Zaraz po jego powrocie Araminta zaproponowała, że wyda dla niego kilka przyjęć, ale Martin niezbyt zapalił się do tego pomysłu. Wolał skromne kolacje w gronie przyjaciół, gdzie mógł odpocząć i porozmawiać na interesujące tematy. Nie znosił salonowych rozmów o niczym, aczkolwiek był w tym naprawdę biegły. Lata misji dyplomatycznych sprawiły, że potrafił rozmawiać o wszystkim i z każdym. Z wyjątkiem swego rodzeństwa. Zmarszczył brwi na myśl o trudnościach, jakie napotykał w porozumiewaniu się z przyrodnimi braćmi i siostrami. W porównaniu z tym jego zadanie na Kongresie Wiedeńskim było kaszką z mlekiem.
Wziął kieliszek szampana od lokaja i potoczył wzrokiem po sali. Adam Ashwick, jego żona Annis, Joss i Amy Tallantowie stali w niewielkiej odległości od niego, zatopieni w rozmowie. Adam widząc go, uniósł dłoń na powitanie i Martin odpowiedział szerokim uśmiechem. Miał właśnie podejść i dołączyć do grupki, gdy spostrzegł lady Julianę Myfleet.
Przynajmniej zakładał, że to ona. Otulona w srebrzystą gazę dama, która znalazła się na linii jego wzroku, wyglądała niczym zjawisko. Jej wspaniałe kasztanowe włosy były zaczesane do góry, a fryzurę wieńczył księżyc i gwiazdy. Oczy przysłaniała srebrna maseczka, z ramion spływała cieniutka jedwabna peleryna.
Instynkt podpowiedział mu, że to Juliana, co samo w sobie było powodem do niepokoju. Nie potrafił wytłumaczyć, jak to się stało, że rozpoznał ją z daleka, nie widząc twarzy, zaledwie po paru spotkaniach. Musiało to mieć coś wspólnego z faktem, że ją pocałował. Niebezpieczna rozrywka, tak to określiła, a on uznał to wówczas za zabawne. Nie miał pojęcia, na jakie niebezpieczeństwo się naraża. Całowanie, pomyślał ze smutkiem, nie było spokojnym zajęciem, a teraz, skoro już raz pocałował Julianę, ogarnęła go nieodparta chęć powtórzenia tego doświadczenia.
Wbrew sobie Martin nie potrafił się powstrzymać od obserwowania Juliany, która właśnie przemknęła tuż obok, obdarzając go jedynie zdawkowym spojrzeniem. Wyglądała niewinnie, ślicznie i o wiele za młodo jak na rozwiązłą wdowę będącą tematem tych wszystkich plotek. Juliana Myfleet miała w sobie coś tajemniczego, coś, co nie pasowało do tego obrazu. W jej pocałunkach tamtej nocy było stanowczo za dużo skrępowania. Zachowywała się z rezerwą, niemal nieśmiało. Miała w sobie niewinność, która stała w jawnej sprzeczności z jej postępowaniem i reputacją. Przypomniał sobie jej szokujące zachowanie na kolacji u Emmy Wren, kiedy to wyraz jej oczu pozostawał w całkowitej sprzeczności z bezwstydem zachowania. Miała w sobie pewną bezbronność, która przemawiała do jego opiekuńczych instynktów. Skrzywił się. Mówiąc szczerze, wzbudzała w nim nie tylko to uczucie. Odkrywał właśnie, że opiekuńczość w połączeniu z silnym pożądaniem to niebezpieczna mieszanina.
Wiedział, że nie może sobie pozwolić na uwikłanie w gierki Juliany. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebował, to kolejne komplikacje. Dość, że Kitty i Clara zachowywały się, jakby były na publicznej egzekucji, a nie na balu kostiumowym. Brandon nie chciał wyjaśnić, dlaczego tak pochopnie przerwał studia w Cambridge i znikał na długie godziny w ciągu dnia i nocą, a Daisy wciąż miewała koszmary senne.
Juliana Myfleet zniknęła i Martin odwrócił się, stając twarzą w twarz z siostrą. Przed paroma dniami wygadał się, że szuka żony, i od tej pory Araminta zaangażowała się w tę sprawę z gorliwością, którą uznał za niepokojącą. W ciągu trzech dni zdążyła przedstawić go tak wielu szanowanym damom, że Martin nie był w stanie zapamiętać ich imion.
U boku Araminty stała drobna blondynka, którą jego siostra popychała do przodu. Lekko zmarszczył brwi, ale pochwycił znaczące spojrzenie siostry i zmusił się do uśmiechu.
– Martinie, pozwolisz, że ci przedstawię panią Serenę Alcott? – spytała Araminta znacząco. – Sereno, oto mój brat, Martin Davencourt.
Martin skłonił się. Pani Alcott odwzajemniła jego pozdrowienie nieśmiałym skinieniem głowy. Jej policzki zabarwił delikatny rumieniec. Była wyjątkowo ładna i delikatna. Martin zauważył to wszystko i po sekundzie skonstatował ze zdziwieniem, że nie czuje absolutnie nic. Żadnego zainteresowania oczekiwania i z pewnością żadnego niepokoju, choć stał przed potencjalną towarzyszką życia. Ale może było to całkiem normalne – a nawet pożądane – skoro w grę wchodził wybór żony. Taką decyzję należało podjąć z zimną krwią On w każdym razie wybierze żonę, kierując się racjonalnymi względami. Z pewnością nie będzie to uwieńczeniem romansu, kiedy to angażuje się emocje kosztem intelektu. Przez ułamek sekundy między Martinem a Sereną Alcott pojawił się obraz Juliany Myfleet – takiej jaką zostawił tamtego wieczoru, o zaróżowionej, rozpromienionej twarzy, o wargach obrzmiałych od jego pocałunków. Odchrząknął.
– Hm… jak się pani ma, pani Alcott?
Serena Alcott zatrzepotała rzęsami. Kącik jej ust uniósł się w uśmiechu sugerującym, że spodobało jej się to, co zobaczyła. Oczywiście była to niezwykle subtelna sugestia. Nie sposób było sobie wyobrazić pani Alcott miotanej emocjami, pomyślał Martin. Przypomniał sobie ustawiczne przedstawienia w swoim domu i doszedł do wniosku, że powinien poczuć ulgę.
Araminta znacząco odchrząknęła i Martin podskoczył na widok jej piorunującego wzroku.
– Och! Tak… pani Alcott, czy uczyni mi pani ten zaszczyt i zatańczy ze mną?
Serena Alcott zajrzała do karnetu. Był zapisany po brzegi.
– Mogłabym pana wcisnąć do kotyliona pod koniec balu, panie Davencourt. – Jej słowom towarzyszył uroczy uśmiech. – Będzie mi bardzo miło.
Martin znów się skłonił, tym razem nieco sztywno. Odniósł nawet wrażenie, że potraktowano go protekcjonalnie, choć nie potrafiłby powiedzieć, dlaczego tak to odebrał. Przecież nie powinien oczekiwać, że pani Alcott zatrzyma dla niego wszystkie tańce. W końcu poznali się dopiero przed chwilą. Araminta i jej protegowana odeszły, a Martin odwrócił się i jeszcze raz spojrzał na salę. Kitty siedziała obok pani Lane jak ofiara losu. Clara tańczyła, ale z miną młodej damy, dla której jest to stanowczo zbyt kłopotliwe. Była przynajmniej o pięć taktów opóźniona w stosunku do wszystkich pozostałych, co wprowadziło zamęt wśród tańczących. Jej partner, młody earl Ercol, sprawiał wrażenie nieco urażonego tym brakiem entuzjazmu. Martin westchnął. Ercol był wyjątkowo dobrą partią, ale nie ma co liczyć na to, że oświadczy się Clarze, skoro ta wyglądała, jakby miała za chwilę ziewnąć mu prosto w twarz.
– I cóż – rzuciła wyczekująco Araminta, znów materializując się u jego boku – co niej myślisz?
Martin zamrugał. Przez moment myślał, że siostra mówi o Julianie, ale uświadomił sobie, że pyta go o Serenę Alcott.
– O kim? Ach. Chodzi ci o panią Alcott! Cóż… sądzę, że spełnia moje kryteria. Robi wrażenie spokojnej i rozsądnej. Araminta nie wyglądała na usatysfakcjonowaną.
– Boże drogi, jaki ty jesteś oschły i pompatyczny, Martinie! Mógłbyś okazać nieco więcej entuzjazmu. Nie uważasz, że jest ładna?
– Nawet bardzo.
– Cóż, nie wydajesz się z tego szczególnie zadowolony. Nie będę więcej występowała w twoim imieniu.
– Jestem pewien, że nie będziesz musiała. Pani Alcott wy daje się idealna pod każdym względem.
Araminta, daleka od zadowolenia z tego oświadczenia, zmarszczyła czoło.
– Nie wiem, jakim sposobem wyrobiłeś sobie pogląd w niespełna dwie minuty! Chyba zdajesz sobie sprawę, że ona może okazać się nie do przyjęcia. To coś innego niż.kupowanie nowego konia.
– Naturalnie. – W oczach Martina zabłysły iskierki. – Sprawdzanie nowego nabytku do mojej stajni zajęłoby mi znacznie więcej czasu.
Araminta cmoknęła z niezadowoleniem.
– Jeśli już musisz podchodzić do tego w taki sposób, to wiedz, że pochodzenie Sereny jest bez zarzutu. Jest siostrzenicą markiza Tallanta i cioteczną siostrą Jossa Tallanta i lady Juliany.
Martin doznał nagłego wstrząsu. Myśl o nadskakiwaniu kuzynce Juliany budziła w nim wyjątkowy niesmak. Odczuł to jako zdradę.
– Trudno o gorszą rekomendację.
– Bzdury! – upierała się Araminta. – Joss Tallant to wyjątkowo czarujący i przystojny mężczyzna, a poza tym nie brak mu rozsądku. Na litość boską, to przecież twój przyjaciel!
– Tak i wątpię, czy nawet on by zaprzeczył, że Tallantowie mają w sobie szaleństwo.
– Och, lady Juliana jest, delikatnie mówiąc, oryginalna, a Joss za młodu był uwodzicielem, to fakt, ale nie sądzę, że to wady dziedziczne. Ojciec Sereny Alcott był skończonym dżentelmenem, a jej matka to siostra markiza, bardzo stateczna i szanowana matrona. Co zaś do samej Sereny, miała spokojne dzieciństwo, wyszła stosownie za mąż i jako wdowa prowadzi życie na uboczu.
Martin skrzywił się. Nie był pewien, dlaczego myśl o idealnym życiu Sereny Alcott wzbudza w nim irytację, niemniej tak się stało.
– Z tego co o niej mówisz, wynika że jest straszną nudziarą. Araminta zmarszczyła brwi.
– Boże drogi, ale ty dziś jesteś przekorny, Martinie! Czego właściwie chcesz – spokoju i rozsądku czy werwy i uporu? Bo zapewniam cię, że nie uda ci się znaleźć tego i tego w jednej kobiecie.
Odeszła naburmuszona, a Martin westchnął, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie wie, czego chce. Z pewnością Serena Alcott miała wszystkie atrybuty uległej żony. To jego wina, skoro nagle uznał, że mu to nie wystarcza…
Lady Juliana Myfleet właśnie tańczyła. Martin zauważył ją w kotylionie, jej partnerem był mężczyzna w krzykliwym stroju arlekina. Obserwował ich, wsparty o filar. Juliana Myfleet i ten szubrawiec Jasper Colling. Dziwne, że lady Selwood upadła tak nisko, by zapraszać Collinga na przyjęcie tego rodzaju. Chociaż… Colling miał zarówno tytuł, jak i pieniądze, a Martin wiedział, jak daleko są w stanie posunąć się niektóre matki, byle złapać mężów dla swoich córek.
On również przyciągał wzrok niektórych debiutantek. Kiedy się rozejrzał, spostrzegł grupkę młodych dam stojących w pobliżu niczym flotylla żaglowców i blokujących go w kącie. Zerkały na niego zza wachlarzy i chichotały. Ledwo udało mu się powstrzymać grymas niechęci. Skłoniwszy się damom, Martin prześliznął się zwinnie obok nich i ruszył na poszukiwanie drinka.
– Jak wspaniale znów panią widzieć, lady Juliano! – Brandon Davencourt, szeroko uśmiechnięty, podszedł do Juliany, która właśnie wyszła z pokoju gier. – Mogę pani przynieść kieliszek wina? A może zechciałaby pani zatańczyć?
Juliana uśmiechnęła się.
– Byłabym zachwycona, panie Davencourt.
Rzadko tańczyła, ale teraz widząc, że Martin Davencourt obserwuje ich ponuro z sali balowej, uśmiechnęła się czarująco do Brandona i wzięła go pod ramię, prowokując tym samym Martina do okazania dezaprobaty. Nie widziała go od tamtej nocy przed tygodniem, kiedy odwiózł ją do domu z Crowns. Pocałunek w holu, który wydał jej się taki słodki, najwyraźniej okazał się w przypadku Martina pomyłką, i to taką, o której należy zapomnieć.
– Tak się cieszę, że się pani zgodziła, lady Juliano – ciągnął Brandon, prowadząc ją na parkiet. – Myślałem, że mi pani odmówi. – Mówili, że pani nie zatańczy, że pani nigdy nie tańczy.
– Kto?
– Wszyscy inni panowie. Będą chorzy z zazdrości. Juliana roześmiała się. Nie sposób było się oprzeć takiemu nieskomplikowanemu pochlebstwu. Okazało się balsamem na jej zranione uczucia.
– Cóż, panie Davencourt… lubię być nieobliczalna.
– Jakie to szczęście dla mnie. Wystarczy Brandon, lady Juliano.
– Porwał ją do walca. – Tak dobrze zna pani naszą rodzinę.
Juliana skrzywiła się.
– Za dużo powiedziane. Mam wrażenie, że pański brat odnosi się do mnie z dezaprobatą.
– Ostatnio Martin potępia wszystko i wszystkich. – Czoło Brandona przecięła zmarszczka. – Dzisiaj straszliwie zmył mi głowę, wie pani… Wszystko pod hasłem, że studia powinny być najważniejsze i że marnuję szansę, porzucając Cambridge na ostatnim roku. Jestem przekonany, że go rozczarowałem. Proszę o wybaczenie. To niezbyt odpowiedni temat na bal.
– To nie ma znaczenia – uspokoiła go Juliana. Rozmowy z atrakcyjnymi mężczyznami nie były w końcu takie uciążliwe. Lekko zmrużyła oczy. – Nie sądziłam, że ukończył pan studia.
Brandon skinął głową.
– Przedwcześnie, obawiam się. Nie nadaję się na naukowca.
– Skrzywił się. – Zdaje się że to jeden z powodów, dla których Martin rozczarował się co do mnie. On w swoim czasie był jednym z najlepszych studentów.
– Przypominam sobie, że pański brat był pracowity, kiedy go poznałam – powiedziała. – Musiał mieć wtedy około piętnastu lat, tak mi się wydaje, a bez przerwy obmyślał nowe równania matematyczne, czytywał poezję i książki filozoficzne. Wstyd przyznać, te jego uczone zajęcia całkiem mnie usypiały.
Brandon śmiało okręcił ją wokół siebie.
– Filozofia, tak? Muszę to zapamiętać na wypadek, gdybym kiedyś nie mógł zasnąć. Na pewno biblioteka Martina jest po brzegi zapchana takimi książkami.
– Zapewne pan Davencourt nie ma teraz za wiele czasu dla filozofów, skoro opiekuje się siódemką rodzeństwa – zauważyła chłodno. – A może szóstką, bo pan nie wygląda na kogoś, kto nie potrafi zatroszczyć się o siebie, Brandonie. Pewnie uważa się za szczęściarza, jeśli zdoła znaleźć trochę czasu na przeczytanie gazety, nie mówiąc o poważnej książce.
"Skandalistka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Skandalistka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Skandalistka" друзьям в соцсетях.