W końcu Sharon dotarła do drzwi, na których nie widniało żadne nazwisko. Zapukała ostrożnie.

Za drzwiami dały się słyszeć pośpieszne, nerwowe kroki, które po chwili ucichły.

Sharon nasłuchiwała, ale nadal nic się nie działo. Zdecydowała, że należy dowiedzieć się, kto tu mieszka. Nachyliła się i niepewnym głosem zapytała:

– Linda? Czy tu mieszka Linda Moore?

Znowu ktoś szybko zbliżył się do drzwi. Teraz Sharon słyszała nawet niespokojny oddech stojącej z drugiej strony osoby, a w końcu przez drzwi dobiegł ją szept:

– Sharon…?

– Tak, to ja, otwórz, proszę!

– Nie mogę. Jak mnie tu znalazłaś?

– Lindo, mama źle się czuje, a twoja nieobecność jeszcze bardziej ją niepokoi.

Na te słowa drzwi natychmiast się otworzyły.

– Mama chora? To niemożliwe…

Sharon ujrzała przed sobą Lindę. Na jej twarzy malował się przestrach.

– Jak ty wyglądasz, co się stało?

– Wchodź – krótko odpowiedziała Linda – Sharon, ty jesteś taka zręczna i odważna! Koniecznie musisz mi pomóc!

Sharon ze zdumieniem przyglądała się nieopisanemu bałaganowi, jaki panował w pokoju. Uderzyła ją woń spalenizny. Halka, którą miała na sobie Linda, była cała w mokrych plamach, piękne, zazwyczaj lśniące włosy dziewczyny sterczały teraz każdy w inną stronę. W miednicy moczyła się sukienka, na której widniały plamy z krwi.

Sharon poczuła, że robi jej się słabo.

– Co się tutaj stało i dlaczego w ogóle tu mieszkasz?

– Opiekuję się pacjentem, któremu rano i wieczorem robię zastrzyki. Nalegał, żebym była pod ręką, i dlatego tu zamieszkałam – wyjaśniała Linda z takim pośpiechem, aż słowa jej się plątały. – Sharon, musisz mi pomóc – złapała przybraną siostrę za ramię – zapomniałam zabrać rękawiczki i już nie mam sił po nie wracać.

– Do tego pacjenta?

– Nie, nie, tylko do kamienicy za rogiem. Mieszkanie na pierwszym piętrze, pierwsze drzwi na prawo. Rękawiczki leżą na skrzyni zaraz obok wejścia, a drzwi nie są zamknięte.

– Czy nie możesz wyjaśnić mi wszystkiego po kolei?

– Nie teraz, pośpiesz się! – zawołała histerycznie Linda. – Ja się szybko ubiorę i zaraz idę do mamy. Ty także tu nie wracaj, tylko pędź prosto do domu.

Nie dopuszczając Sharon do głosu, Linda nieomal wypchnęła ją na korytarz i zatrzasnęła drzwi.

Sharon zastanawiała się chwilę, po czym zbiegła na dół i już była na ulicy.

Budynek, który Sharon miała odszukać, znajdował się kilkadziesiąt metrów za najbliższym rogiem. Stał nieco oddalony od drogi, co zapewniało lokatorom spokój. Zadbane otoczenie, czyste ściany i ładne, dębowe drzwi świadczyły o tym, że dom należał do kogoś bogatego.

Sharon nacisnęła klamkę i znalazła się na przestronnych schodach. „Pierwsze piętro, pierwsze drzwi po prawej stronie…” Lekkie kroki Sharon tłumił wąski chodnik, którym wyłożono stopnie prowadzące na górę. Na właściwym piętrze zauważyła, że drzwi do mieszkania po prawej są lekko uchylone. Zajrzała ostrożnie…

Sharon bardzo chciała pomóc Lindzie, która najwyraźniej narobiła sobie jakichś kłopotów, ale nawet nie zdążyła się zastanowić, jakiego rodzaju. Dlatego gdy w chwilę później ujrzała wnętrze pokoju, omal nie zemdlała. Poczuła, że serce podskoczyło jej do gardła…

Na podłodze, koło szerokiego, drewnianego, ręcznie zdobionego łoża, leżały zwłoki mężczyzny w średnim wieku. Jego ciało nosiło oznaki wielokrotnych uderzeń ciężkim przedmiotem.

Lindo, coś ty narobiła?! pomyślała przerażona Sharon. O Boże!

W tej chwili na dole dało się słyszeć skrzypnięcie drzwi. Sharon drgnęła, chwyciła rękawiczki Lindy i czym prędzej zbiegła ze schodów. Wydało się jej, że w chwili gdy opuszczała dom, w głębi korytarza przemknęła jakaś kobieta.

Nie miała odwagi biec, szła więc spiesznym krokiem przez puste ulice miasta, kierując się ku wsi.

Na ganku domu pani Moore Sharon natknęła się na Lindę, która poprosiła:

– Mama jest coraz słabsza. Nic mów jej nic, błagam…

– Nic nie powiem – odparła sucho Sharon. – Oto twoje rękawiczki.

– Och, Sharon, jesteś cudowna! – krzyknęła Linda, przybierając minę niewiniątka. – To był wypadek…

– Nie sądzę – przerwała Sharon. – Coś ty zrobiła?

– Ktoś cię widział?

– Nie wiem, w każdym razie na pewno nie moją twarz.

Minęła Lindę i skierowała się do pokoju, w którym leżała pani Moore. Rzeczywiście, jej stan wyraźnie się pogorszył. Sharon poprawiła pościel i pomogła przybranej matce wygodniej się ułożyć, ale jej myśli nieustannie krążyły wokół tego, co wydarzyło się w mieście. Wiedziała jedynie, że musi oszczędzić chorej dodatkowych cierpień.

– Sharon, jestem ci taka wdzięczna, że sprowadziłaś Lindę – szeptała pani Moore. – Ale dlaczego okryła się tylko szalem, przecież powinna założyć pelerynę?

Sharon przeszedł dreszcz grozy; przypomniał się jej zapach spalenizny, Linda musiała ubrudzić okrycie, a potem je spaliła.

– Na dworze jest bardzo przyjemnie – odparła, odwracając oczy, i wyszła, by porozmawiać z Lindą.

– Chyba jesteś mi winna wyjaśnienia, Lindo?

– Czy to konieczne? – Pytana zamrugała oczami z miną niewiniątka.

– Może i nie, bo teraz już wszystko zrozumiałam – odrzekła Sharon. – Jeśli jednak oczekujesz ode mnie jakiejkolwiek pomocy, muszę wiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Ten mężczyzna był twoim „przyjacielem”?

Milczenie Lindy starczyło za odpowiedź.

– W szpitalu powiedziano mi, że nie podołałaś obowiązkom, więc nowy „pacjent” z własnym mieszkaniem okazał się świetną gratką. Dawno go poznałaś?

– Nie, tego nie… – pokręciła głową Linda.

– A więc było ich wielu?

Dziewczyna z lekceważącym uśmiechem wzruszyła tylko ramionami.

– Jak mogłaś…!

Nagle Linda wybuchnęła:

– A co miałam robić, z czego żyć? Jak myślisz, ile dostawałam w szpitalu za moją harówkę, za nocne dyżury? Sądzisz, że mama otrzymywała moją szpitalną pensję? Nawet by nie wystarczyło na lekarstwa! Ale teraz zdołałam odłożyć, i to dużo. Nie mam zamiaru żyć jak nędzarka, w ciągłym poniżeniu!

– Dobre sobie. Poniżeniem jest życie, jakie właśnie prowadzisz!

– Ja odbieram to zupełnie inaczej. Mężczyźni po prostu mnie ubóstwiają, obdarowują prezentami. To całkiem naturalne.

Sharon była bliska rozpaczy.

– Dlaczego zabiłaś tamtego mężczyznę?

– Groził, że wezwie policję, bo go okradłam.

– Zrobiłaś to?

Linda znów wzruszyła ramionami.

– Oczywiście, że nie! Okazał się chciwcem, musiałam więc odebrać to, co mi się słusznie należało.

Sharon przerwała Lindzie:

– Zawsze sądziłam, że odziedziczyłaś dobroć i łagodność po mamie, ale teraz widzę, że podobnie jak twoi bracia jesteś nieodrodną córką ojca.

– Ty się lepiej nie odzywaj! Sama jesteś podrzutkiem, córką ladacznicy!

Sharon zagryzła zęby i przez dłuższą chwilę nie była w stanie nic odpowiedzieć. W końcu zdołała się opanować.

– Twoja mama kocha cię nad życie, jesteś dla niej wszystkim. Jak mogłaś jej wyrządzić taką krzywdę? – spytała z wyrzutem.

– Czy nie rozumiesz, że to właśnie dla niej chciałam zarobić więcej pieniędzy? – wykrzyknęła rozzłoszczona Linda.

Sharon obserwowała w milczeniu przybraną siostrę. Miała wrażenie, że oto jest świadkiem ostatecznego upadku dziewczyny.

– Nikt nigdy się nie domyśli, kto zabił tego mężczyznę – ciągnęła Linda. – Zawsze starannie chowałam twarz i nie widziano mnie tam wieczorami. Przypadek zaliczą z pewnością do nie rozwikłanych zagadek, o których tak często się czyta w gazetach.

– Nie byłabym taka pewna. Na drodze unoszą się właśnie kłęby kurzu i chyba zbliża się posterunkowy?

– Co takiego?! – krzyknęła przerażona Linda. – Jak oni mnie tu znaleźli? Sharon, co ja mam robić? Przecież mama nie może się niczego dowiedzieć!

– Nie dowie się, bądź spokojna. Nie mam zamiaru ratować ciebie, ale mogę oszczędzić cierpienia twojej matce.

Wóz zatrzymał się na podwórzu.

– To ona, to ona! – krzyknęła kobieta towarzysząca policjantowi – Dziś rano kazałam woźnicy ją śledzić. Chciałam wreszcie się dowiedzieć, kto nieustannie odwiedza gospodarza. Nie miałam wtedy pojęcia, że go zabiła!

Linda przylgnęła odruchowo do Sharon. W tym momencie policjant zeskoczył z wozu i pomógł wysiąść masywnej, ubranej na czarno kobiecie.

– Która z nich? – zapytał ostrym głosem.

– To ta, poznaję po pelerynie. Często ją nosiła, a dziś dojrzałam nawet jej twarz!

Sharon zdrętwiała, gdy palec kobiety wskazał prosto na nią.

ROZDZIAŁ II

– Zwykle starannie się ukrywa – ciągnęła podniecona kobieta. – Ale kiedy dzisiaj zbiegała ze schodów, dostrzegłam te rude włosy!

Lindo, na Boga, powiedz coś, wyjaśnij!

Policjant zbliżył się do Sharon.

– Nazwisko?

– Sharon O’Brien, ale to pomyłka. Rzeczywiście, byłam w tym domu, gdyż miałam coś zabrać. Kiedy przyszłam, mężczyzna już nie żył!

Policjant nie dał wiary słowom Sharon, zaśmiał się tylko pogardliwie.

– Gospodyni widziała panią także wczorajszego wieczoru.

– To nie byłam ja!

– Ależ to ona, bez wątpienia! Poznaję po tej pelerynie – zapewniała kobieta.

Sharon zwróciła się teraz w stronę Lindy, lecz ta milczała jak zaklęta, tylko jej oczy nadal wyrażały ogromne zdumienie. Sharon dostrzegła w nich także ledwo uchwytny złowróżbny błysk.

– Jest mi naprawdę przykro, ale moja przyjaciółka ma identyczną pelerynę.

Policjant i kobieta spojrzeli na Lindę.

– To… to nieprawda! – po chwili zaskoczenia Linda odzyskała koncept. – Nigdy nie miałam takiego okrycia.

– Lindo! – pełen rozpaczy krzyk Sharon wyrażał najgłębszy zawód.

Policjant spoglądał to na jedną, to na drugą pannę. Po chwili nie miał już wątpliwości, która z nich jest winna: dziewczyna o rudych, falujących włosach, o prowokujących zielonych oczach z pewnością niejedno ma na sumieniu. I śmie jeszcze oskarżać tę kruszynę o anielskiej twarzy i melancholijnym spojrzeniu? Tego już za wiele!

– Odwiedzała nie tylko naszego gospodarza, lecz także innych. Ta kobieta jest w mieście dobrze znana!

– Więc na pewno ci… chciałam powiedzieć… panowie rozpoznają właściwą dziewczynę? – łudziła się Sharon.

– Nie sądzę, by się przyznali do takiej znajomości – rzekł sceptycznie policjant. – Zresztą pani i tak nic to nie pomoże. Czy pani tu mieszka?

– Tak

W tym momencie do rozmowy wtrąciła się Linda:

– Właściwie trafiła tu z sierocińca. Jej matka była kobietą lekkich obyczajów.

– Ach, tak – powiedział policjant, jakby to przesądzało o wszystkim.

– Ja nikogo nie zabiłam! Przysięgam! – krzyknęła zrozpaczona Sharon.

– To się jeszcze okaże. A teraz proszę ze mną.

– Czy mogłabym przedtem zabrać kilka drobiazgów? – zapytała.

– Jeśli się pani pośpieszy.

Sharon pobiegła do swojego pokoju. Linda ruszyła za nią.

– Sharon, musisz mnie zrozumieć. Mama nie może się o niczym dowiedzieć, więc gdybyś mogła wziąć winę na siebie aż do czasu, gdy nadejdzie jej koniec? Sama wiesz, że to kwestia kilku dni!

Sharon zastanawiała się przez moment.

– Nie, nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za tę straszną zbrodnię. Mogę jedynie przemilczeć twoje nazwisko. Nie przyznam się do niczego, ale nie wyjawię też prawdy pod jednym wszakże warunkiem: napiszesz oświadczenie, które okażę po śmierci twojej mamy.

Linda zgodziła się i szybko przyniosła papier i pióro.

Ja, Linda Moore, przyznaję się do popełnienia morderstwa, o które oskarżono Sharon O’Brien. Nie jest też prawdą, jakoby Sharon O’Brien była kobietą lekkich obyczajów.

– Dobrze, a teraz sprowadź do mamy doktora.

Linda rzuciła się Sharon na szyję.

– Dziękuję! Obiecuję ci, że za parę dni będziesz wolna. Następnie wybiegła z pokoju, pozostawiając w nim swą przybraną siostrę z kawałkiem papieru w dłoni. Sharon nie mogła zabrać oświadczenia ze sobą, gdyż policja na pewno będzie ją przeszukiwać. Zastanawiała się, co ma z nim zrobić, w końcu ukryła list w jednej ze szczelin w ścianie.

Pogłoski o morderstwie bardzo szybko rozniosły się po okolicy. Gdy wóz policyjny zajechał przed posterunek, na ulicy kłębił się już rozwścieczony, żądny zemsty tłum.

– To ona, to ta zbrodniarka! – padały okrzyki.

Sharon szybko znalazła się w budynku, po czym poprowadzono ją do niewielkiej celi. Po kilku godzinach celę otwarto i do środka wszedł starszy mężczyzna. Przedstawił się jej jako adwokat z urzędu i polecił opowiedzieć własną wersję wydarzeń.

– Pan powinien chyba usłyszeć prawdę?

– Ma się rozumieć.

– A może mi pan obiecać, że zachowa ją dla siebie?

– Nie, proszę pani. Tego oczywiście nie mogę zrobić. Moim zadaniem jest obrona pani przed sądem. To, co przemawia na pani korzyść, przedstawię sędziom, przemilczę zaś obciążające panią fakty. Słucham więc.