Steven już był. Spał głęboko, a na jego twarzy malowało się szczęście. Najpewniej śnił, że jest w drodze do Chicago, gdzie czeka go kontrakt życia.

ROZDZIAŁ PIĄTY

William Thigpen, patrząc w ciemność za oknem swego mieszkania, daleki był od entuzjazmu. Trochę pisał, potem wyszedł kupić sobie chińskie jedzenie, zadzwonił do dzieci do Nowego Jorku i przez chwilę oglądał telewizję. W gruncie rzeczy czuł się samotny. Dochodziła już pierwsza w nocy, kiedy postanowił zaryzykować i zadzwonić do Sylvii do Las Vegas. Może już wróciła do pokoju, w najgorszym razie zaś zostawi jej wiadomość. Telefon dzwonił długo, lecz nikt nie odbierał, Bill czekał więc, aż odezwie się recepcja. W końcu w słuchawce rozległ się poważny męski głos, który sennie zapytał:

– Tak?

– Chciałem zostawić wiadomość dla osoby z pokoju numer 402 – powiedział energicznie Bill.

– To jest pokój numer 402 – zachrypiał mężczyzna. – Czego pan chce?

– Musiałem pomylić numery, przepraszam – powiedział Bill i nagle się zastanowił.

– Spodziewasz się telefonu? – zapytał kogoś mężczyzna. Nastąpiła cicha wymiana zdań, po której w słuchawce zabrzmiał zdenerwowany głos Sylvii. Za późno przyszło jej do głowy, że mądrzej byłoby tego nie robić. Wiedziała, że dzwoni Bill.

– Cześć… okropnie się wszystko pomieszało – zaczęła tłumaczyć. Sytuacja była tak groteskowa, że Bill o mało nie wybuchnął śmiechem. – Zapomnieli zarezerwować wszystkim pokoje i czworo z nas musi mieszkać w dwuosobowych.

Pięknie. Jako jeden z głównych bohaterów bierze udział w epizodzie godnym mydlanej opery. Miał wrażenie, że obserwuje cudze życie, że cała sprawa go nie dotyczy.

– To śmieszne… Do diabła, Sylvio, co jest?

Mówił jak zdenerwowany kochanek, choć ku swojemu zaskoczeniu nie znajdował w sobie ani bólu, ani gniewu, tylko nieprzyjemne czucie, jakby dał się nabrać, i wielkie rozczarowanie. Przez krótki czas łączył ich łatwy, miły związek, który teraz bez wątpienia się skończył.

– Bill, bardzo mi przykro… nie mogę ci teraz tego wytłumaczyć, ale sprawy się poplątały… ja… – Sylvia płakała, a Bill czuł się jak kretyn. Mimo że to on przyłapał ją na zdradzie, miał ochotę przepraszać za swoją głupotę.

– Porozmawiamy o tym, jak wrócisz.

– Czy wyrzucisz mnie z serialu?

Billowi zrobiło się smutno. Takie postępowanie nie leżało w jego naturze i zraniło go, że Sylvia o tym nie wie.

– To nie ma nic wspólnego z pracą; Sylvio. To dwie odrębne rzeczy.

– Okay. Przepraszam… Wracam w niedzielę wieczorem.

– Baw się dobrze – powiedział łagodnie Bill i odłożył słuchawkę.

Skończyło się. Prawdę mówiąc, nigdy nie powinno było się zacząć. A wszystko przez jego lenistwo i przez to, że Sylvia stanowiła wygodne rozwiązanie, w dodatku była tak ponętna! Jej wspaniała uroda zwalała z nóg, choć teraz już nie jego. Bill liczył tylko, że ten facet o poważnym głosie da jej więcej szczęścia, on bowiem tak niewiele mógł ofiarować kobietom. Miał dla nich mało czasu, jeszcze mniej ochoty, by znowu przeżywać ten sam ból co po odejściu Leslie i dzieci. Jego związki z kobietami były mało skomplikowane i zwykle kończyły się jak ten z Sylvią: partnerka szła dalej. Bill wiedział, że Sylvii chodziło o to czego nie mógł jej dać. Pragnęła wspólnie spędzonego czasu, prawdziwego przywiązania, może nawet miłości, on zaś mógł ofiarować jej tylko sympatię i trochę zabawy.

Wpatrzony w nocne niebo, jakiś czas myślał o Sylvii, potem wypił jej zdrowie wodą sodową i położył się do łóżka, dumając nad swoim życiem. Czuł się samotny. Nagle ogarnął go smutek, że tak to musiało się skończyć – telefonem do Las Vegas.

Tej nocy długo nie mógł zasnąć. Myślał o kobietach, z którymi się spotykał, o tym, jak niewiele wzajemnie dla siebie znaczyli, jak powierzchowne były ich znajomości, jak przypadkowe życie seksualne. Zanim zapadł w sen, po raz pierwszy od lat zatęsknił do związku, jaki w przeszłości łączył go z Leslie. Miał wrażenie, że od tamtego okresu dzieli go kilka wcieleń. Wątpił, by głębokie uczucie pojawiło się jeszcze na jego drodze. Może przychodzi tylko raz, kiedy człowiek jest młody? Może nikomu nie jest dane ponownie przeżyć prawdziwą miłość? A może w gruncie rzeczy to wcale nie jest ważne? W końcu zasnął, myśląc nie o Sylvii, nie o byłej żonie, lecz swoich chłopcach, Adamie i Tomie. Tak naprawdę jedynie oni się liczyli.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W niedzielę Steven na zmianę przygotowywał się do wyjazdu i grał w tenisa. Adriana nawet nie tknęła testu ukrytego głęboko w torbie. Prawie się nie odzywając, zrobiła mężowi pranie oraz przygotowała lunch dla niego i trzech przyjaciół, z którymi grał. Jej milczenie nie zwróciło uwagi Stevena. Wieczorem poszli do kina na szwedzki film. W drodze Adriana nie brała udziału w rozmowie, a w ciemności sali kinowej nie mogła się skupić na napisach, zajęta bez reszty pytaniem, czy jest w ciąży. To był obłęd. W ciągu dwóch ostatnich dni ta myśl stała się jej obsesją, a przecież opóźnienie okresu nie było jeszcze tak duże. Z jakiegoś jednak powodu dręczyło ją dziwne przeczucie, choć nie miała nudności i w jej ciele nie zaszły żadne zmiany poza tymi, które normalnie występowały przed miesiączką. Jej piersi trochę się powiększyły, ciało lekko nabrzmiało i musiała chodzić do łazienki częściej niż zwykle, lecz żaden z tych objawów niczego jednoznacznie nie dowodził. Mimo to miała tylko jedno pragnienie: żeby Steven już wyjechał, znalazł się daleko od domu i pozwolił jej w spokoju poznać prawdę. Była przekonana, że jeśli zrobi test w czasie jego obecności, on w jakiś sposób o tym się dowie. Nie odważyła się nawet wtedy, gdy w poniedziałek Steven wyruszył już na lotnisko. A jeśli wróci, bo czegoś zapomniał, i zastanie ją w łazience z naczyniem pełnym błękitnej wody świadczącej o ciąży?

Adriana wciąż nie potrafiła uwierzyć, że mogło jej się to przydarzyć. Tak bardzo przecież uważali! Z wyjątkiem tego jednego razu przed trzema tygodniami… Trzy tygodnie…

W pracy przez cały dzień tylko to zaprzątało jej uwagę. Po wiadomościach o szóstej szybko pojechała do domu i przeskakując po dwa stopnie, wbiegła do łazienki. Zrobiła wszystko zgodnie z zaleceniami dołączonej do testu instrukcji, po czym nerwowo jęła obliczać czas na budziku w sypialni. Nie ufała swojemu zegarkowi. Jeśli woda w naczyniu zabarwi się na niebiesko… Należało poczekać dziesięć minut. Po trzech zabawa się skończyła.

Nie musiała snuć rozważań, w jakim stopniu kolor cieczy uległ zmianie. Odcień był tak zdecydowany, tak wyraźny, że odpowiedź nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Adriana stała bez ruchu, nie odrywając oczu od probówki. Po chwili usiadła na desce klozetowej. Bez względu na to, czego chce lub nie chce Steven, bez względu na to, jak ostrożni oboje byli, bez względu na to, co sobie postanowili, nie było cienia wątpliwości. Pod powiekami Adriany wolno wzbierały łzy. Była w ciąży.

W jej myślach kołatało pytanie: Co powie Steven? Była pewna, że będzie się sprzeciwiał, lecz jak bardzo? I czy naprawdę będzie tak myślał? Czy w końcu zmieni zdanie, przyzwyczai się do myśli, że zostanie ojcem? Chyba nie będzie aż tak nieprzejednany?… Przecież jedno dziecko nie może wiele zmienić. Adriana wiedziała o ciąży od pięciu minut, może nawet krócej, lecz to wystarczało. Nosiła w sobie żywą istotę i już teraz zaczęła walczyć o jej życie. Modliła się, by Steven pozwolił jej donosić ciążę. W końcu nie może jej zmusić, by ją usunęła. Dlaczego zresztą miałby to zrobić? Jest rozsądnym człowiekiem, a to jego dziecko. Adriana zamknęła oczy. Po jej policzkach płynęły łzy. Co teraz pocznie? Smutna i szczęśliwa równocześnie, z obawą zastanawiała się nad reakcją męża. Zawsze żartował, że jeśli kiedykolwiek Adriana zajdzie w ciążę i zdecyduje się urodzić dziecko, opuści ją. Ale przecież nie mówił tego poważnie… A jeśli tak? Co ona wtedy pocznie? Nie chciała stracić męża, lecz jak mogła zrezygnować z dziecka?

Przeżyła straszny tydzień. Do rozpaczy doprowadzało ją powracające ciągle pytanie, jak zachowa się Steven. Ilekroć dzwonił z coraz bardziej podniecającymi wieściami na temat spotkań z IMFAC, Adriana sprawiała wrażenie coraz bardziej zagubionej, roztargnionej, obojętnej, aż wreszcie w czwartek wieczorem zwróciło to jego uwagę. Odpowiadała nie na temat i nie miał wątpliwości, że w ogóle go nie słuchała.

– Czujesz się dobrze, Adriano? – zapytał.

– Dlaczego pytasz? – Świat na moment przestał się kręcić. O co mu chodzi? Czyżby wiedział? Lecz skąd?

– Nie wiem. Zrobiłaś się jakaś dziwna. Nic ci nie jest?

– Nie… Chociaż prawdę mówiąc, mam okropne bóle głowy. To chyba stres… i praca.

Kilka razy zrobiło jej się słabo, sądziła jednak, że to tylko sprawa jej wyobraźni – w przeciwieństwie do ciąży, której była teraz pewna, ponieważ powtórzyła test. Słuchając Stevena czuła, jak pod powiekami wzbierają jej łzy. Żałowała, że nie ma go w domu, że nie może mu natychmiast o wszystkim powiedzieć. Chciała mieć to za sobą, pragnęła usłyszeć, że wszystko jest w porządku, nie musi się więcej martwić i może urodzić dziecko… Dziecko… W ciągu kilku dni w jej życiu dokonał się diametralny zwrot. Teraz wszystkie jej myśli dotyczyły wyłącznie dziecka. Niegdyś uważała, że dla Stevena może zrezygnować z macierzyństwa, a teraz nagle dla tej malutkiej istoty gotowa była na wszystko. Godziła się na zmianę mieszkania, stylu życia, pracy, jeśli będzie trzeba, na poświęcenie spokojnych nocy, niezależności i swobody, chociaż ta myśl trochę ją przerażała. Wyobrażała sobie, jak to będzie, gdy zostanie matką, pełna obaw, że może nie podołać tej roli, mimo to gotowa spróbować.

W piątek wieczorem chciała pojechać po Stevena na lotnisko, lecz okazało się, że musi pracować, zobaczyła go więc dopiero w nocy. Rozpakowywał walizki nucąc pod nosem, w kuchni głośno grało stereo. Całe mieszkanie ożyło po jego powrocie. Na widok Adriany uśmiechnął się.

– Cześć. Gdzie byłaś?

– W pracy, jak zwykle.

Adriana z nerwowym uśmiechem wolno podeszła do męża. Gdy ją objął, przylgnęła do niego kurczowo, jakby w obawie, że utonie, jeśli choć na sekundę oderwie się od niego.

– Kochanie, co się dzieje?

Przez cały tydzień Steven podejrzewał, że coś jest nie w porządku, lecz nie wiedział, o co chodzi. Adriana wyglądała dobrze. Nagle ze strachem pomyślał, czy przypadkiem nie wyrzucono jej z pracy i nie wie, jak mu o tym powiedzieć. Może się boi, szczególnie że jego sprawy zawodowe tak świetnie się układają. Miała doskonałą posadę i bardzo by jej współczuł, gdyby ją straciła.

– Czy chodzi o pracę? Czy…

Przerwał, widząc wyraz jej oczu. Nie ulegało wątpliwości, że sprawa jest poważna. Pociągnął Adrianę za sobą na łóżko i mocno do siebie przytulił, by wiedziała, że może na niego liczyć. Teraz było go na to stać. Jego kariera wspaniale się rozwijała, a Mike już mu powiedział, że dostanie awans, jeśli IMFAC zostanie klientem agencji.

– O co chodzi?

Adriana spojrzała na męża oczyma pełnymi łez. Przez chwilę nie była w stanie wydusić z siebie słowa. To powinien być najszczęśliwszy moment w ich małżeńskim życiu, a poglądy Stevena zamieniły go w koszmar.

– Wyrzucili cię z pracy?

Roześmiała się przez łzy, potrząsając przecząco głową.

– Nie, niestety, nie. Czasem wydaje mi się, że to by było niezłe wyjście.

Nie potraktował jej słów poważnie. Wiedział, jak bardzo lubi swoje zajęcie, i uważał, że trudno o lepsze.

– Jesteś chora?

Adriana zaprzeczyła powolnym ruchem głowy. Spojrzała mu prosto w oczy z niemą desperacją.

– Nie… – Wzięła głęboki oddech i pomodliła się krótko, by zaakcentować to, co ma mu do powiedzenia. – Jestem w ciąży.

W pokoju na długą chwilę zapadła cisza. Adriana słyszała bicie swego serca i oddech Stevena, który nagle wypuścił ją z objęć i wstał. Na jego twarzy malowała się rozpacz.

– Nie mówisz poważnie, prawda?

– Mówię jak najpoważniej. – Wiedziała, że ta wiadomość będzie dla niego szokiem.

– To znaczy, że mnie oszukałaś, tak?

– Nie – zdecydowanie potrząsnęła głową. – Po prostu tak wyszło.

– To niedobrze. – Rysy jego twarzy stwardniały i Adrianę ogarnął strach. – Jesteś pewna?

– Całkowicie.

– To źle – powiedział spokojnie, choć na jego twarzy malowało się rozczarowanie. – Przykro mi, Adriano. To pech.

– Tak bym tego nie określiła. Mieliśmy w tym udział.

Steven przytaknął ruchem głowy, współczując sobie i jej.

– Będziesz musiała się tym zająć w przyszłym tygodniu.

Jego słowa zmroziły Adrianę. Dla niego było to takie proste: „Zająć się tym”. Ona jednak nie podzielała już jego zdania.

– Co to znaczy?

– Wiesz dobrze. Na litość boską, nie możemy mieć dziecka.

– Dlaczego nie? Nic nie wiem o żadnej dziedzicznej chorobie czy czymś takim… A może planujemy podróż na Księżyc? Czy jest jakiś powód, dla którego nie możemy mieć dzieci?