A na dodatek wyjeżdżam, ciesząc się nadal uznaniem i szacunkiem. Chwała Bogu, chłopak niczego nie wypaple, a jeśli nawet miałoby się tak zdarzyć, że go odnajdą, w co jednak wątpię, i prawda wyjdzie na jaw, to i tak nic to nie zmieni. Przecież nigdy mnie nie wytropią, zatrę wszelkie ślady. Do tej pory wszystko szło jak po maśle. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, by w jakikolwiek sposób wiązać z tym przestępstwem Carla Lomanna.

Wprost dławił się ze śmiechu na samą myśl o tym, jak na samym początku policjanci, niemal przepraszając, zadawali mu w szpitalu różne pytania. Rozbawili go także wszyscy ci głupcy, którzy dzisiaj tak podniośle przemawiali na jego cześć.

Od północy minęło już półtorej godziny, świat wokół niego pogrążony był w ciemności. O tej porze niemal wszyscy spali.

Nad samym morzem rozlewał się jasny blask księżyca.

Lomann przebrał się szybko w kostium płetwonurka. Odwiązanie skrzyni z łańcucha na pewno zajmie mu trochę czasu. Bez aparatu tlenowego niewątpliwie nie dałby sobie rady.

Psst! Zamarł na chwilę w bezruchu. Miał wrażenie, że z lasu dobiegły jakieś odgłosy.

Nie, było zupełnie cicho.

Najtrudniej będzie przenieść skrzynię z wody do samochodu, pokonując jeszcze po drodze mur. Lecz teraz, tak blisko celu, Lomann czuł się naprawdę silny. Z całą pewnością da sobie ze wszystkim radę.

Zatrzymał się przy murze. To dziwne, ale przez cały czas miał poczucie, że ktoś go obserwuje. Niepotrzebnie się denerwował, po prostu przypomniało mu się, jak za pierwszym razem nieoczekiwanie natknął się na chłopca. Teraz z całą pewnością nic takiego się nie powtórzy.

No, pora wejść do wody. Powinien kierować się na ten wystający pal, a potem pójść z pięć metrów w głąb po dnie szybko schodzącym coraz niżej.

Zaraz znajdzie swój skarb!

Woda zamknęła się szczelnie wokół niego. Gdy dostrzegł wrak starego roweru, nie miał wątpliwości, że jest na właściwej drodze. Te kamienie też doskonale pamięta. Wszystko się zgadzało. Lomann zawsze miał świetną pamięć.

No… Zaraz ją zobaczy… Powinna być tutaj…

Nie, jeszcze nie. Widocznie były dwa identyczne kamienie.

Czy ona jednak nie powinna być już tutaj?

Księżyc świecił jasno przez wodę.

Oczywiście, że musi leżeć gdzieś bliżej, za bardzo się oddalił. Najważniejsze to nie wpadać w panikę!

Musi zacząć jeszcze raz. Od początku! Tam! Tam leży ten kamień, tak, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Ale…

Serce zaczęło walić mu w piersi jak młotem.

Nigdzie nie widać skrzyni!

Nigdzie…

Na pewno zagrzebała się głębiej w szlamie. W dzikiej furii zaczął rozkopywać piasek.

No, nareszcie, poczuł w dłoni żelazo łańcucha. Co za ulga! Niepotrzebnie się denerwuje, wszystko będzie tak, jak zaplanował.

Pociągnął za łańcuch, lecz jego koniec był mocno przyciśnięty kamieniem. Szarpnął jeszcze raz.

Serce znowu podeszło mu do gardła. W ręce trzymał sam łańcuch z wyłamaną na końcu kłódką.

Nie! Nie! To niemożliwe! To nie mogło się zdarzyć!

Serce… Tu, na dnie morza, nie da się przecież zażyć lekarstwa. Musi się wynurzyć. I to jak najszybciej!

Tylko bez paniki! To wszystko da się bardzo prosto wyjaśnić. Łańcuch okazał się po prostu zbyt napięty i spowodował wyłamanie kłódki. A skrzynia przesunęła się po szlamie i na pewno leży gdzieś niedaleko. W słabym świetle księżyca nie sposób wyraźnie dostrzec dna.

Tak, niewątpliwie tak właśnie się stało.

Uspokoił się nieco i choć nie musiał od razu wziąć tabletki, wolał nie ryzykować. Wynurzył się z wody i z trudem wygramolił na brzeg. Przeszedłszy przez mur, zmierzał do samochodu, żeby znaleźć w nim lekarstwo. Gdy je zażyje, będzie mógł spokojnie kontynuować poszukiwania.

Nagle zatrzymał się jak wryty.

Ze wszystkich stron był otoczony przez policję.

Jego ciało wydało mu się nagle lodowato zimne i ciężkie. Przeskoczyć z powrotem przez mur? W wodzie nie będą mogli…

Nic z tego, ta droga ucieczki też okazała się odcięta.

Tylko spokojnie, jeszcze nie wszystko jest stracone! Nurkowanie dla przyjemności nie jest przestępstwem. Policjanci – przeprowadzający z pewnością zwykłą rutynową kontrolę – nie mają pojęcia o tym, po co się tu znalazł. Przecież to on, Lomann, cieszący się powszechnym szacunkiem dyrektor banku. Niech tylko zdejmie maskę płetwonurka…

– Panie Lomann, jest pan aresztowany za obrabowanie banku i uprowadzenie dziecka…

Mężczyźnie pociemniało w oczach. Skąd oni wiedzą, kim on jest, jeszcze nie zdążył odsłonić twarzy? Aresztowany? Aresztowany za…

Ściągnął maskę.

– Jakie obrabowanie banku, przecież ja nie jestem żadnym rabusiem, tylko porządnym…

– … i za świadome narażenie jego życia na śmiertelne niebezpieczeństwo przez pozostawienie go samego w lesie…

Lekko westchnąwszy, Lomann osunął się na ziemię.

– Zawieźcie go do szpitala – powiedział komisarz Brustad. – Wprawdzie lekarz twierdzi, że z jego sercem jest już wszystko w porządku, ale nigdy nie wiadomo.

Czterej policjanci, mocno schwyciwszy niefortunnego nurka za nogi i ręce, zanieśli go jak worek do czekającego nieopodal policyjnego wozu.

Pierwszą osobą, która odwiedziła go w szpitalu, był skarbnik, który dzień wcześniej wygłosił tak piękną mowę na cześć swojego dyrektora.

– Pańska żona powiedziała mi, że znowu jest pan tutaj – wyjaśniał urzędnik, zatroskany i ożywiony jednocześnie. – Pomyślałem sobie, że muszę pana koniecznie odwiedzić i pocieszyć tą wspaniałą wiadomością. Wczoraj nie wolno mi było nic powiedzieć z powodu jakiegoś policyjnego dochodzenia, ale dziś już mogę. Wie pan co, dyrektorze Lomann? Pieniądze, te skradzione osiemset pięćdziesiąt tysięcy, odnalazły się! Co do grosza! Policja natrafiła na nie kilka dni temu. Czy to nie wspaniała nowina?

Dyrektor banku wydał z siebie głuchy jęk, a potem, całkowicie straciwszy panowanie nad sobą, zaczął krzyczeć na oszołomionego i zupełnie zdezorientowanego urzędnika.

ROZDZIAŁ XXX

W tej samej chwili, gdy Lomann został schwytany w lesie, Gard właśnie się obudził. Leżąc nadal w łóżku, patrzył w sufit. Mali, z głową opartą na jego piersi, jeszcze spała.

Dotąd zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że to może przebiegać w ten sposób – ciepło, czule, i że potem następuje taki cudowny, błogi spokój.

Spojrzał na nią tkliwie i mimowolnie przytulił ją mocniej do siebie.

Pragnął, by tak pozostało. Żeby mógł przy niej być, opiekować się nią i służyć jej wsparciem w codziennych troskach. Tak dużo mu dała – całą swą miłość i, co najważniejsze, pozwoliła mu zrozumieć, że również on może prawdziwie pokochać kobietę. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak zimne i puste było jego dotychczasowe życie.

Przypomniał mu się dom w Sörlandet, na chwilę wybiegł myślami w przyszłość. Tak bardzo się cieszył. Jego duszę przepełniała wdzięczność dla Mali, radość i miłe oczekiwanie.

Mali i Gard doskonale wiedzieli, że muszą poświęcać Sindremu wiele czasu i okazywać mnóstwo miłości, aby odzyskał poczucie bezpieczeństwa. Przez pierwszy tydzień po jego powrocie do domu nigdy nie zostawiali go samego.

Gdy wreszcie zauważyli, że mały staje się coraz spokojniejszy i pewniejszy siebie, Mörkmoen uznał, że nadeszła pora, by mu powiedzieć, iż policja zamknęła „trolla” w więzieniu, w którym zostanie już na zawsze. Usłyszawszy to, chłopiec westchnął z wyraźną ulgą.

Gard chyba rzeczywiście się nie mylił. „On nie wyjdzie z tego żywy”, oznajmił lekarz więzienny. „Jeśli przeżyje proces, to będzie prawdziwy cud. Dosłownie zadręcza się na śmierć”.

Po kilku dniach Gard namówił Mali i Sindrego, aby wybrali się samochodem na południe obejrzeć ich nową posiadłość. Komisarz Brustad zaś i jego koledzy, naradziwszy się z Mörkmoenem, obiecali chłopcu małego wesołego pieska, który opuści swoją mamę za trzy albo cztery tygodnie…

Sindre siedział na tylnym siedzeniu. Wprost rozpierała go radość.

– Ten samochód jest bardzo ładny, prawda, mamo? To samochód taty.

Mali nie miała sumienia powiedzieć mu, że już jechała tym pięknym autem.

– Tak, jest fantastyczny – przyznała.

Mörkmoen jednak poprawił chłopca:

– On nie jest tylko mój. Teraz to jest nasz samochód.

Szczęście, jakie ogarnęło Sindrego, niemal odebrało mu mowę.

Mali spojrzała ukradkiem na Garda. Ależ on jest przystojny! Na wspomnienie nocy spędzonej w jego mieszkaniu, gdy Sindre został w szpitalu, poczuła żar w całym ciele. Dopiero wtedy pojęła, jak straszliwie samotna była przez ostatnie lata, podobnie zresztą jak on. Nie ukrywała już przed nim ani przez chwilę, że bardzo go potrzebuje i mocno kocha. A jego szepty i gesty mówiły jej wyraźnie, że dla niego ta miłość jest cenniejsza niż wszystko.

Gard oznajmił jej, że zamiast adoptować Sindrego, chce uznać go za własnego syna. Doskonale wiedział, że Sverre Pettersen nigdy nie będzie rościł pretensji do chłopca, dlatego Mali może bez obaw mówić wszystkim, że ojciec jej dziecka nazywa się Gard Mörkmoen. Oczywiście, nie miała nic przeciwko temu.

Gdy nieoczekiwanie ujął jej rękę, Mali zrozumiała, że przed nią i Sindrem otwiera się naprawdę nowy świat. Cały lęk przed przyszłością rozpłynął się w uścisku silnej i opiekuńczej męskiej dłoni.

Margit Sandemo

  • 1
  • 18
  • 19
  • 20
  • 21
  • 22