Morosini, dokonawszy wyboru przy bufecie (wziął porcję łososia w zielonym sosie, wołowinę w cieście i kilka ciastek), przekazał zamówienie jednej z kelnerek w biało-czarnym kostiumie, wybrał stolik w kącie sali dla palących i sięgnął po gazetę rozpiętą na wiklinowej ramie. Lecz nie oddał się lekturze, wolał chłonąć atmosferę tego przybytku, która zawsze wydawała mu się dość zabawna. Sala zaczęła zapełniać się stałymi bywalcami; pozdrawiając się, z upodobaniem używali oni niekończących się tytułów tak ulubionych przez Austriaków, dla których podstawą był zawsze Herr Doktor, nawet jeśli dany osobnik nie byl lekarzem, podobnie jak Herr Direktor czy Herr Profesor. Niektóre grzecznościowe określenia potrafiły być długie jak litania.

Siedzący Morosiniego blondyn zajął stolik naprzeciwko i w końcu książę nie mógł go nie zauważyć. Tym bardziej że młodzieniec przyglądał mu się tak natarczywie, że aż bezczelnie.

Zdenerwowany, ale nieszukający zwady z nieznajomym, którego fryzura przypominała zwariowaną strzechę, Morosini schował się za gazetą, czekając na zamówienie, które wkrótce pojawiło się na jego stole. Przystąpił więc do konsumpcji. Nieznajomy uczynił to samo, skupiając się na makaronikach z konfiturą, strudlu i bitej śmietanie, których zjadł niesłychaną ilość w iście olimpijskim tempie. Dzięki temu, kiedy Aldo zabierał się do wołowiny, tamten już wycierał usta po skończonym posiłku.

Przy trzeciej filiżance kawy młody łakomczuch poczerwieniał na twarzy i zmarszczył brwi tak, że prawie się złączyły. Nagle wstał, nacisnął na blond strzechę filcowy, zielony kapelusz z piórkiem i ruszy! prosto na Morosiniego.

- Drogi panie - zaczął. - Niech ją pan zostawi w spokoju! Aldo uniósł zdumione spojrzenie znad kawałka tortu i zatrzymał je na nieznajomym.

- Szanowny panie - odparł z uprzejmym uśmiechem - nie mam przyjemności znać pana i jeśli posługuje się pan zagadkami, trudno będzie się nam porozumieć. O kim mowa?

- Dobrze pan wie i jeśli jest pan przyzwoitym człowiekiem, domyśli się, że nie mogę wymienić tego nazwiska w kawiarni, nawet tak szacownej!

- Taka delikatność chwali się panu, ale czy w takim razie mógłby mi je pan zdradzić na zewnątrz? Najpierw jednak, czy mógłbym dokończyć deser i wypić kawę?

- Nie zamierzam czekać! Ale dam panu dobrą radę: proszę przestać węszyć! Zainteresowanie pewnym pałacem powinno panu pomóc zrozumieć, co mam na myśli. Kelner, płacić!

I nie dając Morosiniemu czasu na odpowiedź, kawaler w zielonym kapeluszu ruszył ku wyjściu, po czym zniknął w drzwiach obrotowych. Aldo domyślił się, że może chodzić tylko o damę w czerni i że nieznajomy musiał wiedzieć, gdzie ona teraz przebywa. Dlatego nie dokończywszy porcji tortu, położył pieniądze na stole i rzucił się ku wyjściu, ścigany zdegustowanym spojrzeniem kelnerki - takie nerwowe zachowanie było w tym miejscu nie do pomyślenia.

Niestety, chociaż na ulicy mignął tu i ówdzie zielony kapelusz z piórkiem, żaden nie należał do nieznajomego z kawiarni. Rozgorączkowany młody człowiek ulotnił się jak kamfora.

Po chwili zastanowienia Aldo postanowił nie wracać już do Demela, ale ponieważ nie wypił kawy, a miał na nią wielką ochotę, udał się do hotelu i zamówił ją w barze. Spokój panujący o tej porze sprzyjał refleksji, której nie omieszkał się oddać. Nie ukrywał sam przed sobą, że znalazł się w impasie: tajemnicza dama w czarnych koronkach zniknęła. Co do pałacu Adlersteinów, nie miał szans na przedostanie się do środka. Należało znaleźć sposób na spotkanie hrabiny poza Wiedniem, w jej włościach koło Salzburga.

Był to jeden z najpiękniejszych regionów w Austrii i Morosini z przyjemnością by się tam udał. Należało się tylko dowiedzieć, jak siedziba hrabiny się nazywa i gdzie należy jej szukać.

Próba zasięgnięcia języka u Frau Sacher nie przyniosła rezultatu. Jeśli nawet zacna Anna znała cały Wiedeń jak własną kieszeń, to prawie nic nie wiedziała o mieszkańcach prowincji.

- Może by pan spytał barona Palmera, skoro się przyjaźnicie? - zaproponowała.

- Przyjaźnimy, to za dużo powiedziane. Znamy się. A pani zna go od dawna?

- Przed wojną zatrzymał się u mnie parę razy. Nigdy na długo. Zawsze dużo podróżował. Związany jest z rodziną Rothschildów. Teraz zawsze zatrzymuje się u nich. Ale nigdy nie zapomina zajść do mnie na obiad czy kolację. Czasem przychodzi z baronem Ludwikiem i nie zdziwiłabym się, gdyby byli spokrewnieni.

Morosini nie odpowiedział od razu. Pokrewieństwo ze słynnymi bankierami nie pasowało do tego, co Aronow opowiedział mu o rodzinie zmasakrowanej w czasie pogromu w Niżnym Nowogrodzie w 1882 roku. Chociaż w historii można było odnaleźć przykłady bardziej niezwykłe... To wyjaśniałoby może, częściowo, olbrzymią fortunę, którą zdawał się dysponować Kulawy.

- Ja również - powiedział. Po czym z obojętną miną dodał: - Zawsze zatrzymuje się u... ach, nigdy nie pamiętam nazwy...

- Nie dziwota, bo jak zapamiętać nazwę zawierającą więcej spółgłosek niż samogłosek? Ja też nie potrafię. Pamiętam tylko, że to niedaleko Pragi - odparła niewinnie Frau Sacher, poprawiając liczne sznury pereł. - Muszę przeszukać stare fiszki, aby to odnaleźć.

- Niech się pani nie trudzi! Ja również gdzieś to sobie zapisałem - skłamał Morosini lekko zawiedziony, że jego pułapka nie przyniosła rezultatu. Okolice Pragi nic mu nie mówiły o jego tajemniczym kliencie. Wiedział jednak, że Aronow ma wiele domów. Dlaczego zatem nie w Pradze, jednym z ważnych dla Żydów miejsc?

Chwilę później, Morosini zatrzymał fiakra i udał się w stronę eleganckiej dzielnicy Belweder, w której poczesne miejsce zajmował pałac Rothschildów.

Sztywny kamerdyner przyjął go w wielkim holu zwieńczonym sufitem w kształcie kopuły, która stanowiła centrum pałacu, i zaprowadził do salonu urządzonego z nieco ciężkim, lecz spektakularnym przepychem, jaki cechował wszystkie siedziby tego rodu. Po chwili, na lśniącym parkiecie dal się słyszeć nierówny krok barona Palmera.

- Czy możemy tu rozmawiać? - spytał Morosini po wymianie powitalnych uprzejmości.

- Oczywiście. Służba Rothschildów nie ośmieliłaby się podsłuchiwać pod drzwiami. Wszyscy są bardzo dyskretni. Co się stało?

- Powiem, ale najpierw chciałbym wiedzieć, dlaczego mnie pan wezwał, skoro ma pan już Vidal-Pellicorne'a?

Aronow uniósł brew.

- Adalbert tutaj? Na honor, nic o tym nie wiem! Jak pan się dowiedział?

- Widziałem służącego myjącego auto na dziedzińcu pałacu Adlerstein. Tak się składa, że to jego samochód, i nie wiem, co by miał tam robić bez właściciela.

- Zgoda, ale skoro był pan na miejscu, trzeba było o to zapytać.

- Tak naprawdę to nie byłem. Właściwie wyrzucił mnie stamtąd służący, którego spotkałem już wczoraj. Mam wrażenie, że w tym pałacu dzieją się dziwne rzeczy... I że mieszkają w nim dziwni ludzie...

- Opowie mi pan o tym za chwilę...

Zaanonsowawszy przybycie dyskretnym pukaniem, kamerdyner w angielskiej liberii wszedł do salonu, niosąc tacę z kawą, którą postawił na okrągłym stoliku, po czym jął nalewać do filiżanek.

- Nie trzeba było dla mnie nic zamawiać - rzekł Aldo.

- Ależ ja nic nie zamawiałem - odparł Aronow z jednym z tych uśmiechów nadających jego surowej twarzy niezwykłego uroku. - To normalna gościnność Rothschildów. Kiedy kogoś przyjmują, natychmiast pojawia się poczęstunek. W Londynie podano by panu herbatę lub whisky. Tutaj to oczywiście kawa, narodowa pasja Austriaków.

- A to wszystko dlatego, że Turcy, po oblężeniu Wiednia w roku 1683, zostawili tu niezliczoną ilość worków kawy! Oto, jak się rzeczy mają! - Tak jest. A teraz, proszę mówić.

Morosini opowiedział o trzech przygodach, które przeżył w pobliżu Himmelpfortgasse* (nazwa wydała mu się w tej sytuacji dość ironiczna): nocna ucieczka damy w czerni, poranna nieprzyjemna reprymenda i wreszcie niezrozumiałe pretensje młodzieńca w zielonym kapeluszu.

* Himmelpfortgasse (niem.) - ulica o nazwie: „Brama do nieba" (przyp. red.).

Na koniec dodał, że zamierza spotkać się z hrabiną i w tym celu udaje się na prowincję.

- Na nieszczęście nie mam pojęcia, gdzie może przebywać. Wiem tylko, że w okolicach Salzburga, ale to tak, jakby szukać igły w stogu siana! Frau Sacher poradziła mi, żeby pana o to zapytać. Według niej, jest pan najlepiej poinformowanym człowiekiem.

- Frau Sacher czyni mi wielki zaszczyt. W międzyczasie zasięgnąłem języka. Nawet miałem panu wysłać bilecik: stary rodzinny zamek, a właściwie wiekowa ruina, znajduje się w pobliżu Hallstatt, ale ponieważ nie nadawała się do zamieszkania, Adlersteinowie, mający koneksje na dworze, wybudowali sobie willę, a raczej rzec można - pałacyk, w pobliżu Bad Ischl. Zwie się Rudolfskrone i podobno jest przepiękna. Z pewnością każdy wskaże panu drogę.

Morosini zapisał informacje w notesie, który zawsze nosił w kieszeni, dokończył kawę i wstał.

- Czy rychło pan wyrusza? - zagadnął Kulawy.

- Jeśli to możliwe, natychmiast. Wracam do hotelu, dowiem się, kiedy odjeżdża najbliższy pociąg do Salzburga i wyjeżdżam. Czy... mógłbym pana prosić o drobną przysługę? - Oczywiście.

- Proszę się dowiedzieć, co tu robi Adalbert. Nawet gdybym nie musiał wyjechać, nie mógłbym dzień i noc stać na straży przed pałacem Adlerstein, czekając, aż mój przyjaciel stamtąd wyjdzie.

- Czyta pan w moich myślach. Zajmę się tym. Niech pan jedzie spokojny.

Jednakowoż nie było dane Morosiniemu wsiąść do pociągu. W hotelu czekał na niego telegram.

Błagam Cię o wybaczenie, lecz proszę, żebyś natychmiast wrócił do domu. Znalazłem się w trudnej sytuacji, a sam nie potrafię podjąć decyzji. Tym bardziej, że Cecina grozi, iż odejdzie.

Z serdecznymi pozdrowieniami Hieronim Buteau

Morosini, niewymownie zmartwiony wiadomością, wcisnął niebieską kartkę papieru do kieszeni i sięgnął po słuchawkę telefonu z zamiarem zadzwonienia do domu, lecz po chwili namysłu odłożył ją na widełki i poprosił obsługę, by zarezerwowano dla niego miejsce w sleepingu do Wenecji. Skoro Hieronim Buteau, który równie dobrze jak on znał zalety telefonu, wybrał telegraf, musiał mieć ważny powód. Jeśli coś wprawiło starego Buteau w takie zakłopotanie, a Cecinę wyprowadziło z równowagi, musiało to być bardzo nieprzyjemne.

Zadzwoniwszy na pokojowego, by spakował walizy, Morosini poprosił o połączenie z pałacem Rothschildów, ale nie mógł rozmawiać z baronem Palmerem: Aronow właśnie wyszedł.

- Proszę przekazać baronowi wiadomość, że książę Morosini musiał nagle wyjechać do Wenecji, lecz wróci tak szybko, jak tylko to będzie możliwe. Godzinę później wsiadł do taksówki i kazał się zawieźć na dworzec.

Rozdział trzeci

Niespodzianka

Kiedy zgasł silnik i motorówka, ślizgając się siłą rozpędu po tafli wody, dobiła do schodów jego pałacu, z wielkiego holu wypadła Cecina, podobna do zażywnej Erynii, której nieskazitelny fartuch z coraz większym trudem opasywał krągłości zwalistej sylwetki. Tego ranka wielokolorowe wstążki jak zwykle wzbijające się w powietrze wokół neapolitańskiego czepca, były czerwonego koloru, jak gdyby dobry duch Morosinich przywdział, niczym niegdysiejsi korsarze i piraci, banderę ostrzegającą wroga, że opór na nic się nie zda. Wyraz jej twarzy wyrażał taką determinację i napięcie, że zaniepokojony Aldo zadrżał na myśl, iż znowu jakieś nieszczęście spadło na jego dom.

Lecz nie zdążył powiedzieć ni słowa, gdyż ledwo postawił stopę na schodach, Cecina chwyciła go za ramię i pociągnęła do środka z taką siłą, jakby zamierzała zakuć go w dyby. Próbował się wyzwolić, lecz bezskutecznie, zdążył tylko w przelocie rzucić „dzień dobry" Zachariaszowi i pokonał korytarz niczym przeciąg.

W kuchni korpulentna kucharka wreszcie postanowiła wypuścić swą zdobycz, ciskając nią w kierunku stołka. Pod wpływem szoku książę odzyskał mowę.

- A to ci dopiero powitanie! - rzucił. - Co cię napadło, żeby ciągnąć mnie jak worek kartofli?

- To był jedyny sposób, żebym pierwsza mogła z tobą pomówić!

- Mogłabyś przynajmniej wpuścić mnie spokojnie do środka i nalać filiżankę kawy! Wiesz, która jest godzina?

Cecina nie musiała odpowiadać, gdyż w tej chwili dzwony Wenecji zaczęły bić na roraty. Kucharka uczyniła zamaszysty znak krzyża, po czym udała się po dzbanek z kawą, który trzymała w cieple na kuchni. Następnie, przyjmując bojową postawę, zatrzymała się z drugiej strony wielkiego dębowego stołu, na którym już stała przygotowana filiżanka i cukiernica.

- Miałam nadzieję, że przyjedziesz porannym pociągiem! O tej porze wszyscy leżą pogrążeni we śnie i można spokojnie porozmawiać. Co do kawy, przygotowałam ją tylko dlatego, że jeszcze cię kocham, chociaż taki żmijowa-ty obłudnik jak ty na nią nie zasłużył!