Martin wstał, ale nie zrobił kroku w jej stronę.

– Nie rozumiem, dlaczego chcesz, bym źle o tobie myślał – powiedział cicho.

– Czasami nienawidzę siebie samej i chciałabym, byś ty także mnie znienawidził.

– To się nie uda. Uśmiechnęła się kpiąco.

– Wiem. To bardzo trudne. Należysz do mężczyzn, którzy kurczowo trzymają się swego zdania. Teraz, kiedy postanowiłeś mnie polubić, obawiam się, że tak już zostanie. Byłoby o wiele łatwiej, gdybyś mnie nie cierpiał.

Martin wygiął wargi w lekkim uśmiechu i przysunął się nieco bliżej.

– Nigdy tak nie było.

W spojrzeniu Juliany dostrzegł szyderstwo.

– Nie? No cóż, ja nie znosiłam cię z całego serca, Martinie. Jesteś dla mnie za dobry. Przez ciebie chcę żyć tak, jak ty uważasz za słuszne. Popatrz na mnie! W moim domu zagnieździła się stara ciotka, której jeszcze niedawno kazałabym się spakować. Udzieliłam schronienia młodziutkiej dziewczynie i jej dziecku. Daję darmowe rady twoim siostrom i bratu. Co dalej? Tylko patrzeć, jak otworzę sierociniec! Martin uśmiechnął się z czułością.

– Nie powinnaś myśleć, że ta zmiana działa tylko w jedną stronę, Juliano. Popatrz na mnie. Byłem najbardziej upartym, pełnym uprzedzeń głupcem, człowiekiem, który trzyma się kurczowo własnego zdania, tak jak słusznie powiedziałaś. Ty mnie zmieniłaś. Dzięki tobie zobaczyłem, że taki upór nie zawsze jest dobrą rzeczą. Byłem ślepy. – Podszedł i wziął ją w objęcia. – Nie próbuj sprawić, bym ujrzał cię w innym świetle – szepnął tuż przy jej wargach. – Widzę tylko ciebie, a ty jesteś…

– Tak?

– Czarująca.

Znów dotknął ustami jej warg w długim pocałunku zapierającym dech w piersiach.

Wtem usłyszeli na zewnątrz jakieś krzyki i zobaczyli błyski świateł. Martin puścił Julianę. Przed drzwiami stała Beatrix Tallant, która najwyraźniej miała na tyle przytomności umysłu, że wzięła ze sobą Segsbury'ego, latarnię i kilka dużych koców. Kamerdyner otworzył drzwi do lodowni. Juliana wyszła pierwsza, potknęła się o próg i prawie wpadła w objęcia ciotki. Martin wziął jeden z koców i otulił nim Julianę.

– Proszę mi pozwolić odprowadzić się do domu. Wyrwała się z jego uścisku. Teraz, kiedy ich uwolniono, nie była pewna, co czuje. Szok, konsternacja i euforia walczyły w niej o lepsze.

– Nic mi nie jest, panie Davencourt. – Głos lekko jej drżał. – Proszę… potrzebuję czasu, żeby pomyśleć.

Martin odsunął się.

– Dobrze, lady Juliano. W takim razie dobrej nocy. Jutro muszę wyjechać z Londynu, ale niedługo wrócę i wówczas pa nią odwiedzę.

Juliana również życzyła Martinowi dobrej nocy, lecz nie powiedziała nic ponadto, a Segsbury odprowadził gościa na schody tarasu i do wyjścia.

Juliana i Beatrix udały się za nimi, nieco wolniej. Juliana ciaśniej otuliła się kocem, by powstrzymać dreszcze.

– Mam nadzieję, że nic ci nie będzie, moja droga – powie działa Beatrix, patrząc na nią rozpromienionymi, bursztynowymi oczami. – Zostawiłam was tam na tak długo, jak uznałam za potrzebne. Kochaliście się?

– Mówisz jak właścicielka domu uciech, ciociu Trix! Beatrix roześmiała się.

– Ten mężczyzna jest zakochany w tobie po uszy, Juliano. Bierz go i dziękuj losowi.

Juliana zadrżała. To nie było takie łatwe. Jakaś jej część gorąco pragnęła miłości Martina, ale druga bardzo się tego obawiała.

– Nie mogę znów wyjść za mąż, ciociu Trix. – Próbowała mówić dalej, lecz głos jej się załamał. – Nie mogę.

Beatrix ujęła jej rękę i mocno ścisnęła.

– Czy to z powodu Myfleeta? Bardzo go kochałaś.

– Nie chodzi o to, że wciąż go kocham. – Juliana chwyciła dłonią za balustradę tarasu, próbując się uspokoić. – Ale kiedy go straciłam, serce mi pękło, a gdyby to miało się powtórzyć… – Pokręciła głową. – Nie zniosłabym tego, ciociu Trix. Nigdy więcej.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Co ja widzę, masz przyzwoitkę – rzekł Joss z rozbawieniem, kiedy spotkali się następnego wieczoru w sali balowej lady Knighton. – W twoim wieku, Ju!

Juliana popatrzyła na niego surowo.

– Tylko dlatego, że ty i Amy nie zgodziliście się, by ciocia Trix zamieszkała u was. Co miałam robić – wyrzucić ją tak jak wy?

– Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś tak zrobiła. – Joss się roześmiał.

– Cóż, nie mogłam. Co to za bzdura o tym, że bardziej potrzebuję towarzystwa niż wy dwoje? Nigdy nie słyszałam takich bezczelnych kłamstw.

– A czy tak nie jest? – Joss uniósł brwi. – Przyznaj się, spodobało ci się, że masz z kim wychodzić. Podobno widuje się ciebie na mieście nawet w ciągu dnia.

– Tak, wczoraj byłyśmy na koncercie, a dzisiaj na jakiejś nudnej wystawie w muzeum. Boże, bałam się, że zasnę na stojąco.

– Jak długo Beatrix zamierza pozostać w Londynie?

– Nie mam pojęcia. Planuje wybrać się do Ashby Tallant, zanim wyruszy w kolejną podróż. Jak wiesz, większą część ostatnich dwudziestu lat spędziła za granicą.

– Ciekawe, czy wiedziała, że w Europie trwa wojna?

– Och, kontynent rozdarty wojną to dla niej o wiele za mało. Ciocia Beatrix była w Egipcie, w Indochinach i w Japonii.

– Nic dziwnego, że jedna krnąbrna bratanica to dla niej żadne wyzwanie.

– Może powinna przenieść uwagę na Clarę Davencourt – zauważyła Juliana ze śmiechem. – Komu jak komu, ale cioci Beatrix mogłoby się udać wywrzeć na nią wpływ.

– Słyszałem, że Clara słucha tylko ciebie. Choć nie do końca wykonałaś swoje zadanie. Jak tylko Fleet został pokonany, Clara zainteresowała się bratem Amy, Richardem. Wygląda na to, że się w nim nieźle zadurzyła.

Juliana zasłoniła sobie usta dłonią.

– A to mała kokietka! Ostrzegałam ją przed nim. To zatwardziały, niepoprawny hazardzista.

– Ale wysoki, jasnowłosy i do tego przystojny. No i szuka bogatej narzeczonej.

Juliana przebiegła wzrokiem salę i zauważyła Edwarda Ashwicka siedzącego obok Kitty Davencourt. Clara najwyraźniej nie zajęła swego zwykłego miejsca na krześle z wyplatanym siedzeniem, tylko tańczyła, tym razem zgodnie z rytmem muzyki. Śmiała się do Richarda Bainbridge'a i paplała jak najęta. Juliana zmarszczyła brwi.

– Będę musiała znowu z nią porozmawiać. Ma wyjątkową, wręcz przerażającą skłonność do nieodpowiednich mężczyzn. Z czego się śmiejesz?

Joss spoważniał.

– Bez powodu, Ju. W pełni się z tobą zgadzam. Clara Davencourt nie może wyjść za Richarda.

– A co na to wszystko Amy? Uśmiech Jossa znikł bez śladu.

– Och, Amy jest zdania, że Richard nie powinien poślubiać nikogo.

– Mogę to zrozumieć. Wystarczy popatrzeć, do czego ich ojciec doprowadził matkę przez ten okropny hazard, żeby wiedzieć, jaki los czeka żonę Richarda. Brat uśmiechnął się do niej niewyraźnie.

– Tak, Amy obawia się o los każdej młodej damy, którą Richard mógłby poślubić, ale ja nie jestem tego taki pewny. W końcu spójrz na mnie. Bez trudu zmieniłem swoje przyzwyczajenia i choć wciąż grywam od czasu do czasu, nie zapominam przy kartach o całym świecie. To samo mogłoby się stać, gdyby Richard postanowił założyć rodzinę.

Juliana wsunęła mu rękę pod ramię.

– Ach, ale ty jesteś podobny do mnie, Joss. Oboje graliśmy tylko po to, by rozproszyć nudę. A Richard Bainbridge, tak samo jak jego ojciec, gra, bo nie jest w stanie się powstrzymać. To swego rodzaju obsesja.

Joss nie sprzeciwiał się.

– Przestałaś grać, Ju? – spytał lekko. Skrzywiła się.

– Czy miałam inne wyjście wobec braku środków?

– Brak pieniędzy nigdy dotąd cię nie powstrzymywał – zauważył Joss. – Słyszałem, że ojciec wykupił twoją kolię.

– Tak, czy to nie pech? Jest taka brzydka.

– I że wezwał cię do Ashby Tallant.

– Tak. – Przestała się uśmiechać. – Nie mam ochoty tam jechać.

– Chciałbym, żebyś pojechała, Ju. – Twarz Jossa przybrała wyraz powagi. – Jestem pewien, że ojciec chce się z tobą pogodzić. Jest uparty i trudny, ale robi tylko to, co uważa za najlepsze.

– Za późno, Joss – przerwała Juliana.

– Szkoda. Napomknąłem Davencourtowi, że myślisz o wyjeździe do domu, a on zaoferował swoje towarzystwo. Widocznie zamierza odwiedzić ojca chrzestnego w Ashby Hall. Czy teraz dasz się skusić?

– Wręcz przeciwnie – burknęła Juliana, bliska paniki. Myśl o podróży w towarzystwie Martina Davencourta wyjątkowo ją zdenerwowała. – Wolałabym raczej, żebyś sam mnie tam za wiózł. Dlaczego musisz skazywać mnie na towarzystwo Martina?

Joss wyglądał na rozbawionego.

– Przepraszam. Chciałem tylko być pomocny.

– No cóż, to wcale nie jest pomocne! Staram się unikać pana Davencourta – chwilowo.

– Dlaczego, do diabła, miałabyś to robić?

– Ponieważ… – Juliana nie mogła spojrzeć bratu w oczy.

– Ponieważ lubisz go za bardzo i boisz się tego, co może się stać?

– Ponieważ lubię go za bardzo i próbuję wyleczyć się z tego uzależnienia.

– Na litość boską, Juliano, po co? – Joss uniósł brwi. – Dlaczego nie pogodzisz się z przeznaczeniem? – Zerknął przez salę na Amy i uśmiechnął się pod nosem. – Ja tak zrobiłem.

– Wydaje mi się, że pamiętam, jak bardzo się przed tym broniłeś – zauważyła Juliana. – Mówiłam ci kilkakrotnie, że jesteś zakochany w Amy, a ty zaprzeczałeś.

– A więc teraz role się odwróciły i ja mogę oddać ci taką samą przysługę. Kochasz Martina Davencourta i myślę – nie, jestem pewny – że on kocha ciebie. Na czym więc polega trudność? Czego się boisz, Juliano?

– To aż nazbyt oczywiste. Moje małżeńskie notowania są najgorsze z możliwych. Poza tym doskonale wiesz, że taki mężczyzna jak Martin Davencourt nie może poślubić kobiety z moją reputacją. Ty o tym wiesz, on o tym wie, ja o tym wiem. To jasne, że przed nami nie ma przyszłości. A więc próbuję wytworzyć dystans między sobą a Martinem Davencourtem, zanim będzie za późno.

Joss znów spojrzał na Amy.

– To tak nie działa, Ju. Im bardziej starasz się ignorować swoje uczucia, tym stają się mocniejsze.

– Dziękuję ci za zrozumienie. Jesteś dziś wyjątkowo pomocny.

– Poza tym to, kogo poślubi Davencourt, to jego sprawa. Nie próbuj podjąć tej decyzji za niego.

– Ja tylko próbuję nie dopuścić do tego, by wybrał mnie, bo wtedy byłabym zmuszona mu odmówić i wszyscy bylibyśmy nieszczęśliwi.

– W takim razie przyjmij go. Juliana przeszyła go wzrokiem.

– I naturalnie uważasz się za eksperta w tych sprawach, Joss! De czasu zajęło ci przyznanie, że kochasz Amy?

– Zbyt dużo. Jednak w końcu to zrozumiałem. Dlatego myślę, że mogłabyś skorzystać z mego doświadczenia.

– Dziękuję ci, ale wiesz, że wszyscy musimy popełniać własne błędy. – Juliana westchnęła. – Lepiej odprowadź mnie do cioci Beatrix. Przyzwoitka to ktoś, kogo w tej chwili potrzeba mi najbardziej.

Następnego dnia Juliana, Joss, Amy i Beatrix Tallant wyruszyli do rodzinnego domu. Beatrix oświadczyła, że już najwyższy czas odwiedzić brata, Joss zakończył przeciągające się interesy w Londynie, a Juliana niechętnie zgodziła się im towarzyszyć, chcąc mieć wreszcie za sobą grzecznościową wizytę u ojca.

Zastali markiza w lepszym zdrowiu, lecz wciąż był przykuty do łóżka i uskarżał się na swoich lekarzy. Oparty na poduszkach, nadstawił córce szorstki policzek do ucałowania, co posłusznie uczyniła. Pomyślała, że wygląda starzej niż ostatnio, taki wyschnięty i pomarszczony na tle śnieżnobiałej pościeli.

Okna sypialni były pootwierane, toteż w pokoju chorego nie czuło się charakterystycznego kwaśnego odoru, ale Julianę zdjął nagły przestrach. Ojciec był stałym punktem odniesienia w jej życiu, bez względu na to, jak źle układały się ich stosunki, i wcale nie była pewna, jak by się czuła, gdyby miała go teraz utracić.

Jednakże markiz nie zamierzał rozstawać się z życiem, zanim nie uzna, że jest na to gotów. Jego bursztynowe oczy były bystre jak zawsze, język równie ostry. Wskazał córce krzesło przy łóżku i utkwił w niej wzrok.

– Słyszałem, że chrześniak sir Henry'ego Leesa zaproponował ci swoje towarzystwo w podróży, Juliano. Lees i ja od czasu do czasu grywamy w szachy. Para staruszków. – Markiz zamyślił się. – Martin Davencourt, tak? Czy to twoja ostatnia zdobycz? A może jest za wielkim dżentelmenem, by myśleć o ta kich rzeczach?

Juliana roześmiała się.

– Och, pan Davencourt jest dżentelmenem w każdym calu, ojcze. I nie – on i ja nie jesteśmy… zainteresowani.

– Nie masz zbyt dobrej opinii o mężczyznach, prawda, Juliano? Po tej klęsce z Massinghamem dajesz wszystkim odprawę, czy tak?

– Twoje informacje są jak zwykle ścisłe, ojcze – powiedziała lekko. Zawsze zdumiewało ją, że ojciec dysponuje tak dobrą siecią wywiadowców, choć był słabego zdrowia i nie opuszczał wsi.

– Słyszałem interesujące rzeczy o tobie. – Markiz przyglądał się córce badawczo spod strzechy włosów. – Teraz kiedy mieszkasz pod jednym dachem z ciotką Beatrix, podobno porzuciłaś starych przyjaciół, zaprzyjaźniłaś się z Amy i Annis, chadzasz do opery i do teatru. – Markiz skinął głową. – Miło mi o tym słyszeć, dziecko.