– Nie jestem chłopcem na posyłki. Jill przeszła ostrożnie pomiędzy ubraniami zaścielającymi podłogę i powiedziała słodko, z ustami tuż przy jego twarzy:

– Nie bądź zły, kochanie. Nie wiedziałam, że jesteś zajęty. – Żartobliwie podrapała go błyszczącym paznokciem po policzku, lecz Clay ze złością rzucił głową w bok.

– Myślisz, że tylko ty jesteś zajęta.

– Ależ, kochanie, spotykam się jutro z autorem projektu i chcę wyglądać najładniej, jak potrafię.

Jill próbowała wprawić go w dobry humor drobnymi czułościami. Po raz trzeci powiedziała do niego „kochanie”, a ostatnio zaczęło go to denerwować. Tak bezmyślnie używała tego słowa. Przypomniał sobie, co Catherine mówiła o wartości uczucia, jeśli nie ma się go pod dostatkiem.

– Jill, dlaczego chciałaś, żebym do ciebie wrócił?

– zapytał znienacka.

– Kochanie, po co zadajesz takie pytania. Czułam się bez ciebie zagubiona, dobrze wiesz.

– Oprócz tego, że byłaś „zagubiona”, to co jeszcze?

– Co to ma być, przesłuchanie? Jak ci się podoba?

– Uniosła różową sukienkę z krepdeszynu i zakołysała nią, spoglądając na niego prowokacyjnie.

– Jill, chcę z tobą porozmawiać. Zostaw na chwilę tę cholerną szmatkę!

– Jasne. Zapomniałam. – Niedbale rzuciła sukienkę na łóżko, wzięła szczotkę i zaczęła czesać włosy. – No więc…

– Posłuchaj, ja… – Nie bardzo wiedział, jak ma zacząć.

– Myślałem, że nasz styl życia, nasze pochodzenie, nasza przyszłość są tak podobne, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Ale jeśli o mnie chodzi, to się nie sprawdza.

– Nie sprawdza się? Wyjaśnij mi to – zażądała ostro, delikatnie szczotkując włosy.

Wskazał na pokój.

– Jill, różnimy się, to wszystko. Nie potrafię żyć w tym bałaganie, stale jadać w restauracjach, nigdy nie mam czystych koszul, w kuchni wszystko się lepi od brudu!

– Nie sądziłam, że jestem ci potrzebna do prowadzenia domu.

– Jill, chcę w tym uczestniczyć, ale muszę mieć poczucie, że mam dom, rozumiesz?

– Nie, chyba nie. Mam wrażenie, że prosisz mnie, bym porzuciła swoją karierę zawodową i zajęła się ścieraniem kurzu.

– Nie proszę cię, byś cokolwiek porzuciła, chcę tylko, byś mi udzieliła jasnych odpowiedzi.

– Zrobiłabym to, gdybym wiedziała, o co pytasz. Clay zdjął z krzesła obszytą koronkami koszulkę i usiadł znużony. Przyglądał się tej kosztownej bieliźnie, pocierając ją między palcami. Zapytał spokojnie:

– A co z dziećmi, Jill?

– Dziećmi? Zamarła ze szczotką we włosach. Clay podniósł wzrok.

– Czy ty chcesz mieć rodzinę? Odwróciła się do niego ze złością.

– I śmiesz twierdzić, że nie prosisz, bym cokolwiek porzuciła.

– Nie mówię, że już dziś, ale kiedyś w przyszłości. Czy będziesz chciała mieć dziecko?

– Tyle lat pracowałam, żeby uzyskać dyplom. Mam przed sobą wspaniałą przyszłość, czeka mnie wielka kariera, a ty mówisz o dzieciach?

Nagle, bez ostrzeżenia, naszło Claya wspomnienie płaczącej Catherine, bo umarło dziecko Gover, potem zobaczył ją na sali porodowej, ich ręce złączone razem na jej brzuchu, gdy skurcze stawały się coraz częstsze. Widział ją, jak siedzi na podłodze, jak bawi się z Melissą i jak płacze nad zranioną główką ich dziecka.

Jill walnęła z całych sił szczotką o blat toaletki. Szczotka odbiła się i wylądowała na podłodze w porzuconym pantoflu na wysokim obcasie.

– Widziałeś się z nią, prawda?

– Z kim?

– Z… twoją żoną. – To słowo Jill wymówiła sycząc jadowicie.

Clay nawet nie pomyślał, żeby skłamać:

– Tak.

– Wiedziałam! Jak tylko wszedłeś tu i zacząłeś narzekać na bałagan, wiedziałam! Poszliście do łóżka?

– Na litość boską! – Clay wstał i odwrócił się od niej.

– Odpowiedz!

– To nie ma nic wspólnego z naszą rozmową.

– Czyżby? Przemyśl wszystko jeszcze raz, draniu, bo ja nie będę grać drugich skrzypiec w żadnej orkiestrze. Wybieraj! – Jill gwałtownie odwróciła się do lustra i z wściekłością zaczęła nakładać puszystym pędzelkiem róż na policzki.

– To część naszego układu, prawda, Jill? Spojrzała złym wzrokiem na jego odbicie w lustrze.

– O czym ty mówisz?

– O tobie i o mnie. Chciałaś mnie, bo taki miałaś kaprys. Zawsze miałaś to, czego zapragnęłaś. Ja zostawiłem Catherine dlatego, że i ja nigdy nie musiałem się obywać bez tego, co chciałem mieć.

Kiedy się do niego odwróciła, jej oczy błyszczały niebezpiecznie.

– Cóż, wobec tego należymy do tego samego gatunku, prawda, Clay?

– Nie, nie należymy. Myślałem, że tak jest, ale to nieprawda. Już nie.

Wpatrzeni w siebie – jej oczy były gniewne, jego wyrażały żal – stali pośród rozrzuconych ubrań, porozstawianych filiżanek, walających się gazet i kosmetyków.

W końcu Jill powiedziała:

– Mogę stanąć w szranki z Catherine, nie wygram jednak z Melissą. O to chodzi, prawda?

– Ona istnieje, Jill. Istnieje, a ja jestem jej ojcem i nie potrafię o tym zapomnieć. A Catherine bardzo się zmieniła.

Jill cisnęła w niego pędzlem do pudru, trafiając go w policzek.

– Och, do licha! Do licha! Do licha! Jak śmiesz w mojej obecności marzyć o niej? Skoro tak bardzo jej pragniesz, to co tu jeszcze robisz? Jeśli odejdziesz, to nie sądź, że twoja połowa łóżka długo pozostanie pusta!

– Jill, proszę, nie chciałem cię zranić.

– Zranić? Nie jesteś w stanie mnie zranić! Ranisz tylko tych, których kochasz, czy nie tak brzmią słowa piosenki?

Clay opuścił apartament nad jeziorem Minnesota i przez wiele godzin jeździł bez celu. Był w centrum Minneapolis, okrążył jezioro Calhoun, skierował się na wschód Lake Street, mijając małe artystowskie sklepiki nad jeziorem Hennepin, po czym pojechał jeszcze dalej na wschód, gdzie podłe teatrzyki ustępowały miejsca jeszcze podlejszym sklepom z używanymi meblami. Skręcił na południe, wjechał na autostradę, która przedzielała Bloomington, po czym skręcił na zachód. W Radisson South, dzielnicy dwudziestodwupiętrowych domów, skręcił w Belt Line, nieświadomie zmierzając do Golden Valley.

Wyjechał z Golden Valley Road i krążył znajomymi wąskimi uliczkami. Minął supermarket Byerly, gdzie po raz pierwszy robili z Catherine zakupy. Zatrzymał się na parkingu obok ich domu, ale pozostawił silnik na jałowym biegu. Spojrzał w górę w stronę rozsuwanych drzwi. Na zaśnieżonym balkonie odbijały się różnokolorowe choinkowe lampki. Gdy tak siedział wpatrując się w nie, lampki zamigotały i zgasły. Włączył bieg i pojechał do motelu.

Gdy Clay stanął w drzwiach gabinetu, Claiborne nie potrafił ukryć zdziwienia. Uniósł się zza biurka, ale zaraz opadł na krzesło, z miną wyrażającą nadzieję.

– Cześć, tato.

– Cześć, Clay. Dawno się nie widzieliśmy.

– Cóż, nie mów jeszcze mamie, że tu jestem. Najpierw chcę porozmawiać z tobą.

– Tak, oczywiście, oczywiście, wejdź, Clay. – Claiborne zdjął z nosa okulary w srebrnych oprawkach i położył je na biurku.

– Masz nowe okulary.

– Mam je już od kilku miesięcy, ale nie mogę się do nich przyzwyczaić.

W pokoju zapadła cisza. Nagle, jakby coś sobie przypomniał, starszy Forrester wstał.

– Może napijesz się kieliszek brandy?

– Nie, dziękuję, ja…

– Whisky? – zapytał Claiborne niecierpliwie. – Albo może trochę białego wina. Pamiętam, że lubiłeś białe wino.

– Tato, proszę. Obaj wiemy, że nie przyszedłem napić się białego wina.

Claiborne opadł na krzesło. W kominku zasyczało polano i buchnęło niebieskim płomieniem. Clay westchnął, zastanawiając się, od czego zacząć. Usiadł na brzegu skórzanej kanapy i mocno nacisnął kciukiem oczy.

– Co, do diabła, zrobiłem nie tak? – Jego głos brzmiał cicho, pytająco i boleśnie.

– Absolutnie nic, czego by się nie dało naprawić – odparł jego ojciec. I zanim ich oczy ponownie się spotkały, z ich serc spadł ciężar, który od tak dawna dźwigali.

Sygnał w telefonie zadźwięczał po raz piąty i Clay stracił już nadzieję. Odsunął słuchawkę od ucha, oparł głowę na oparciu fotela i zamknął oczy. Z autostrady dobiegał hałas przejeżdżających pojazdów. Przyjrzał się własnym stopom, jedynie w skarpetkach, wyciągniętym do przodu, otwartym walizkom, westchnął i już miał zamiar zrezygnować, gdy usłyszał głos Catherine: „Słucham”.

Stała w ciemnej sypialni, ociekając wodą, próbując jednocześnie otulić się ręcznikiem i nie upuścić słuchawki.

– Cześć, Catherine.

Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Zamarła w bezruchu. Ręcznik zsunął się z pleców, przycisnęła go więc do piersi, poprzez kosmaty materiał czując bijące mocno serce.

W końcu wyjąkała:

– Cz…cześć. Dosłyszał drżenie w jej głosie i przełknął ślinę.

– To ja, Clay.

– Tak, wiem.

– Myślałem, że nie ma cię w domu.

– Siedziałam w wannie. Przez długą jak wieczność chwilę w słuchawce słychać było jedynie ich oddechy. Clay zastanawiał się, z którego telefonu rozmawia i czy ma coś na sobie.

– Przepraszam, mogę zadzwonić później.

– Nie! – Uspokoiła się trochę. – Nie, ale możesz chwilę poczekać, Clay, żebym coś włożyła? Zamarzam.

– Oczywiście. – I czekał, ściskając słuchawkę w wilgotnej dłoni, a w myślach zobaczył różową podomkę z kapturem.

Catherine pobiegła do schowka, upuszczając po drodze ręcznik, nagle niezdarna, rozgorączkowana, myśląc: Och, mój Boże, to Clay! Och, Boże, do diabła, gdzie ona jest? On odłożył słuchawkę… Gdzie ona jest? Poczekaj, Clay, poczekaj! Już idę!

Biegła do telefonu, wkładając podomkę, zamek błyskawiczny zasunął się jedynie do połowy, potknęła się. Dobiegła do telefonu bez tchu.

– Clay? – usłyszał, a niepokój w jej głosie sprawił, że się uśmiechnął i poczuł ciepło w sercu.

– Jestem.

Catherine wypuściła oddech, który przez chwilę wstrzymywała, zasunęła zamek i usiadła na skraju łóżka w ciemności, którą rozpraszało jedynie światło palące się w schowku.

– Przepraszam, że zabrało mi to tyle czasu. Policzył, że upłynęło zaledwie siedem sekund. Zwlekał z zadaniem pytania, z którym zadzwonił.

– Jak się masz? – zapytał.

Catherine wyobraziła sobie jego twarz, twarz, której zawsze wypatrywała w tłumie od momentu, kiedy widziała go po raz ostatni, jego włosy, oczy, jego usta. Minęła długa chwila, zanim wyznała:

– Nie jestem już taka szczęśliwa jak wtedy, gdy byłeś tu ostatnim razem.

Przełknął ślinę, zaskoczony jej odpowiedzią, bo spodziewał się zwykłego: „Świetnie”.

– Ja także nie. Niewiarygodne, ale te proste słowa pozbawiły ją tchu.

Gorączkowo szukała jakiejś odpowiedzi, jednakże mogła myśleć tylko o tym, skąd Clay dzwoni, jak wygląda i co ma na sobie.

– Jak tam główka Melissy? – zapytał.

– Och, w porządku. Zagoiło się bez śladu. Oboje roześmiali się nerwowo, jednak ten pełen napięcia dźwięk zamarł równocześnie na obu krańcach linii, po czym znowu zapadła cisza. Clay uniósł kolano, oparł na nim łokieć i nacisnął palcami nasadę nosa. Jego serce biło tak głośno, że Catherine musiała to chyba słyszeć.

– Zastanawiałem się, co robisz jutro wieczorem. Schwyciła słuchawkę w obie ręce.

– Jutro wieczorem? Ale to przecież Wigilia.

– Tak, wiem. – Clay machinalnie wyrównywał kanty spodni. – Zastanawiałem się, czy ty i Melissa macie jakieś plany.

Catherine zamknęła oczy. Przycisnęła słuchawkę do czoła, by nie usłyszał jej przyspieszonego oddechu. Opanowała się.

– Nie, tylko w Boże Narodzenie idziemy do ciotki Elli i wuja Franka, ale na jutro nic nie planujemy.

– Czy zechciałabyś pójść ze mną do moich rodziców? Zawirowało jej w głowie, ale starała się zachować spokój.

– Do twoich rodziców?

– Tak. Clay czuł fizyczną słabość w czasie tej nie kończącej się chwili, podczas której Catherine myślała: A co z Jill? Powiedziałam ci, żebyś do mnie nie telefonował, chyba że będzie to oznaczało: chcę być z tobą na zawsze.

– Skąd dzwonisz, Clay? – zapytała tak cicho, że musiał wytężać słuch, by zrozumieć jej słowa.

– Jestem w motelu.

– W motelu?

– Sam. Każdą cząstką swego ciała odczuła radość.

– Catherine? – Kiedy wymawiał jej imię, głos mu się załamał.

– Tak, jestem – odparła. Obcym głosem zdołał powiedzieć:

– Do cholery, powiedz coś! Przypomniała sobie, że Clay przeklina zawsze wtedy, gdy jest przestraszony.

– Tak – szepnęła i z hałasem osunęła się na podłogę.

– Co mówisz?

– Tak – powtórzyła głośniej, uśmiechając się szeroko. Na długą, długą chwilę w słuchawce zapanowała cisza, którą przerywały jedynie odległe elektroniczne piski, grając im swą muzykę, po czym zanikły.

– Gdzie jesteś? – zapytał wówczas, żałując, że nie jest z nią.

– W sypialni, siedzę na podłodze obok łóżka.

– Czy Melissa śpi?

– Tak, od dawna.

– Ma ze sobą koalę?

– Tak – szepnęła Catherine – leży w łóżeczku obok niej.

Na linii jeszcze raz zapanowała cisza. Po długiej chwili Clay powiedział: