– Chyba rzeczywiście sprawiamy mu sporo kłopotów – przyznał. Ja też mu nie pomogłem, opuszczając Cambridge wcześniej, niż było ustalone, ale… – przerwał w pół zdania.

– Kłopoty finansowe, tak? – spytała Juliana współczująco. Aż za dobrze znała dwa podstawowe powody, dla których młodzi mężczyźni zazwyczaj porzucają studia.

Brandon zerknął na nią szybko i uśmiechnął się ze smutkiem.

– Nie, nie finansowe. Innego rodzaju.

– Ach, rozumiem. W takim razie romans. – Większość zdrowo myślących kobiet byłaby podatna na urok Brandona. Wystarczyło tylko rozejrzeć się po sali. Wszystkie debiutantki przeszywały ją złym wzrokiem, zupełnie jakby sprzątnęła im sprzed nosa najlepszą partię.

– Tak. Wpakowałem się w nie lada kłopoty – przyznał Brandon otwarcie.

– Czy pański brat o tym wie? Brandon nie patrzył jej w oczy.

– Jeszcze nie. Nie znalazłem odpowiedniej chwili, żeby mu o tym powiedzieć.

– Odpowiednia chwila nigdy nie nastąpi – orzekła Juliana z westchnieniem. – Uwierz mi na słowo, Brandonie. Trochę się znam na trudnych wyznaniach. Lepiej mieć to za sobą, zwłaszcza jeśli problem należy do kłopotliwych albo wiąże się z dużymi wydatkami.

– To nie tak! – zaprzeczył Brandon, cały zarumieniony. – Chodzi o to, lady Juliano, że jest pewna młoda dama, którą ja… wyjątkowo szanuję, ale jej rodzice nie aprobują naszego małżeństwa a Martin, jestem przekonany, też by go nie zaaprobował.

Okrążyli salę po raz kolejny, dzięki czemu Juliana miała okazję zerknąć na Martina Davencourta. Wciąż ich śledził tymi swoimi spokojnymi, zadumanymi zielonobłękitnymi oczami. Poczuła łaskotanie w krzyżu.

– Rozumiem – powiedziała. – Jednak twoje uczucie jest szczere, czy tak?

Brandon zarumienił się po chłopięcemu.

– O tak, jak najbardziej. Zapewne – dodał żarliwie – teraz pani powie, że jestem za młody, by myśleć o małżeństwie?

– Nie – odparła Juliana. – Byłam młodsza od ciebie, kiedy wychodziłam za mąż po raz pierwszy, a mój mąż był zaledwie o parę lat starszy ode mnie. Głęboko wierzę w to, że gdyby Myfleet nie umarł, byłabym najszczęśliwszą kobietą na ziemi. – Uśmiechnęła się do niego promiennie. – Liczy się tylko jedno. Musisz być pewien, że dokonałeś właściwego wyboru.

Muzyka zbliżała się do finału. Wykonali ostatnią figurę.

– Bardzo dziękuję, lady Juliano – powiedział Brandon. – I dziękuję za radę. Bardzo miło mi się z panią rozmawiało. To zupełnie nie przypominało rozmowy z kobietą. Właściwie czułem się, jakbym rozmawiał z kolegą, choć naturalnie temat był inny, bo my nie dyskutujemy o uczuciach.

– Porównanie do mężczyzny to dla mnie nowe doświadczenie, Brandonie. Czy powinno mi to pochlebiać?

– Bardzo przepraszam… – Młodzieniec zarumienił się. – To miał być komplement, ale może nie wyszło najlepiej.

– Z radością potraktuję twoje słowa jak komplement – zapewniła Juliana z uśmiechem. Ujęła go pod ramię i, jak było w zwyczaju, mieli się przejść po sali, ale prawie natychmiast wpadli na Martina Davencourta. Najwyraźniej na nich czekał, gotów przerwać ich sam na sam. Nie wyglądał na zadowolonego.

Juliana poczuła, że się rumieni. Świadomość czyjejś obecności nigdy nie działała na nią tak dojmująco, nawet dawno, dawno temu, kiedy debiutowała w towarzystwie. Miała wrażenie, że cała jej światowa ogłada została unicestwiona za jednym zamachem.

– Brandonie, jestem przekonany, że po tańcu lady Juliana chciałaby się napić wina – odezwał się Martin. Czy byłbyś tak dobry, by przynieść kieliszek z bufetu? I kieliszek dla mnie, jeśli łaska.

Brandon rzucił jej przepraszające spojrzenie. Wiedziała, że nie będzie się opierał. Nikt nie sprzeczał się z Martinem Davencourtem, a co dopiero jego młodszy brat.

– Proszę panią o wybaczenie – skłonił się. – Za chwilę będę z powrotem.

– Nie musisz się spieszyć. – Martin podał ramię Julianie. – Lady Juliana i ja mamy ze sobą do pomówienia.

Z ociąganiem wsunęła dłoń pod jego ramię. Nerwy miała napięte jak postronki. To co zaczęło się jako towarzyska gra, lada moment mogło przerodzić się w coś całkiem innego i miała poważne obawy, że sytuacja ją przerasta.

– Pochlebia mi, że pana zdaniem mamy wiele do omówienia, sir – rzuciła beztrosko. – Ja odnoszę wrażenie, że jest wręcz odwrotnie.

Martin uśmiechnął się.

– Dlaczego pani tak mówi?

– Cóż, udało nam się trzymać z dala od siebie przez cały miniony tydzień, prawda?

Powoli skinął głową.

– Myślałem, że lepiej będzie zachować dystans, lady Juliano.

– Jakie to wyważone z pana strony. Nie oczekiwałam niczego innego. Mam nadzieję, że nasze ostatnie spotkanie zbytnio panem nie wstrząsnęło, panie Davencourt. Nie chciałabym być za to odpowiedzialna.

– Zapewniam panią, że nie jestem wstrząśnięty – powiedział uprzejmie – chociaż rozumiem, że mogłem panią zaskoczyć.

– O, tak. – Nie miała zamiaru dopuścić do tego, by zorientował się, jak bardzo ją poruszył. – Jest pan pełen niespodzianek, panie Davencourt.

Martin uśmiechnął się krzywo.

– Zbytnia pewność siebie nie zawsze popłaca. Lustrował ją spojrzeniem z niepokojącą dokładnością zupełnie tak samo jak wtedy w holu u Emmy Wren. Włosy, oczy, usta. Zatrzymał się dłużej na wygięciu warg i jego spojrzenie rozbłysło.

– Panie Davencourt, jesteśmy w zatłoczonej sali balowej.

– W takim razie wyjdźmy na zewnątrz.

Jego bezczelność zaparła jej dech. Z nich dwojga to ona miała być tą z doświadczeniem, o złej reputacji.

Ktoś trącił ją w ramię i przeprosił. Nie miała pojęcia, kto to był, ale czar prysnął. Odsunęła się nieco.

– Może ma pan rację, panie Davencourt – powiedziała tak lekkim tonem, jak tylko zdołała. – Jest pan pełen niespodzianek, na przykład nie spodziewałam się, że pana tu dziś spotkam. Zamierza pan pilnować swojego rodzeństwa?

Martin przyjął zmianę tematu rozmowy wymownym uniesieniem brwi. To oznaczało, że był gotów pozwolić jej dyktować tempo – na razie.

– Powiedziała to pani tak, jakbyśmy byli na kinderbalu, lady Juliano.

– Cóż, tym właśnie jest – dla pana. – Juliana rzuciła mu kpiące spojrzenie z ukosa. Teraz, na neutralnym gruncie, poczuła się bezpieczniejsza, poza wpływem jego mrocznego przyciągania. – Dni pańskiej młodości należą już do przeszłości, sir. Jak zresztą mogłoby być inaczej przy gromadce dzieci, które wymagają nieustannej opieki? Martin skrzywił się.

– Musi pani być tak okrutna, lady Juliano? Nie jestem jeszcze zdziecinniałym starcem.

– Nie, ale równie dobrze mógłby pan nim być, skoro i tak nie znajduje pan czasu dla siebie. Podobno trudy wychowywania dzieci są niesłychanie wyczerpujące. Nietrudno się domyślić, że nie będzie miał pan czasu na pracę w parlamencie, która z pewnością wymaga uwagi.

Martin roześmiał się.

– W takim razie chyba powinienem się ożenić i zostać głową rodziny.

– Zauważyłam, że czyni pan szybkie postępy w tym kierunku. Moja kuzynka, pani Alcott, będzie dla pana doskonałą żoną.

Martin wyglądał na zaskoczonego.

– Za szybko wyciąga pani wnioski, lady Juliano. Poznałem panią Alcott dopiero dzisiaj.

– Po co tracić czas? Jestem przekonana, że to idealna kobieta dla pana.

Uniósł brwi.

– Czy pani kuzynka jest choć trochę podobna do pani?

– W najmniejszym stopniu. Jest moim całkowitym przeciwieństwem, stąd moje przekonanie, że będziecie mieli ze sobą wiele wspólnego. Poza tym… – Juliana uśmiechnęła się słodko – pańska oferta jest naprawdę kusząca. Gotowa siedmioosobowa rodzina! Serena nie będzie musiała się kłopotać rodzeniem własnych dzieci. Cóż mogłoby być lepszego?

Najwyraźniej zbiła go z tropu.

– Miałem nadzieję na własną rodzinę – zauważył.

– Och, cóż, w takim razie będzie panu potrzeba dużo siły.

– Wyciągnęła niewielką piersiówkę ze srebrnej ozdobnej torebki na pasku. – Napije się pan?

Martin wybuchnął śmiechem.

– Co to jest? Brandy?

– Nie, porto. Bardzo dobre. Ratuje mi życie, kiedy przychodzę na bale debiutantek.

– Dziękuję za propozycję, ale wolę dobrą brandy. Nie sposób się nie zastanawiać, czemu zadała sobie pani trud, żeby tu przyjść dzisiejszego wieczoru, lady Juliana Jeśli panią zdziwił mój widok, muszę przyznać, że pani zaskoczyła mnie jeszcze bardziej. Nigdy bym nie pomyślał, że tego rodzaju rozrywka może pani odpowiadać.

– Ma pan rację, naturalnie. Bardzo tu nudno. – Juliana ostentacyjnie pociągnęła łyk porto. Ciepły alkohol rozgrzał żołądek i już tak nie drżała. Kilka matron stojących w pobliżu mierzyło ją wzrokiem, zaciskając usta z dezaprobatą. – Po prostu miałam taki kaprys – wyjaśniła, zakręcając buteleczkę i wsuwając ją na powrót do torebki. – Kolejny z moich dziwacznych kaprysów, niestety. Słyszałam kiedyś, jak lady Selwood mówiąc o mnie, użyła sformułowania „ta kreatura Myfleet” i dodała, że nie dopuści do tego, by zapraszano mnie na jej przyjęcia. Postanowiłam więc uświetnić jej bal w ramach kary. – Juliana posłała Martinowi olśniewający uśmiech. – Ponieważ to bal kostiumowy, biedna dama nie poznała mnie od razu i przyjęła niezwykle serdecznie. Specjalnie poprosiłam Jaspera Collinga, żeby mi towarzyszył, bo lady Selwood uważa go za obrzydliwego rozpustnika.

– Taki właśnie jest.

– Wiem o tym. Nie dostrzega pan pikanterii tej sytuacji? Jaśnie pani nie może nas teraz wyrzucić, bo wywołałaby jeszcze większy skandal. Wie jednak, kim jesteśmy, tak samo jak wszyscy jej goście. Wystawiłam ją na pośmiewisko. Widzi pan, Jasper nawet tańczy z panną Selwood!

Martin przyglądał się Julianie. Wyglądało na to, że jej współczuje. Współczuje i jest rozczarowany. Na widok tej miny serce jej się ścisnęło i poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Jak on śmiał się nad nią litować? Odpowiedziała mu wyzywającym spojrzeniem.

– Jak widzę, pana koncepcja rozrywki i moja diametralnie się od siebie różnią, panie Davencourt. Skoro tak, nie musi się pan dłużej torturować, spędzając czas w moim towarzystwie. Chyba że chciał mi pan powiedzieć coś szczególnego.

– Jest pewna sprawa – powiedział powoli. Nie patrzył na nią; jego spojrzenie spoczywało na Brandonie, który bawił rozmową jakąś ładniutką debiutantkę.

– Czy ma to coś wspólnego z pana bratem?

– Ma pani słuszność. – Wyglądał na rozbawionego. – Czyżbym był tak przezroczysty?

– Jak szkło, panie Davencourt. – Spojrzała na niego. – Chciałby pan, żebym nie podtrzymywała tej znajomości.

– Naturalnie, że tak. Brandon jest młody i podatny na wpływy.

– Nie zauważyłam u niego niczego takiego. Jak na młodzieńca w jego wieku, sprawia wrażenie wyjątkowo dojrzałego.

– On ma – podkreślił wyraźnie zdenerwowany Martin – dwadzieścia dwa lata, lady Juliano. To tylko młokos i całkiem traci głowę przy pani.

Miana roześmiała się. Czy to nie absurdalne, że Brandon zwierzał jej się ze swej miłości do innej damy, podczas gdy Martin obsadził ją w roli uwodzicielki niewinnych młodzieńców?

– Młodzi mężczyźni u progu dojrzałości zawsze się zakochują, panie Davencourt – zauważyła. – Sam pan to mówił, o ile dobrze pamiętam. Może zdążył pan zapomnieć, jak to było. W każdym razie zachowuje się pan tak, jakby miał pan nie trzydzieści lat, a dziewięćdziesiąt pięć.

– Byłbym wdzięczny, gdyby pani nie kokietowała Brandona, lady Juliano – powiedział Martin z godnym uznania spokojem. – To wszystko, o co proszę.

– Rozumiem… – Miana błysnęła zębami w uśmiechu. – Jaki pan jest przewidywalny, sir. Rozczarowuje mnie pan. Dokładnie to spodziewałam się usłyszeć.

Martin lekko wzruszył ramionami.

– Chyba nie jest pani zaskoczona?

– Nie, naturalnie, że nie. – Nie była zaskoczona, raczej przykro rozczarowana. – Hipokryzja nigdy mnie nie zaskakuje. A więc inna zasada obowiązuje pana, a inna Brandona? Swoją drogą, nie sądzę, że ktokolwiek mógłby pana scharakteryzować jako młodego i ulegającego wpływom, panie Davencourt, nawet pana najdrożsi i najbardziej naiwni krewni.

– Naturalnie, że nie. Pani też nie jest taka, lady Juliano, dlatego się rozumiemy.

Odwróciła się. Poczuła się urażona, zupełnie jakby oczekiwała, że Martin będzie miał o niej lepsze zdanie, i rozczarowała się, że tak nie jest. A zarazem była zła na siebie. W końcu to ona dała mu do zrozumienia, że ugania się za mężczyznami dla rozrywki. Nie mogła winić go za to, że jej uwierzył. Musiała koniecznie wyleczyć się z tego niewytłumaczalnego pociągu do Martina.

– Bardzo przepraszam – powiedziała. – Widzę sir Jaspera Collinga. Bez wątpienia mnie szuka, bo jesteśmy partnerami w kotylionie. Miłej zabawy.

Martin złapał ją za ramię.

– Chwileczkę. Nie obiecała mi pani, że nie będzie kokietować Brandona.

Spojrzała na niego z pogardą.

– Nie i nie zrobię tego. Pański brat jest czarujący i miło się z nim rozmawia. Należy żałować, że pan nie odziedziczył takich samych cech. Co więcej, jako dorosły Brandon z pewnością po trafi sam podejmować decyzje. Zegnam, panie Davencourt.