym się od pierwszego lepszego, lecz pan jest księciem Morosinim i żadna królowa panu niestraszna!

- Pani zaufanie to dla mnie zaszczyt. Uczynię wszystko, co w mej mocy, by pani nie zawieść... *   *   *

Wkrótce Józef anonsował:

- Oto gość, na którego Wasza Wysokość czeka!

Po czym odszedł, kłaniając się. Aldo się zbliżył, czując ogarniającą go tremę, jakby te drzwi prowadziły na scenę teatru. Pomimo całej ogłady z trudem przyszło mu przekroczyć próg. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek znajdzie się w tak delikatnej sytuacji.

Ukłonił się przed postacią, którą ledwie dostrzegał.

- Pani... - wyszeptał głosem tak ochrypłym, że w innych okolicznościach sam by się tym ubawił.

Odpowiedział mu lekki śmiech.

- Jakiż pan uroczysty, mój przyjacielu! Proszę bliżej... Mamy sobie tyle do powiedzenia.

Aldo odniósł wrażenie, że widzi podwójnie: profil kobiety, która go powitała, siedząc przy kominku, przypominał marmurowe popiersie stojące kilka kroków dalej. Kobieta w koronkowej masce, ciemny fantom z krypty kapucynów, była dziś odziana na biało. Jej ciało spowijała jasna, wełniana sukienka, a włosy upięte w warkocz zwinięty wokół głowy przykrywał szal z białego muślinu opadający tak, że ukazywał tylko nieoszpeconą połowę twarzy. Elza jedną dłonią bawiła się koniuszkiem lekkiego materiału, dotykając nim ust, a drugą wyciągnęła w stronę gościa.

Morosini musiał podejść bliżej. Czul jednak wzrastające skrępowanie, może z powodu poufałego tonu, jakim został powitany przez tę dziwną kobietę. Skłoniwszy się, ujął wyciągniętą dłoń, nie próbując jednak złożyć na niej pocałunku.

- Niech mi pani wybaczy wzruszenie - udało mu się wreszcie wyszeptać. - Straciłem bowiem nadzieję, że kiedykolwiek znowu panią zobaczę...

- Kazał pan na siebie zbyt długo czekać, ale jakże miałabym tego żałować, skoro przezwyciężył pan cierpienia, by przybiec mi na pomoc i wyrwać ze szponów śmierci.

Aldo przypomniał sobie, że Rudiger jakoby długo cierpiał na skutek wojennych ran.

- Czuję się już lepiej, dzięki Bogu, i kiedy jechałem do pani, jakaś tajemnicza siła pchnęła mnie ku miejscu, gdzie przetrzymywano panią jako więźnia.

- Nie sądziłam, że będę uwięziona, gdyż obiecano mi, że zostanę zaprowadzona do miejsca, gdzie pan będzie na mnie czekał. Dopiero wczoraj wieczorem zrozumiałam. .. i wtedy zaczęłam się bać. O, mój Boże!

Widząc w piękny oczach strach, Aldo zadrżał, przysunął taboret do Elzy, by usiąść jak najbliżej, i ujął jej wątłą dłoń.

- Proszę o tym zapomnieć, Elzo! Pani żyje i tylko to się liczy! A co do tych, którzy ośmielili się podnieść na panią rękę, przysięgam, że spotka ich zasłużona kara!

Oczy Elzy powoli odzyskiwały spokój. Kobieta spojrzała na Aida z miłością.

- Mój wierny kawalerze!... Był pan moim „Kawalerem srebrnej róży", a teraz wraca pan w błyszczącej zbroi Lohengrina*.

* Lohengrin, syn Parsifala, przybywszy, aby ratować księżniczkę Elzę Brabancką zaatakowaną przez poddanych, żeni się z nią, żądając, by nigdy nie pytała go o jego prawdziwe imię. Ponieważ Elza łamie przysięgę, Lohengrin odpływa na łódce ciągniętej przez łabędzia (przyp. red.).

- Z tą różnicą, że nie będzie musiała pani pytać o me imię...

- Pan nie odjedzie, prawda? Już nigdy się nie rozstaniemy...?

Aldo spodziewał się tego pytania. Brzmiał w nim władczy, twardy ton. Podobnie jak u Lizy, która podpowiedziała mu, co ma odpowiedzieć.

- Nie na długo. Ale wkrótce muszę wracać do Wiednia, aby dokończyć... kurację, której się poddaję od wielu miesięcy. Jestem bardzo chory, Elzo!

- Nie wygląda pan na chorego. Nigdy nie wyglądał pan lepiej! I jak to dobrze, że zgolił pan wąsy! Za to ja bardzo się zmieniłam... - dodała z goryczą.

- Nieprawda! Jest pani jeszcze piękniejsza niż zwykle!

- Naprawdę? Nawet z tym?

Palce bawiące się nerwowo od jakiegoś czasu białym szalem nagle go zerwały. Elza odwróciła głowę, by ukazać straszną szramę, czekając na odruch odrazy ze strony narzeczonego.

- To nic takiego - rzekł spokojnie Aldo. - A zresztą wiedziałem, jak wiele pani wycierpiała.

- Nadal pan uważa, że można mnie kochać? Morosini spoglądał przez chwilę na delikatne, szlachetne rysy Elzy.

- Na honor, nic nie stoi na przeszkodzie. Pani uroda została nadwyrężona, ale czar jest być może tym większy. Wydaje się pani bardziej krucha, a więc cenniejsza, i ten, który panią niegdyś kochał, może kochać tylko jeszcze bardziej... - A więc kocha mnie pan nadal? Pomimo tego?...

- Pani wątpliwości odbieram jak zniewagę! Wciągnięty w tę osobliwą grę przez dziwną, lecz jakże zjawiskową kobietę, Aldo przemawiał, jakby też był powodowany gorącym uczuciem. W tej chwili kochał Elzę, myląc bez wątpienia pragnienie uratowania jej za wszelka cenę z naturalnym porywem szlachetnego serca wobec istoty zarazem pięknej i nieszczęśliwej.

Elza opuściła głowę, objąwszy ją rękami. Aldo widział, że zapłakała, i wola! zachować milczenie. W końcu kobieta przemówiła:

- Boże, jaka byłam głupia i jak mało pana znałam! Bałam się... tak bardzo, za każdym razem, kiedy szłam do opery, że wzbudzę w panu wstręt. Lecz odczuwałam pragnienie, by pana ujrzeć... ostatni raz.

- Ostatni raz?... Dlaczego?

- Z powodu mego wyglądu. Chciałam przynajmniej pana zobaczyć, dotknąć pana ręki, usłyszeć pana głos... a potem rozstalibyśmy się, umawiając na spotkanie, na które nigdy bym już nie przyszła. A ja, podczas całej naszej rozmowy, nie uchyliłabym zasłony, która tak dobrze mnie chroniła... i intrygowała tylu ludzi!

- Jak to? I nawet nie pozwoliłaby mu... mi pani spojrzeć w te cudowne oczy?

- No cóż... Pewnie pan pomyśli, że byłam niemądra... - Uniosła głowę, wytarła oczy chusteczką i z powrotem nałożyła na głowę muślinowy szal. Uśmiechała się. - Pamięta pan wiersz Heinego, który recytował pan, gdyśmy się przechadzali po lasku wiedeńskim?

- Nie mam już takiej pamięci jak dawniej - westchnął Morosini, który nie znał twórczości wielkiego niemieckiego romantyka, gdyż wołał Goethego i Schillera. - A nawet straciłem ją na pewien czas.

- Nie mógł go pan zapomnieć! Byl nie tylko naszym poetą, lecz również ulubionym poetą kobiety, którą szanuję najbardziej na świecie - dodała, odwracając twarz w stronę popiersia cesarzowej. - Proszę! Niech pan spróbuje wraz ze mną!

Wilgotny wiatr szarą wodę i kędzierzawi, i chłodzi...

- No i...? Nie pamięta pan dalszego ciągu, który sam się ciśnie na usta?

Aldo, czując się jak przypalany żywcem, wykonał gest niemocy, mając nadzieję, że będzie on wystarczającą wymówką.

- Sama powiem dalej, wtedy się panu przypomni, jestem pewna!

I żałobnym rytmem wiosłuje zmęczony wioślarz w mej łodzi.

Ponieważ Aldo nadal milczał, mówiła sama, aż do ostatniej strofy.

Słońce się znowu podnosi, błyskając świetlistym ciałem -wskazuje miejsce, gdziem stracił to, co najbardziej kochałem.

Zaległa cisza, która ciążyła księciu jak ołów. Nie wiedział, co ma dalej mówić, i wściekał się w głębi duszy na Lizę, że wpakowała go w tę bezsensowną przygodę, nie dając najmniejszej broni do ręki. Żeby chociaż wspomniała, jakie są upodobania czy przyzwyczajenia Elzy... W tym wielkim domu pełnym książek, musiał gdzieś być zbiór dzieł Heinego.

Czuł się bardziej niż skrępowany, był zupełnie zbity z tropu. Rozpaczliwie poszukiwał jakichś sensownych słów, lecz ponieważ Elza zdawała się pogrążona w swoim śnie, wolał milczeć i czekać, aż wróci do rzeczywistości.

Nagle popatrzyła na niego.

- Jeśli nadal mnie pan kocha, dlaczego mnie pan jeszcze nie pocałował?

- Może dlatego, że mam poczucie własnej małości. Przez cały ten czas stała się pani dla mnie daleką księżniczką, do której nie śmiałem się zbliżyć...

- A czyż nie podarował mi pan srebrnej róży? Przecież zostaliśmy narzeczonymi...

- Wiem, ale...

- Żadnego ale! Niech mnie pan pocałuje!

Tym razem Aldo porzucił wahanie, lecz rzucił się na głęboką wodę. Wstał, ujął Elzę za nadgarstki, aby ją podnieść, i objął czule ramionami. Nie pierwszy raz całował kobietę, której nie kochał. Poczuł przypływ rozkoszy, jak w chwilach, kiedy wdychał zapach róży lub gładził powierzchnię gładkiego, greckiego marmuru. Pochylając się nad rozchylonymi ustami, zrozumiał, że dłużej nie potrafi nad sobą panować. A jednak to było coś innego, gdyż kobiecie, której drżenie czuł blisko swego ciała, chciał za wszelką cenę dać chwilę prawdziwego szczęścia. Jego własna przyjemność się nie liczyła. To Elza miała być szczęśliwa i potrzeba obdarowywania, którą poczuł w tej chwili, dodała pocałunkowi nieoczekiwanego żaru. Elza jęknęła i jej ciało poddało się pieszczocie.

Aldo uczuł lekkie oszołomienie. Jej usta były miękkie i wydzielały zapach irysów i tuberozy.

Może nawet posunąłby się dalej, gdyby lekki, czarownej chwili nie przerwał cichy kaszel.

- Przepraszam, że przeszkadzam - usłyszeli spokojny głos Lizy - ale przyjechał lekarz i nie powinien czekać. Czy zechce go pani przyjąć, Elzo?

- Ja... tak, ależ oczywiście! Och, mój drogi... wybacz mi!

- Zdrowie przede wszystkim... A zatem, odchodzę...

- Ale wróci pan? Wróci pan na pewno?

Elza drżała, a w jej oczach widać było niepokój. Aldo uśmiechnął się, całując czubki jej palców.

- Przybędę na każde pani wezwanie!

- A zatem, do jutra! Poproszę drogą Walerię, aby kazała przygotować dla nas uroczystą kolację - intymną, lecz wykwintną... Musimy uczcić nasze ponowne zaręczyny!

- To nie będzie możliwe - przerwała Liza. - Jutro mamy pogrzeb. Nawet jeśli Aleksander był tylko naszym dalekim kuzynem, nie wypada wydawać przyjęcia tego samego wieczoru...

Morosini pomyślał, że z jego dawnej, ostrej i nieugiętej sekretarki zrobiła się urocza zrzęda.

- Moje gratulacje! - rzuciła, kiedy oboje znaleźli się na galerii po tym, jak wprowadziła medyka. - Jak na kogoś, kto wzbraniał się przed odegraniem tej roli, wcielił się pan w postać perfekcyjnie! Co za werwa, co za ogień! Ileż w tym wiarygodności!