Wróciwszy z pokoju Melissy, Catherine zastała Claya czekającego na nią u stóp schodów, jakby miał zamiar zaraz wyjść. Poczuła ukłucie rozczarowania. Zatrzymała się na ostatnim stopniu, zaginając palce stóp na jego krawędzi, opierając się jedynie na piętach. Palcami rąk nieświadomie wygrywała jakiegoś marsza na balustradzie.

– Już śpi – powiedziała tonem niezupełnie zapraszającym, ale i nie całkiem odstraszającym.

– To dobrze… cóż… – Wbił wzrok w dywan, powoli wsuwając ręce do kieszeni kurtki. Nadal wpatrując się w podłogę, wygładził kołnierz i odchrząknął. Catherine mocno zacisnęła dłonie na balustradzie.

– No, chyba już pójdę. – Jego głos zabrzmiał ochryple, starał się mówić cicho, żeby nie obudzić Melissy.

– Tak, chyba tak. – Oddychanie sprawiało Catherine wielką trudność. Balustrada nagle wydała się śliska.

Clay powoli podniósł głowę, jego spłoszony wzrok napotkał jej spojrzenie. Poruszył ręką, jakby machając jej na pożegnanie.

– Na razie. Prawie tego nie usłyszała, tak cicho wypowiedział te słowa.

– Na razie.

Zamiast jednak odejść, stał przyglądając się jej. Oczy Catherine były szeroko rozwarte i poważne, oddech urywany i płytki. On sam także nie oddychał spokojnie. Pragnął, by nie miała tak nieszczęśliwej miny, ale wiedział, że Catherine ma wszelkie powody, by się bać, tak samo jak on się bał w tej chwili. Włosy już jej wyschły, a ich końce zakręcały się lekko na ramionach, na fałdach kaptura. Stała całkiem nieruchomo i wyglądała w tej podomce tak, że Clayowi zapierało dech w piersiach. Z błyszczącą twarzą pozbawioną makijażu, nie ułożonymi włosami, gołymi stopami. Starał się nie analizować, nie myśleć: „powinienem, nie powinienem”, ponieważ wiedział, że tylko musi. Zrobił trzy powolne kroki w jej stronę, omiatając wzrokiem jej twarz. Po czym bez słowa pochylił się i wtulił twarz w jej włosy. Chłonął zapamiętany zapach – delikatny kobiecy zapach, który zawsze kochał. Usta Catherine rozwarły się, przytuliła twarz do jego skroni, a głęboko w niej wszystko się rozpływało, w nim zaś sprężyło. Jej serce usilnie próbowało się z tym uporać, chociaż zdawało się, że minęły lata świetlne, nim Clay wyprostował się i ich spojrzenia spotkały. Zadali sobie nieme pytania, przypomnieli dawne urazy, jakie do siebie nawzajem czuli. Po czym, z rękami nadal w kieszeniach, Clay pochylił się i delikatnie dotknął jej ust swoimi, widząc, jak jej rzęsy opadają, zanim jego własne powieki opadły. Całował, lekko dotykając jej ciała swoim ciałem, pozwalając, by przeszłość odeszła w mrok. Powiedział sobie, że musi iść, ale kiedy się odsunął, jej usta podążyły za nim, prosząc go, by tego nie robił. Na chwilę ich powieki podniosły się z drżeniem, jakby chciały przełamać tę chwilę niepewności, i Clay pewniej przywarł do jej warg. Nastąpiło pierwsze, bojaźliwe otwarcie ust, ciepły dotyk języka o język. Przytulili się bez pomocy rąk, gdyż ona nadal kurczowo trzymała się balustrady, a jego ręce zniknęły w kieszeniach, bał się bowiem zrobić coś, czego absolutnie nie powinien. Ta bezradność była jednak nieznośna. W następnej chwili miał wrażenie, że Catherine spada ze schodów, płynąc w to bezpieczne miejsce, które dla niej otworzył. Zamknął ją w kokonie swego napiętego, młodego ciała, uniósł ze stopnia, odwracając ku sobie, przytrzymując zawieszoną na nim, i całowali się zachłannie, bez pamięci, aż ona zaczęła się osuwać po jego ciele. Nagie palce jej stóp dotknęły jego butów. Ręka Claya odnalazła jej włosy, objęła kark, przyciskając jej usta do jego ust. Drugą ręką obejmował plecy Catherine, przyciskając jej ciało do swego. Przez materiał podomki czuła klamrę jego paska i twardy zamek dżinsów, i przypomniała sobie, jak spijała wino z jego skóry. Jak na ironię, ta myśl ją otrzeźwiła i spróbowała się odsunąć. Clay jednak trzymał j ą m o c n o, przyciśniętą do swego łomoczącego serca.

– O Boże, Cat – szepnął zduszonym głosem – tak właśnie zaczęliśmy.

– Wcale nie – odpowiedziała niepewnym głosem. – Daleko zaszliśmy od tamtej pory.

– Ty, Cat, ty. Jesteś teraz taka inna.

– Trochę wydoroślałam.

– Do diabła, co jest więc ze mną?

– Nie wiesz?

– Wszystko jest nie tak, odkąd ty i ja przypieczętowaliśmy ten cholerny układ. Ostatni rok był straszny. Już nie wiem, kim jestem ani dokąd zmierzam.

– Czy to ci coś wyjaśni?

– Nie wiem. Wiem tylko, że dobrze mi z tobą.

– Za pierwszym razem, kiedy się spotkaliśmy, także było nam dobrze, i popatrz, dokąd nas to zaprowadziło.

– Pragnę cię – na wpół jęknął w jej włosy, mocno ją obejmując. Zamknęła oczy i płynęła w ciepłym, wilgotnym miejscu, jakie stworzył, teraz czując się na tyle bezpieczna, by rzucić się głową w przód, by powiedzieć to, przed czym wzbraniała się przez te pełne udręki miesiące, które z nim spędziła.

– Kocham cię. I to cała różnica.

Spojrzał badawczo w jej twarz. Odczytał jej myśli i wiedział, na co czeka, odkrył jednak, że nie może powiedzieć, że ją kocha, dopóki nie będzie tego pewien. Sprawy potoczyły się tak szybko, że nie wiedział, czy powoduje nim impuls, czy uczucie. Wiedział jedynie, że Catherine wygląda zniewalająco i że jest matką jego dziecka, i że nadal są mężem i żoną.

Przywarł do niej tak mocno, że oboje runęli na pokryte dywanem schody. Jednym ruchem przygniótł ją i uniósł kolano, przyciskając je do jej brzucha, biodra i uda, pieszcząc ją nim, podczas gdy równocześnie szukał zamka podomki, a gdy go znalazł, pociągnął go w dół, włożył rękę do środka i przesunął ją na jej brzuch.

– Przestań, Clay, przestań – błagała go. Tuż przy jej ciepłej szyi powiedział gardłowym głosem:

– Nie chcesz, bym przestał, przyznaj się.

– Nasz rozwód będzie prawomocny za niecały miesiąc, a ty mieszkasz z inną kobietą.

– Ale cały czas porównuję ją z tobą.

– Czy dlatego tu przyszedłeś, Clay, żeby porównywać?

– Nie, nie, nie to miałem na myśli. – Jego dłoń przesunęła się w dół jej brzucha, zmierzając do miejsca, które go opłakiwało. – Och, Catherine, zalazłaś mi za skórę.

– Niczym swędzące miejsce, do którego nie możesz sięgnąć. – Schwyciła go za nadgarstek i powstrzymała.

– Nie pogrywaj ze mną.

– To nie ja pogrywam, Clay, to ty. Poczuł jej paznokcie wbijające się w jego nadgarstek.

Odsunął się, opierając na jednym łokciu, żeby ją lepiej widzieć.

– Nie pogrywam. Pragnę cię.

– Dlaczego? Ponieważ jestem pierwszą rzeczą w twoim życiu, której nie możesz mieć?

Wyraz jego twarzy zmienił się. Clay, z zachmurzoną miną, gwałtownie usiadł na stopniu obok niej i zanurzył palce we włosy. Boże, czy ona ma rację? – zastanawiał się. Czy o to chodzi – o moje ego? Czy jestem aż takim draniem? Usłyszał, jak zasuwa zamek podomki, został jednak na swoim miejscu, obejmując głowę rękoma, jakby chciał zgnieść myśl o jej nagim ciele pod podomką. Długo tak siedział, a gdy przesunął dłońmi po twarzy, poczuł na nich zapach perfum, który zebrał z jej skóry niczym wiosenne kwiaty.

Usiadła obok, patrząc, jak stacza walkę z sobą samym. Po jakimś czasie rozciągnął się w poprzek schodów. Dostrzegła wiele mówiącą wypukłość. Clay przykrył oczy grzbietem dłoni, druga jego ręka spoczęła bezwładnie w kroku. Westchnął.

W końcu Catherine odezwała się, w jej głosie nie było gniewu.

– Clay, musisz wybrać. Nie możesz mieć nas obu.

– Wiem to, do cholery, wiem to – powiedział zmęczonym głosem. – Przykro mi, Catherine.

– Tak, powinno ci być przykro. Nie jestem taka odporna jak ty, Clay. Kiedy ktoś mnie zrani, ta rana boli mnie przez długi czas. I nie mam kochanka, do którego mogłabym pójść po pociechę.

– Mam uczucie, jakbym kręcił się w kółko, nic nie jest na swoim miejscu.

– To prawda. Mieszkasz z nią, przychodzisz do mnie, a pośrodku są jeszcze twoi rodzice. Co z nimi, Clay? Co chcesz udowodnić, traktując ich w ten sposób? Dlaczego podjąłeś pracę u kogoś innego?

Zobaczyła, jak jabłko Adama na jego szyi przesuwa się w górę i w dół, nie odpowiedział jednak.

– Jeśli chcesz się ukarać, Clay, nie wplątuj mnie w to. Jeśli nadal chcesz się stawiać w sytuacji, która rani cię do żywego, świetnie. Ja nie chcę, ułożyłam sobie życie na nowo, z Melissą i udowodniłam, że mogę żyć bez ciebie. Kiedy się poznaliśmy, to ty wiedziałeś, dokąd zmierzasz, byłeś tego pewny. Teraz mam wrażenie, że zamieniliśmy się miejscami. Co stało się z tym celem, tymi dążeniami?

Może utraciłem cel w życiu, kiedy utraciłem ciebie? – pomyślał.

W końcu podniósł się i stanął plecami do niej, wpatrując się w podłogę.

– Uważam, że powinieneś gdzieś wyjechać – powiedziała – i uporządkować swoje życie, przemyśleć, co jest dla ciebie najważniejsze. Jeśli ci się to uda i dojdziesz do wniosku, że chcesz się ze mną widzieć… – Zamiast jednak dokończyć myśl, powiedziała: – Po prostu nie przychodź tu, dopóki nie będziesz pewien, że chcesz zostać na zawsze.

Odgłos zapinanych zatrzasków jego kurtki zabrzmiał niczym uderzenia bicza. Clay wyprostował ramiona, po czym znowu przygarbił się, bez słowa, nie patrząc na nią pomachał jej ręką na pożegnanie i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ 30

Catherine popadła w ten bolesny, gorzkosłodki stan emocjonalny, w jakim już raz się znajdowała, gdy Clay ją opuścił. Często wpadała w zadumę, z której budziła się, stwierdzając, że stoi bezczynnie, wpatrzona w okno, myśląc o Clayu znajdującym się po drugiej stronie zaśnieżonego miasta, o Clayu, którego może mieć tylko pod jednym warunkiem, więc prawdopodobnie nie będzie miała wcale. Przestała jej wystarczać miłość Melissy. Niespodziewanie w jej serce wdarła się pustka. Ta bolesna świadomość towarzyszyła jej zawsze i wszędzie: gdy uczyła się, składała pranie, przechodziła przez jezdnię, kąpała Melissę, prowadziła samochód. Stale miała przed oczami twarz Claya, jego nieobecność odzierała ją z radości, sprawiała, że życie wydało się jej mdłe i niewiele warte. I tak jak wszystkim nieszczęśliwie zakochanym, wszystkie rzeczy i miejsca przypominały jej o nim: rudozłote włosy nieznajomego na ulicy; krój sportowej marynarki na czyimś muskularnym torsie; brzmienie czyjegoś śmiechu, sposób, w jaki niektórzy mężczyźni zakładali nogę na nogę, wkładali ręce do kieszeni czy poprawiali krawat.

Jeden z profesorów miał taki sam zwyczaj jak Clay – w rozpiętej marynarce stawał podczas wykładu z rękami opartymi na biodrach i wpatrywał się w podłogę między szeroko rozstawionymi nogami. Tak bardzo przypominał Claya, że Catherine popadła w obsesję na punkcie tego mężczyzny. Nie pomagało, kiedy mówiła sobie, że to przecież zupełnie kto inny. Za każdym razem gdy profesor Neuman stawał przed swoimi studentami, serce Catherine biło z ożywieniem.

Liczyła dni dzielące ją od przerwy świątecznej, podczas której nie będzie poddana działaniu, jakie wywierał na nią profesor Neuman i jego podobieństwo do Claya. Jednak Boże Narodzenie przywołało inne wspomnienia. Chcąc je odpędzić, zatelefonowała do ciotki Elli i wymusiła na niej zaproszenie dla siebie i Ady na święta. Niewiele to pomogło, za każdym bowiem razem, kiedy zapalała lampki na maleńkiej choince, wspominała ubiegłoroczne święta spędzone w domu Angeli i Claiborne'a. Catherine podchodziła do rozsuwanych szklanych drzwi i patrzyła na zaśnieżony świat, wsuwała ręce głęboko w kieszenie i wspominała, wspominała, wspominała – ten niezwykły dom pełen miłości, światła, muzyki, i tę niezwykłą rodzinę.

Rodzina. Ach, rodzina. Patrzyła na Melissę i w jej oczach zbierały się łzy, gdyż jej dziecko nigdy nie zazna pełnego poczucia bezpieczeństwa, choćby się najbardziej starała otaczać córkę miłością. Marzyła, że Clay znowu zjawi się u jej drzwi, ale tym razem wszystko będzie inaczej. Tym razem powie, że ją kocha, tylko ją, i zapakują Melissę w jej niebieski kombinezon narciarski, we troje pojadą do wielkiego domu i będzie jeszcze piękniej niż w ubiegłym roku. Catherine zamknęła oczy i skuliła się. Gdy poczuła ostry zapach dopiero co zgaszonych świec, przypomniała sobie delikatne pocałunki pod jemiołą…

Były to jednak tylko marzenia. W rzeczywistości spędzi Boże Narodzenie samotnie i jak każda samotna matka sama umieści prezenty pod swoją samotną choinką.

– Kupmy choinkę – powiedział Clay.

– Po co? – zapytała Jill.

– Bo są święta, po to.

– Nie mam czasu. Jeśli chcesz mieć choinkę, to sam ją kup.

– Ty nigdy nie masz czasu, by cokolwiek w domu zrobić.

– Clay, ja pracuję! A poza tym po co kultywować zwyczaje, których nie zamierzasz przestrzegać?

– Ja nie zamierzam?

– Och, Clay, nie zaczynaj znowu. Gdzieś podziałam niebieski kaszmirowy sweter, a chciałam go jutro włożyć. Do licha, gdzie on może być?

– Gdybyś tak chociaż raz na miesiąc posprzątała mieszkanie, to może wiedziałabyś, gdzie co masz. Sypialnia przypomina chińską pralnię, w której doszło do eksplozji.

– Och, wiem! – Jill nagle się rozchmurzyła. – Założę się, że w ubiegłym tygodniu oddałam go do pralni chemicznej. Clay, bądź tak miły i pobiegnij go odebrać, dobrze?