Gdy opuścił go gniew, zobaczył, że Juliana przeciska się przez tłum na końcu sali, oddalając się pospiesznie od niego, ze spuszczoną głową. Nie wzięła naszyjnika; wciąż trzymał go w ręku. W jej pochylonej głowie i opuszczonych ramionach była bezbronność. Wstydził się samego siebie i był zły, że tak się czuje, bo wiedział, że racja jest po jego stronie. Mimo to serce wzbierało mu współczuciem na myśl o tym, kim stała się Juliana Myfleet.
Musiała poczuć na sobie jego wzrok, bo wyprostowała ramiona i zatrzymała się przy grupce dżentelmenów, z szelmowskim uśmiechem i wyzywającą postawą. Na moment odwróciła ku niemu głowę, po czym wsunęła rękę pod ramię najbliższego ze swych adoratorów i majestatycznie wyszła z sali. Martin czuł się rozdarty między podziwem dla jej tupetu a złym przeczuciem, że jego słowa nie wywarły na niej najmniejszego wrażenia.
Juliana nie pamiętała twarzy ludzi, których mijała po drodze, a Edward Ashwick musiał zwrócić się do niej trzykrotnie, zanim go zauważyła. Podał jej ramię i razem wyszli z sali, a kiedy poprosiła go, żeby odprowadził ją do powozu, wyraził tylko rozczarowanie, że nie zamierzała zostać dłużej. Podczas drogi mówił o tym i owym i wyglądało na to, że nie oczekuje odpowiedzi. I całe szczęście, bo Juliana słyszała tylko przepełniony wściekłością głos Martina Davencourta: „Rozumie pani, co pani zrobiła tej starej kobiecie? Rozumie pani jej strach i ból? Czy to panią w ogóle obchodzi, czy też zatraciła pani tę umiejętność dawno temu?”. I, jak echo, głos hrabiny Lyon: „Oszczędźcie mnie. Jestem taka stara i zmęczona”.
– Dobrze się czujesz, Juliano? – spytał nagle Edward. – Jesteś bardzo blada.
Z wdzięcznością podchwyciła wymówkę.
– Trochę się zmęczyłam. Proszę, wybacz mi, Eddie. Ja… muszę przez chwilę odpocząć. Pójdę do gotowalni.
– Naturalnie – powiedział Edward z miejsca. – Skoro jesteś pewna, że poradzisz sobie sama.
– Jestem całkiem pewna, dziękuję.
– W takim razie zajrzę jutro, żeby sprawdzić, jak się czujesz.
– Bardzo proszę.
Od świateł rozbolała ją głowa. Wyłożony marmurem korytarz był chłodny i opustoszały. Oparła się o framugę najbliższych drzwi i przyłożyła dłoń do czoła. Była taka zmęczona. I czuła się taka nieszczęśliwa.
Z oczu popłynęły łzy. Otarła je. Próbowała udawać przed samą sobą, że nie płacze. Ukradkiem zerknęła w głąb korytarza. Szczęściem nikogo tam nie było, a więc pozwoliła sobie na krótki szloch. Jego intensywność zaskoczyła ją i bardzo trudno było powstrzymać się od kolejnego. „Być może pani brat albo ojciec chcieliby usłyszeć o pani najnowszej eskapadzie? A może z ich opinią również się pani nie liczy?”
Kiedyś uważała, że Martin Davencourt jest nieciekawy, wręcz nudny. Teraz w jego oczach było tyle gniewu i namiętności, że od razu zrozumiała swój błąd. Jak by to było wzbudzić w takim mężczyźnie miłość zamiast wściekłości i szyderstw? Zaledwie przed tygodniem trzymał ją w ramionach i wówczas pragnęła całej jego miłości i namiętności. Teraz nigdy ich nie pozna.
Juliana pociągnęła nosem, po czym rozszlochała się na całego mimo prób powstrzymania płaczu. Zakryła twarz rękami, usiłując się opanować. To było takie żenujące. I całkiem niewytłumaczalne. Nigdy nie płakała.
Ktoś delikatnie położył jej dłoń na ramieniu.
– Lady Juliano?
Przez sekundę, zdezorientowana, łaknąca pociechy, pomyślała, że to Joss, jej brat. Znów miała osiem lat i wiedziała, że brat obejmie ją mocno, po chłopięcemu. Będzie zakłopotany i szorstki, ale ona poczuje się lepiej.
Wtedy rozpoznała ten głos. Jego głos. Martina Davencourta. Odskoczyła od niego jak oparzona, boleśnie świadoma, że twarz ma zalaną łzami i nie ma sposobu, by to ukryć. Przez długą chwilę patrzyli na siebie. Twarz Martina była ciemna i surowa, lecz w jego oczach kryła się łagodność, na której widok zapragnęła rzucić mu się w ramiona i błagać, żeby ją kochał i chronił. Przypomniała sobie życzliwość, którą okazał jej w Ashby Tallant tamtego lata. Nawet jako piętnastolatek Martin Davencourt wiedział, co to honor i prawość.
– Przepraszam, jeśli… – zaczął, ale wyzywająco spojrzała mu w oczy i weszła mu w słowo.
– Jeśli choć przez chwilę pomyślał pan, że martwię się z powodu pańskich słów, panie Davencourt, w takim razie grubo się pan myli.
Ruszyła w głąb korytarza z wyprostowanymi plecami, nie odwracając głowy i nie patrząc na Martina. Przez całą drogę czuła na sobie jego wzrok.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Możemy porozmawiać, Juliano?
Mocny głos Jossa Tallanta przebił się przez szum w pokoju karcianym. Juliana niechętnie podniosła się z miejsca. Przeprosiła swoich towarzyszy przy stoliku faraona, po czym pozwoliła bratu wziąć się za ramię i zaprowadzić w spokojniejsze miejsce, czyli w róg pokoju. Domyślała się, o czym Joss chce z nią rozmawiać. Przez ostatnie pięć dni rzeczywiście grała o duże stawki, a pogłoski o jej przegranych sprawiły, że znalazła się na ustach całego miasta. Wiedziała, że brat w końcu ją dopadnie i zażąda, żeby mu powiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Nie chciała nawet podjąć próby wyjaśnienia swego obecnego stanu ducha, bo sama ledwie rozumiała, co się z nią dzieje. Widziała Martina Davencourta kilka razy i była wobec niego ozięble uprzejma, ale to tylko jeden z powodów jej niedoli. Na resztę składały się koszmarne sny, w których prześladowała ją twarz hrabiny Lyon, oraz gorzkie przeświadczenie, że wszystko idzie nie tak, a ona nie znajduje sposobu, by to zmienić.
A teraz Joss przyszedł zobaczyć się z nią i sądząc po jego minie, czekało ją nudne kazanie.
– Dobrze wyglądasz, Joss – powiedziała lekko, kiedy brat podał jej kieliszek wina z tacy podsuniętej przez lokaja. – Zdaje się, że małżeńskie życie doskonale ci służy, mój drogi. Spodzie wam się, że Amy jak zwykle ma się świetnie?
Spostrzegła, że Joss się uśmiechnął, rozpoznając jej chytrą taktykę.
– Dobra próba, Juliano, ale to me przejdzie. Nie obchodzi cię zdrowie Amy, a ja nie przyszedłem tutaj na towarzyskie pogawędki, tylko po to, żeby porozmawiać o twoich długach.
Juliana skrzywiła się. Rozmowa zapowiadała się dokładnie tak źle, jak to sobie wyobrażała, jeśli nie gorzej.
– Mógłbyś przynajmniej poczynić parę ustępstw na rzecz grzeczności, Joss – powiedziała pogodnie. – I nie powinieneś mówić, że zdrowie Amy mnie nie obchodzi. Naturalnie, że mnie obchodzi.
Brat westchnął.
– Amy czuje się doskonale. Zamierzamy za miesiąc wyjechać do Ashby Tallant. Może byś się z nami wybrała, Juliano? Mogłoby się okazać, że właśnie tego ci potrzeba.
Juliana wzdrygnęła się. Na samą myśl o uwięzieniu na wsi z Jossem grającym rolę czułego męża i bladolicą Amy zrobiło jej się niedobrze. Jeśli dodać do tego brak towarzystwa, możliwości grywania w karty i robienia zakupów, wyjazd nie wchodził w rachubę. Skoro była nieszczęśliwa tu, tam 'popadłaby w obłęd.
– Nie mam ochoty odgrywać roli tej trzeciej w waszym towarzystwie – odparła nonszalancko. – Wciąż jesteś tak szaleńczo zakochany, że wszystkich pozostałych to krępuje. Poza tym wiesz, że nienawidzę wsi, Joss. Nie czuję potrzeby przeniesienia się na wieś, skoro wszystkie rozrywki mam tutaj.
– Słyszałem o tym – mruknął Joss dość ponuro. Wbił w siostrę szczególnie przenikliwe spojrzenie, pod którym aż się wzdrygnęła. Przez jedną przerażającą sekundę zastanawiała się, czy słyszał o eskapadzie w Hyde Parku, jednak szybko uświadomiła sobie, że niepokoiły go wyłącznie jej karciane długi. Dzięki Bogu i za to.
– Ile tym razem, Ju?
Juliana sączyła wino i zastanawiała się, czy powiedzieć bratu prawdę. Z jednej strony byłoby dobrze pożyczyć trochę pieniędzy od Jossa, z drugiej sprawiłaby mu kolejne rozczarowanie. Robiła to wiele razy przedtem.
– Zaledwie piętnaście tysięcy, mój drogi – powiedziała, dzieląc kwotę na pół.
Joss z niedowierzaniem uniósł brwi.
– A reszta?
– Cóż, może trochę więcej. – Uśmiechnęła się do niego ujmująco. – Gdybyś mógł pożyczyć mi kilka tysięcy.
Joss gwałtownie odstawił kieliszek.
– Obawiam się, że nie, Juliano. Nie tym razem.
Z początku sądziła, że się przesłyszała. Lekko zmarszczyła brwi.
– Dlaczego nie? Czyżbyś sam grał i przegrał? Och, Joss! Amy będzie taka niezadowolona.
– Nie – odparł szorstko brat. – Wcale nie grałem. Chodzi po prostu o to, że nie mogę już cię finansować, kiedy ty doprowadzasz się do ruiny. Wciąż naciągasz mnie na pieniądze. Naszego ojca też.
Juliana skrzywiła się. Była zdezorientowana i spanikowana.
– Ale przecież musisz mnie finansować! Ty albo ojciec. Z uwagi na honor rodziny.
Joss przybrał cyniczną minę.
– Jak bardzo dbasz o honor rodziny?
– Ale ja… – Dopiła wino. Poczuła się silniejsza, kiedy ciepło alkoholu rozlało się po żołądku. Zdobyła się na odwagę.
– To pewnie Amy cię do tego namówiła. Mała, niechętna mi Amy.
– Amy nie ma z tym nic wspólnego – powiedział Joss spokojnie, choć zrobiło mu się przykro. – To dla twego własnego dobra, Juliano. Musisz nad tym zapanować.
– I ty to mówisz! – Juliana z wściekłości omal nie walnęła kieliszkiem o marmurową posadzkę. – Wielkie nieba, ty, najbardziej niepoprawny gracz, jakiego znam. Zapewne teraz powiesz, że uratowała cię miłość dobrej kobiety? Jaki obrzydliwie ckliwy się stałeś.
– Niech ci będzie. – Na wargach Jossa pojawił się cień uśmiechu. – Byłaś kiedyś bardzo szczęśliwą mężatką, Juliano. Nie spróbowałabyś tego ponownie?
– Boże, nie. Przypuszczam, że mi to odpowiadało, kiedy byłam młoda i naiwna, ale teraz potrzeba mi rozrywek, nie jakiejś nudnej rutyny. Już nigdy nie wyjdę za mąż!
– Szkoda – zauważył Joss. – Może właśnie tego potrzebujesz. Jak rozumiem, nie skusisz się na wyjazd na wieś? Cóż… – Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok – W takim razie musisz liczyć na to, że zaczniesz wygrywać, moja droga, i to szybko. W przeciwnym razie wszyscy będziemy odwiedzać cię we Fleet. – Milczał przez chwilę. – Ojciec od jakiegoś czasu choruje – podjął szorstko. – Błagam, nie zawracaj mu głowy swoimi najnowszymi wyczynami. Obecnie jest za słaby na twoje melodramaty, a pan Mnghoe wszystkie sprawy finansowe uzgadnia ze mną.
Strach Juliany spotęgował się, poczuła gniotący ciężar na piersi.
– Joss, zaczekaj! Jeśli ojciec jest taki chory, a ty mi nie pomożesz…
– Tak? – spytał brat. Juliana widziała jego determinację i zdawała sobie sprawę, ile go to kosztuje. Ona i Joss zawsze byli sobie bliscy, tym bliżsi, że udzielali sobie nawzajem wsparcia w czasach samotnego dzieciństwa. Chciała na niego pomstować, oskarżyć o to, że ją porzuca. Ale coś jej szeptało, że Joss próbuje jej pomóc. Chciała też go winić, doszła jednak do wniosku, że nie jest w stanie. Cały zapał do walki uszedł z niej w długim westchnieniu.
– Nie mogę uwierzyć, że mi to robisz. Joss skrzywił się.
– Juliano…
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.
– Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Wiem nawet, że mnie kochasz. Jeśli nie będę miała pieniędzy, jak mam się bawić? – Usłyszała błagalną nutę w swoim głosie. Pogardzała sobą za to. – Muszę chodzić po sklepach i mieć pieniądze na grę i… – Och! – Głos jej się załamał z irytacji. – Jak mam sobie poradzić, Joss? Nie mogę występować na balach i przyjęciach w tym samym stroju dzień po dniu.
– Jestem pewien, że coś wymyślisz – powiedział brat bez zająknienia. – Dopilnuję, żeby twoje domowe rachunki były opłacane, naturalnie, a jeśli zgodzisz się przyjechać do Ashby Tallant, spłacę wszystkie twoje długi karciane.
Przez chwilę Juliana odczuwała wielką pokusę. Świadomość, że mogłaby wyjść z długów, zacząć znów z czystym kontem, była niezwykle kusząca. Wtedy wyobraziła sobie, jak to by było dać się uwięzić na wsi; bez kart, gości i rozrywek. Patrzyć, jak Joss czuli się do żony, i skręcać się z zazdrości, bo na nią nikt nie patrzył choć z odrobiną takiego oddania; znosić obojętność, a może zimną pogardę ojca. Wiedziała, że tego wieczoru nie była zbyt miła dla Jossa, ale to tylko dlatego, że tak się bała.
– Dziękuję ci, ale nie – odparła, próbując ocalić dumę, bo wiedziała, że Joss może zmusić ją do przeniesienia się na wieś, jeśli zechce. – Na pewno sobie poradzę.
Joss pokręcił głową.
– Wiesz, gdzie mnie znaleźć, jeśli będziesz mnie potrzebowała.
– A co by mi z tego przyszło – burknęła ze złością – skoro i tak nie dasz mi pieniędzy.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie, po czym Juliana mruknęła coś i rzuciła się w objęcia Jossa, nie zważając na ciekawe spojrzenia graczy. Przez długą chwilę tuliła się do niego, przyciskając twarz do jego piersi.
– Och, Joss… Brat oddał uścisk.
– Proszę, Ju… proszę, spróbuj. Dla dobra nas wszystkich. Juliana puściła go i skinęła głową.
– Spróbuję. Teraz idź, zanim naprawdę się na ciebie rozgniewam. – Uśmiechnęła się do niego blado. – Jak powiedziałeś, wiem, gdzie cię znaleźć. I wiem, że nie pozwolisz mi gnić we Fleet.
"Skandalistka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Skandalistka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Skandalistka" друзьям в соцсетях.