Sharon miała wrażenie, że jej rozmówca coś ukrywa.

– Słyszałam, że ludzie niechętnie się tu osiedlają. Czy to jest związane z jakimś zabobonem?

Atak nagłego kaszlu nie pozwolił marynarzowi odpowiedzieć. Sharon jednak nie dawała za wygraną.

– Pan na pewno wie, jak nazywa się ta wyspa? – nalegała.

Dopiero po dłuższej chwili marynarz wymamrotał pod nosem:

– Wyspa Nieszczęść,

– Wyspa Nieszczęść? – Sharon uśmiechnęła się lekko. – A dlaczego właśnie tak ją nazwano?

– Podobno pobyt na niej zawsze źle się kończył, a poza tym opowiadano, że na niej straszy. Kiedyś panował tu bogaty, wpływowy pan. Był francuskim szlachcicem. Został wygnany ze swego kraju, ponieważ… rzekomo uprawiał sztuki magiczne. Do dzisiaj krąży na wyspie legenda o czarowniku z Wyspy Nieszczęść. Wygląda na to, że nawet po śmierci nie zaznał spokoju.

– Czy dlatego wyspa wyludniła się przed laty?

– Tak mówią. Znajdują się tam ruiny starego zamku, którego kiedyś ów Francuz był właścicielem. I ponoć włada nim do dziś…

Sharon zmarszczyła brwi.

– Nie wygląda pan na osobę, która wierzy w takie bajki, ale mam wrażenie, że tej akurat opowieści daje pan wiarę. Jak to możliwe?

– To prawda! Na moją matkę przysięgam, że on tam jest! – odparł z głębokim przekonaniem marynarz. – Znany był z tego, że jego wzrok miał magiczną moc. Jego spojrzenia nie sposób zapomnieć. Ludzie nie wytrzymywali napięcia i wszyscy, jeden po drugim, się wynieśli.

– I co, został tam zupełnie sam?

– Tak. Wprawdzie zdarzało się, że ktoś zawitał na wyspę, ale zawsze uciekał przed strasznym, budzącym grozę wzrokiem pana starych ruin. Nikt nie wie, kiedy umarł, niektórzy twierdzą nawet, że nadal żyje. Teraz wyspa jest zaludniona, ale panienka pewnie mi nie uwierzy: wielu górników zarzeka się, że widziało go w ruinach starego zamku. Niektórzy mówią też, że czasem o zmroku można dostrzec tam cień krążący pomiędzy opuszczonymi zamkowymi wieżami, ale w to raczej bym nie uwierzył. Mieszkańcy wyspy pędzą samogon, więc to jest pewnie przyczyną zwidów. W każdym razie przebywanie w pobliżu ruin nie jest bezpieczne i każdy o tym wie. Ludzi nie przeraża tak nawet sam demon o żółtych, ognistych oczach, ale paskudne rany, jakie pojawiają się na skórze śmiałków wkrótce po tym, jak porazi ich swym wzrokiem. Nawet tamtejszy lekarz nie może na nie nic zaradzić, są nieuleczalne. Sam widziałem kilku ludzi dotkniętych tą straszną chorobą. Nie, nigdy nikt mnie nie namówi, bym zbliżył się do ruin. To nie jest wytwór chorej wyobraźni, to święta prawda!

– Oczy, które wywołują chorobę i rany? – Sharon kręciła z niedowierzaniem głową. – Czy to możliwe? A jak wygląda ten zamek z bliska, w środku? – Choć opowieść tchnęła grozą, Sharon miała ochotę dowiedzieć się czegoś więcej.

– A któżby to mógł wiedzieć! Przecież strach tam chodzić! Nikomu jeszcze nie udało się przekroczyć bramy, bo zaraz tracił przytomność.

– Och, teraz mnie pan nastraszył! – uśmiechnęła się niepewnie Sharon.

– No tak. Właściwie nie wolno nam opowiadać tych historii nowo przybywającym kobietom. Proszę mnie nie zdradzić.

– Przecież to ja sama nalegałam, by ją usłyszeć. Ale wracając do codziennych spraw: proszę mi powiedzieć, kto jest administratorem na wyspie?

Mężczyzna podrapał się po głowie.

– Myślę, że oni też długo tam nie pozostaną. Mają nie tylko kłopoty z zabobonami, ale i z kradzieżą miedzi. Chociaż ten obecny administrator to rzeczywiście kawał chłopa i łatwo nie da za wygraną. Niektórzy górnicy jego samego nazywają demonem. Ale to prawda, trzeba nie lada charakteru i siły, żeby utrzymać całe to towarzystwo w ryzach. Jest Szkotem i nazywa się Gordon Saint John. Jego najbliższy współpracownik, Peter Ray, jest w przeciwieństwie do zarządcy bardzo lubiany. Nic dziwnego: to miły, pogodny młody człowiek.

– Więc na pewno jest łakomym kąskiem dla dziewcząt, które przybywają na wyspę? – zauważyła Sharon z uśmiechem.

– O tak! Ale ani jeden, ani drugi nie są chyba zainteresowani małżeństwem. Widać kandydatki im nie odpowiadają.

– Czy dużo było już takich kursów?

– Nie, ten jest dopiero trzeci. Wieziemy dwadzieścia pięć kobiet, a to największy transport jak dotychczas.

– Transport! – Na ustach Sharon pojawił się bolesny uśmiech. – Bardzo mi się to wszystko nie podoba. To okropne!

– Dlaczego panienka tak mówi? Co złego jest w tym, że ludzie próbują w ten sposób nawiązać kontakty, skoro nie mają innych możliwości? Towarzystwo kobiet jest na wyspie naprawdę pożądane, niech mnie piorun!

– Bardziej mnie przeraża kojarzenie par niż wasza opowieść o nieszczęściach i duchach.

– No, miło się z panienką rozmawiało, ale czas na mnie. Muszę wracać do swoich obowiązków – rzekł stary marynarz i odszedł.


Przez kolejne dni Sharon i Margareth spędzały czas razem, a nawet poznały kilka innych kobiet.

Aż pewnego dnia…

Na pokładzie pojawiło się kilka panien, które dotychczas trzymały się z boku, flirtując wesoło z załogą. Jedna z nich, przechodząc obok Sharon, zatrzymała się na moment i zaczęła uważnie się jej przyglądać. W końcu krzyknęła:

– Morderczyni! To ona! Widziałam, jak prowadzono ją na policję!

Na pokładzie zapadła grobowa cisza, ale Sharon najbardziej dotknęło pełne rosnącego niedowierzania i zawodu spojrzenie Margareth.

– Margareth, to nieprawda. Nie wierz tym plotkom – wyszeptała strwożona do przyjaciółki, po czym zwróciła się do oskarżającej ją kobiety. – Rzeczywiście, pomówiono mnie o morderstwo – mówiła spokojnym głosem. – Ale ponieważ jestem niewinna, puszczono mnie wolno.

Była to tylko połowa prawdy, gdyż tylko adwokat uwierzył jej i pomógł wydostać się z kraju.

– Czytałam, że się przyznała! – odezwała się inna kobieta.

– Wcale się nie przyznałam. Wzięłam jedynie na siebie winę za kogo innego, by uchronić moją przybraną matkę: nie mogła się dowiedzieć, czego dopuściła się jej własna córka.

– Tak, tak, obwiniła Lindę Moore! – krzyknęła ta sama kobieta imieniem Doris, która rozpętała awanturę. – Ja znałam Lindę, ale ona nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego! – Mówiąca mierzyła Sharon wzrokiem pełnym pogardy. – Nie od dziś cię obserwuję i od razu coś mi się w tobie nie podobało. Ani myślę podróżować razem z morderczynią! Nie chcemy cię tu!

Sharon zapewniała z rozpaczą w głosie:

– Ja naprawdę tego nie zrobiłam, uwierzcie mi!

W tej chwili przez grupkę podekscytowanych kobiet przecisnął się jeden z oficerów.

– Co to za wrzaski? Jeśli za chwilę nie będzie tu spokoju, zamknę was wszystkie w ładowni!

Kobiety rozeszły się niechętnie. Sharon oparła się o burtę. Zauważyła, że niektóre współpasażerki odchodząc spluwały.

Teraz znowu była samotna, zdana wyłącznie na własne towarzystwo. Najbardziej bolało ją to, że nawet nowe przyjaciółki odwróciły się od niej z odrazą.

Dalsza część podróży nie przyniosła zmiany. Nikt nie zamienił z Sharon ani słowa, a wrogie zaczepki i nienawistne spojrzenia raniły ją coraz boleśniej. Wyrok został już wydany. Nie będzie od niego odwołania. „Słodką” Lindę, która została w Anglii, uznano za niewinną.

Pewnego dnia Sharon stała na pokładzie wpatrzona w fale. Nie miała już żadnej nadziei. Mieszkańcy wyspy z pewnością szybko dowiedzą się o ciążących na niej zarzutach i odwrócą od niej, jak więc będzie mogła żyć pod taką presją? Zbrodnia popełniona przez Lindę splamiła Sharon już na zawsze.

Woda wokół statku mieniła się w słońcu. A gdyby tak skończyć ze sobą? Statek popłynąłby dalej, a morze zamknęłoby się nad nią na wieki…?

Nie, tak nie można. Nie wolno się tak od razu poddawać, pomyślała Sharon i w tej chwili poczuła, że ktoś stanął obok niej. Była to Margareth.

Sharon nie powiedziała ani słowa, czekała.

– Pewnie uważasz, że stchórzyłam, nie stając po twojej stronie? – spytała wreszcie Margareth, a w jej głosie dało się wyczuć zdenerwowanie i żal.

Sharon tylko pokręciła głową.

– Tak, rzeczywiście stchórzyłam – ciągnęła tamta. – Nie wyobrażasz sobie, jakim ta wiadomość była dla mnie szokiem. Przecież tak dobrze się rozumiałyśmy, tak często zgadzałyśmy się ze sobą. Poczułam się oszukana, bo nagle okazałaś się kimś zupełnie innym niż Sharon, którą polubiłam, a ty nawet mi się nie zwierzyłaś! Myślałam, że cię znienawidzę!

– Zachowałaś się zupełnie naturalnie… – odparła cicho Sharon.

– Zachowałam się dokładnie tak, jak te przeklęte babska na statku, którymi kilka minut wcześniej sama gardziłam. Dziś też nie wiem, co mam o tobie myśleć.

Na te słowa Sharon gwałtownie odwróciła się do Margareth i spytała z goryczą:

– Więc i ty także uważasz, że mogłabym zamordować człowieka?

– A cóż mi pozostaje? – spytała Margareth z żalem. – Dowody przeciw tobie są nie do podważenia. Ale najbardziej wstydzę się, że nie potrafię ci wybaczyć i pogodzić się z tym, co zrobiłaś.

– Jeśli nawet ty mi nie wierzysz, jak mogę oczekiwać, że uwierzą mi inni? – wyszeptała Sharon. – Nie mam nic więcej do dodania ponad to, że jestem niewinna.

Margareth westchnęła ciężko.

– Chciałabym z całego serca, by to była prawda, a jednocześnie nie jestem pewna. Niczym się nie różnię od reszty kobiet. Spójrz na te dwie, dzisiaj ważne i dumne, choć jeszcze niedawno zadawały się z najgorszym elementem w mieście, z każdym, kto im się nawinął. Teraz znalazły kogoś jeszcze gorszego od siebie. Przy tobie mają się za uczciwe, one przecież nigdy nikogo nie zabiły. Tamta znowu wymyślała ci wczoraj od ulicznic, a sama trudni się nierządem.

– Margareth, daj spokój, nie mówmy już o tym. Wyświadcz mi lepiej przysługę. Widzisz tę dziewczynę w ciąży z jasnymi włosami? Wydaje mi się, że nie ma pieniędzy i jest głodna. Cały czas trzyma się z boku. Podaj jej ten kawałek chleba i suszone mięso. Ode mnie nie chciała przyjąć, od razu uciekała. Nie musisz mówić, od kogo to jedzenie, bo pewnie odmówi.

Po tych słowach Sharon wręczyła Margareth żywność, a sama odeszła w przeciwnym kierunku. Nie chciała pokazywać przyjaciółce, jak bardzo czuje się zraniona.

Kiedy zbliżyła się do grupy kobiet, tamte poczęły krzyczeć jedna przez drugą:

– Ratunku! Pomocy! Ona może nas zabić!

Sharon przystanęła, przytłoczona bólem i upokorzeniem. Panie Boże, pomóż mi wytrwać! pomyślała.

ROZDZIAŁ IV

Jeszcze tego samego wieczoru po raz pierwszy na horyzoncie ukazały się zarysy wyspy. Najpierw można było dostrzec jakieś wzniesienie, potem, gdy statek coraz bardziej zbliżał się do celu, góra nabierała wyraźniejszych kształtów: monumentalne bloki skalne ostro opadały ku morzu. Wkrótce z ciemności wyłoniła się niewielka zatoczka. Dookoła, na jej łagodnych brzegach, pobudowano wątpliwej urody domy, baraki i magazyny. Pośrodku osady stał bardzo skromny drewniany kościółek, który nie posiadał nawet dzwonnicy. W głębi zatoki znajdował się nieduży port. Już z tej odległości Sharon dojrzała stojącą na nabrzeżu gromadę ludzi.

Czekają, pomyślała. Będą się nam przyglądać i oceniać jak konie na targowisku. Nie zniosę złośliwych komentarzy i gwizdów! A potem, jak już się o wszystkim dowiedzą, stanę się dla nich parszywą owcą. Wszyscy się wtedy ode mnie odwrócą. Czy może wydarzyć się coś jeszcze gorszego?

Sharon opanowała apatia i rezygnacja. Podniecenie i gorączkowe przygotowania do zejścia na ląd zupełnie jej nie obchodziły. Nawet gdy ciężarna Anna, której Sharon przekazała przez Margareth pożywienie, podziękowała cicho, dziewczyna ledwie odwzajemniła uśmiech.

W pewnym momencie dał się słyszeć donośny głos kapitana:

– Nie wyobrażajcie sobie, że pobyt na wyspie da wam okazję do prowadzenia lekkiego trybu życia. Tutejszy pastor dopilnuje, ażeby każdy związek został zalegalizowany. Waszym zadaniem jest założyć porządną rodzinę i zapewnić wyspie rozwój. Przestrzegam przed umizgami miejscowych mężczyzn. Żadna nie opuści statku, dopóki ktoś się tu po was nie zjawi. Wówczas udacie się do tamtego dużego baraku. Zamieszkacie w nim przez kilka pierwszych dni. Wieczorem odbędzie się zebranie i tam otrzymacie dalsze informacje. Zrozumiano?

Nikt się nie odezwał, więc kapitan uznał, że jego rola dobiegła końca.

Och, tak chciałabym być silna, myślała w duchu Sharon. Gdybym tak mogła nic sobie nie robić z tych pogróżek…

Wiedziała jednak, że nie jest ani silna, ani odporna. Wręcz przeciwnie, zranić ją było bardzo łatwo.

Statek przybił do nabrzeża. Wszyscy oczekiwali w napięciu. Kilka kobiet nie mogło powstrzymać się, by nie pomachać stojącym na brzegu mężczyznom, co natychmiast wywołało serię gwizdów i swawolnych żartów. Margareth stała bez ruchu i z napięciem w twarzy obserwowała nabrzeże. Drżące dłonie przyłożyła do rozognionych policzków. Sharon domyślała się, czego Margareth lęka się najbardziej: nie była ani ładna, ani młoda. Czy ktoś ją zechce? Sharon skierowała wzrok na oczekujących na brzegu ludzi. Stali tam mężczyźni w różnym wieku o zwyczajnych, niczym nie wyróżniających się twarzach.