Morosini nawet nie próbował ukryć zaskoczenia.
- Co za niesłychany zbieg okoliczności! Czy zna pan hrabinę?
- Osobiście nie. Wiem tylko, że jest teściową Moritza Kledermanna, znanego szwajcarskiego kolekcjonera.
- I babką mojej byłej sekretarki.
- Do diaska! Powinien mi pan o tym opowiedzieć!
- Proszę sobie wyobrazić, że to jeszcze nie wszystko! Otóż, zdaje mi się, że już raz spotkałem naszą nieznajomą, nie dalej niż dziś wieczorem w krypcie Kapucynów. Przyniosła kwiaty na grób arcyksięcia Rudolfa i to, jak się dowiedziałem, nie pierwszy raz. A na dodatek otrzymała specjalne zezwolenie, by przychodzić poza godzinami otwarcia.
- No, no! Coraz lepiej! Jeśli pan chce, potrafi być zdumiewający. Proszę opowiedzieć coś więcej.
Aldo, nie dając się dłużej namawiać, opowiedział o tajemniczym spotkaniu w krypcie: o wysokiej postaci w czerni, którą przez chwilę wziął za rozpaczającego ducha matki arcyksięcia Rudolfa i o tym, jak rzucił się w ślad powozu.
- Cale szczęście, że Wiedeń pozostał wierny konnej komunikacji! Gdyby odjechała automobilem, nie miałbym żadnej szansy.
- Bardzo dobra robota, przyjacielu! Nie ma już najmniejszej wątpliwości: tajemnicza dama musi mieszkać u hrabiny.
- Chciałem złożyć jej wizytę, lecz nie ma jej w Wiedniu. Uległa wypadkowi, przez co nie opuszcza domu na prowincji.
- To bez znaczenia, że ta kobieta mieszka u niej. Może jest jej krewną. W każdym razie będziemy ją śledzić po wyjściu z teatru. Przyjechałem autem.
Tymczasem antrakt dobiegł końca. Światła znowu pogasły. Obaj mężczyźni umilkli, lecz Aldo, który udawał, że podziwia muzykę i wykonawców, tak naprawdę nie wiedział, co się dzieje na scenie. Jego spojrzenie, raz przez lornetkę, raz bez niej, wracało ku wyniosłej sylwetce damy i jej broszy przypominającej samotną gwiazdę na nieboskłonie.
Zakończeniu drugiego aktu towarzyszyła euforia oczarowanej publiczności. Sala na stojąco oklaskiwała artystów w rytm walca. Tylko Aldo ani drgnął.
- Niechże pan wstanie! Niech pan się zachowuje jak inni - syknął Aronow, sam klaszcząc z całych sił. - Nie możemy się wyróżniać.
Morosini ocknął się i jął bić brawo.
Druga przerwa była krótsza od pierwszej. Publiczność raczej nie ruszała się z miejsc. Dwaj mężczyźni podjęli przerwaną rozmowę.
- Zastanawiam się, dlaczego w krypcie nosiła żałobę. I po co jej teraz ta koronkowa zasłona na twarzy? Co ta kobieta ukrywa? A może po prostu chce wzbudzić ciekawość, intrygować? W takim wypadku udaje się jej to wybornie.
- Też tak myślałem, zanim powiedział mi pan o krypcie. Teraz myślę, że chodzi o coś innego. Jeśli dobrze zrozumiałem, ta kobieta nosi żałobę po zamordowanym arcyksięciu Rudolfie? Ale to było prawie czterdzieści pięć lat temu... Czy nie wydaje się to panu dziwne?
- Może jest jego żoną?
- Stefanią Koburg? Co też pan opowiada! Wdowa jest już starą kobietą. W 1900 roku wyszła ponownie za mąż za pewnego Węgra i od tej pory słuch o niej zaginął. Nasza tajemnicza dama musi być znacznie młodsza, a poza tym jest wysoka i dumnie trzyma głowę, czego nie można było powiedzieć o biednej księżniczce.
- A może to jej córka? O ile wiem, miała dziecko?
- Tak, Elżbietę. Ale to nie ona! Tak się składa, że ją znam...
- W takim razie, jakaś fanatyczka? Albo wariatka? Chociaż jej spokój nie potwierdza tej ostatniej hipotezy. W każdym razie to nie wyjaśnia, dlaczego zasłania twarz.
- Być może jest szpetna... lub zniszczona. Wiele byłych znanych piękności ukrywa twarz i zasłania w domu lustra, żeby nie widzieć oznak mijającego czasu.
- Jeśli jest pan pewien, że tego opalu szukamy - stwierdził Morosini - musimy doprowadzić do spotkania z nią.
- Mógłbym przysiąc! Chociaż nie rozumiem, dlaczego diamentowy orzeł zdobi pierś nieznajomej. Arcyksiężna Zofia podarowała go ongiś synowej z okazji narodzin Rudolfa, z pewnością, by uzupełnić komplet, który sama dostała z okazji ślubu.
- Wydaje mi się, że to proste: powiedział pan, że prywatne klejnoty zostały sprzedane w Szwajcarii. Więc ten klejnot musiał zostać przez tę damę po prostu kupiony.
- Nie sądzę. Nie stanowił części skarbu...
Podczas trzeciego aktu Morosini poświęcił więcej uwagi przedstawieniu. Uroda Lotte Lehmann i jej ujmujący głos podziałały na niego jak magia. Jego towarzysz też uległ talentowi artystki i kiedy kandelabry i żyrandole rozbłysły na nowo wśród entuzjastycznych oklasków publiki, obaj spostrzegli, że loża naprzeciwko jest pusta. Nieznajoma, wraz z towarzyszem, wymknęła się przed końcem spektaklu. Morosini podszedł do tego ze stoickim spokojem.
- Wielka szkoda, ale to jeszcze nie katastrofa, gdyż jestem pewny, że dama z krypty i ta z loży to jedna i ta sama osoba.
- Miejmy nadzieję, że się pan nie myli - odparł Aronow. Sala opustoszała. Aronow i książę udali się do szatni, gdzie jeden odebrał ciepłą pelisę, a drugi obszerną pelerynę na podszewce z satyny, którą zawsze zakładał na smoking. Morosini zauważył laskę ze złotą gałką.
- Może odwieźć pana moim autem? - zaproponował Kulawy. - Porozmawiamy.
- Dziękuję, ale mieszkam tuż obok, w Sacherze. Jechać autem dwa kroki to przesada. A może zje pan ze mną kolację, drogi baronie?
Żyd roześmiał się, podczas gdy jego jedyne sprawne, ciemnoniebieskie oko (to, na którym tkwił monokl, musiało być szklane!) zaiskrzyło się od złośliwości.
- Proszę przyznać, intryguje pana mój tytuł? Otóż, niech pan będzie pewien, że jest prawdziwy i że mam do niego prawo. Natomiast nazwisko nie jest moje. Zmieniam je zależnie od wyglądu, jaki przybieram. Tutejsze towarzystwo zna mnie jako barona Palmera. I bardzo chętnie przyjmuję pańskie zaproszenie.
Ku zdumieniu Aida, Aronow zawołał do szofera długiego, czarnego mercedesa, który właśnie podjechał.
- Udaję się na kolację z przyjacielem! Frau Sacher zamówi dla mnie fiakra. - Po czym, biorąc księcia pod rękę, dodał: - Po kolacji u Frau Anny lubię wracać dorożką. To przywodzi na myśl dawne czasy. Zawsze jakaś czeka nieopodal. Na szczęście, niezależnie od reżimu, Austriacy pozostali wierni tradycji.
Trzymając się pod ręce, panowie weszli do hotelu. Deszcz dawno przestał padać, a w mokrych chodnikach odbijały się światła latarni. Frau Sacher, z cygarem w dłoni, powitała ich wylewnym uśmiechem i przekazała w ręce kierownika sali, który powiódł gości do dyskretnego stolika przykrytego obrusem z białego adamaszku. Z dala od cygańskiej orkiestry.
- Jak zwykle menu arcyksięcia? - spytała Frau Sacher z konfidencjonalnym uśmiechem, nie opuszczając gości ani na krok.
Chodziło o ostatnią kolację, którą podała księciu Rudolfowi dwa, czy trzy dni przed udaniem się przez niego „na polowanie" do Mayerlingu. Arcyksiążę sam wtedy ułożył jadłospis, który składał się z ostryg, zupy żółwiowej, homara po armorykańsku*, pstrąga w szarym sosie po wenecku, potrawki ze słonek, kurczęcia po francusku, sałaty, kompotu, puree z kasztanów, lodów, tortu Sachera, serów i owoców. To wszystko podlane chablis i szampanem Roedereret. Tak bogate menu zadowoliłoby apetyt samego Ludwika XIV.
* Nazwa potrawy pochodzi od masywu Armorykańskiego - pasma górskiego na terenie Bretanii i Normandii (przyp. red.).
- Trzeba być młodym, a na dodatek arcyksięciem, żeby zmieścić to wszystko - zauważył Aronow. - Widzę, że pan zgłodniał, drogi książę. Co do mnie, jestem raczej dość wstrzemięźliwy.
W końcu panowie wybrali ostrygi, potrawkę ze słonek, sałatę i słynny deser, a do tego dobrego szampana.
Morosini obserwował swego towarzysza rozmawiającego z gospodynią. Ten człowiek nie przestał być dla niego zagadką. Pomimo dwóch poważnych ułomności - był kulawy i jednooki - miał swoje sposoby, by wcielać się w rozmaite postaci, i to przy użyciu dość prostych środków: peruki, jak dzisiejszego wieczoru, kapelusza, ciemnych lub jasnych okularów, monokla czy brody ortodoksyjnego duchownego, w którego się zmienił na cmentarzu San Michele w Wenecji. Ponadto biegle opanował sztukę makijażu, czyniąc go ledwo widocznym. Lecz niezależnie od przebrania, nigdy nie rozstawał się z hebanową laską ze złotą rączką, po której można było go poznać. Czy stanowiła rodzaj talizmanu, czy może była drogą mu pamiątką? Nie chcąc być posądzonym o niedyskrecję, książę o nic nie pytał.
Było jednak coś jeszcze, co nie dawało mu spokoju: głos Kulawego, ten wspaniały, niski i aksamitny głos, nadający mu tyle uroku - czy i on ulegał transformacjom?
Morosini nie wytrzymał i zadał to pytanie, wywołując śmiech Aronowa.
- W tym względzie mogłaby pana spotkać niejedna niespodzianka, przyjacielu. Nie tylko mogę zmienić rejestr głosu, ale również potrafię mówić z różnym akcentem. Tylko proszę obiecać, że nie każe mi pan tego demonstrować!
- Nie śmiałbym prosić, lecz chciałbym spytać, jak to możliwe, że potrafi się pan wtopić w środowisko, w którym w danej chwili przebywa? W Londynie jest pan typowym angielskim dżentelmenem. W Wenecji - można by przysiąc - mnichem, który przybył prosto z góry Athos. Tutaj - typowym, a na dodatek znanym wiedeńskim arystokratą! Przypuszczam, że pan czasem zamieszkuje w tych miejscach. Ongiś powiedział mi pan, że Warszawa to pana ulubione miasto. A zatem, czyżby pan miał w każdym z tych miejsc swój dom?
- Tak jak marynarz, który w każdym porcie ma inną kobietę? Nie. Mam kilka domów, lecz tutaj mieszkam w pałacu wiernego i pewnego przyjaciela, przy Prinz Eugenstrasse.
Morosini uniósł brwi.
- U barona Rothschilda?
- Baron Palmer nie ma powodu, aby ukrywać ten fakt -odparł spokojnie Kulawy. - Tak, u barona Ludwika. Podobnie jak jego zmarły ojciec wie o mnie prawie wszystko i jestem pewien, że na wypadek... tragedii zawsze znajdę u niego schronienie i pomoc. Gdyby potrzebował pan pilnie się ze mną skontaktować, proszę bez wahania zwrócić się do niego. Pod płaszczem człowieka światowego kryje się człek pobożny i odważny.
- Wiem. Zdarzyło mi się go spotkać, lecz przyznam, że chciałbym go poznać nieco bliżej. Nie ma więcej niż czterdzieści lat, a obrósł już legendą.
Jego niezawodna pamięć przywołała obraz szczupłego, eleganckiego blondyna znanego z niezachwianej, zimnej krwi i wyposażonego w wiele talentów. Baron Ludwik nie dość, że zajmował się naukowo botaniką, anatomią i sztukami graficznymi, był wielkim myśliwym, jeździł konno jak centaur - jako jeden z nielicznych jeźdźców miał pozwolenie dosiadania słynnych białych Lipizzaners* z hiszpańskiej szkoły jazdy konnej w Wiedniu - i był świetnym graczem w polo. Pozostając zatwardziałym kawalerem, uwielbiał kobiety, z wzajemnością. Znany był z flegmatycznej natury, której legenda narodziła się jeszcze przed wojną, kiedy był bardzo młody. Podczas otwarcia pierwszej linii metra w Nowym Jorku wystąpiła awaria silnika i wentylacji. Kiedy wyciągnięto z wagonów spoconych, ledwo żywych i częściowo porozbieranych pasażerów, miody baron, jak gdyby nigdy nic, ukazał się w nienagannym stanie, jakby przed chwilą wyszedł z garderoby. Nie zdjął marynarki ani kamizelki, mimo to, według ratowników, nie miał na czole ani jednej kropli potu.
* Lipican, koń lipicański, lipicaner - przedstawiciel bardzo starej rasy pochodzącej od koni starohiszpańskich, starowloskich i arabskich, wyhodowany na Słowenii w stadninie Lipizza (przyp. red.).
- W tych dniach poluje w Czechach, ale później będę mógł doprowadzić do waszego spotkania. Sądzę, że się bardzo ucieszy, już mu o panu mówiłem.
- A inni członkowie rodziny? Czy również ich pan zna?
- Anglików, Francuzów? Doskonale - odparł Aronow i dodał ze skąpym uśmiechem: - Chociaż nie tak dobrze jak barona Ludwika. Znałem jego ojca. Ale pomówmy teraz o panu... Zdaje się, że posłuchał pan mojej rady w kwestii uroczej lady Ferrals?
Morosini wzruszył ramionami.
- To nie było zbyt trudne. Po procesie, który pan zapewne śledził, wyjechała do Stanów Zjednoczonych wraz z ojcem. Od tej pory nie miałem od niej żadnej wiadomości.
- Nie mogę uwierzyć! Nawet zwykłego: dziękuję? Kilku słów na kartce?
- Nic, zupełnie nic.
Aldo zesztywniał, kiedy padło imię tej, której ciągle nie potrafił zapomnieć. Szymon Aronow zauważył to natychmiast.
- Czy to bardzo boli?
- Trochę, ale czas leczy rany - przyznał Morosini, atakując słonki widelcem.
Przez chwilę mężczyźni jedli w milczeniu, pozwalając skrzypcom z orkiestry wypełnić ciszę wesołym klimatem. W końcu pierwszy odezwał się Kulawv.
- Teraz kolej na moje pytanie. Jak się mają sprawy w Wenecji, od kiedy w Rzymie panoszy się Benito Mussolini?
- Serenissima*, Wenecja jak zawsze jest piękna, jak zawsze spełnia oczekiwania turystów i młodych par w podróży poślubnej - westchnął Morosini. - Na pozór wszystko idzie utartym szlakiem... Ale to tylko złudzenie. Dawniej, tu i ówdzie, widać było dwóch karabinierów patrolujących zaułki. Teraz coraz częściej można spotkać młodych chłopców w czarnych koszulach i furażerkach. Przemieszczają się dwójkami, tak jak tamci, lecz lepiej nie wchodzić im w drogę. Uważają, że wszystko im wolno, i pod byle pretekstem atakują w imię najwyższej chwały Italii.
"Opal księżniczki Sissi" отзывы
Отзывы читателей о книге "Opal księżniczki Sissi". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Opal księżniczki Sissi" друзьям в соцсетях.