Christian i Peter. Tak dawno nie miała z nimi kontaktu. Napisała do nich kilka listów i, choć czuła się głęboko zraniona ich milczeniem, wiedziała teraz, że częściowo są usprawiedliwieni. Helle intensywnie zatęskniła za spotkaniem z przyjaciółmi Niech się dzieje, co chce, musi ich zobaczyć! Porozmawiać z nimi, usłyszeć ich głosy.

Przyspieszyła kroku, starając się nie pamiętać o chorobie serca.

Po krótkiej chwili nogi zaczęły się pod nią uginać, z trudem łapała oddech. Zatrzymała się przerażona. Na co właściwie się porywa?

Nie, nie zawróci! Nie zniesie myśli o powrotnej wspinaczce po schodach, zamkniętym mieszkaniu, ciasnym pokoju… Ma chyba prawo do jednego dnia wolności?

Zawirowało jej przed oczami, więc musiała znowu przystanąć i przytrzymać się muru. Lecz kiedy zawrót głowy minął, ruszyła dalej. Ciągle jeszcze nie wiedziała, jak dojść lądem do Vildehede. Znała tylko jedną drogę – przez zatokę, która teraz najpewniej jest zamarznięta. Ale najpierw trzeba dojechać tam pociągiem.

Musi więc iść na stację. Na szczęście wzięła ze sobą honorarium, które dostała od Bernlanda za wiersz i nowelę. To powinno wystarczyć na bilet powrotny, może jeszcze dostanie resztę.

Tydzień po tym, jak Helle przeprowadziła się do Belli Bernland, Christian siedział w Vildehede pochłonięty starymi księgami.

– Nic tu nie ma – skarżył się matce. – Nic nie znalazłem. Ani słowa o jakimś złotym ptaku.

Pani Wildehede westchnęła trochę zniecierpliwiona.

– Poczekaj, aż przyjdzie książka, którą zamówiłeś!

– Myślisz o tej, którą biblioteka ma sprowadzić dla mnie z Norwegii? Tak, wkrótce powinna nadejść. Może pojadę do miasta i spytam?

– Byłeś tam dopiero dwa dni temu, by złożyć zamówienie, Christianie. Idź stąd lepiej i nie marudź, działasz mi już na nerwy tym swoim ciągłym gadaniem o złotym ptaku.

– Dobrze, pójdę do Thorna. Ale on ma zwykle tyle pracy, że… O, zresztą już go słyszę.

Wszedł Peter, wysoki i postawny, wnosząc ze sobą zapach lasu i świeżego powietrza. Jego oczy jakby przygasły od zmartwień.

– Muszę wziąć dzisiaj dzień wolny.

– Cóż to?! Nigdy nie słyszałem, żebyś kiedykolwiek prosił o urlop. Jakbyś prawie nie miał swego prywatnego życia.

– Właściwie nie chodzi tu o moje prywatne życie – odparł Peter trochę poirytowany. – Ale bardzo się martwię o Helle.

Christian roześmiał się.

– Nie możesz sobie zaprzątać głowy moimi historiami miłosnymi, Thorn. Masz naprawdę wystarczająco dużo roboty w lesie. Szukaliśmy już przecież! Gospodyni nie wie nic więcej poza tym, że Helle przeprowadziła się do miasta z jakimś redaktorem. Niewiele nam to mówi, bo kobieta nawet nie potrafi wymienić nazwiska tego człowieka. Co jeszcze możemy zrobić?

– Chciałbym się tylko przekonać, czy nic się jej nie stało – odparł Peter. – Wydaje mi się, że jesteśmy za nią trochę odpowiedzialni. Zamierzam wybrać się dziś do miasta i zapytać w wydawnictwach, czy nie słyszeli o Helle. Musi mi pan pomóc ją odnaleźć.

– To niegłupi pomysł! – rzekł Christian po namyśle. – Naprawdę niegłupi. Brzmi nawet interesująco. Zgoda, idę z tobą. Weźmiemy samochód.

– Samochód! – zawołała pani Wildehede. – Nigdy w życiu! Był dumą twego ojca, a ty…

– Mamo – rzekł Christian cierpliwie jak do dziecka. – Po Danii jeździ ponad trzysta samochodów. Czy nasz ma w takim razie stać w garażu, aż całkiem zardzewieje? Wiesz przecież, że dobrze prowadzę.

– W obrębie majątku, tak. Ale w niebezpiecznym ruchu miejskim…

– Najbardziej niebezpieczne są te niezdarne baby, które zupełnie tracą głowę, gdy znajdą się na ulicy.

Naturalnie Christian dostał to, czego chciał – jak zwykle zresztą – i kilka godzin później obaj z Thornem stanęli przed dyrektorem pierwszego z wydawnictw.

– Helle Strøm? – powtórzył zamyślony. – Nie, nie słyszałem o niej. Czy jest pan pewien, że to w naszym wydawnictwie…?

– Nie, nigdy nie wymieniła nazwy. Lecz redaktor, z którym się kontaktowała, nazywał się jakoś Sundman albo Brunman i on powinien naprowadzić nas na ślad dziewczyny.

– Nie przypominam sobie takiego nazwiska. Ale dam panom wykaz wszystkich wydawnictw w mieście. Nic więcej nie mogę dla panów zrobić.

Christian i Peter zdążyli odwiedzić przed zamknięciem połowę wydawnictw z wynikiem równym niemal zeru. Przygnębieni wracali samochodem do domu, podskakując na nierównych drogach.

– Dalsze poszukiwania musimy odłożyć na później, Thorn – odezwał się Christian. – Przez najbliższe tygodnie trzeba się zająć wyrębem, jak wiesz. Zobaczysz, że Helle wkrótce napisze albo się pojawi.

Peter nie odpowiedział.

Kiedy jesień zaczęła ustępować miejsca zimie, Peter Thorn pewnego dnia przystanął, spoglądając na zatokę. Jego oczy zdradzały głęboki smutek. Bezwiednie podrapał Zara, który tulił się do swego pana i patrzył na niego pytająco swymi ufnymi, ciemnobrązowymi oczami.

– Czyżbyśmy popełnili błąd, Zar? – szepnął Peter. – Czy postąpiliśmy niewłaściwie?

Usłyszeli zbliżające się szybkie kroki. Mężczyzna i pies spojrzeli na ścieżkę. Kiedy zobaczyli, że to Christian Wildehede, uspokoili się.

– Thorn, nie mogę dzisiaj iść z tobą do lasu. Otrzymałem wiadomość z biblioteki, że nadeszła dla mnie książka z Norwegii. Jadę do miasta, musisz więc radzić sobie sam.

Peter wciągnął głęboko powietrze.

– Czy mógłby pan przy okazji spytać o Helle w tych wydawnictwach, do których ostatnio nie zdążyliśmy pójść?

– Tak, oczywiście – odparł Christian. – Muszę przyznać, Peter, że ostatnio wiele o niej myślałem. Sądzę, że zakochałem się na poważnie.

Peter długo patrzył za dziedzicem, kiedy znikał między drzewami.

Christian rozpoczął swą wyprawę do miasta od wizyt w wydawnictwach. Niestety z równie przygnębiającym rezultatem, co ostatnio.

W bibliotece miał więcej szczęścia.

Zamówiona książka nosiła obiecujący tytuł: „Legendy i prawdy o duńskich zamkach”. Młodzieniec zaczął wertować kartki. W spisie treści znalazł rozdział „Spór rodowy na Vildehede”.

Zamyślił się. Słyszał od matki, że dawno, dawno temu w majątku doszło do jakiegoś sporu. Dotyczył on zapewne spadku, ale ojciec, który matce o tym opowiadał, sam też niewiele wiedział. Christian zaczął czytać.

Po krótkiej chwili musiał przerwać. Coś niejasno zaczęło mu świtać w głowie. Zapatrzył się przed siebie, przeczytał stronę i znowu się rozmarzył. W końcu zdecydowanie wstał.

Zapytał w informacji, czy w bibliotece jest telefon. Zaprowadzono go do holu głównego. Z wielkim trudem udało mu się połączyć z matką. Na linii słychać było jakieś trzaski, musiał więc krzyczeć.

– Mama? Wyślij natychmiast kogoś do Thorna. Ależ tu trzeszczy! Przekaż mu, że wiem, co oznacza złoty ptak! Byliśmy idiotami!… Nie, „idiotami”, powiedziałem! Nieważne. Do zobaczenia.

Christian Wildehede wyszedł na ulicę. Nagle zderzył się z jakimś pijanym mężczyzną, który się na niego zatoczył. Christian przeprosił, lecz tamten okazał się niezwykle agresywny. Młody dziedzic otrzymał potężny cios, aż zaświeciły mu się w oczach wszystkie gwiazdy, i upadł na ziemię. Napastnik natychmiast zniknął.

ROZDZIAŁ VI

Na lodzie widniały liczne ślady stóp. Jest więc wystarczająco mocny, by po nim przejść, pomyślała Helle.

Z nieba zaczęły spadać pojedyncze płatki śniegu. Dziewczyna weszła na ogromną białą powierzchnię. Widziała wieżę po drugiej stronie zatoki, ale obraz stawał się coraz mniej wyraźny, w miarę jak śnieg gęstniał.

Helle jak zwykle przyłożyła rękę do serca i nasłuchiwała. Biło mocno i szybko. Naciągnęła szal na głowę, żałując, że nie ma cieplejszych butów.

Christian i Peter nie odpowiedzieli na jej list. Może nie życzyli sobie jej towarzystwa? Czyżby o niej zapomnieli? W oddali stał niewielki dom Petera Thorna, teraz już ledwie widoczny spoza gęstej zasłony. Nie wiadomo dlaczego, widok tego domu dodawał Helle odwagi, by iść dalej.

Powoli posuwała się po lodzie. Dygotała z zimna. Odwykła od chłodu w ciągu ostatnich miesięcy, mieszkając wygodnie i bezpiecznie w ciepłym domu Belli.

Nadal tu i ówdzie spod cienkiej warstwy śniegu wyłaniał się lód, gładki i czarny. Wydawał się wtedy cieńszy i bardziej niebezpieczny, lecz Helle było wszystko jedno. Czy umrę w ten, czy inny sposób – nie ma już żadnego znaczenia, pomyślała.

O, nie! Mimo wszystko nie chciała bynajmniej utonąć.

Nie miała też odwagi iść prędzej, musiała oszczędzać serce.

Helle ogarnęło znowu ogromne uczucie beznadziejności, z którym walczyła przez długie, samotne tygodnie, nie mając się nawet komu zwierzyć. Bella biegała tylko tu i tam, rozkoszna i roztrzepana, mówiąc w kółko o swoich spotkaniach i wystawach. Bo Bernland przychodził bardzo rzadko, dużo pracował w wydawnictwie, a poza tym sam pisał w wolnych chwilach. I chociaż miał w sobie wiele ciepła i współczucia dla Helle, nie był osobą, której łatwo się zwierzyć – wydawał się zbyt nieprzystępny i pewny siebie, nie zrozumiałby pewnie zwykłego człowieka.

Nagle Helle ze zdumieniem spostrzegła, że dotarła do drugiego brzegu. Z ulgą postawiła stopę na lądzie i skierowała się w stronę majątku Vildehede.

Jednak kiedy zadzwoniła, nikt nie otwierał. Obeszła dom dookoła i zapukała do kuchennych drzwi. Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz.

W pobliżu zauważyła na wpół zasypane ślady stóp. A więc raczej nikogo w domu nie zastała.

Trochę niepewnie zaczęła iść w dół ścieżką, prowadzącą do leśniczówki. Co zrobi, jeżeli i tam nikogo nie spotka? Czy na próżno przebyła całą tę długą drogę? Może nawet zaprzepaściła wszelkie szanse na wyzdrowienie?

Zatrzymała się gwałtownie. Za gęstą zasłoną śniegu zamajaczyła jakaś postać.

Tak, teraz stała się całkiem wyraźna. To przecież… O, dzięki Bogu, to Peter!

Mężczyzna zatrzymał się i przyglądał się jej z niedowierzaniem.

Po chwili zawołał z tłumioną radością w głosie:

– Helle!

Dziewczyna postąpiła parę kroków, a Peter czym prędzej podbiegł do niej.

– Helle! Gdzieś ty się, u licha, podziewała?

Ulga spowodowana widokiem surowej, lecz pociągającej twarzy Petera była tak silna, że Helle się zachwiała. Leśniczy natychmiast objął dziewczynę, żeby nie upadła.

Helle nie mogła powstrzymać płaczu, czuła gorące łzy spływające po policzkach. Śnieg sypał wokół dużymi płatkami, tłumiąc wszelkie odgłosy.

– Już dobrze – mówił Peter, przytulając dziewczynę. Helle wydawało się, że leśniczy zachowuje się tak, jakby poklepywał Zara lub jakieś zagubione zwierzę.

– Ach, Peter, dlaczego nie odpowiadaliście na moje listy? – łkała. – Czy nie chcieliście mnie już znać?

Znieruchomiał.

– Nie dostaliśmy żadnego listu, Helle. Zastanawialiśmy się, co się z tobą stało, i szukaliśmy ciebie wszędzie. Ale nie znaleźliśmy żadnego śladu.

Helle zdołała trochę opanować płacz.

– Nie dostaliście moich listów? – spytała, próbując się uśmiechnąć. – A więc to dlatego się nie odzywaliście! A ja myślałam, że w ten sposób chcecie mi dać do zrozumienia, że macie mnie dosyć. Rzeczywiście, dzisiaj dowiedziałam się, że mój ostatni list nie został wysłany, ale dwa pierwsze… No tak, Bernland pewnie przekazał je Belli, a ona i tych zapomniała wrzucić do skrzynki.

Peter pachniał tak przyjemnie! Świeżym powietrzem i lasem.

Trochę oszołomiły go nieco chaotyczne słowa Helle, chciał wypytać dokładnie o wszystko, lecz powiedział tylko:

– Bardzo się o ciebie martwiliśmy. Nikt nie wiedział, gdzie jesteś.

– A gospodyni, u której przedtem mieszkałam?

– Nie znała twojego nowego adresu. Przekazała nam tylko, że przeprowadziłaś się do miasta.

– Dziwne – odparła Helle. – Wprawdzie sama dokładnie nie wiedziałam, dokąd wyjeżdżam, ale sądziłam, że dostała później jakąś informację.

Peter odsunął nieznacznie dziewczynę od siebie.

– Ale zmarzłaś! Chodźmy do mojego domu.

– Wybierałeś się chyba właśnie do majątku?

– To nic pilnego.

Zagwizdał na Zara. Natychmiast na ścieżce pojawiła się czarna sylwetka i pies podbiegł do Helle, radośnie machając ogonem.

– O, widzę, że pamięta mistrzynię w drapaniu za uchem – roześmiał się Peter.

Dotarli do leśniczówki. Leśniczy otworzył dziewczynie drzwi. Helle weszła do skromnego, lecz zadbanego pomieszczenia. Od trzaskającego ognia w piecu biło cudowne ciepło.

Wtedy przypomniała sobie, co ostatnio przeżyła, i znowu zaczęła płakać.

– Ach, Peter, gdybyś wiedział, jak okropnie się bałam i jaka się czułam zagubiona i samotna! Dowiedziałam się, że jestem ciężko chora!

– Co ty mówisz?

– Nie jestem pewna, ale tak twierdzi lekarz.

Thorn przysunął jej krzesło, żeby usiadła.

– Mów, co się stało!

I opowiedziała mu o długich tygodniach spędzonych w łóżku, o dręczącym strachu, o bezsennych nocach i o tym, jak nieustannie wsłuchiwała się w bicie własnego serca. Lecz najwięcej mówiła o tęsknocie za kimś, z kim mogłaby porozmawiać o swoich zmartwieniach.