Juliana wzruszyła ramionami i uciekła wzrokiem.

– Znałam gorszych.

Emma z przejęcia nie mogła usiedzieć na miejscu.

– Och, opowiadaj. Wiem, że Massingham był do niczego, kiedy sobie wypił. Podobno kiedyś zasnął na Harriet Templeton, ale ponieważ jej płacił, nie przejęła się tym, tylko kazała mu zapłacić podwójnie.

Juliana pozwoliła, by trajkotanie Emmy po niej spłynęło. Kiedyś, gdy była młodsza i wrażliwsza, takie rozmowy napawały ją obrzydzeniem. Teraz prawie się na nie uodporniła. W końcu sama starała się o to, żeby Emma Wren, Mary Neasden i im podobne przyjęły ją do swego wesołego kręgu. Nawet wyrobiła sobie reputację osoby skłonnej do szalonych wybryków. Chyba nie mogła teraz przeistoczyć się w świętoszkę i zacząć narzekać, że wypowiedź Emmy pasuje jedynie do burdelu.

Kątem oka dostrzegła Martina Davencourta otoczonego przez podziwiające go damy. Już wcześniej postanowiła, że tak czy inaczej będzie go unikać, ale teraz wydawało się to szczególnie ważne. Jeśli podjechał do powozu i rozmawiał z lady Lyon, dowiedział się, że jeden z napastników był kobietą. Choć zdawała sobie sprawę, że Martin nie ma powodu, by łączyć ją z tym wydarzeniem, na samą myśl przebiegł ją zimny dreszcz.

Martin uniósł głowę i na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Dłoń Juliany powędrowała ku szyi, gdzie zwykle spoczywał srebrny półksiężyc. Tego wieczoru założyła inny naszyjnik. Jak tylko dotknęła ciężkich szmaragdów, poczuła kolejne, ostre ukłucie niepokoju. Spojrzenie Martina przesunęło się z jej oczu na szyję i zatrzymało się tam, obserwując jej dłoń nerwowo bawiącą się naszyjnikiem.

Pospiesznie odwróciła głowę.

– Zagramy jeszcze? – spytała.

Martin Davencourt w końcu zdołał uwolnić się od tych wszystkich, którzy koniecznie musieli mu pogratulować, i wymknął się do bufetu na poszukiwanie alkoholu. Siostry przyrodnie, zachwycone jego męstwem, dzięki któremu pokonał kilku zdesperowanych rozbójników, cały wieczór zabawiały towarzystwo opowiadaniem tej historii. Martin czuł się tym poirytowany. Zwłaszcza z uwagi na to, co wiedział o tożsamości jednego z przestępców.

Podły nastrój nie opuszczał go przez cały dzień. Tego popołudnia wrócił do miasta z Davencourt, gdzie doszło do przykrego incydentu z udziałem pokojówki o lepkich palcach i rodzinnych sreber. Ledwie odprawił dziewczynę, otrzymał wiadomość od Araminty, która pisała, że Kitty przegrała kilkaset gwinei w faraona, a dom pogrążył się w chaosie. Po przyjeździe do domu znalazł się w oku cyklonu. Pani Lane zarzucała Kitty i Clarze bezczelną złośliwość, Kitty była arogancka, a Clara wypłakiwała oczy. Jej łzy wkrótce udzieliły się młodszym siostrom, które zawodziły jak gromada płaczek, aż Martin myślał, że głowa mu pęknie. W końcu odesłał Kitty i Clarę do sypialń, pozostałe dzieci do pokoju dziecinnego, a panią Lane do agencji pośrednictwa pracy. Przyzwoitka była oburzona zwolnieniem i Martin miał wszelkie powody przypuszczać, że nawet teraz rozpowszechnia pogłoski o tym, jak to jego siostrom brak moralnego kręgosłupa.

Wczesnym wieczorem usiadł w swoim gabinecie i zastanawiał się nad tym, co zrobić z Kitty. I z Brandonem, Clarą, Marią Daisy i Bertramem. Czasami wydawało mu się, że jego życie zostało puszczone na żywioł. Nie wystarczało zatrudnić kompetentną guwernantkę, przyzwoitkę czy niańkę i liczyć na okazjonalną pomoc Araminty, która niedawno sama założyła rodzinę. Stanowczo potrzebował żony. Praktycznej, zaradnej kobiety, która przejęłaby zarządzanie domem i trzymała jego dzieci twardą ręką. Przez chwilę pozwolił sobie na piękne marzenie o uporządkowanym domostwie, w którym nie ma duszonych jabłek w łóżkach, a po sali balowej nie biegają myszy. Po czym raptownie powrócił do rzeczywistości.

Postanowił sam towarzyszyć Kitty i Clarze na wieczorze u lady Babbacombe. Chciał zdusić w zarodku wszelkie pogłoski, jakoby w jego domu panowało zamieszanie. Ponadto wiedział, że będzie tu Serena Alcott, bo Araminta nie omieszkała mu o tym powiedzieć. Uświadomiła mu, jakim wzorem żony będzie pani Alcott. Stateczna wdową która mogłaby wywrzeć na wszystkich dobry wpływ.

Zatrzymał wzrok na lady Julianie Myfleet. Widział ją przez otwarte drzwi prowadzące do pokoju gier. Światło świec odbijało się w drobnych szmaragdach w jej kasztanowych włosach i dobranym do nich naszyjniku wokół smukłej szyi. Sprawiała wrażenie chłodnej i wyniosłej. Martin uśmiechnął się ponuro. Ze wszystkich nieodpowiednich wdów… Jednak nie był w stanie zaprzeczyć, że coś ich do siebie mocno przyciąga. Zaczęło się od gry; Juliana sprowokowała go, a on odwrócił sytuację, wychodząc naprzeciw pierwotnej potrzebie ścigania i posiadania właściwej mężczyznom. Tyle że niemal natychmiast cała sprawa okazała się znacznie bardziej skomplikowana. Jej towarzystwo sprawiało mu przyjemność. Polubił ją. A raczej, lubił ją aż do dzisiejszego wieczoru w Hyde Parku.

Czuł grozę i obrzydzenie na myśl o tym, co zrobiła Juliana. Kiedy podjechał do powozu hrabiny Lyon, biedna dama wciąż siedziała skulona w rogu, przyciskając do siebie torebkę i powtarzając „Proszę, nie róbcie mi krzywdy”. Przekonanie jej, że jest bezpieczna, zajęło Martinowi przynajmniej dziesięć minut. Stangret był w niewiele lepszym stanie. Był niemal tak wiekowy jak jego pani i roztrzęsiony niedawnym doświadczeniem. Kiedy lady Lyon szepnęła „Myślałam, że ona mnie zabije”, Martin sądził, że się przesłyszał. Gdy jednak wysiadał z powozu, w świetle latarni ujrzał w trawie łańcuszek ze srebrnym półksiężycem zwisającym z delikatnych ogniwek. Natychmiast przypomniał sobie, gdzie go widział. Mógł go sobie nawet wyobrazić na szyi lady Juliany Myfleet, sierp księżyca spoczywający w zagłębieniu między obojczykami.

Srebrny łańcuszek spoczywał teraz w jego kieszeni. Martin zerknął ponownie na pogodne rysy Juliany i zalała go fala nagłego, irracjonalnego gniewu. Napad w Hyde Parku to najstraszniejsze, najbardziej bezmyślne przestępstwo, jakie można sobie wyobrazić. I wszystko w imię rozrywki, bez wątpienia. Samby!

przecież świadkiem żartów, jakich dopuszczała się Juliana, aby rozproszyć nudę. Po nieporozumieniu na ślubie zaczął się zastanawiać, czy niektóre z krążących o niej historii nie zostały wymyślone. Zapewniła go, że jej szaleńcze wybryki to tylko gra, i teraz zdał sobie sprawę, że bardzo chciał uwierzyć w jej słowa. Odniósł wrażenie, że stara się uchodzić za o wiele gorszą, niż jest. Teraz wiedział, że to nieprawda.

Uświadomił sobie, że zaciska pięści w kieszeniach. Lubił Julianę i jej pragnął. To było irracjonalne, zupełnie niewytłumaczalne. Teraz jednak był zły na nią i na siebie, że dał się oszukać.

Juliana podniosła się od karcianego stolika i zmierzała teraz powoli w kierunku sali balowej, odpowiadając na pozdrowienia znajomych lekkim, kocim uśmiechem. Większość z tych znajomych stanowili mężczyźni i wszyscy wydawali się pozostawać z nią w dość zażyłych stosunkach. Martina ni stąd, ni zowąd ogarnęła kolejna fala gniewu. A więc lady Juliana Myfleet była amoralna, przejawiała skłonność do okrutnych żartów i miała obsesję na punkcie hazardu. To nie powinno mieć dla niego żadnego znaczenia. Najmniejszego. Niestety, miało.

W trzech długich krokach znalazł się przy Julianie.

– Zatańczy pani?

Wyglądała na nieco zaskoczoną jego nagłym pojawieniem się – zaskoczoną i… zalęknioną? Opanowała się jednak i uśmiechnęła uprzejmie.

– Dziękuję, panie Davencourt, ale rzadko tańczę. To zbyt męczące.

– Z pewnością mniej męczące niż szybka przejażdżka konna – powiedział ponuro Martin, dostosowując swoje kroki do jej kroków. – Jeździ pani konno, lady Juliano?

– Niezbyt często, sir. – Uśmiech Juliany robił wrażenie przyklejonego. – Niestety, niemal wszystkie ćwiczenia napawają mnie odrazą.

Przyspieszyła. Martin też.

– A więc nie trzyma pani konia podczas pobytu w Londynie? Juliana uśmiechnęła się do niego nieznacznie, złośliwie.

– Jeśli zależy panu na znalezieniu dobrej stajni, sir, poproszę któregoś z mych przyjaciół o poradę.

– Chodziło mi raczej o pani zajęcia, nie o moje – podkreślił Martin. – Bywa pani czasem w Hyde Parku, lady Juliano?

Tym razem podskoczyła i poczuł satysfakcję, że przebił fasadę obojętności. Kiedy jednak się odezwała, jej głos brzmiał zupełnie spokojnie.

– Czasami odbywam tam przejażdżki. Czemu pan pyta?

– Jestem ciekaw, jak pani spędza wolny czas. Na przykład dziś wieczorem.

Uśmiechnęła się do niego ponownie, w zamyśleniu mrużąc te swoje wspaniałe zielone oczy. Jej rzęsy na tle bladokremowej skóry były bardzo ciemne. Teraz się z niego śmiała, zdecydowana wprowadzić go w zakłopotanie.

– Będzie pan musiał zwrócić się do Jaspera Collinga, jeśli chce pan wiedzieć, co robiłam dzisiejszego wieczoru. Mam jednakże nadzieję, że jest zbyt wielkim dżentelmenem, by panu od powiedzieć, a może pan jest zbyt wielkim dżentelmenem, żeby się o to dopytywać.

Martin wykrzywił wargi w parodii uśmiechu. Trzeba przyznać, że potrafiła zachować zimną krew. Jednak nawet teraz nieświadomie się zdradziła, bo jej ręka powędrowała bezwiednie do szyi, gdzie, tuż nad linią dekoltu jedwabnej sukni w kolorze miedzi, spoczywała szmaragdowa kolia.

– Zdaje się, że zgubiła pani srebrny naszyjnik – powiedział ze zwodniczą łagodnością.

– Naszyjnik? – powtórzyła obojętnie, co go prawie przekonało. Prawie, lecz nie całkiem. Postarał się, by w jego głosie zabrzmiała nuta pogardy.

– Na pewno pani pamięta. Mały srebrny półksiężyc, który miała pani na szyi, kiedy podali panią Brookesowi na tacy. I potem na ślubie. Zapewne błyskotka od któregoś z pani kochanków.

Zacisnęła wargi i uniosła podbródek, napotykając uporczywe spojrzenie Martina.

– To był prezent od mego zmarłego męża, panie Davencourt. I nie zginął.

– Nie, rzeczywiście nie zginął. Mam go tutaj. Jak tylko go znalazłem, od razu domyśliłem się, że należy do pani. Charakterystyczny, prawda?

Wyjął naszyjnik z kieszeni. Juliana zbladła i szybko rozejrzała się po sali balowej, chcąc zobaczyć, czy nikt nie patrzy.

– Musiałam go tu upuścić.

– Nie wierzę pani, przykro mi. Widzi pani, lady Juliano, znalazłem go w trawie obok powozu hrabiny Lyon. Na pewno do tej pory zdążyła pani usłyszeć o całej historii? Jak hrabina została napadnięta przez rozbójników w Hyde Parku dzisiejszego wieczoru?

Juliana lekko strzepnęła rękami.

– Słyszałam o tym. Rzeczywiście, dziś nie mówi się o ni czym innym. Jeśli życzy pan sobie, żebym dołączyła swoje gratulacje z powodu pańskiej odwagi do tych wszystkich wyrazów uznania, które pan już otrzymał, rozczaruje się pan. I to bardzo. Moim zdaniem pan się tylko przechwala.

Martin roześmiał się.

– Może gdyby moja kula dosięgła panią, teraz traktowałaby mnie pani poważniej.

Gwałtownie poderwała głowę i wbiła w niego pełen wściekłości wzrok.

– Nie strzelił pan wystarczająco celnie, prawda? Zabieram swój naszyjnik i idę. Niech pan poszuka kogoś, komu spodobają się pańskie historyjki.

– Och, nie! – Martin szybko odsunął srebrny łańcuszek, kiedy wyciągnęła rękę, by go chwycić. Drugą ręką złapał ją za nadgarstek i pociągnął za kompozycję z palm w donicach w rogu pokoju. Przypominało to szamotaninę z tygrysicą. Juliana była napięta jak struna i ze wszystkich sił starała mu się oprzeć, a jak tylko znaleźli się poza zasięgiem wzroku tłumu, zaczęła walczyć. Ujął jej ręce powyżej łokci i trzymał mocno.

– Proszę mnie natychmiast puścić. Zacznę krzyczeć i wywołam skandal.

Mówiła bardzo spokojnie i Martin jej uwierzył. Wywołanie skandalu w zatłoczonej sali balowej nie sprawiłoby lady Julianie Myfleet najmniejszych trudności. Byłaby to dziecinna igraszka w porównaniu z innymi jej postępkami.

– Ależ proszę – powiedział pogodnie. – Jeśli chce pani wy wołać skandal, proszę się nie krępować. Ja wywołam większy, kiedy doniosę na panią konstablowi.

W jej oczach zobaczył błysk powątpiewania.

– Za długo był pan za granicą, panie Davencourt. Nikt w towarzystwie nie zdradza nikogo ze swojej sfery. To w złym guście.

– Och, doprawdy? W takim razie może pani brat albo ojciec chcieliby usłyszeć o pani najnowszej eskapadzie? A może z ich opinią również się pani nie liczy? Zapewne nie upadłaby pani tak nisko, gdyby było inaczej. Jak daleko jest pani w stanie się jeszcze posunąć, lady Juliano?

Potrząsnął nią. Kipiał z gniewu, który podsyciła jej pozorna niefrasobliwość. Jedna ze szmaragdowych szpilek wysunęła się z jej włosów i z lekkim brzękiem upadła na posadzkę. Żadne z nich nie spojrzało w dół. Nie odrywali wzroku od siebie i nawet gdyby wszyscy w sali balowej patrzyli na nich, oni by tego nie zauważyli. Martin puścił Julianę i odsunął się nieco.

– Rozbieranie się i udawanie prostytutki to nic w porównaniu z pani ostatnim wyczynem. Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, co pani zrobiła tej starej kobiecie? Czy rozumie pani jej strach i ból? Czy to panią w ogóle obchodzi, czy też zatraciła pani tę zdolność dawno temu? – Z głęboką odrazą wciskał jej łańcuszek do ręki. – Niech go pani weźmie. Ale jeśli kiedykolwiek usłyszę, że znów dopuściła się pani czegoś podobnego…