– Nie chcę dziecka – powtórzyła zdecydowanie Adriana, gdy opuścili gabinet. Nie próbowała nawet ukryć przerażenia.

– Trochę na to za późno, kochanie – odparł spokojnie Bill. Myśl o dziecku budziła w niej śmiertelny strach, odkąd zaczęli chodzić do szkoły rodzenia. Teraz mieli za sobą dwa zajęcia.

– To głupie oddychanie nic nie daje. Nawet nie pamiętam, jak mam to robić.

– Nie martw się. Poćwiczymy.

Tego wieczoru kazał jej się położyć i udawać, że czuje pierwsze bóle. Odmierzał czas pomiędzy skurczami, podczas gdy Adriana próbowała oddychać według zaleceń instruktorki. W połowie przerwała i wsunęła dłoń w jego spodnie.

– Przestań! – obruszył się. – Bądź poważna!

Usiłował wydostać jej dłoń, lecz bez większego powodzenia, gdyż łaskotki Adriany rozśmieszyły go do łez.

– Zróbmy lepiej coś innego – oświadczyła z szelmowskim błyskiem w oku.

– Adriano, nie wygłupiaj się! Daj spokój!

– Jestem poważna! – zapewniła, tyle że ani w głowie jej było oddychanie.

– Przecież właśnie dlatego znalazłaś się w tym stanie – oponował.

– No tak, masz rację – przyznała, bezskutecznie usiłując przewrócić się na brzuch. Balon, jak czasem o nim mówiła, zdawał się rosnąć z godziny na godzinę. Dziecko było bardzo aktywne, kopało niemal bez przerwy, zwłaszcza nocami, dając jej spokój tylko wczesnym rankiem. – Chyba już na zawsze zostanę w ciąży. Wydostanie dziecka na zewnątrz jest takie kłopotliwe!…

– Nie mam nic przeciwko temu, żeby cię znowu zobaczyć szczupłą – rzekł wesoło Bill. – Miałaś niezłą figurę, jak cię poznałem.

– Dzięki – odparła, przewalając się na plecy niczym wyrzucony na brzeg wieloryb. – Teraz nie podoba ci się moja figura? – zapytała półżartem. Bill wiedział, że musi być ostrożny. Położył się obok niej na brzuchu, oparł na łokciu i pocałował ją w usta.

– Tak się składa, że w ciąży czy nie, jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.

– Dziękuję. – Łzy napłynęły jej do oczu. Jak dziecko objęła go za szyję. – Boję się – wyznała. Jej słowa mocno go poruszyły.

– Wiem, maleńka, ale przyrzekam, że wszystko skończy się dobrze.

– A jeśli nie? Jeśli coś stanie się mnie… albo dziecku? – Brzmiało to nierozsądnie, ale naprawdę bała się, że może umrzeć. Nie potrafiła zapomnieć o kobiecie z filmu, jej strasznym cierpieniu i przeraźliwych krzykach. Nikt nigdy jej nie powiedział, że poród tak wygląda. Myślała, że dziecko jakoś tam wychodzi na zewnątrz i na tym koniec. Od nikogo nie usłyszała, że może być aż tak bolesny.

– Nic nie będzie ani tobie, ani dziecku – uspokajał ją Bill. – Nie pozwolę na to. Nawet na moment cię nie opuszczę. Będę cię trzymał za rękę i pomagał ci. Zanim się zorientujesz, dziecko się urodzi.

– Czy to naprawdę jest aż tak trudne? – zapytała patrząc mu w oczy, lecz Bill nie chciał jej mówić, jak trudne było dla Leslie. O mało wtedy nie oszalał.

– Niekoniecznie. Niektóre kobiety przechodzą to naprawdę łatwo.

– Tak. Jeśli mają biodra szerokie jak Kanał Panamski – rzekła ze smutkiem. Ona miała biodra wąskie.

– Wszystko będzie dobrze – obiecał i pocałował ją lekko w usta. Adriana wsunęła mu dłonie pod koszulę i pogładziła go po ramionach, potem po plecach. Bill poczuł dreszcz podniecenia. Zaczęli się całować. Adriana go pieściła, jego dłonie zaś delikatnie wędrowały po jej ciele. Nagle Bill się uśmiechnął.

– Powinienem dostać kulką w łeb za napastowanie kobiety w twoim stanie – powiedział uświadomiwszy sobie groteskowość tej sytuacji, zaraz jednak o wszystkim zapomniał.

– O, nie!… – sprzeciwiła się żartobliwie Adriana.

Billa wciąż napawało zdumieniem pomieszanym z zachwytem to, że Adriana mimo swego stanu tak go pociąga. Gdy byli już nadzy, odwrócił się na plecy i posadził ją na sobie. Pół godziny później wyczerpani leżeli obok siebie i wówczas ogarnęły go wyrzuty sumienia. Bał się, że swoją namiętnością może sprowokować poród, chociaż lekarka nie zalecała im abstynencji.

– Dobrze się czujesz? – zapytał nerwowo, przyglądając jej się tak, jakby oczekiwał, że Adriana zaraz eksploduje.

– Jak nigdy dotąd. – Spojrzała nań zamroczonym jeszcze wzrokiem, po czym nagle zachichotała.

– Jestem okropny. Nie powinienem był tego robić.

– Nie mów tak. O wiele bardziej wolę się z tobą kochać, niż rodzić dzieci. Poza tym na pewno nie zajdę w ciążę.

Spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem.

– Chyba mówiłaś, że jesteś dziewicą.

– Jestem – potwierdziła.

To, że mimo zaawansowanej ciąży wciąż tak mocno siebie pożądali, wydawało jej się cudem.

– Chcesz znowu poćwiczyć oddychanie? – zapytał Bill. Czuł, że musi coś zrobić, by odkupić swą niepohamowaną żądzę.

– Myślałam, żeśmy już skończyli – odparła niewinnie, po czym z niesmakiem spojrzała na zegar. Dochodziła dziesiąta, musiała więc wrócić do telewizji. Nie zrezygnowała z pracy w pełnym wymiarze godzin. Zelda zaproponowała, że w każdej chwili może ją zastąpić, lecz na razie nie było takiej potrzeby. Adriana planowała, że rozpocznie urlop macierzyński w dniu, w którym urodzi się dziecko. Bill ostrzegał ją, by nie przesadzała.

– Dlaczego nie odpoczniesz kilka tygodni przed porodem?

– Po porodzie będę miała mnóstwo czasu na odpoczynek.

– Tak ci się wydaje – uśmiechnął się na wspomnienie nie przespanych nocy i pobudek co dwie, trzy godziny, bo dziecko chciało jeść. Próbował wytłumaczyć to Adrianie, ona jednak obstawała przy swoim. Czuła się dobrze i twierdziła, że potrzebuje urozmaicenia. Ilekroć zjawiała się w pracy, Zelda witała ją jękiem.

– Jak ty możesz z tym chodzić? – zapytała kiedyś, wskazując na brzuch. – Nie boli cię?

– Nie. Też się przyzwyczaisz.

– Mam nadzieję, że nie – odparła Zelda, której myśl o ciąży była całkowicie obca i która w ogóle nie odczuwała pragnienia, by ten stan zmienić. Nie zamierzała zakładać rodziny. Bardzo lubiła Billa, lecz już dawno zwierzyła się Adrianie, że samo przebywanie w ich towarzystwie działa jej na nerwy. Za bardzo przypominali stare małżeństwo, cieszyła się jednak ze względu na Adrianę. Nie było kobiety, która bardziej od niej zasługiwałaby na dobrego męża, a Zelda nie miała wątpliwości, że Bill jest dobry. W przeciwieństwie do tego sukinsyna Stevena. Parę razy na niego wpadła, chodzili bowiem do tej samej sali gimnastycznej, lecz jej nie zauważał. Widywała go z różnymi dziewczynami, zawsze ładnymi i młodymi, i gotowa była się założyć, że żadna z nich nie ma pojęcia, iż opuścił żonę, bo spodziewa się dziecka. Raz czy dwa zapytała Adrianę, czy Steven się z nią kontaktuje. Adriana milcząco przeczyła, a ponieważ temat wciąż najwyraźniej należał do drażliwych, przestała go poruszać.

Tego wieczoru, jak co dzień, Bill zawiózł Adrianę do pracy. Zwykle spędzał godzinę u siebie, czekając, aż Adriana po niego przyjdzie. Czasami zatrzymywali się w jego wygodnym gabinecie na krótką pogawędkę. Nigdy nie brakowało im tematu do rozmowy, dzielili się poglądami i pomysłami na serial. Pod wieloma względami stanowili doskonałą parę. Było im ze sobą wspaniale zarówno w łóżku, jak i poza nim. Gdy roześmiani szli w kierunku windy, Adriana nagle przystanęła. Na jej twarzy malował się dziwny wyraz.

– Co się stało? – zapytał Bill z niepokojem.

– Nie jestem pewna… – Oparła się o niego, zaskoczona tym, co działo się w jej ciele. Cały brzuch zrobił się nagle twardy niczym skała i miała wrażenie, że ściska go imadło. Z opisu, który słyszała w szkole rodzenia, domyśliła się, co to jest. – Chyba miałam skurcz.

Była bardzo wystraszona. Bill otoczył ją ramieniem. Już czuła się dobrze, skurcz minął, lecz wyraz paniki nie zniknął z jej oczu.

– Za ciężko pracujesz. Musisz zwolnić tempo albo dziecko wcześniej się urodzi.

– Nie może. Nie jestem jeszcze gotowa. – Wprawdzie pokój dziecinny był już prawie skończony, ale Adriana jeszcze nie w pełni zaakceptowała to, co nieuchronnie ją czekało. – Przed porodem chcę mieć przyjemne Boże Narodzenie.

– W takim razie przestań tak szaleć – rzekł z wyrzutem. – Powiedz, że nie możesz przygotować ostatniego wydania. Do diabła, jesteś przecież w ósmym miesiącu!

W drodze powrotnej miała dwa następne skurcze. W domu Bill kazał jej wypić lampkę białego wina, po której wszystko minęło jak ręką odjął. Adrianie wrócił doskonały humor. Naprawdę bała się, że zaraz zacznie rodzić.

– Podziałało – stwierdziła ucieszona.

– Jasne!… – Bill, zadowolony z siebie, pocałował ją. Na chwilę znowu go ogarnęły wyrzuty sumienia. – Chyba nie powinniśmy więcej się kochać – rzekł niepewnie, zastanawiał się bowiem, czy powodem skurczów nie były przypadkiem ich wcześniejsze igraszki.

– Lekarka nie mówiła, że nie wolno. To chyba były te skurcze, które mają przygotować organizm do porodu.

– Im więcej będziesz ich miała, tym poród będzie łatwiejszy.

– Ha! w takim razie chodźmy do łóżka – uśmiechnęła się, a wyglądała przy tym jak elf z ogromnym brzuchem.

– Chyba jesteś zboczona – jęknął Bill, który nie mógł sobie wybaczyć, że pragnie się z nią kochać. W gruncie rzeczy pożądał jej bez ustanku, wyrzucając sobie, że snuje erotyczne fantazje na temat kobiety w ósmym miesiącu ciąży. Z dnia na dzień stwierdzał jednak, że kocha ją coraz bardziej. W odmiennym stanie była taka słodka, bezbronna i wzruszająca!… Nachylił się, by ją pocałować, lecz kiedy Adriana próbowała obudzić w nim żądzę, odsunął ją od siebie. – Jeśli nie przestaniesz, Adriano, będziesz mieć trojaczki.

– O rany, nie mów! – w mig otrzeźwiała na myśl o porodzie. – Założę się, że to dopiero musi boleć.

– A widzisz? Ciesz się, że będziesz rodzić tylko jedno.

Przez chwilę milczeli, wreszcie Adriana szepnęła:

– A jeśli to bliźniaki, tylko oni o tym nie wiedzą?

– Możesz być pewna, że teraz lekarze zawsze wiedzą.

Adriana wiecznie czymś się martwiła. W nocy często zachodziła do pokoju dziecinnego, by raz jeszcze wszystko sprawdzić, poukładać ubranka, popatrzeć na maleńkie czapeczki i buciki. W takich momentach wzruszała Billa, który utwierdzał się w przekonaniu, że Steven jest kompletnym półgłówkiem, skoro tak łatwo z tego zrezygnował.

W dawnym pokoju gościnnym Bill położył tapetę w różowe i błękitne gwiazdki, zakończoną różowo-niebieską tęczą, a łóżko z baldachimem wyniósł do piwnicy. W początkach grudnia kupili meble dla dziecka, a na tydzień przed Bożym Narodzeniem pokój był gotowy. Wtedy nabyli też małą choinkę, którą udekorowali staroświeckimi ozdobami, żurawiną i prażoną kukurydzą.

– Szkoda, że chłopcy nie mogą tego zobaczyć – rzekł z dumą Bill patrząc na drzewko, które nadawało mieszkaniu odświętny charakter. Jego synowie wyjechali na narty do Vermontu, on zaś wiedział, że w święta będzie za nimi ogromnie tęsknił. Do Los Angeles mieli przyjechać dopiero w lutym, w czasie ferii, w doskonałej zatem porze, bo jeśli dziecko urodzi się w terminie, będzie miało trzy tygodnie, Adriana zaś zdąży już dojść do siebie. Będzie tylko cierpiała z braku snu. Postanowiła karmić piersią, zamierzali więc koszyk ustawić przy swoim łóżku, by nie wstawać za każdym razem, gdy dziecko zapłacze.

Adriana wzięła dzień wolnego na świąteczne zakupy. Okazją do prezentów była nie tylko gwiazdka, pierwszego stycznia bowiem Bill kończył czterdzieści lat. Na urodziny kupiła mu u Cartiera przy Rodeo Drive piękny złoty zegarek noszący nazwę „Pasza”, ponieważ był kopią czasomierza zaprojektowanego w latach dwudziestych dla pewnego sułtana. Kosztował fortunę, lecz był tego wart. Adriana nie wątpiła, że spodoba się Billowi. Pod choinkę sprawiła mu mały przenośny telefon, mieszczący się po złożeniu w pudełku wielkości futerału na maszynkę do golenia. Było to urządzenie w sam raz dla niego, gdyż zależało mu, żeby jego pracownicy w każdej chwili mogli się z nim skontaktować, co nie zawsze było łatwe. Poza tym wybrała dlań sweter, wodę kolońską, książkę o starych filmach, o której wyrażał się bardzo pochlebnie, oraz miniaturowy telewizor. Mógł go używać w łazience czy nawet prowadząc samochód, jeśli akurat musiał gdzieś jechać, a chciał oglądać serial. Adrianie zakupy te sprawiły wiele przyjemności. Dla chłopców prezenty nabyli już dawno: narty i buty, które wysłali do Nowego Jorku kilka tygodni przed świętami. Tommy po raz pierwszy miał mieć własny sprzęt, choć obaj z Adamem doskonale jeździli na nartach. Adriana dla obu dołączyła upominki od siebie: anoraki i elektroniczne gry. Będą mogli w nie grać w samochodzie, gdy latem znowu pojadą na wspólne wakacje. Zdecydowali już, że spędzą je na Hawajach, gdzie wynajmą domek. Żadne z nich nie paliło się do następnej wyprawy nad Tahoe.

Trzy dni przed Bożym Narodzeniem Adriana zajęła się pakowaniem prezentów. Śpieszyła się, gdyż chciała wszystko ukryć, zanim Bill przyjedzie, by zabrać ją na coroczne przyjęcie u niego w pracy. Większość pakunków schowała pod kołderkę w dziecinnym łóżeczku. Uśmiechała się do siebie, owijając w ozdobny papier telefon. Oczyma wyobraźni widziała już, jak bardzo Bill się z niego ucieszy. Wiedziała, że sam go sobie dotąd nie kupił, ponieważ w jego mniemaniu wyglądałoby to zbyt ekstrawagancko.