Connie i Charles, jej mąż, nienawidzili Stevena, rodzice nigdy go nie polubili. Wpłynęło to na stosunki Adriany z nimi. Czasem z bólem uświadamiała sobie, jak daleko odeszła od rodziny. Kochała ich, uważała jednak, że teraz najważniejszy jest mąż. Z nim dzieliła łóżko, jego życie pomagała budować. I bez względu na to, jakimi uczuciami darzyła bliskich, należeli do jej przeszłości. Steven zaś był teraźniejszością i przyszłością. Rodzice także to zrozumieli. Nie pytali już, kiedy Adriana i Steven przyjadą ich odwiedzić. Od roku nie napomykali też o dzieciach. Adriana w końcu powiedziała Connie, że oboje ze Stevenem nie zamierzają mieć potomstwa, a siostra z pewnością powtórzyła jej słowa rodzicom, którym związek Adriany i Stevena wydawał się nienaturalny. W ich oczach byli parą młodych egocentrycznych hedonistów, prowadzących beztroskie i wygodne życie w Kalifornii. Nie było sensu przekonywać ich o swoich racjach, łatwiejsze okazało się ograniczenie kontaktów. Zresztą rodzice Adriany także nie kwapili się do odwiedzin.

Skręcając teraz późną nocą z Santa Monica Freeway w aleję Fairfaxa Adriana nie myślała o rodzicach. Całą jej uwagę zaprzątał Steven. Wiedziała, że będzie bardzo zmęczony, kupiła jednak dla niego butelkę wina, ser i gotowy omlet. Z uśmiechem wjeżdżała do garażu, by ustawić swój samochód obok jego porsche’a. Już wrócił. Było jej przykro, że nie pojechała po niego na lotnisko, lecz musiała przygotować ostatnie wydanie wiadomości, pełniła bowiem funkcję pierwszego zastępcy producenta. Praca była niezwykle ciekawa, choć czasami bardzo męcząca.

Klucz z łatwością obrócił się w zamku. Mimo że w mieszkaniu paliły się wszystkie światła i głośno grała muzyka, Adriana z początku nie mogła się zorientować, gdzie jest Steven.

– Halo… jest tu ktoś? – zawołała.

W holu stała walizka, lecz nie było neseseru. Wreszcie Adriana znalazła męża w kuchni. Rozmawiał przez telefon, pochylając czarną jak sadza, nieco rozwichrzoną czuprynę nad notatnikiem, w którym coś pisał, domyśliła się więc, że rozmawia ze swoim szefem. Zauważył ją dopiero w chwili, gdy go objęła i pocałowała. Spojrzał na nią z uśmiechem i oddał pocałunek, nie tracąc z przemowy szefa ani przecinka. Potem łagodnie odsunął żonę i rzekł do słuchawki:

– Racja… dokładnie to im powiedziałem. Mają do nas przyjechać w przyszłym tygodniu, ale uważam, że jak ich przyciśniemy, przyjadą wcześniej. Dobrze… dobrze… też tak myślę… w porządku… do zobaczenia rano.

I nagle jego ramiona oplotły ją mocno, przywracając światu normalny ład. Zawsze ogarniało ją szczęście, gdy była blisko Stevena. W takich chwilach nie miała wątpliwości, że jest dokładnie tam, gdzie pragnie być.

Steven całował ją długo i mocno, a gdy przestał, nie mogła złapać tchu.

– No, no… miło mieć pana znowu w domu, panie Townsend.

– Nie powiem, żeby twój widok mnie nie cieszył. – Uśmiechnął się przekornie, trzymając dłonie na jej pośladkach. – Gdzie byłaś?

– W pracy. Próbowałam znaleźć zastępstwo na ostatnią zmianę, ale nikt nie miał czasu. Po drodze kupiłam trochę jedzenia. Jesteś głodny?

– Tak – uśmiechnął się Steven, nie mając na myśli produktów, które Adriana przyniosła w brązowych papierowych torbach. – Prawdę mówiąc, jestem bardzo głodny.

Przy tych słowach zgasił światło. Adriana wybuchnęła śmiechem.

– Niezupełnie o to mi chodziło. Kupiłam wino i…

Nie skończyła, bo Steven znowu pocałował ją w usta

– Później, Adriano, później…

Bez słowa poprowadził ją na górę. W holu pozostały jego bagaże, w kuchni jej torby z zakupami. Steven głodnym wzrokiem patrzył, jak Adriana zdejmuje z siebie ubranie. Puścił głośniej muzykę i pociągnął ją ku sobie na łóżko.

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego dnia Adriana i Steven pojechali do pracy o tej samej porze. Poranki wypełniały im zajęcia następujące po sobie jak w zegarku. Steven rozpoczynał dzień od biegu, potem golił się i oglądał wiadomości, pedałując na rowerze treningowym. W tym czasie Adriana, już wykąpana i ubrana, przygotowywała lekkie śniadanie. Gdy sprzątała kuchnię i sypialnię, Steven brał prysznic i ubierał się. W czasie weekendów pomagał Adrianie, lecz w tygodniu zbyt był zajęty.

Adriana zawsze oglądała poranne wiadomości i tyle programu „Dzisiaj”, ile zdążyła przed wyjściem do pracy. Jeśli zdarzyło się coś interesującego, dyskutowali o tym, choć zazwyczaj rano niewiele ze sobą rozmawiali.

Ten poranek był wyjątkiem. W nocy kochali się dwa razy, co Adrianę wprawiło w gadatliwy i sentymentalny nastrój. Podając mężowi filiżankę kawy, pocałowała go. Był spocony po biegu, lecz nawet z mokrymi włosami i przylegającą do ciała wilgotną bluzą Steven Townsend wyglądał jak filmowy amant. To także różniło go od bliskich w czasach, gdy walczył o wydostanie się z rodzinnego środowiska w Detroit. Jego inteligencja, ambicje i uroda nie przystawały do świata, w którym się urodził. Adriana także odznaczała się uderzającą powierzchownością, ale nie poświęcała jej zbyt dużo uwagi. Za bardzo pochłonęło ją życie, by miała medytować nad swoim wyglądem, chyba że wychodziła gdzieś ze Stevenem. Wtedy z wielką starannością dobierała ubiór i makijaż. Mimo wszystko jej naturalna uroda wyróżniała się w świecie sztuczności, w którym żyli, choć Steven niezwykle rzadko ją zauważał, zajęty innymi sprawami, własnym życiem i karierą. Bywały okresy, że prawie nie widywał żony.

– Zapowiada się dzisiaj coś ciekawego? – zapytał spoglądając na Adrianę znad gazety, którą czytał przy śniadaniu składającym się z gorących jagodowych bułeczek i owocowej sałatki z jogurtem.

– O niczym nie wiem. Dowiem się, jak przyjadę do telewizji. Poranne wiadomości były nie bardzo dramatyczne, ale nigdy nie wiadomo. Nawet teraz ktoś mógł zastrzelić prezydenta.

– Tak… – Steven przeglądał wiadomości giełdowe i artykuły o gospodarce.

– Pracujesz wieczorem?

– Okaże się dopiero po południu. Sporo osób jest na wakacjach. Może nawet będę musiała pracować w weekend.

– Mam nadzieję, że nie. Pamiętasz o jutrzejszym przyjęciu u Jamesów?

Spojrzeli sobie w oczy i Adriana się uśmiechnęła. Steven nigdy do końca nie wierzył, że jego żona potrafi coś zapamiętać.

– Oczywiście, że pamiętam. Czy to takie ważne?

Steven ponuro skinął głową. Adriana zdążyła się już przyzwyczaić, że kiedy chodziło o jego karierę, tracił humor.

– Każdy, kto cokolwiek znaczy w reklamie, będzie na tym przyjęciu. Chciałem się upewnić, że nie zapomniałaś. – Adriana skinęła głową. Steven, rzucając okiem na zegarek, wstał od stołu. – O szóstej gram w squasha. Jeśli będziesz pracowała wieczorem, nie przyjadę do domu na kolację. Zostaw mi w biurze wiadomość.

– Tak jest, sir. Czy jeszcze o czymś powinnam się dowiedzieć, zanim rozpoczniemy dzień i pogrążymy się w naszych oddzielnych światach?

Po chwili namysłu Steven potrząsnął przecząco głową. Choć patrzył na siedzącą przy stole żonę, myślami był już daleko od niej. Zastanawiał się nad dwoma potencjalnymi klientami i jak by odebrać trzeciego wyższemu rangą pracownikowi swej agencji. Robił już takie rzeczy kolegom bez wstydu czy obaw, zawsze bowiem uważał, że cel uświęca środki.

Tak też było szesnaście lat wcześniej, gdy swego najlepszego przyjaciela pozbawił stypendium uniwersytetu w Berkeley. Tamten chłopiec w zasadzie lepiej spełniał warunki, Steven jednak wiedział o oszustwie, które kolega popełnił przy egzaminie, dopilnował zatem, by w odpowiednim czasie dowiedzieli się o tym właściwi ludzie. Nieważne, że tamten wyniki zawsze miał doskonałe i że pomagał Stevenowi w przygotowaniu się do egzaminów. Nieważne, że byli najlepszymi przyjaciółmi – przecież oszukał! Został odrzucony przez komisję, a Steven, nie oglądając się za siebie, uciekł z Detroit. Nigdy więcej nie spotkał się z przyjacielem. Później dowiedział się od siostry, że Tom zrezygnował z nauki i pracuje gdzieś w slumsach na stacji benzynowej. Cóż, życie niekiedy tak się układa. Przetrwać mogą tylko najsilniejsi, a Steven Townsend był silny, i to pod każdym względem. Przez chwilę patrzył na Adrianę, po czym odwrócił się i pobiegł na górę, by wziąć prysznic przed wyjściem do pracy.

Adriana była jeszcze w kuchni, gdy wrócił, ubrany bez zarzutu w garnitur koloru khaki, jasnobłękitną koszulę i niebiesko-żółty krawat. Ze swymi błyszczącymi czarnymi włosami znów wyglądał jak gwiazdor filmowy lub w najgorszym razie człowiek pracujący w reklamie. Adriana na jego widok zawsze czuła dreszcz podniecenia. Był nieprawdopodobnie przystojny.

– Wyglądasz wspaniale, chłopcze.

Komplement najwyraźniej sprawił mu przyjemność. Adriana wstała, biorąc swą dużą torbę z miękkiej czarnej skóry, którą nosiła do pracy. Kupiła ją przed laty i nie potrafiła się z nią rozstać, darząc ją takim samym przywiązanie, jak swój stary samochód. Miała na sobie granatową wełnianą spódnicę, bluzkę z białego jedwabiu, zarzucony na plecy biały kaszmirowy sweter oraz drogie czarne włoskie pantofelki. Jej wygląd mówił o prostej, choć kosztownej elegancji.

Trzeba było przyjrzeć się jej dokładnie, by stwierdzić, że zna wszystkie tajemnice dobrego gustu, na pierwszy rzut oka bowiem jej ubiór sprawiał wrażenie przypadkowego. Styl Adriany był prosty jak ona, mimo to zawsze udawało jej się wyglądać pięknie i atrakcyjnie. Stanowili ze Stevenem ładną parę. W garażu każde wsiadło do swego samochodu i Adriana roześmiała się głośno, zauważywszy wyraz twarzy męża. Czuł się zakłopotany, gdy widziano go obok jej starego MG, i często straszył, że zmusi ją do korzystania z otwartego parkingu.

– Jesteś snobem! – oświadczyła ze śmiechem.

Steven tylko potrząsnął głową i po chwili już go nie było. Adriana zawiązała szal na głowie i z rozkoszą słuchała, jak ożywa silnik jej auta. Wyjechała na autostradę, zaraz jednak utknęła w korku. Zastanawiała się właśnie, o ile mógł wyprzedzić ją Steven, gdy nagle o czymś sobie przypomniała. Już kilka dni temu powinna dostać okres. Wiedziała, że to jeszcze nic nie znaczy. Opóźnienie mieściło się w normie, jeśli wziąć pod uwagę pracę wymagającą stałego napięcia oraz nieregularny tryb życia, ale takie sytuacje nie zdarzały się jej często. Przyrzekła sobie, że niedługo znowu o tym pomyśli. W tym momencie samochody ruszyły, ona więc także nacisnęła gaz, śpiesząc do biura.

Na miejscu zastała zwykły rozgardiasz. Producenta nie było, ponieważ zachorował i został w domu. Dwaj najlepsi kamerzyści mieli drobny wypadek, a dwaj najbardziej nie lubiani przez nią dziennikarze kłócili się tuż obok jej biurka. Adriana w końcu zaczęła na wszystkich krzyczeć, co jej współpracowników bardzo zaskoczyło, rzadko bowiem podnosiła głos.

– Na litość boską, czy w tych warunkach da się cokolwiek zrobić? Jeśli chcecie się kłócić, idźcie gdzie indziej.

Rozbił się samolot pasażerski wiozący na pokładzie senatora. Z miejsca wypadku zadzwonił reporter, by powiedzieć, że nikt nie ocalał. Gwiazda filmowa tej nocy popełniła samobójstwo. Dwoje ulubieńców Hollywoodu ogłosiło wiadomość o swym rychłym ślubie. Trzęsienie ziemi w Meksyku pochłonęło niemal tysiąc ofiar. Po takim dniu, jaki się właśnie zapowiadał, Adriana zwykle czuła, że będzie miała wrzody. Ale przynajmniej się nie nudzi, zbywał krótko jej narzekania Steven. Czy istotnie wolałaby żyć w świecie fantazji, pracując przy filmach telewizyjnych i serialach o paniach z Hollywoodu? Nie, mówiła wtedy, lecz z ochotą brałaby udział w tworzeniu poważnych filmów nadawanych wieczorem. Dzięki zdobytemu doświadczeniu z pewnością by sobie poradziła, nie miała wszakże wątpliwości, że nigdy nie uda jej się przekonać Stevena, iż taka praca warta jest uwagi.

– Adriano…

– Tak?

Na minutę pozwoliła swym myślom zająć się tym, czego nie było, co stanowiło jedynie mało prawdopodobną ewentualność, a nie miała na to czasu, przynajmniej nie dziś. Już teraz wiedziała, że nie będzie mogła wieczorem pójść na kolację z mężem, poprosiła więc jedną z sekretarek, by przekazała mu wiadomość. Asystent, który wyrwał ją z zadumy, oznajmił, że ich studio zostało zalane, ale nie ma powodu do paniki, ponieważ przygotowano już wszystko w studiu zastępczym.

Lunch zjadła dopiero o czwartej, minęła szósta, zanim w ogóle pomyślała, by zadzwonić do Stevena. Nie zrobiła tego w końcu, bo o tej porze i tak grał w squasha z kolegą z biura, a poza tym już wiedział, że Adriana ma zajęty wieczór. Perspektywa pracy długo w noc sprawiła, że nagle poczuła się samotna. Był piątkowy wieczór, który ludzie spędzają na mieście, w domu, u przyjaciół, na randkach lub w najgorszym razie na czytaniu dobrej książki, ona natomiast musiała słuchać policyjnych raportów o lokalnych zabójstwach i wypadkach oraz czytać teleksy informujące o tragediach na całym świecie. To smutny sposób na rozpoczynanie weekendu, pomyślała, zaraz jednak skarciła się za tę myśl.

– Wyglądasz dzisiaj okropnie ponuro.

Zelda, jedna z asystentek, z uśmiechem podała jej kawę w plastykowym kubku. Adriana bardzo ją lubiła. Zelda często się śmiała i miała charakter. Była starsza od Adriany, kilka razy się rozwodziła i przedstawiała sobą typ wolnego ducha. Odznaczała się jaskraworudymi włosami, które otaczały jej głowę jak szalejące płomienie, oraz równie nieskrępowanym poczuciem humoru.