Chłoszczący ton księcia spowodował, że młodzieniec zbladł jak papier, lecz jednocześnie obudził w nim dumę.

- Dobrze wiem, książę, że mi pan zaufał, i z tego powodu jestem nieszczęśliwy. Jak mógłbym teraz spojrzeć panu prosto w twarz? I pomyśleć, że kobieta o twarzy anioła, kobieta doskonała, cudowna...

- Czy chce pan, abym podsunął inne epitety? Wiedziałem, że pan się w niej zadurzy, i powinienem był zabronić tych spotkań, ale i tak by mnie pan nie posłuchał, prawda?

Angelo Pisani zadowolił się spuszczeniem głowy, co było lepsze niż wszelka odpowiedź.

Tymczasem Anna Maria podała mu kieliszek cinzano. Książę kazał usiąść nieszczęsnemu Pisaniemu i zasypał go pytaniami.

- Rozmawiałem z Ceciną przez telefon, przed samą katastrofą. Powiedziała mi, że lady Ferrals zagnieździła się w moim domu. Co tam robiła?

- Nic wielkiego. Podziwiała zawartość sklepu i stale domagała się ode mnie informacji, anegdot...

- A zawartość kufrów? Czy i je chciała zobaczyć?

- Tak. Kilka razy, chociaż jej powtarzałem, że nie mam kluczy, gdyż ma je pan Butenu. Ale nawet gdybym je miał, daję panu słowo honoru, że nigdy bym ich dla niej nie otworzył! Nie mógłbym zawieść pańskiego zaufania!...

- To dobrze! A teraz ty, Anno Mario! Jak to się stało, że opuściła twój dom?

- Dwa dni temu, jakiś mężczyzna między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, z monoklem, o wyglądzie pruskiego żołdaka w cywilu, ale nienagannie elegancki, przyszedł odwiedzić miss Campbell, prosząc, bym zaniosła jej bilecik. Zeszła natychmiast, wpadli sobie w ramiona, po czym ona pobiegła się spakować, a on zapłacił rachunek i powiedział, że po nią przyjdzie. I tak się stało. Miss Campbell gorąco mi dziękowała za gościnę, on pocałował mnie w rękę i odpłynęli motorówką. Przyznam, że byłam zdezorientowana, biorąc pod uwagę to, o czym mi mówiłeś.

- To posłuchaj: ten człowiek, który utrzymuje, że jest bliskim przyjacielem Mussoliniego i zdaje się, ma wpływy u weneckich faszystów, zagnieździł się u mnie, zlecił czarnym koszulom porwać Cecinę i Zachariasza, a po moim powrocie oznajmił, że jeśli chcę ich zobaczyć całych i zdrowych, muszę ożenić się z jego córką i to nie dalej niż za pięć dni! Dodam, że ten Solmański jest poszukiwany przez austriacką policję i przez Scotland Yard. Ma co najmniej cztery morderstwa na sumieniu, nie licząc dawnych, ciemnych sprawek. Przypuszczam również, że maczał palce w zabójstwie sir Eryka Ferralsa.

- I taki typ żąda, byś ożenił się z jego córką? Dlaczego?

- Aby trzymać mnie w szachu! Obaj jesteśmy zamieszani w poważną aferę, a on myśli, że w ten sposób będzie mnie kontrolował.

- Jeśli pan pozwoli, książę - przerwał Angelo - pańska kolekcja starych klejnotów również go interesuje. Ann... to znaczy lady Ferrals zbyt często mi o nich wspominała, aby mogło być inaczej.

- Nie wątpię w to, przyjacielu. Ten człowiek kocha klejnoty, lecz w inny sposób niż ja.

Signora Moretti dolała gościom cinzano.

- Ależ to okropne! Chyba nie wprowadzisz tych ludzi do jednego z najznamienitszych rodów Wenecji?

- Niestety, nie widzę innego sposobu, aby uratować Cecinę i Zachariasza. Chyba że będziesz mogła mi pomóc. Czy nie wspominałaś, że szef miejscowej partii faszystowskiej jada ci z ręki?

- Fabiani? Rzeczywiście tak kiedyś było, ale teraz jakby mniej...

- Dlaczego?

- Ręka już mu nie wystarczała...

- W takim razie zapomnij o tym, co powiedziałem. Musisz myśleć o własnym bezpieczeństwie, a ja postaram się ci pomóc... Czy zawieźć pana do domu, Pisani?

- Nie, nie, dziękuję! Chciałbym się trochę przewietrzyć. Mały spacer po Wenecji dobrze mi zrobi.

- W takim razie niech pan się jutro nie spóźni! Musimy ostro zabrać się do pracy!

- Oczywiście - odparł Angelo, któremu na powrót rozwiązał się język. - O dziesiątej mamy klienta: księcia Mas-simo, który dziś wieczór przyjeżdża z Rzymu. Całe szczęście, że pan wrócił! Pan Buteau za nim nie przepada.

- Właśnie... żadnego nie lubi, z wyjątkiem mnie... I to tylko dlatego, że mnie wychował.

Radość młodzieńca, że może wrócić do ulubionego zajęcia, była wzruszająca, lecz książę przerwał mu, mówiąc, że nie należy męczyć signory Moretti sprawami sklepu, i uciął rozmowę.

Do domu wracał gondolą z Zianem i korzystając z chwili spokoju, zastanawiał się, jak wybrnąć z pułapki zastawionej przez Solmańskiego i jego córkę. Jak miał uwierzyć, że Anielka uciekła przed rodziną, skoro jej ojciec po przyjeździe do Wenecji przyszedł prosto do Anny Marii? Córka i ojciec musieli być w zmowie.

Kogo prosić o pomoc? Instytucje państwowe opanowane są przez faszystów, policja nie była w stanie obronić uczciwych ludzi... Król?... Nie, Wiktor Emanuel III nie kiwnie palcem przeciw przyjacielowi groźnego Mussoliniego. A jeszcze mniej królowa Helena, mimo że ongiś ta piękna Czarnogórka utrzymywała przyjazne stosunki z księżną Izabelą Morosini... A poza tym, oboje przebywali w Rzymie, który zdawał się teraz leżeć na końcu świata. I to z prostej przyczyny:

inwigilowany przez czarne koszule książę nie miał szans na wyjazd z Wenecji.

Do kogo zatem się zwrócić? Do Boga?

- Zawieź mnie do la Salute! - nagle zmienił zdanie. -Muszę się pomodlić!

- Bliżej też są przecież kościoły, a jest już późno!

- Ale ja muszę tam. W domu zagnieździła się dżuma, a kościół la Salute został zbudowany jako wotum dziękczynne po epidemii dżumy w Wenecji. Być może Madonna uczyni i dla mnie cud.

Krótki postój u stóp „Zdjęcia z krzyża" Tycjana nieco uspokoił Aida. Było już późno, a zatem pora ostatnich modlitw dnia, i wielki, okrągły kościół, skąpo oświetlony zaledwie kilkoma świecami i lampą na chórze, wydawał się oazą spokoju i bezpieczeństwa.

Morosini pomyślał, że on, człowiek niezbyt pobożny, nie powinien zaniedbywać chrześcijańskich obowiązków. Modlitwa nigdy nie zaszkodzi, a zdarza się, że bywa wysłuchana.

Wrócił do pałacu w bardziej pogodnym nastroju, zdecydowany rozprawić się z najeźdźcą. Może będzie zmuszony ożenić się z Anielką, lecz za żadną cenę nie dopuści, by Solmański zagnieździł się w pałacu.

Znowu spotkał Liwie na schodach; tym razem służąca niosła stos ręczników.

- Właśnie przybyła donna Adriana - powiedziała. - Jest w bibliotece razem z tym hrabią, jak mu tam... Nie potrafię zapamiętać tego nazwiska.

- Nieważne! Co ona tam z nim robi?

- Nie wiem, ale to o niego pytała po przyjściu.

To był już szczyt wszystkiego! Skąd, u diaska, Adriana mogła znać tego padalca? Ale ponieważ lepiej było podsłuchać ich rozmowy, niż stawiać sobie próżne pytania, Aldo wbiegł na górę, pokonując po cztery schody. Przez portego przebiegł na palcach, starając się powstrzymać złość.

Kiedy dotarł na miejsce, odemknął drzwi bez jednego skrzypnięcia. Po chwili usłyszał głos swojej kuzynki.

Napięty i błagalny ton oraz to, co mówiła, było więcej niż dziwne.

- Czy nie rozumiesz, że twoja tu obecność jest dla mnie nieoczekiwaną szansą? Jestem zrujnowana, Romanie, zupełnie zrujnowana! Przegrałam wszystkie zakłady! Został mi jeszcze tylko dom i to, co w środku. Więc kiedy przyszłam tu przedwczoraj i zobaczyłam cię razem z córką, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Pomyślałam, że teraz wszystko się dla mnie zmieni...

- Nie widzę powodu... A twoja wizyta tutaj to istne szaleństwo!

- Aida nie ma w domu, nic nam nie grozi.

- Niedawno wrócił do miasta i mogłaś się na niego natknąć.

- A co w tym złego? Jest moim kuzynem, prawie go wychowałam i bardzo mnie lubi.

- Wyszedł z domu nie wiedzieć gdzie, ale może wrócić lada moment!

- I cóż? Spotkaliśmy się tu przypadkiem i rozmawiamy: nic bardziej naturalnego! Romanie, proszę cię, musisz coś dla mnie zrobić! Przypomnij sobie! Kiedyś mnie kochałeś! Czy zapomniałeś o Locarno?

- To ty zapomniałaś! Kiedy posłałem ci Spiridiona, nawet nie przypuszczałem, że zostanie twoim kochankiem!

- Wiem, byłam szalona... ale zostałam srodze ukarana! Musisz mnie zrozumieć! Ma taki cudowny głos, a ja byłam pewna, że uczynię z niego wielkiego śpiewaka. Gdyby tylko mnie słuchał... gdyby należycie nad sobą pracował, lecz on nie jest zdolny narzucić sobie nawet krzty dyscypliny. Pijatyki i dziewczęta, tylko to mu w głowie, no i leniuchowanie. Oto, jaki tryb życia mu odpowiada. To potwór!

- Dlaczego? - roześmiał się Solmański. - Bo ci powiedział, że cię kocha, a ty byłaś tak głupia, że mu uwierzyłaś?

- A dlaczego miałam nie wierzyć? - obruszyła się Adriana. - Tak wspaniale potrafił mi to udowadniać...

- W łóżku, jak sądzę? A gdzież to podziewa się teraz?

- Nie wiem. Opuścił mnie w Brukseli, gdzie musiałam sprzedać perły, żeby zapłacić za hotel i zdobyć pieniądze na powrót. Pomóż mi, Romanie, błagam!

Jesteś mi to winien!

- Dostałaś zapłatę i to sowitą zapłatę!

Rozmowa trwała nadal, z jednej strony w tonie błagalnej prośby, z drugiej - nieprzejednanej odmowy.

Morosini musiał oprzeć się o najbliższy mebel, tak gwałtownego doznał szoku. A więc tajemnicze R. na jednym z listów, który znalazł u Adriany, to Solmański! Na papierze było wszystko: miejsce spotkania, związek miłosny, który uczynił z rozsądnej hrabiny Orseolo narzędzie, i jego wieczna żądza pieniędzy. Teraz pojął: chcąc ofiarować kochankowi szafir Morosinich, Adriana nie wahała się zamordować księżnej Izabeli, która ją kochała jak własną siostrę!

Tak naprawdę nie czuł się zaskoczony: czytał setki razy tajemniczy list, którego każde słowo znał już na pamięć:

Musisz zrobić to dla sprawy bardziej niż dla tego, dla którego jesteś całym życiem! Spiridion Ci pomoże...

Teraz, gdy zniknęły ostatnie wątpliwości, księcia zalała ogromna fala odrazy i rozpaczy. Był rozdarty między ochotą ucieczki a tym, by wedrzeć się do biblioteki i własnymi rękami udusić morderczynię. Czyż nie przysiągł sobie, odmawiając wezwania policji, że sam dokona aktu sprawiedliwości, jak uczyniłby każdy z jego przodków?

Słyszał, jak serce łomoce mu w piersi. Łapiąc oddech, usłyszał pogardliwe słowa Solmańskiego:

- Dość tego! Nic więcej dla ciebie nie zrobię i chciałbym, żebyś mi zeszła z drogi, gdyż przeszkadzasz w moich planach. Jeśli potrzebujesz pomocy, zwróć się do kuzyna; jest wystarczająco bogaty!

Adriana nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż w tej chwili, gwałtownie otwierając drzwi, w progu stanął Morosini. W jego wyglądzie musiało być coś strasznego, gdyż kobieta wydała z siebie okrzyk trwogi i rzuciła się w stronę swego towarzysza z płonną nadzieją znalezienia w nim oparcia.

Lecz Aldo się nie poruszył. Stał nieruchomo, wyniosły i zimny jak przodkowie z portretów na galerii, tylko jego płonące oczy zdradzały potworne emocje, które nim w tej chwili targały. Patrzył na tych dwoje wyzywająco, konstatując z zadowoleniem, że Solmański nagle poczuł się nieswojo. Potem przeniósł swój nieprzejednany wzrok na Adrianę, która drżała jak osika.

- Wyjdź stąd! - powiedział głosem tnącym powietrze niczym ostrze gilotyny.

Adriana złączyła dłonie jak do modlitwy, lecz książę nie pozwolił jej powiedzieć ani słowa.

- Odejdź! - powtórzył. - Odejdź i nigdy więcej tu nie wracaj! Ciesz się, że darowałem ci życie!

Domyśliła się, że kuzyn musiał wszystko słyszeć. Jednak coś nie pozwalało jej poddać się bez walki.

- Aldo! Odtrącasz mnie?

- Już moja matka powinna była to uczynić! Wyjdź z tego domu i nie zmuszaj mnie do użycia siły.

Odsunął się, by ją przepuścić, i ze wstrętem odwrócił głowę. Hrabina Orseolo, zgarbiwszy się pod ciężarem oskarżenia, od którego nie było już odwołania, opuściła pałac, w którym zawsze była przyjmowana z radością. Wiedziała, że nigdy już tu nie wróci...

Kiedy umilkł odgłos jej kroków, Morosini zamknął za sobą ciężkie, dębowe drzwi zdobione okuciami z brązu, i zbliżył się do hrabiego.

- Może pan iść w jej ślady - wycedził przez zęby - co szczerze panu doradzam. Kochała pana, a pan uczynił z niej kryminalistkę! Coś się jej chyba od pana należy!

- Nic jej nie jestem winien! Wprawdzie pańskim słowom nie brak patosu, lecz czy uważa pan, że są rozsądne? Droga hrabina może i zgrała się do suchej nitki, lecz oddała pewne usługi faszystom i mogłaby szukać poparcia w Rzymie!

- Zwłaszcza z pańską pomocą, ponieważ ma pan znajomości w sferach rządowych. A teraz, proszę opuścić mój dom! Wypędziłem ją, ale do zbrodni podżegał ją pan! A więc wynoście się oboje, pan i pańska córka!

- Pan chyba oszalał! Albo postanowił zapomnieć o starych sługach? Mogą wiele wycierpieć przez pański brak skłonności do współpracy!