- Tego się boję! Pogróżek, których dostawałam coraz więcej w Nowym Jorku.

Niech pan sam przeczyta! Grożą, że mnie zabiją!

Aldo rozwinął jeden z biletów i natychmiast go jej oddal.

- Szkoda, że nie dołączyła pani tłumaczenia: przecież nie znam polskiego...

- To prawda. Proszę wybaczyć. A więc, pokrótce: oskarżają mnie, że przyczyniłam się do śmierci Władysława Wosińskiego. Według nich nie popełnił samobójstwa, lecz został zabity po tym, jak go zmuszono do napisania kłamliwego wyznania ratującego mi skórę.

Morosini przypomniał sobie wyznania komisarza Warrena podczas ostatniej wspólnej kolacji przed opuszczeniem Anglii. On również miał wątpliwości co do tego zbyt dogodnego samobójstwa w skromnym mieszkaniu w Whitechapel, podczas gdy proces Anielki wielkimi krokami zmierzał ku wyrokowi: kara śmierci. Warren podejrzewał doskonale przygotowany przez hrabiego Solmańskiego, ojca Anielki, scenariusz, nie tracąc nadziei na znalezienie klucza do tego człowieka.

- A co na to pani ojciec?

- Zawiadomił policję, ale ta nie potraktowała pogróżek poważnie. Dla niej jest to historia między Polakami, ludźmi zbyt romantycznymi i porywczymi. Ojciec wynajął prywatnego detektywa, któremu kazał mnie pilnować, lecz nie udało mu się zapobiec dwóm wypadkom: pożarowi, który wybuchł znienacka w moim apartamencie w hotelu Waldorff Astoria, i próbie przejechania mnie autem, kiedy wychodziłam z Central Parku... Po tym wypadku wymogłam na ojcu, żebyśmy opuścili Amerykę; ludzie tam są wybuchowi, prymitywni, często źle wychowani, a jednocześnie niebywale z siebie zadowoleni.

- Chyba mi pani nie wmówi, że nie spotkała tam ani jednego człowieka na poziomie, konesera, który padłby pani do stóp i ofiarował swe ramię, służąc pani za obrońcę? -zadrwił Morosini. - Ani jednego absztyfikanta?

- Ma pan rację: było ich aż nazbyt wielu. Lecz trudno zgadnąć, który miał szczere zamiary, a który nie. Proszę nie zapominać, że jestem młodą, bogatą i raczej ładną wdową.

- Jakżebym śmiał. A więc, znalazła się pani w takim ambarasie, że pomyślała o mnie?

- Nie - odparła Anielka z rozbrajającą szczerością, która wywołała ironiczny uśmiech Aida. - Najpierw schroniłam się u brata w jego wspaniałej posiadłości na wybrzeżu Long Island, ale nie czułam się tam dobrze. Ethel, moja bratowa, jest raczej miłą osobą, ale razem z Zygmuntem prowadzą hulaszczy tryb życia - bankiet za bankietem, a w ich domu wiecznie kłębi się tłum gości.

- Muszą to lubić. Ale dlaczego została pani tam tak długo? Co panią tam zatrzymywało? Ma pani przecież majątki w Anglii i we Francji. Nie licząc tych, o których nie wiem.

- Mój ojciec utrzymywał, że należy ostatecznie zerwać z tym, co się stało w Europie, po to, aby ucichły echa tej nieszczęsnej afery. Wierzył, że wystarczy rok. W tym czasie wrócił do interesów. To bardzo łatwe w Stanach, jeśli dysponuje się odpowiednimi środkami. Zabrał się do interesów i dużo jeździł po kraju. Można by rzec, że ogarnęła go gorączka złota.

- Jeździł po kraju? Dziwny sposób chronienia córki!

- Och, nigdy nie zostawałam sama, ale strasznie, wręcz potwornie się nudziłam. Do tego stopnia, że czasem doceniałam ogarniający mnie strach; przynajmniej zajmował myśli! Aż któregoś dnia dowiedziałam się, że do Nowego Jorku przyjechał John Sutton. Wanda go widziała. Wtedy wpadłam w panikę. Korzystając z nieobecności ojca, postanowiłam uciec.

- Co za pomysł! Na pani miejscu stawiłbym czoło nieprzyjacielowi. Cóż mógł pani zrobić?

- Ależ stawiłam mu czoło! To było straszne. On nadal jest przekonany, że to ja zabiłam męża, a nawet utrzymywał, że ma na to dowód!

- A więc na co czekał? - rzucił Aldo z pogardą.

- Wymyślił coś znacznie lepszego, utrzymywał, że zakochał się we mnie, i chciał, żebym za niego wyszła! Poczułam się jak w potrzasku między ciemnymi sprawami Polaków a nim. Zostało mi tylko jedno wyjście - zniknąć. I tak zrobiłam. Pomogli mi Wanda i Zygmunt, który załatwił fałszywy paszport.

- Widzę, że nadal utrzymuje kontakty z szumowinami.

- W Ameryce za pieniądze można zdobyć wszystko. Teraz nazywam się Ann Campbell. Zygmunt załatwił mi też miejsce na transatlantyku „France".

- A jaki cel podróży podała pani swemu drogiemu bratu? Ze zamierza udać się do mnie?

Anielka omiotła Aida surowym spojrzeniem.

- Nie pora na żarty! Zygmunt pana nienawidzi...

- To eufemizm. Ja bym wręcz powiedział, że czuje do mnie obrzydzenie. Bez wątpienia darzyłbym go podobnym uczuciem, gdybym uważał, że jest tego wart.

- Niech pan nie będzie podły! Oznajmiłam mu, że zamierzam wyjechać do Francji lub Szwajcarii, dodając, że zawiadomię go, jak tylko znajdę pewne i przyjemne schronienie.

- I sądzi pani, że rodzina i znajomi zapomnieli o moim istnieniu, biorąc pod uwagę nasze kontakty w przeszłości?

- Z pewnością. Przecież nie kontaktowaliśmy się od prawie roku i muszą myśleć, że zakochałam się wtedy w panu jak nastolatka bez żadnych konsekwencji. Nie, nie sadzę, żeby szukano mnie w Wenecji.

- Moja droga, trudno odgadnąć myśli nawet najbliższego sąsiada. Nie ma mowy, żeby pani tu została!

Bolesne rozczarowanie, które wyczytał w kiedyś tak uwielbianych oczach, sprawiło mu przykrość, lecz nie wytrąciło z równowagi. Zresztą nie bardzo wiedział, co właściwie się z nim dzieje. Rok wcześniej otworzyłby przed nią ramiona, nie troszcząc się o konsekwencje. Lecz rok temu był szaleńczo zakochany w Anielce, gotów narazić się na wszelkie ryzyko. Przewidział to dokładnie Szymon Aronow, próbując go powstrzymać. Lecz teraz sprawy miały się zgoła inaczej. Być może dlatego, że ślepe zaufanie zniknęło za sprawą sprzecznych wyznań lady Ferrals, która przysięgając, że kocha tylko Morosiniego, postanowiła zostać ze znienawidzonym mężem i nie wahała się wrócić do dawnego narzeczonego - Władysława Wosińskiego. Na próżno się zaklinała, że to nieprawda. Aldo nie mógł uwierzyć, że można doprowadzić kochanka do zamordowania człowieka, dając mu w zamian tylko czubek palca do pocałowania.

Nie, nie był już zauroczony jak kiedyś...

- A zatem, wypędza mnie pan? - wyszeptała kobieta.

- Nie, ale nie może pani zostać w moim domu. Nie jest w nim pani bezpieczna, a nawet może narazić na niebezpieczeństwo moich domowników. Za żadną cenę nie chciałbym, aby spotkały ich przykrości. Są dla mnie jak rodzina i bardzo mi na nich zależy.

- Jeśli dobrze rozumiem, nie czuje się pan na siłach, by mnie bronić - odparła Anielka z nutą pogardy w glosie. - Czyżby był pan strachliwy?

- Niech pani nie plecie głupstw! Chyba wystarczająco udowodniłem, że jest na odwrót! Nie obawiam się ryzyka, a ludzie, którzy tu mieszkają, też nie są tchórzami, lecz i nie są już młodzi. Co do mnie, byłem w interesach za granicą, wróciłem tylko na jakiś czas i wkrótce znowu wyjeżdżam. Dlatego nie ma mowy, abym zostawił dom i domowników sam na sam z panią! Proszę sobie wbić do tej ślicznej główki, że jeśli nawet sama Wenecja nie jest duża, to jej kolonie są pokaźne, a poza tym to czarujący, plotkarski zaścianek. Obecność w moim domu tak ładnej kobiety wzbudziłaby zainteresowanie i komentarze.

- To niech się pan ze mną ożeni! Nikt nie będzie temu przeciwny.

- Czyżby? A pani ojciec i brat, którzy tak mnie kochają? Dodajmy do tego, że nie jest pani jeszcze pełnoletnia. Będzie nią pani za rok, jeśli mnie pamięć nie myli.

- Co innego pan mówił w zeszłym roku w ogrodzie zoologicznym w Paryżu!

Wtedy chciał mnie pan natychmiast porwać i ożenić się ze mną...

- Byłem szalony, przyznaję otwarcie, lecz ja tylko myślałem o błogosławieństwie ślubnym, po czym trzymałbym panią w ukryciu aż do chwili uregulowania sytuacji wobec prawa.

- A więc uczyńmy to! Przynajmniej będziemy mogli się kochać... kiedy oboje będziemy mieli na to ochotę! Niech pan nie zaprzecza! Wiem, czuję, że pan mnie pragnie!

Niestety, była to prawda. Anielka chcąc uwieść księcia, stała się bardziej pociągająca niż zwykle. Patrząc, jak sunie w jego kierunku z otwartymi dłońmi w geście ofiarowania, z ciałem poruszającym się pod miękką suknią, z błyszczącymi, półotwartymi ustami, Aldo zrozumiał w mgnieniu oka, że jest w wielkim niebezpieczeństwie. W ostatniej chwili umknął na bok, tuż przed atakiem, i stanął przed kominkiem, odwrócony do Anielki plecami. Zamierzał zapalić papierosa i odzyskać samokontrolę.

- Przecież powiedziałem, że musiałem być szalony -rzeki nieco zmieszany. -

Nie ma mowy o małżeństwie! Czy już pani zapomniała, że znowu mam wyjechać?

- Ależ to wspaniale się składa! Niech mnie pan zabierze ze sobą! To może być bardzo przyjemne pod każdym względem.

Morosini pomyślał, że nigdy się jej nie pozbędzie i należy jak najszybciej znaleźć jakieś rozwiązanie. Jego ton stał się bardzo oschły.

- Nigdy nie łączę interesów z przyjemnością!

- Mógł pan powiedzieć: z miłością! - żachnęła się Anielka.

- Kiedy wkrada się zwątpienie, nie może być o niej mowy. A jednak ma pani rację, twierdząc, że pani nie opuszczę. Przyjechała tu pani, by znaleźć schronienie, nieprawdaż?

- Nie, żeby pana odnaleźć! Aldo machnął ręką.

- Nie mieszajmy wszystkiego! Mam pomysł, w jaki sposób zapewnić pani bezpieczne schronienie. Ale na pewno nie u mnie!

- Dlaczego?

- Dlatego, że gdyby ktoś przenikliwy wpadł na pani ślad, z pewnością wylądowałby w moim domu! A ponieważ nie ma również mowy o jednym z tych luksusowych hoteli, do których jest pani przyzwyczajona, muszę znaleźć dla pani jakieś inne lokum przed wyjazdem. Chyba że zdecyduje się pani na opuszczenie Wenecji i wyjazd do Francji lub Szwajcarii, zgodnie z wcześniejszymi planami.

- Nigdy nie miałam takiego zamiaru! Zawsze chciałam przyjechać tutaj, a skoro tu jestem, to tu zostanę - jak powiedziała pewna, nie wiem już sama która, słynna osoba.

Anielka znowu zbliżała się do księcia, lecz tym razem jej zamiary wydawały się bardziej stonowane, a i on się nie poruszył, aby nie zamieniać tego spotkania w wyścigi. Zresztą Anielka tylko podała mu dłoń, której nie mógł odtrącić.

- Voila - powiedziała z pięknym uśmiechem - wyzywam pana na pojedynek najsłodszy pod słońcem; od tej chwili jedynym moim celem będzie zdobyć pana na nowo, ponieważ, jak widać, nasze więzi uległy rozluźnieniu. Proszę mnie umieścić, gdzie się panu podoba, pod warunkiem że w tym mieście. Jeszcze pan wspomni moje słowa: pewnego dnia to pan przywiezie mnie do swego pałacu i będziemy w nim żyli długo i szczęśliwie.

Pomyślawszy, że rozsądniej będzie zadowolić się połowicznym zwycięstwem, Aldo złożył lekki pocałunek na wyciągniętej dłoni i uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu kryło się wyzwanie.

- Zobaczymy. Zajmę się pani lokum, miss Campbell! Zanim to nastąpi, proszę się czuć jak u siebie w domu i mam nadzieje, że uczyni mi pani zaszczyt zjedzenia obiadu ze mną i moim przyjacielem Hieronimem.

- Z przyjemnością! Czy to znaczy, że mogę poruszać się swobodnie po pałacu? - spytała, obróciwszy się z gracją na wysokich obcasach, pozwalając zawirować fałdom sukienki, co odsłoniło jeszcze bardziej jej zgrabne nogi.

- Oczywiście! Z wyjątkiem pokoi... i kuchni! Jeśli pani chce, Hieronim oprowadzi panią po antykwariacie.

- Och, niech się pan nie obawia - odparła Anielka uszczypliwie - nie zamierzam wtykać nosa w rondle tej grubej kobiety, której się wydaje Bóg wie co, a jest tylko zwykłą kucharką!

- I tu się pani myli, moja droga! Cecina jest kimś więcej niż prostą kucharką. Była tu, zanim się urodziłem, a moja matka bardzo ją kochała. I ja również - dodał poważnie. -Jest w pewnym sensie dobrym duchem tego domu. Proszę o tym nie zapominać!

- Rozumiem... Jeśli pewnego dnia mam zostać księżną Morosini, muszę najpierw oswoić smoka - westchnęła Anielka.

- Niech się pani nie łudzi: ten smok nie da się oswoić! Do zobaczenia!

Zostawiwszy Anielkę samą wśród wysokich regałów biblioteki, żeby wybrała sobie książkę do czytania, Aldo udał się na poszukiwanie Ceciny. Nie musiał długo szukać, gdyż ukazała się nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko znalazł się w portego, długiej galerii muzealnej, typowej dla większości weneckich pałaców. Cecina z podejrzaną zapalczywością odkurzała miotełką pękatą butelkę z karawelą w środku, stojącą na jednej z konsoli. Aldo nie dal się jednak nabrać na jej pozornie obojętny wyraz twarzy.

- To bardzo nieładnie podsłuchiwać pod drzwiami! -powiedział. - Powinnaś się z tego wyspowiadać.

- Zabawne! Jakbyś nie wiedział, że te drzwi są za grube, by można było przez nie cokolwiek usłyszeć! - żachnęła się Cecina.

- Z pewnością... kiedy są zamknięte! Ale te nie były.